Szczęście - Teilhard de Chardin.doc

(120 KB) Pobierz
PIERRE TEILHARD DE CHARDIN

Pierre Teilhard de Chardin

 

Myśli o szczęściu (Réflexions sur le Bonheur) – powstały w związku z odczytem wygłoszonym w Pekinie 28 grudnia 1943 r., który opublikowano w Paryżu w 1960 r. Tłumaczenie na język polski przygotował Mieczysław Tazbir. Tekst ukazał się drukiem w zbiorze: Pierre Teilhard de Chardin, O szczęściu, cierpieniu, miłości, tł.: Wanda Sukiennicka, Mieczysław Tazbir, Warszawa 1981, s. 11-30.

 

 

I. Teoretyczne wytyczne szczęścia

 

A. Punkt wyjścia rozważań (trzy różne postawy wobec życia)

 

Aby lepiej zrozumieć, jak się dla nas przedstawia zagadnienie szczęścia, i dlaczego, rozważając je, ulegamy ustawicznym waha­niom, musimy na wstępie rozejrzeć się w sytuacji, to znaczy rozróżnić trzy postawy pierwotne, zasadnicze, jakie ludzie de facto przyjmują wobec życia.

 

Pozwolą państwo, że posłużę się pewnym porównaniem. Wyo­braźmy sobie grupę turystów, którzy wyruszyli, by osiągnąć jakiś trudny do zdobycia szczyt górski, i spójrzmy na tych ludzi w kilka godzin po wyruszeniu. Można sobie wyobrazić, że da się wtedy wyróżnić wśród nich trzy typy.

 

Jedni żałują, że wyszli ze schroniska. Cel wyprawy wydaje im się niewart spodziewanych trudów i niebezpieczeństw. Postana­wiają zawrócić.

 

Inni nie żałują, że wyruszyli. Słońce świeci, widoki są piękne. Po cóż jednak wspinać się jeszcze wyżej? Czy nie lepiej rozko­szować się pięknem gór, tam gdzie się dotarło, na łące lub w lesie? Rozkładają się więc na trawie lub myszkują w najbliższym sąsiedztwie w oczeki-waniu na śniadanie.

 

Inni wreszcie, prawdziwi alpiniści, nie odrywają oczu od wierz­chołka, który postanowili osiągnąć. I wyruszają naprzód.

 

Znużeni poszukiwacze przyjemności żarliwcy.

 

Trzy typy, które w zalążku nosi w sobie każdy z nas, i na które od niepamiętnych czasów dzielą się otaczający nas ludzie.

 

1. Najpierw znużeni (czyli pesymiści)

 

Dla nich istnienie jest omyłką lub sprawą z góry skazaną na niepowodzenie. Zostaliśmy wplątani w coś niedobrego, toteż cho­dzi tylko o to, by jak najzręczniej wycofać się z gry. W postaci skrajnej i usystematyzowanej, w postaci teoretycznej doktryny postawą ta prowadzi do mądrości hinduskiej, dla której świat to złudzenie i kajdany, lub do pesymizmu „schopenhauerowskiego”.

 

W postaci złagodzonej i pospolitej ta sama postawa przejawia się, czasem mimowolnie, w formie najprzeróżniejszych, powszechnie spotykanych poglądów życiowych.

Po co szukać? Czemu by nie pozostawić dzikusów w stanie dzikości, a ignorantów w stanie ignorancji? Na co nauka? Po co maszyny? Czyż nie przyjemniej leżeć niż stać? Czy nie lepiej być martwym niż leżeć?” Wszystko to jest równoznaczne ze stwierdzeniem co najmniej implicite że:

 

lepiej bytować w mniejszych wymiarach niż w większych,

a najlepiej byłoby wcale nie istnieć.

 

2. Następnie poszukiwacze przyjemności (czy rozkoszy)

 

Dla ludzi tej kategorii lepiej zapewne istnieć, niż nie istnieć. Zważmy jednak, że istnienie ma dla nich znaczenie swoiste.

 

Istnieć, żyć to dla uczniów tej szkoły nie działać, lecz cieszyć się chwilą, korzystać z chwili. Rozkoszować się każdą chwilą i każdą rzeczą zachłannie, nic z niej nie tracąc, a zwłaszcza nie zmieniając płaszczyzny doznań — oto ich mądrość.

 

Gdy się na­sycą, przewrócą się, leżąc na trawie, na drugi bok, rozprostują nogi, zmienią punkt obserwacyjny. A przy tym nie będą się wzbra­niali zejść w dół. Dla przyszłości, na przyszłość nie zaryzykują niczym, chyba że pod wpływem przerafinowania zechce im się upajać samym ryzykiem, doznać dreszczu odwagi lub dreszczu trwogi.

 

Tak sobie wyobrażamy w uproszczonej postaci dawny pogań­ski hedonizm szkoły Epikura. Taka była w każdym razie jeszcze niedawno postawa Moranda, Montherlanta czy też (jako odmiana znacznie subtelniejsza) postawa Gide'a (wyrażona w Nourritures terrestres).

 

Dla nich ideałem życiowym było pić nie gasząc prag­nienia, a raczej zaostrzając je nie po to, by odzyskać siły, lecz po to, by zachować gotowość do czerpania — coraz zachłanniejszego — z coraz to innych źródeł.

 

3. Na koniec żarliwi

 

Mam na myśli tych, dla których życie to pięcie się wzwyż, odkrywanie. Dla ludzi tej kategorii nie tylko lepiej istnieć niż nie istnieć. Dla nich w życiu możliwe i szczególnie cenne jest to, by stawać się „kimś więcej.

 

W oczach tych zdobywców rozmiło­wanych w przygodzie istnienie jest niewyczerpane, lecz nie tak, jak je widzi Gide, niby diament o niezliczonych ściankach, który można bez końca oglądać z różnych stron, lecz jako ognisko cie­pła i światła, do którego można się zbliżać coraz bardziej.

 

Można z tych ludzi pokpiwać, uważać ich za naiwnych lub kłopotliwych. Niemniej to oni uczynili nas takimi, jakimi jesteśmy, i z ich to rąk wyjdzie Ziemia jutra.

 

Pesymizm i nawrót do przeszłości zabawa chwilą poryw ku przyszłości.

 

Trzy podstawowe, jak już wspomniałem, posta­wy wobec życia, a tym samym i tu wracamy do właściwego tematu trzy sprzeczne postaci szczęścia.

 

1. Szczęście spokoju

bez kłopotów, bez ryzyka, bez wysiłków. Ograniczmy nasze kontakty z ludźmi, ograniczmy potrzeby, przygaśmy światła, postarajmy się, by nasza skóra stała się tward­sza, zamknijmy się we własnej skorupie. Szczęśliwy jest ten, co najmniej myśli, najmniej odczuwa, najmniej pragnie.

 

2. Szczęście wypływające z doznawania przyjemności

przyjem­ności niezmiennej lub, jeszcze lepiej, nieustannie odnawianej.

Celem życia nie jest działanie i tworzenie, lecz korzystanie.

 

A za­tem znowu zasada najmniejszego wysiłku albo takiego tylko wy­siłku, jakiego potrzeba, by zmienić puchar lub rodzaj napoju. Rozłożyć się jak najswobodniej, jak liść w promieniach słońca i stale zmieniać pozycję, by jak najsilniej odczuwać oto recepta na szczęście. Szczęśliwy jest ten, co potrafi wysmakować całą roz­kosz z chwili, którą zamknął w swych dłoniach.

             

3. Na koniec — szczęście rośnięcia.

 

Z tego punktu widzenia nie istnieje ono ani nie ma wartości samo w sobie niby rzecz, o którą moglibyśmy zabiegać i którą w końcu moglibyśmy posiąść;

 

jest ono tylko znakiem, skutkiem właściwie ukierunkowanego dzia­łania, niejako nagrodą za nie.

 

Jest jak się kiedyś wyraził Aldous Huxley – „produktem ubocznym wysiłku”.

 

Nie wystarczy więc jak sugerują współcześni hedoniści — „odnawiać sięw dowolny sposób, by być szczęśliwym.

 

Nie daje szczęścia żadna zmiana, która nie jest wynikiem dążenia wzwyż.

 

Szczęśliwy jest zatem ten, co nie poszukując szczęścia bezpośrednio, znaj­duje nieuchronnie radość jako naddatek, dążąc do pełni, do kresu siebie samego, dążąc naprzód.

                           

Szczęście spokoju, szczęście przyjemności, szczęście rozwoju.

 

Wzdłuż tych trzech linii rozdziela się na poziomie człowieka nurt życia.

 

Czyżby rzeczywiście nie było dla nas innych motywów wyboru poza osobistymi skłonnościami wypływającymi z upodobań i tem­peramentu?

 

Może jednak dałoby się jakoś znaleźć argumenty obiektyw­ne, a więc bezsporne przemawiające za tym, że któraś z tych dróg jest bezwzględnie najlepsza, a tym samym jedyna, która może nas doprowadzić do szczęścia autentycznego.

 

B. Odpowiedź faktów

 

1. Rozwiązanie ogólne: ku przyrostowi świadomości

 

Ja osobiście jestem pewien, że takie kryterium — bezsporne i obiektywne — istnieje i nie jest bynajmniej tajemnicze czy ukryte, lecz dostrzegalne dla każdego. Twierdzę, że aby je do­strzec, wystarczy rozejrzeć się wokół nas, przyjrzeć się przyrodzie w świetle ostatnich odkryć fizyki i biologii, czyli w świetle nowych poglądów na wielkie zjawisko ewolucji.

 

Wiadomo, że nikt już dziś nie ma co do niej wątpliwości. Wszechświat nie jest „ontologicznie” niezmienny, lecz od samego początku podlega ruchowi przechodzącemu na wskroś, poprzez najgłębsze wnętrze całej jego masy, a mającemu postać dwóch przeciwstawnych nurtów. Jeden z nich pociąga materię ku sta­nom maksymalnego rozpadu, drugi powoduje tworzenie się ukła­dów organicznych, których wyższe typy, nieskończenie złożone, składają się na to, co nazywamy „światem istot żywych.

 

Przyjąwszy to, skoncentrujmy nasze rozważania na drugim z tych nurtów, na nurcie życia, którego cząstką sami jesteśmy. Co najmniej przez sto lat uczeni, uznając ewolucję biologiczną za zjawisko rzeczywiste, zastanawiali się, czy ruch, który nas unosi, jest wirowaniem po zamkniętym okręgu, czy też ma on określony kierunek, zgodnie z którym ożywiona część świata zmierza ku jakiemuś określonemu wyższemu stanowi. Dziś niemal wszyscy są zgodni, że druga z tych hipotez zdaje się być całkowicie zgodna z rzeczywistością. Złożoność życia nie wzrasta chaotycznie czy przypadkowo. Zarówno wzięte jako całość, jak i rozpatrywane w odniesieniu do poszczególnych istot uorganizowanych, zmierza ono systematycznie i nieodwracalnie ku sta­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin