Smith Lisa Jane - Pamiętniki wampirów 05 - Powrót o zmierzchu (rozdz. 6-10)(1).doc

(172 KB) Pobierz
Rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

Powiedziałam „wynoś się” – powtórzyła Meredith, nie podnosząc głosu. – Mówisz okropne, wstrętne rzeczy. Tak się składa, że to Stefano tutaj mieszka, i to on może cię wyprosić. Ja robię to jednak za niego, ponieważ on jest dobrze wychowany, by powiedzieć dziewczynie, żeby wynosiła się do diabła.

Matt odchrząknął. Wcześniej milczał, teraz zdecydował się powiedzieć, co myśli o zachowaniu Caroline

-Znam cię zdecydowanie zbyt długo, żeby owijać w bawełnę. Meredith ma rację. Jeżeli chcesz obrażać Elenę, i nas, wyjdź. Ale zanim wyjdziesz, chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Niezależnie od tego, co Elena robiła, kiedy…kiedy była tutaj wcześniej – jego głos załamał się na chwilę; Bonnie wiedziała, że miał na myśli „tutaj, na Ziemi” – teraz jest…jest…całkowicie…- Zawahał się, szukając odpowiednich słów.

-Niewinna jak dziecko – podpowiedziała Meredith.

-Właśnie – przytaknął Matt.- Niewinna. Wszystko, co robi, jest niewinne. Twoje wstrętne słowa nie mogą jej splamić, ale my nie chcemy więcej słuchać wyzwisk.

Stefano wyszeptał: „Dziękuję”.

-Właśnie wychodzę – wycedziła Caroline. – I nie praw mi kazań o niewinności i czystości! Po tym wszystkim, co się tu stało! Pewnie chcesz sobie popatrzeć, jak dwie dziewczyny się całują. Pewnie…

-Dość – powiedział Stefano spokojnie, ale jakaś niewidzialna siła zwaliła Caroline z nóg i wyniosła za drzwi. Za nią podążyła jej torebka.

Potem drzwi zamknęły się cicho.

Włoski na karku Bonnie się zjeżyły. To była moc tak potężna, że dziewczyna stała jak sparaliżowana. Przeniesienie Caroline w ten sposób – a to nie była mała dziewczynka – wymagało wielkiej mocy.

Może Stefano zmienił się tak bardzo jak Elena. Bonnie spojrzała na przyjaciółkę. Niepokój o przyjaciółkę sprawił, że światłość emanująca od Eleny przygasła.

Delikatnie dotknęła Elenę i pocałowała ją.

Elena szybko się odsunęła, jakby bała się wywołać kolejną awanturę. Ale to wystarczyło, by Bonnie zrozumiała, co miała na myśli Meredith, mówiąc, że zachowanie Eleny nie ma nic wspólnego z seksem. To było…Bonnie miała wrażenie, że jest badana przez kogoś, kto usiłuje ją poznać, używając wszystkich zmysłów. Kiedy Elena odsunęła się od niej, promieniała światłem taj jak po pocałunku z Meredith. Wszystkie negatywne uczucia zostały…zniknęły. Bonnie poczuła, jakby światłość emanująca od Eleny objęła także ją.

-Nie powinniśmy jej przyprowadzać – powiedział Matt do Stefano. – Przepraszam za to. Znam ją i wiem, że mogłaby obrzucać wyzwiskami Elenę jeszcze długo, sama by nie wyszła.

-Stefano się tym zajął – wtrąciła Meredith. – Czy to może Elena?

-To ja – przyznał Stefano. -  Matt ma rację, a ja nie będę tolerował nikogo mówiącego źle o Elenie.

Dlaczego oni o tym rozmawiają? – zastanawiała się Bonnie. Meredith i Stefano byli najmniej skłonnymi do pogaduszek osobami, jakie znała. Wtedy uświadomiła sobie, że to z powodu Matta, który podchodził wolno, ale z wyrazem determinacji na twarzy, do Eleny.

Bonnie podniosła się szybko. Minęła Matta, nie spoglądając w jego stronę. A potem włączyła się do rozmowy Meredith i Stefano o ty, co się stało. Nie było dobrze mieć Caroline za wroga, zgodzili się. Nic tez nie wskazywało na to, że kiedykolwiek nauczy się, że wszelkie ataki na Elenę w końcu obracają się przeciw niej. Bonnie mogłaby się założyć, że knuje coś nowego już teraz.

-Ona czuje się samotna – Stefano próbował usprawiedliwić Caroline. – Chce być akceptowana przez każdego i w każdej sytuacji, ale jest…wyalienowana. Jakby nikt, kto ją dobrze pozna, jej nie ufał.

-W taki sposób próbuje się po prostu bronić – zgodziła się Meredith. – Ale można by się jednak spodziewać odrobiny wdzięczności. W końcu ocaliliśmy jej życie.

Jest w tym coś więcej, pomyślała Bonnie. Intuicja próbowała jej coś powiedzieć – co mogło się zdarzyć, zanim udało im się ją uratować – ale była zbyt zdenerwowana z powodu Eleny, żeby się tym przejąć.

-Dlaczego ktoś miałby jej ufać? – zapytała Stefano. Obejrzała się dyskretnie. Elena miała odtąd rozpoznawać Matta, a on wyglądał, jakby miał zemdleć. – Caroline jest piękna, jasne, ale to wszystko. O nikim nie powiedziała jednego dobrego słowa. Stale prowadzi jakąś grę… Wiem, że też czasem to robimy, ale ona zawsze życzy ludziom źle. Oczywiście, potrafi uwieść prawie każdego faceta – nagle opanował ją niepokój i dokończyła zdanie dużo głośniej, żeby go odsunąć – ale jeżeli jesteś dziewczyną, to nie widzisz w niej więcej niż parę długich nóg i du…

Bonnie przerwała, bo Meredith i Stefano zastygli w bezruchu z identycznym wyrazem twarzy mówiącym „O Boże, tylko nie to”.

-Ma też dobry słuch – powiedział jakiś drżący ze złości głos za plecami Bonnie. Serce podeszło jej do gardła.

Takie są skutki ignorowania intuicji.

-Caroline…- Meredith i Stefano próbowali ratować sytuację, ale było za późno. Caroline wkroczyła do pokoju, podnosząc wysoko nogi, jakby nie chcąc dotykać podłogi Stefano. Szpilki trzymała w rękach.

-Wróciłam po swoje okulary – powiedziała wciąż tym samym tonem. – Przy okazji usłyszałam dość, żeby dowiedzieć się, co moi tak zwani przyjaciele o mnie myślą.

-Mylisz się – powiedziała spokojnie Meredith. – Usłyszałaś tylko, jak zdenerwowani ludzie wyładowują złość po tym, gdy ich obraziłaś.

-Poza tym – Bonnie odzyskała głos – przyzna, Caroline, że liczyłaś na to, że coś usłyszysz. Dlatego zdjęłaś buty. Stałaś za drzwiami, prawda?

Stefano zamknął oczy.

-To mój wina. Powinienem był…

-Nie, nie powinieneś – przerwała mu Meredith i zwróciła się znowu do Caroline. – A jeżeli ty wskażesz mi jedno słowo z naszej rozmowy nieprawdziwe albo przesadzone, nie licząc może tego, co powiedziała Bonnie, bo Bonnie jest…po prosu Bonnie… W każdym razie, jeżeli wskażesz jedno słowo, które nie było prawdą, przeproszę cię.

Caroline nie słuchała. Grymas wykrzywił jej twarz, czerwoną z gniewu.

-Jeszcze mnie przeprosicie- syknęła, pokazując palcem każde z nich po kolei. – Pożałujecie swoich słów. A jeżeli jeszcze raz spróbujesz na mnie tej swojej wampirze sztuczki – zwróciła się do Stefano. – to mam przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół, którzy się tobą zajmą.

-Caroline, złożyłaś przysięgę…

-I kogo to obchodzi?

Stefano się podniósł. Zrobiło się już ciemno, pokój oświetlała tylko nocna lampka. Bonnie spojrzała na cień Stefano i szturchnęła Meredith. Cień był zaskakująco ciemny i niezwykle długi. Cień Caroline był przezroczysty i krótki – jak blada kopia przy oryginale.

Powietrze znów zgęstniało, jakby zbliżała się burza. Bonnie próbowała przestać się trząść, ale czuła się, jakby wrzucono ją do lodowato zimnej wody. Zimno przenikało ją do kości. Zaczynała się trząść jeszcze bardziej…

Coś działo się z Caroline: coś się z niej wydostawało, a może coś wchodziło w nią. A może jedno i drugie. W każdym razie to było wszędzie dookoła niej,  i dookoła Bonnie. Napięcie było takie silne, że Bonnie miała wrażenie, ze serce wyskoczy jej z piersi. Obok niej Meredith – zwykle opanowana – wierciła się niespokojnie.

-Co…?- zapytała szeptem.

Nagle, jakby wszystko zostało wyreżyserowane przez moce kryjące się w ciemności, drzwi zatrzasnęły się… lampa zgasła… stara roleta nad oknem rozwinęła się z łoskotem. W pokoju zapanowała absolutna ciemność.

Caroline zaczęła krzyczeć. To był przeraźliwy krzyk.

Bonnie też krzyczała. Nie mogła przestać, chociaż jej krzyk brzmiał co najwyżej jak echo imponującej arii Caroline. Dzięki Bogu Caroline szybko zamilkła. Bonnie udało się stłumić kolejny okrzyk, ale trzęsła się jeszcze bardziej. Meredith objęła ją mocno, ale po chwili oddała ją Mattowi, który wydawał się tym zaskoczony i nieco skrępowany.

-Kiedy wzrok ci się przyzwyczai, nie jest aż tak ciemno – powiedział łamiącym się głosem, jakby zaschło mu w gardle. Ale tylko to przyszło mu do głowy, bo wiedział, że ze wszystkiego na świecie Bonnie najbardziej bała się ciemności. W mroku kryły się rzeczy, które tylko ona widziała. A potem oboje wstrzymali oddech.

Elena świeciła. I miała skrzydła.

-Czy ty widzisz to co ja? – wyjąkała Bonnie. Matt nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.

Skrzydła poruszyły się wraz z oddechem Eleny. Unosiła się w powietrzu w pozycji siedzącej.

Przemówiła. W języku, jakiego Bonnie nigdy nie słyszała. Nie sądziła, żeby gdzieś ludzie mówili takim językiem. Słowa były ostre i jasne, jak okruchy kryształu spadające z wysoka.

Wydawały się Bonnie prawie zrozumiałe – jej parapsychiczne zdolności spotęgowała moc Eleny. Ta moc przeciwstawiała cię ciemności i odpychała ją na bok… rzeczy, które kryły się w mroku, uciekały, skomląc, rozpierzchały się na wszystkie strony. Ostre jak brzytwa słowa podążyły za nimi, przepędzając jej precz.

A Elena… Elena była niewyobrażalnie piękna, jak wtedy kiedy była wampirem, i wydawała się równie blada.

Caroline też przemówiła. Wykrzykiwała potężne zaklęcia czarnej magii. Bonnie wydawało się, że wraz ze słowami z ust dziewczyny wydostaje się armia upiornych istot.

To był pojedynek czarnej i białej magii. W jaki sposób Caroline poznała te zaklęcia? Nie była nawet spokrewniona z czarownicami, jak Bonnie.

Do pokoju dobiegały dziwne dźwięki, przypominające odgłos helikoptera. Przerażały Bonnie.

Musiała coś zrobić. Jej przodkowie byli Celtami, miała zdolności parapsychiczne, których nie mogła się pozbyć, choćby chciała. Musiała pomóc Elenie. Powoli, jakby przedzierała się przez wichurę, podeszła do przyjaciółki i położyła dłoń na jej dłoni, aby ich moce się połączyły.

Z drugiego boku Eleny stanęła Meredith. Światło świeciło intensywniej. Stwory z ciemności uciekały przed nim, krzycząc i tratując się wzajemnie.

Bonnie zauważyła, że Elena się potknęła. Skrzydła zniknęły. Zniknęły też istoty mroku. Elena przegnała je, pokonała potężną mocą białej magii.

-Ona upadnie- wyszeptała Bonnie do Stefano. – Pojedynek z siłami ciemności ją wyczerpał…

W tym momencie nastąpiły wydarzenia tak szybko, jakby w pokoju zabłysły snopy stroboskopowego światła.

Błysk. Roleta podniosła się z hukiem.

Błysk. Zaświeciła lampa w dłoniach Stefano. Widocznie próbował ją naprawić.

Błysk. Drzwi do pokoju otworzyły się powoli, skrzypiąc, jakby chciały zdekompresować wcześniejsze trzaśniecie.

Błysk. Caroline znalazła się na podłodze, na czworakach, oddychając ciężko. Elana wygrała…

Elena upadła.

Tylko ktoś o nadludzko szybkim refleksie mógł złapać ją, zanim uderzyła o podłogę. Stefano rzucił lampę Meredith i w mgnieniu oka znalazł się przy Elenie. A potem obejmował ją mocno.

-Do diabła – wykrztusiła Caroline. Tusz do rzęs spłynął po jej policzkach, zostawiając czarne ślady. Spojrzała na Stefano z nieskrywaną nienawiścią. Stefano popatrzył na nią spokojnie – nie, surowo.

-Nie wzywaj diabła – ostrzegł. – Nie tutaj. Nie teraz. Może usłyszeć i odpowiedzieć.

-Jakby jeszcze tego nie zrobił – prychnęła Caroline. Wyglądała żałośnie, była pokonana, złamana. Jakby rozpętała coś, nad czym nie potrafiła zapanować.

-Caroline, co ty mówisz? – Stefano ukląkł przy niej. – Chcesz powiedzieć, że ty już… zawarłaś jakąś umowę?

-Ups – jęknęła Bonnie, rozładowując napięcie, jakie panowało w pokoju. Caroline połamała paznokcie, na podłodze były ślady krwi. Bonnie, przejęta współczuciem, poczuła ból w palcach. Kiedy jednak Caroline machnęła zakrwawioną ręką w stronę Stefano, współczucie przemieniło się w mdłości.

-Chcesz polizać? – zapytała Caroline. Jej twarz się zmieniła. – Nie udawaj, Stefano – ciągnęła drwiącym tonem. – Przecież pijasz ostatnio ludzką krew, prawda?  Ludzką czy czymkolwiek ta dziewczyna jest. Latacie teraz razem jak nietoperze, co?

-Caroline – wyszeptała Bonnie – Nie widziałaś ich? Skrzydeł…

-Jak u nietoperza albo wampira. Stefano przemienił ją…

-Ja też je widziałem – powiedział Matt. – To nie były skrzydła nietoperza.

-Jesteście ślepi? Spójrzcie. – Meredith pochyliła się i podniosła z podłogi długie, białe, błyszczące pióro.

-Może jest białym krukiem – nie ustępowała Caroline. – To by się zgadzało. I nie mogę uwierzyć, że wszyscy tak się przed nią płaszczycie, jakby była królową. Wszyscy cię uwielbiają, prawda, Eleno?

-Przestań – rzucił Stefano.

-„Wszyscy” to jest słowo klucz.

-Przestań.

-Kiedy ich całowałaś – Caroline teatralnie wzruszyła ramionami – przypomniała mi się…

-Przestań, Caroline.

-…dawna Elena. – Głos Caroline ociekał jadem. – Każdy, kto cię zna, wie, kim naprawdę byłaś, zanim Stefano zaszczycił nas swoją boską obecnością. Byłaś…

-Caroline, przestań natychmiast…

-Dziwką! Tak! Tanią dziwką!

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 7

 

Na chwilę wszyscy zamarli. Stefano zbladł jak ściana, zacisnął wargi w wąską linię. Bonnie cisnęły się na słowa usta słowa, wyjaśnienia, oskarżenia pod adresem Caroline. Elena może i miała tyle chłopaków, ile jest gwiazd na niebie, ale odkąd się zakochała, istniał dla niej tylko Stefano. Ale Caroline i tak by tego nie zrozumiała.

-I co, zatkało was? Nie macie nic do powiedzenia? – naigrywała się Caroline. – Żadnych ciętych ripost? Nietoperz połknął wam języki? – Roześmiała się, ale był to wymuszony, sztuczny śmiech. Potem z jej ust padły słowa, których z pewnością nie powinno się wypowiadać publicznie. Bonnie pewnie zdarzyło się użyć ich raz czy dwa, ale wypowiedziane przez Caroline tutaj i teraz tworzyły strumień jadowitej mocy.

Ta moc rosła, wydawało się, że pokój jest dla niej za ciasny. Coś się stanie.

Drgania, pomyślała Bonnie, gdy kaskady dźwięków nabierały mocy.

Szkło, podpowiedziała jej intuicja. Odejdź od szkła.

Stefano ledwie zdążył odwrócić się do Meredith i krzyknąć.

-Rzuć lampę!

Meredith, która miała nadzwyczajny refleks, wycelowała lampę w otwarte okno. Ledwie lampa przeleciała przez okno, wybuchła.

Odgłosy rozbijanego szkła dobiegły ich także z łazienki. Kawałki lustra chyba musiały wbić się w drzwi.

W następnej chwili Caroline uderzyła Elenę, zostawiając na jej policzku czerwony ślad. Elena podniosła dłoń i dotknęła twarzy, miała bardzo nieszczęśliwą minę.

A potem Stefano zrobił coś, co Bonnie uznała za najbardziej zadziwiające ze wszystkich wydarzeń tego dnia. Bardzo delikatnie położył Elenę na podłodze, pocałował ją w czoło i zwrócił się do Caroline.

Położył dłonie na jej ramionach i przytrzymał ją mocno, zmuszając do spojrzenia mu w oczy.

-Caroline – powiedział. – Wróć. Przez wzgląd na przyjaciół., którym na tobie zależy, wróć. Przez wzgląd na rodzinę, która cię kocha, wróć. Przez wzgląd na twą nieśmiertelną duszę, wróć. Wróć do nas!

Caroline patrzyła na niego butnie.

Stefano odwrócił się w stronę Meredith.

-Nie za bardzo się do tego nadaję. To nie jest mocna strona wampirów – westchnął ciężko.

Potem zwrócił się do Eleny.

-Kochana, możesz pomóc? – zapytał łagodnie. – Czy możesz jeszcze raz pomóc swojej przyjaciółce?

Elena podniosła się niepewnie, opierając się najpierw na poręczy fotela, a potem na ramieniu Bonnie. Chwiała się jak nowonarodzone żyrafiątko, a Bonnie – prawie o głowę niższa – z trudem ją podtrzymywała.

Stefano zrobił krok w ich kierunku, ale Matt był szybszy.

Stefano obrócił Caroline twarzą do Eleny, trzymając ją mocno za ramiona.

Elena, podtrzymywana w pasie przez Matta i Bonnie, miała wolne ręce. Wykonała kilka dziwnych gestów, jakby malowała przed oczami Caroline kolejne obrazy, coraz szybciej i szybciej. Składała i rozkładała dłonie , wyginała palce. Wydawało się, że doskonale wie, co robi, ale Bonnie, Meredith i Matt nic z tego nie rozumieli. Caroline wodziła wzrokiem za dłońmi Eleny, ale wyraźnie nie podobało jej się to, co widziała.

Magia, pomyślała zafascynowana Bonnie. Biała magia. Ona wzywa anioły, tak jak Caroline wzywała demony. Ale czy jest wystarczająco silna, by wyrwać Caroline ze szponów mroku?

W końcu, jakby chciała dopełnić ceremonii, Elena pochyliła się i złożyła na ustach Caroline najniewinniejszy z pocałunków.

Wtedy rozpętało się piekło. Caroline jakoś wyrwała się Stefano i próbowała dosięgnąć twarzy Eleny długimi paznokciami. Przedmioty znajdujące się w pokoju zaczęły unosić się w powietrzu, choć nikt ich nie dotykał. Matt próbował złapać Caroline za rękę, ale uderzyła go w brzuch tak mocno, że upadł na podłogę. Kolejny cios w kark niemal go ogłuszył.

Stefano odciągnął więc Elenę i Bonnie na bezpieczną odległość.  Założył, że Meredith da sobie radę – i miał rację. Caroline próbowała ją uderzyć, ale Meredith była szybsza. Złapała Caroline za rękę i mocno pchnęła. Caroline wylądowała na łóżku, ale natychmiast wstała i ponownie rzuciła się na Meredith, tym razem chwytając ją za włosy. Dziewczyna szarpnęła głową i w dłoni Caroline został pęk włosów. Zanim zorientowała się, co się stało, Meredith zadała jej potężny cios w szczękę, powalając na podłogę.

Bonnie ucieszyła się i postanowiła nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Kiedy Caroline leżała zaskoczona, Bonnie zauważyła, że wszystkie jej paznokcie są w idealnym stanie – długie i błyszczące. Żaden nie był złamany.

To musiała sprawić Elena. Kilkoma gestami i pocałunkiem przywróciła dłoniom Caroline poprzedni wygląd.

Meredith tymczasem rozcierała swoją dłoń.

-Nie sądziłam, że tak bardzo boli ręka, gdy się kogoś uderzy – zdziwiła się. – Na filmach, gdy faceci się leją, nie okazują, że bolą ich ręce. Czy chodzi o to, że wiedzą, jak zadawać ciosy, by bolało tylko tego drugiego?

Matt się zaczerwienił.

-Ja… hm, ja nigdy…

-Boli wszystkich, nawet wampiry – przyszedł mu z pomocą Stefano. – Czy wszystko dobre, Meredith? Mam na myśli, że Elena mogła…

-Wszystko w porządku. A teraz mamy z Bonnie coś do zrobienia. – Skinęła na przyjaciółkę. – My odpowiadamy za to, co wyprawiała Caroline. Powinnyśmy się domyślić, że wróci na górę. Przyjechała z nami, nie ma jak wrócić do domu. Pewnie zeszła na dół do telefonu i próbowała skłonić kogoś, żeby po nią przyjechał, ale nikt nie chciał, więc nie miała innego wyjścia, jak wrócić do nas. Musimy ją odwieźć. Stefano, przepraszam. Nie była to udana wizyta.

Stefano miał ponurą minę.

-Nie przypuszczałem, że Elena może znieść tak wiele. Teraz wiem, że tak – powiedział.

-Ja również mama samochód, ja powinienem odwieźć Caroline – wtrącił Matt.

-Może wrócimy jutro – zaproponowała Bonnie.

-Tak, myślę, że tak będzie najlepiej – przyznał Stefano. – Prawdę mówiąc, niechętnie ją wypuszczam stąd. Boję się o nią. Bardzo.

Bonnie była zaskoczona.

-Dlaczego?

-Myślę… jeszcze za wcześnie, żeby mieć pewność, ale myślę, że ona jest opętana. Ale nie mam pojęcia przez co. Ustalenie tego może zająć sporo czasu.

Dreszcz niepokoju przebiegł Bonnie po plecach. Lodowaty ocean strachu był bardzo blisko, mogła utonąć w nim w każdej chwili.

-Pewne jest tylko to, że zachowywała się dziwnie, nawet jak na nią – ciągnął Stefano. – Nie wiem, czy wy też to słyszeliście. Kiedy przeklinała, miałem wrażenie, że jakiś głos jej podpowiadał. A ty nie słyszałaś? – zwrócił się do Bonnie.

Bonnie próbowała sobie przypomnieć. Czy słyszała jakiś inny głos oprócz głosu Caroline? Najcichszy z szeptów…

-To, co tu się stało, może pogorszyć sprawę/ Wezwała diabła w chwili, gdy ten pokój był przepełniony mocą. Fell’s Church leży na krzyżujących się liniach mocy. To poważna sprawa. Przy tym wszystkim… Żałuję po prostu, że nie ma tu jakiegoś dobrego parapsychologa.

Bonnie wiedziała, że wszyscy myślą o Alaricu.

-Spróbuję go ściągnąć – obiecała Meredith. – Ale może teraz być gdzieś w Tybecie albo w Timbuktu. To trochę potrwa, zanim w ogóle uda się z nim skontaktować.

-Dziękuję. – Stefano westchnął z ulgą.

-Jak powiedziałam, jesteśmy odpowiedzialni za to, co się tutaj stało – dodała cicho Meredith.

-Przepraszamy, że ją tu przyprowadziliśmy – powiedziała głośno Bonnie, z nadzieją, że może Caroline to usłyszy.

Pożegnali się z Eleną. Nie byli pewni, jak się zachowa. Ale ona tylko uśmiechnęła się do każdego i dotknęła ich dłoni.

Na szczęście Caroline się obudziła. Kiedy podjechali pod jej dom zachowywała się rozsądnie, choć wciąż była nieco oszołomiona. Matt pomógł jej wysiąść z samochodu i odprowadził ją do drzwi. Otworzyła jej matka. Była to nieśmiała kobieta o zmęczonej, mysiej twarzy. Nie wyglądała na zaskoczoną tym, że jej córka jest w takim stanie.

Dziewczyny spędziła noc u Bonnie. Do późna rozmawiały o ostatnich wydarzeniach. Gdy Bonnie zasypiała, wciąż dzwoniły jej w uszach klątwy Caroline.

 

 

 

Kochany Pamiętniku.

Coś stanie się dzisiaj w nocy.

Nie mogę mówić ani pisać. Nie pamiętam, jak się używa klawiatury. Ale mogę przesyłać moje myśli Stefano, a on może je zapisywać Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

Wiec to jest teraz mój pamiętnik…

Tego ranka znowu się obudziłam. Znowu się obudziłam! Za oknem wciąż było lato i wszystko było zielone. W ogrodzie zakwitły żonkile. I miałam gości. Nie wiedziałam, kim oni są, ale z trojga z nich emanuje silny jasny kolor. Pocałowałam ich, więc już ich nie zapomnę.

Czwarta była inna. Widziałam tylko niewyraźny kolor, przybrudzony czernią. Musiałam użyć potężnych zaklęć białej magii, by powstrzymać ją przed wprowadzeniem mrocznych sił do pokoju Stefano.

Robię się senna. Chcę być ze Stefano i chcę, żeby mnie obejmował. Kocham go. Oddałabym wszystko, by z nim zostać. Pyta mnie, czy nawet latanie? Nawet latanie – żeby być z nim i chronić go. Wszystko, żeby był bezpieczny. Nawet życie.

Teraz chce iść do niego.

Elena

 

Stefano przeprasza za pisanie w nowym dzienniku Eleny, ale musi coś dodać, bo pewnego dnia może będzie chciała to przeczytać, przypomnieć sobie. Zapisałem jej myśli w postaci zdań, ale Elena nie przesyła ich w takiej formie. To tylko urywki myśli, jak sądzę. Wampiry mają wprawę w tłumaczeniu ludzkich myśli na pełne zdania, ale myśli Eleny wymagają więcej obróbki. Zwykle o tylko jasne obrazy i czasem pojedyncze słowa.

„Czwarta” to Caroline Forbes. Elena znała ją prawie od dziecka – tak mi się wydaje. To, co mnie zdumiewa, to to, że dzisiaj Caroline zaatakowała Elenę na niemal wszystkie wyobrażalne sposoby, a jednak przeszukuję umysł Eleny, nie znajduję tam uczuć gniewu czy bólu.  To niemal przerażające, że jest taka niewinna, tak doskonała.

To, co naprawdę chciałbym wiedzieć, to to, co się stało z Caroline, gdy została porwana przez Klausa i Tylera. Czy to, co wyprawiała dzisiaj zrobiła z własnej woli? Czy wciąż Kwi w niej okruch nienawiści Klausa? Czy może mamy w Fell’s Church nowego wroga?

I najważniejsze – co mamy z tym zrobić?

Stefano, który jest właśnie odciągany od kom…

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 8

 

Wskazówki staroświeckiego zegara pokazywały trzecią, kiedy Meredith obudziła się z niespokojnego snu. Przygryzła wargi, tłumiąc krzyk. Jakaś twarz nachylała się nad nią. Ostatnie, co pamiętała z poprzedniego wieczoru, to to, że leżała na wznak w śpiworze i rozmawiała z Bonnie o Alaricu.

Teraz Bonnie nachylała się nad nią, miała zamknięte oczy. Klęczała przy poduszce Meredith i niemal dotykała jej twarzy nosem. Jeżeli dodać do tego dziwną bladość jej policzków i krótki oddech, każdy – każdy, powiedziała sobie Meredith – by się przestraszył.

Czekała, aż Bonnie się odezwie, wpatrując się w nią ze zdumieniem.

Bonnie wstała i tyłem podeszła do biurka, na którym leżała komórka Meredith. Podniosła ją i najwidoczniej włączyła nagrywanie wideo, bo zaczęła mówić i wykonywać jakieś gesty.

To  było przerażające. Nie można było zrozumieć, co mówi. Wypowiadała słowa od tyłu. Chaotyczne, gardłowe albo piskliwe dźwięki miały tę intonację, jaką często słyszy się w horrorach. Ale człowiek nie mógł w ten sposób mówić. Meredith miała złe przeczucie, że coś próbuje zawładnąć ich umysłami.

Może to coś żyje wstecz, pomyślała Meredith, próbując nie wsłuchiwać się w przerażające dźwięki. Może myśli, że my tak robimy. Może my się po prostu nie stykamy…

Nie mogła znieść tego dłużej. Wydawało jej się, że odróżnia słowa, nawet frazy. I nie brzmiały one przyjemnie. Proszę, niech to się skończy, niech się skończy natychmiast.

Jęki i mamrotania…

Bonnie zazgrzytała zębami. Zrobiło się cicho. A potem, jak na filmie puszczonym wstecz, podeszła tyłem do swojego śpiwora, uklękła i wczołgała się do niego – z zamkniętymi oczami.

To była jedna z najstraszniejszych rzeczy, jakie Meredith kiedykolwiek widziała albo słyszała, a widziała i słyszała niemało.

Już nie mogła zasnąć.

Wstała, na placach podeszła do biurka i zabrała telefon do drugiego pokoju. Tam podłączyła go do komputera, żeby puścić nagranie od tyłu.

Kiedy odsłuchała je raz i drugi, uznała, że Bonnie nigdy nie powinna tego usłyszeć. Oszalałaby ze strachu.

Nagrały się głosy zwierząt, pomieszane z tym zniekształconym głosem… to w każdym razie nie był głos Bonnie. To nie był głos człowieka. Brzmiał teraz jeszcze straszniej, niż gdy słyszała go za pierwszym razem – co mogło znaczyć, że jego właściciel normalnie mówił wspak.

Pomiędzy jękami, zniekształconym śmiechem i głosami dzikich zwierząt, Meredith z trudem odróżniała ludzką mowę. Próbowała cos zrozumieć, chociaż dostała gęsiej skórki.

Dosłyszała coś takiego:

„Pszszsz…  buz – buz…  e…  Nie.  Ben…  nie….  Nagłeeeee….  i  szszsz…. 

ją….  seeee.  Ty…  wi….  jama…  simy…  być….  amprz…  JEJ pszszsz…  budzeniu….  Nie. Ben… nie… nasssss…. Pszszszsz…. Jeeee – (a może to było „nie”? a może tylko jęk?)…. puuuu…. dź…. nie.  Kto…. nnnnnnn… esie….. tym….  z – z – za… mnie”.

Meredith zanotowała to i próbowała zrozumieć. W końcu zapisała kilka zdań

Przebudzenie będzie nagłe i szokujące. Ty i ja musimy być tam przy jej przebudzeniu. Nie będzie nas przy niej później. Ktoś inny się tym zajmie.

Odłożyła długopis obok kartki z odszyfrowaną wiadomością.

A potem Meredith weszła do swojego śpiwora i długo leżała, wpatrując się w śpiącą Bonnie jak kot w mysią dziurę, aż w końcu błogosławione zmęczenie utuliło ją do snu.

 

-Co powiedziałam?! – Bonnie była ogromnie zdumiona, kiedy Meredith zrelacjonowała jej wydarzenia poprzedniej nocy. Właśnie wyciskała sok z grejpfruta i sypała do miski płatki śniadaniowe. Meredith smażyła jajka.

-Mówiłam ci już trzy razy. Te słowa już się nie zmienią, mogę ci to obiecać.

-To jasne, że przebudzenie dotyczy Eleny, to ona musi się przebudzić. A ty i ja musimy  tam być, kiedy to nastąpi.

-Masz rację – zgodziła się Meredith.

-Musi sobie przypomnieć, kim naprawdę jest. A my musimy jej w tym pomóc!

-Nie! – zawołała Meredith. – To nie o to chodzi w wypowiedzianych przez ciebie słowach. Zresztą, nie sądzę, żebyśmy mogli jej pomóc. Możemy ją nauczyć pewnych czynności, taj jak Stefano to robi. Jak wiązać buty. Jak czesać włosy. Ale z tego, co mówiłaś, przebudzenie będzie nagłe i szokujące. I nie wspomniałaś nic o tym, że w tym pomożemy. Powiedziałaś tylko, że musimy być przy niej, bo potem z jakiegoś powodu nas przy niej nie będzie.

Bonnie przez chwilę ponuro milczała.

-Nas nie będzie – powtórzyła. – To znaczy, nie będzie nas przy Elenie? Czy… czy w ogóle nas nie będzie?

Meredith nagle straciła apetyt.

-Nie wiem.

-Stefano powiedział, że dzisiaj znowu możemy przyjść – nalegała Bonnie.

-Stefano byłby uprzejmy, nawet gdyby ktoś właśnie wbijał mu kołek w serce.

-Mam pomysł – krzyknęła Bonnie. – Zadzwońmy do Matta. Możemy odwiedzić Caroline… o ile ona będzie chciała się z nami widzieć. To znaczy, o ile cokolwiek się zmieniło od wczoraj. Potem możemy poczekać do południa, a potem zadzwonić do Stefano i zapytać, czy możemy odwiedzić Elenę.

Kiedy dotarli do domu Caroline, jej matka powiedziała im, że córka jest chora, leży w łóżku. Wrócili więc do Meredith. Bonnie całą drogę przygryzała wargi. Matka Caroline sama wyglądała na chorą, miała podkrążone oczy, Gdy z nią rozmawiali, Bonnie czuła wielkie napięcie.

Bonnie i Meredith zostawiły Matta przed domem. Chłopak zajął się swoim wciąż psującym się samochodem, a one poszły na górę wybrać jakieś ubrania dla Eleny. Co prawda, ciuchy Meredith będą na nią za duże, ale w ubrania Bonnie by nie weszła.

O czwartej po południu zadzwoniły do Stefano. Tak, mogą przyjść. Elena nie pocałowała ich na powitanie – ku wyraźnemu rozczarowaniu Matta. Ale ucieszyła się bardzo z nowych ubrań. Unosząc się metr nad podłogą, ciągle unosiła je do twarzy i wąchała, po czym uśmiechała się do Meredith, chociaż gdy Bonnie wzięła do ręki jedną z koszulek, nie mogła wyczuć niczego poza płynem do płukania.

-Przepraszam. – Stefano bezradnie rozłożył ręce, gdy Elena zaczęła kichać, obejmując błękitną bluzkę jak małe kocię. Meredith zapewniła go, że miło jest zostać docenionym w ten sposób. Sama była jednak nieco zakłopotana.

-Elena potrafi rozpoznać, skąd ubrania pochodzą – wyjaśnił Stefano. – Nie włoży niczego, co uszyto w  sweat-shopie.

-Kupuję tylko w sklepach, o których wiem, że nie sprzedają takich rzeczy – zapewnił Meredith. – Bonnie i ja musimy coś ci powiedzieć – dodała. Kiedy Meredith opowiadała o tym, co stało się w nocy, Bonnie zabrała Elenę do łazienki i pomogła jej przebrać się w szorty, które leżały na niej jak ulał, i błękitną bluzkę, która była tylko trochę za długa.

Kolor bluzki podkreślał lekko potargane, ale wciąż piękne blond włosy Eleny. Kiedy jednak Bonnie próbowała nakłonić ją do spojrzenia w lusterko, Elena wydawała się skoncentrowana, jakby nie rozumiała, co to jest i do czego służy. Bonnie trzymała lustro przed Eleną, a ona to spoglądała na nie, to chowała się za plecami Bonnie zafascynowana tym, że osoba w lustrze pojawia się w tym samym momencie.

Bonnie odłożyła w końcu lusterko i zajęła się jej włosami, z którymi Stefano wyraźnie sobie nie radził. Kiedy wreszcie były już rozczes...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin