TECHNOLOGIA EWANGELII Włodzimierz Sedlak.doc

(2014 KB) Pobierz
TECHNOLOGIA EWANGELII

TECHNOLOGIA EWANGELII

Ks. Włodzimierz Sedlak

PALLOTTINUM POZNAŃ 1989

Redaktor Aldona Fabiś
Projekt okładki i opracowanie graficzne Jarosław Mugaj
ISBN 83-7014-092-0



Za zezwoleniem władzy duchownej
„Jestem detektorem Boga i przyrody"

Mimo że „Technologia Ewangelii" jest przeznaczona dla ludzi wyrobionych intelektualnie, dla inteligencji, to jednak każdy człowiek może w niej coś znaleźć dla siebie. Nie wszystko może być zrozumiałe bez głębokiego wniknięcia w treść i bez znajomości Pisma Świętego. W niektórych miejscach Autor nawiązuje do Starego Testamentu, poza tym kilka razy odwołuje się do niektórych zagadnień naukowych z własnych odkryć.

Włodzimierz Sedlak pisząc swoją „Technologię" nie opierał się na innych publikacjach niż Ewangelia; nie jest to jednak ani nowy jej przekład, ani tłumaczenie spraw tam zawartych. Autor pokazuje osobiste, intymne podejście do Boga i religii. Wszystkie osobiste przeżycia powierza Najwyższemu, dzięki Niemu odnosi sukcesy, ale również „dzięki" Niemu ma trudności. Pan Bóg „stawia na drodze belki" po to, aby wskazać inną drogę.

„Technologia" nie jest komentarzem Ewangelii, lecz właśnie zastosowaniem jej w życiu osobistym, umiejętnością przekazywania Ewangelii innym. W tej książce są zawarte przemyślenia w najbardziej uduchowionych chwilach życia, zarówno podczas radości, jak i załamań, w rozpaczy, w czasie podziwiania piękna ziemskiego i wytworów ludzkich, w smutku i w pogardzie dla głupoty ludzkiej, podczas zachwytów nad prostotą i pięknością życia. Po prostu - uwielbienie Boga w każdym momencie istnienia na ziemi.

Czytelnik spotyka się przy lekturze tej książki z nową formą podawania treści Ewangelii. Termin „technologia" zawiera sens techniczny i nowoczesny. Zestawienie w tytule współczesnego terminu z prastarym terminem „ewangelia" powinno zaskakiwać odbiorcę tylko początkowo. Autor używa wielu współczesnych terminów naukowych. Mają one przybliżyć pojęcia ewangeliczne współczesnemu człowiekowi przyzwyczajonemu do terminów naukowych i technicznych.

„Technologia Ewangelii" - to sposób odkrywania Boga w życiu i wskazanie dróg wiodących do Niego. Autor zapewnia swoją postawą, że zaufanie Bogu pomaga, wlewa nadzieję, uwalnia od obciążeń, daje ulgę. To bardzo duża i niełatwa umiejętność odnosić się w każdym momencie życia do Boga, czy to będzie trudna sytuacja, czy też radosna. Człowiek na ogół dopiero wtedy woła do Boga, gdy mu coś dokucza, dotknie go cierpienie, jest w sytuacji bez wyjścia. Człowiek „zna modlitwę śmierci, ale nie umie się modlić do Boga. Bóg zresztą stanowi polisę asekuracyjną. W razie ostatecznej kraksy istnieje przecież nad-przyrodzony «automat», skąd po wrzuceniu jednej «Zdrowaśki» może coś pożytecznego wyskoczyć". Sedlak uczy i pokazuje, że za chwile szczęśliwe, radosne należą się Bogu podziękowania, a za nieszczęścia - też trzeba dziękować. Widocznie są one do czegoś potrzebne.

Sedlak wcale nie próbował analizować Ewangelii. Pisał w natchnieniu, według potrzeb swego ducha. „Technologia" faktycznie jest wynikiem całego życia Autora; napisanie tej książki nie zostało spowodowane dopiero kontraktem z wydawnictwem. Autor nie był w stanie wcześniej tego dzieła napisać, gdyż nie czuł się jeszcze wystarczająco dojrzały naukowo ani duchowo przygotowany. Ten zamiar tkwił w nim jednak od dawna, bo od ponad 20 lat. I od wielu lat robił notatki. Autor dojrzewał, a materiał rósł. Pierwsze notatki noszą datę 19 września 1964 roku, a tak naprawdę przygotowanie „Technologii" trwało całe „świadome" życie, a więc zaczęło się najpóźniej od piętnastego roku życia. Był więc czas nie tylko na przemyślenia, ale i na wnikliwą obserwację swego życia w zależności od działania Bożego. Jak obecnie Sedlak ocenia, „Technologia Ewangelii" była dla niego największym zadaniem, które chciał wykonać jak najlepiej.

Od 19 września 1964 roku wydarzyło się wiele spraw istotnych dla rozwoju intelektualnego Autora: powstała krzemowa teoria życia, odkrycie kopalnej fauny i kambryjskich glonów w Górach Świętokrzyskich, bioelektronika, film „Bioelektronika" i film biograficzny „Sedlak". I cała droga naukowa od magistra do profesora zwyczajnego. „Moja wiedza uczyniła nieskończony krok ku Bogu. Nie przypuszczałem nigdy, że kwantowy świat i kwantowa analiza mojego życia tak mnie pojęciowo zbliży do Boga. Paradoks teoriopoznawczy polega na tym, że świat kwantowy, nieskończenie mały, zbliżył mnie pojęciowo do nieskończenie wielkiego świata - Boga. Tego nie można było przewidzieć w bioelektronice."

„Technologia Ewangelii" nie jest zbiorem kazań ani konferencji rekolekcyjnych, mimo że Autor posiada duży zestaw jednych i drugich.

Trudno określić, jakiego rodzaju to książka. Nie ma charakteru rozmyślań o Ewangelii. Nie jest religijnym pamiętnikiem Autora, nie jest również egzegezą. Autor zastosował termin „technologia" do spraw Bożych. „Technologia" tutaj, to sposób przystosowania współczesnego człowieka do prawd ewangelicznych. W zamiarze Autora tkwi przybliżenie Ewangelii człowiekowi przez dawanie świadectwa prawdzie Jezusowej, unaocznienie autentyzmu swych przeżyć. „Może się uda skierować jeszcze czyjeś oczy na sposób głębszego zrozumienia Boga tą właśnie drogą?" - pisze Autor.

Włodzimierz Sedlak nigdy nie narzucał nikomu swoich przekonań. Mówił tylko to, co sam myślał o Bogu. Ta forma była najskuteczniejsza bo mówił z przekonania. Zabierał głos jako ktoś, kto w danej sprawie ma coś do powiedzenia. „Technologia" jest tak właśnie pisana. Są to ewangeliczne impresje, z którymi Autor dzieli się, jak gdyby mówił, a nie pisał. Jakby przed sobą miał słuchaczy, a nie czytelników.

Bezpośredniość „mówienia" wydaje się największą siłą przekonywającą przy tym „głośnym odczytywaniu" Ewangelii przez Sedlaka. To robi wrażenie, jakby Autor był świadkiem treści ewangelicznej i był upoważniony oraz powołany do dania świadectwa o Bogu przez posługiwanie się nowoczesnym językiem nauki i techniki w wykładaniu Bożej treści. Podając stare treści w nowej formie i w dzisiejszym rozumieniu, nie usiłuje nikogo przekonywać. Dzieli się tylko swoimi myślami, przeżyciami i doznaniami. Dlatego jest to bezpretensjonalne, bardziej naturalne. Czytelnik stoi przed nową formą przekazywania treści wynikającej wprost z Ewangelii.

Z tego nowoczesnego ujmowania Ewangelii wynika, że Autor, nie mając nawet takiego zamiaru, jest autentycznym świadkiem wielu spraw Bożych. Powinno to przemawiać do dzisiejszego czytelnika, który nie poszukuje naukowych opracowań i uczonych dzieł o Jezusie, ale raczej potrzebuje człowieka, który by szedł w stronę Boga i pokazał mu drogę do Niego. „«Technologia» jest jedną z prób przybliżenia Ewangelii miłośnikom współczesności w jej dobrych, jak i złych przejawach oraz dążeniach. Ogólnie biorąc istnieje jakaś ambicja wiary i poszukiwania oryginalnej na dziś możności wejścia w Jezusowy świat." Intencje Autora bardzo dobrze oddaje już sam tytuł książki - „Technologia Ewangelii".

Autor nie ukrywa swego zapatrzenia w postać Jezusa - Brata człowieka, którego późno w swym życiu rozpoznał jako Brata, ale za to jest w „Technologii" świeżość przeżyć, bezpośredniość, trochę nawet żywiołowości. Udziela się to przy czytaniu - Jezus jest przecież Bratem każdego człowieka. Przebija to z całej treści książki. „Ten roztwór człowieka w Bogu, a Boga w człowieku jest właśnie rewelacją Ewangelii, tym, co od dwóch tysiącleci urzekało niezwykłą ilość ludzi."

Włodzimierz Sedlak wybrał bardzo oryginalną drogę przedstawienia swoich przemyśleń, uczuć, zachwytów nad Bogiem Stworzycielem, Jego Synem i Matką Boską. „Technologia Ewangelii" składa się z siedmiu działów, zatytułowanych nazwami pór roku: Przedwiośnie Objawienia, Wiosna Objawienia, Ewangeliczne lato, Jesienny zbiór ewangeliczny, Zimowy zmierzch Objawienia, i na zakończenie siódmy dział: W Ewangelii jest zawsze dziś. „Technologia Ewangelii" odznacza się swoistym pięknem, liryzmem, miejscami jest groźna, straszna. Problemy czysto religijne przeplatają się z czysto naukowymi, a wszystko to na tle osobistych odczuć Autora.

„Technologia Ewangelii" rzadko odwołuje się do Starego Testamentu. Autor nie rozpatruje jego ksiąg, ale nawiązuje do pewnych treści tam poruszonych. Oryginalna wizja stworzenia świata przez Boga, nie w ciągu kilku dni, ale miliardów lat. Przełożenie biblijnych dni na lata. Bóg wywiódł Wszechświat i życie ze światła przez elektrony i protony. Autor posiada „wolność pisania o Bogu inaczej, gdyż pozwolił On dogłębniej dojść w poznaniu życia tam, gdzie nikt jeszcze nie zajrzał, czego nikt nie przypuszczał".

Autor poznaje Boga przez przyrodę, przez jej działanie i akcję. Bóg jest zawarty w przyrodzie. Wystarczy chcieć Go tam znaleźć i dojść do Niego. Wiara w nauce, powierzenie Bogu niepewności, szukanie u Niego wskazówek co do wyboru drogi. Zupełne zawierzenie Bogu. „Poznawanie przyrody i poznawanie Boga to dopiero życie, które w sobie czuję, nawet rozumiem i mam. Co za dziwne sprzężenie całkiem nawet istotne - jestem detektorem Boga i przyrody. To nadaje niebywały sens mojej egzystencji."

Bóg stworzył świat nieożywiony i żywe organizmy, ale tylko człowiekowi dał duszę. „Zindywidualizował mnie Bóg. Jestem sobą. I tę swojość rozwijając staję się bardziej człowiekiem. W należytej oprawie. Dojrzewam jak kwiat - w Świetle i Cieple."

Wszystkie odkrycia: krzemową teorię życia, skamieniałości, bioelektronikę, całą pracę naukową zawdzięcza Autor Bogu. Zaufał Mu, zawierzył, wymodlił, niejako „zmusił" Boga do odsłonięcia tajemnic. „Mój świat wypracowałem poniekąd sam, lecz w bezczelny nieco sposób jak na człowieka - razem z Bogiem. Przemnożyłem moje siły z Jego mocą, mój nie dokształcony rozum z Jego odwieczną mądrością, moje nieporadności z Jego Wszechmocą. (...) Na jakimś etapie stwierdza się, że mija 60 rocznica codziennej i wielokrotnej dziennie modlitwy o zapał do pracy. Co ma robić Bóg? Co ma począć z taką istotą?" Bóg jest drogą, na której można poznać wszystko: życie, Wszechświat... Przez modlitwę jako punkt wyjścia.

Twórcza intuicja, intuicja bez dowodów - to dar Boży. Charyzmat poznawania prawdy przyrodniczej musiał chyba Autor otrzymać od Boga, dzięki Niemu tyle odkrył, zrozumiał, zbliżył się do istoty życia. „Autor ma to niewysłowione szczęście wiedzieć o tym. Bóg pozwolił tam wejść - usłyszeć i zobaczyć. Tak się Jemu upodobało. Objawia On prawdę, komu zechce". Bóg kształtuje człowieka do specjalnych zadań już w chwili zapłodnienia: „Bóg zaprawdę znać się musi na mechanice kwantowej. Jeśli przewiduje typ człowieka do swoich zadań, to musi go przygotować fizycznie, biologicznie i duchowo."

Ksiądz Sedlak doświadczał tragedii z konieczności losu, ale nigdy nie przeżył załamania wiary. „Fizyczną niemożliwość można by tak określić, że skończony rozum chciałby ogarnąć Boga i to się okazuje niemożliwe. Wysuwa się fałszywy wniosek wobec tego - Boga nie ma. Poprawnie trzeba by było powiedzieć, że takiego rozumu nie ma, który obiektywnie metodą empiryczną uzasadniłby Boga."

Człowiek jest tak maleńki wobec Boga i przyrody, a mimo to Bóg nie widzi ludzi jako tłum, ale indywidualnie. W tym wyraża się liryzm w stosunku do Boga - Bóg jako Człowiek jest dla ludzi zrozumiały. Dopiero wobec Boga jesteśmy kimś. Na tle rozmiarów Boga wszystko ma właściwe proporcje. Małość człowieka w stosunku do Wszechświata nie jest małością wobec Boga.

U Boga nie ma nic niemożliwego. Są wybrańcy, których Bóg doświadcza, ale zarazem zaświadcza o swojej nad nimi opiece, tylko trzeba to umieć dostrzec, trzeba się nauczyć patrzeć na swoje życie jako dane od Boga. Ewangelię nie tylko trzeba czytać, ale „widzieć, doznać, być w niej. Ewangelię pojmuje się nie na lekturze, lecz w praktyce zdarzeń."

Autor uważa, że człowiek jest koniecznością Wszechświata, a nie przypadkiem. Tkwił w zamiarze Boga jeszcze przed istnieniem czegokolwiek, gdyż tylko człowiek mógł ujawnić istnienie Boga, swego Stwórcy. Bez człowieka Bóg pozostałby nieujawniony. Tego nie mogły uczynić zwierzęta, rośliny czy cały świat nieożywiony, mimo że istnieją na chwałę Bożą. Człowiek marzył od chwili swego zaistnienia o nieśmiertelności, tęsknił za nieskończonością, którą może znaleźć tylko w Bogu, gdyż od Niego pochodzi.

Autor bardzo osobiście podchodzi do Ewangelii, do spotkania z Bogiem. Jest to tak bardzo osobista sprawa i tak złożona, że trudno uwierzyć w te przeżycia, doznawane już od dziecka. Czytanie Ewangelii daje jej rozumienie, ale nie przy jednokrotnym przerzuceniu stron jak w powieści. Ewangelia daje zbliżenie czasu Jezusowego, który jest obecny również dziś. Daje czucie Jezusa. Cuda ewangeliczne zdarzają się dzisiaj na każdym kroku, tylko trzeba umieć je dostrzec.

Autor przejawia olbrzymi kult i umiłowanie Matki Boskiej. Bardzo wiele Jej zawdzięcza. Łączy się z Nią, modli się odmawiając wiele razy dziennie „Ave". Jest to miłość dyskretna, głęboka, ukryta przed ludźmi, nie obnosząca się. „Ukradłem Jej obraz. Ukradłem klasztorowi. Na serio. Podobała mi się. «Jeśli będziesz mi błogosławić, zabieram Cię do Radomia.» Dziurę zasłoniłem św. Teresą, a Ją zabrałem." Autor stawia Matkę Boską na granicy dwóch epok, jako początek Wiosny Objawienia. Od Niej się wszystko zaczęło. Rola kobiety w dziele Boga: Ewa - grzech, Matka Boska - miłość, dobro, czystość, wieczna młodość.

Zawsze jest potrzebna matka, jednak nie można jej mieć przez całe życie. Ale można mieć Matkę od początku swego istnienia, aż po kres życia i poza nim. Dojrzałemu człowiekowi matka jest również potrzebna, nie tylko dzieciom. Istnieje potrzeba ucieczki pod Jej opiekuńcze ramiona, zawierzenie w potrzebach codziennych, całkowita ufność. „Matka Codziennych Spraw, tych kuchennych, gospodarczych, osobistych, spraw higieny i zdrowia, pospolitej troski, której nie warto Panu Bogu przedkładać, ale Jej można; nie ma spraw drobnych, których by nie znała Madonna od codziennego kurzu mojego żywota. Matka na nieświąteczne dni."

Lato Objawienia zaczyna się szukaniem śladów Jezusa w niespotykany sposób. Ślady, których nie ma, ale faktycznie powinny być. Pan Jezus żył przecież, miał swoje ścieżki, po których chodził, patrzył na okolice, na kamienie przydrożne, na ludzi, stąpał po piasku. Autor zbiera pamiątki w Ziemi Świętej - kamienie - bo Pan Jezus mógł przecież na nie patrzeć. Przeszedł niektóre ścieżki, po których Jezus chodził, przecież ten sam piasek na nich pozostał. Takie same wody jeziora Genezaret czy szum oliwek na Górze Oliwnej.

Autor cieszy się, że Pan Jezus żył, chodził, nauczał w czasach ewangelicznych. Dziś nie byłby zrozumiany, mógłby być wzięty za szarlatana, uduchowionego szaleńca, wybitnego uzdrowiciela, gwałciciela porządku publicznego. Wymagałby technicznego wyposażenia dla głoszenia nauk itp. I pewnie niezbyt długo mógłby chodzić bezkarnie po ziemi, nauczając. Zginąłby skrytobójczo lub zostałby zamknięty w szpitalu psychiatrycznym jako nieuleczalnie chory niebezpieczny osobnik. Skończyłby się szybko, nie zostawiając po sobie lirycznych wspomnień - Ewangelii.

Autor uważa, że ma prawo w ogóle pisać „Technologię Ewangelii". Wszystko, co posiada, czym jest i do czego doszedł, pochodzi od Boga: życie, zdrowie, niepowodzenia i choroby, okresy twórcze i upadki, rozum i jego brak. Za wszystkie te dary dziękuje Bogu. „Jeślim kiedykolwiek powołał się na autopsję, to jedynie, by dziwnym rzeczom pozostawić ich autentyzm, ich historyczną pieczęć czasu, by nie wydawały się wymysłem."

Ksiądz Sedlak ironizuje ze sposobów obecnych modłów i technicznego podchodzenia do Boga. Pisze, że człowiek „potrafi nawet Pana Boga cybernetycznie ustawić i zaprogramować Jego eksploatację (...). Ewangeliczny Jezu, cybernetycznie pojmowany, elektroniczny Synu Boży, wystarczy się tylko nauczyć manipulowania na Twoich obrazach i stajesz się posłuszny naszej woli, jak inne urządzenia elektroniczne przy odpowiedniej eksploatacji."

„Technologia Ewangelii" to nie powieść do czytania jednym tchem. Jest to przeżycie Boga przez konkretnego człowieka. „W tej książce nie szukaj kopiału postaci Jezusa (...). Zapomnij, kto ci mówił czy pisał, zapomnij nazwiska. Ważne jest, co ci powiedział."

W książce występują często powtórzenia, ale nie są one przeoczeniem Autora. Istnieją raczej po to, żeby unaocznić potrzebę ciągłego doznawania Boga, przez całe życie, codziennie. Nie od czasu do czasu, nie sporadycznie.

Książkę można czytać nie tylko od początku do końca, systematycznie dział za działem, rozdział za rozdziałem. Można ją czytać od środka, od końca i wrócić do początku. Można czytać jakiś rozdział wyrwany z któregoś działu. Nie tylko książka, ale każdy dział, rozdział stanowi sam w sobie zamkniętą treść. Nawet najmniejszy objętościowo rozdział można rozważać nie w sensie, co autor wymyślił, ale: Co mi on daje? Czy do czegoś mnie inspiruje? Czy podobnie lub inaczej podchodzę do spraw poznanych w książce? Czy w ogóle kiedykolwiek zastanawiałem się, czy też podobnie patrzyłem na siebie, na życie? Czy dopiero mi się oczy otwierają, że patrzyłem, a nie widziałem?

Książka jest nietypowa, jej treść chwilami szokująca, ale i inspirująca do częstszego sięgania po Ewangelię. Zmusza do myślenia w zupełnie inny sposób o życiu własnym i innych, o Bogu, Jego Synu i Matce Boskiej. Przeżywa się szok odkrywając, że czasy ewangeliczne są także dzisiaj. Ewangelie dla ludzkości są i pozostaną na zawsze ostoją. „Uczestniczymy w jakiś sposób w antropogenezie filogenetycznie jako ród ludzki i ontogenetycznie, obserwując rozwój określonego kształtu człowieczeństwa w życiu osobniczym. Geniusze, święci, zbrodniarze, zboczeńcy, nędznicy, arcydebile, despoci są wypadkową fluktuacji człowieczeństwa wszystkich tysiącleci historii ludzkości. Ewangelia stoi jak skała dobra i boskości."

„W każdym czasie można będzie mówić o odczytaniu Ewangelii od nowa. To nie współczesny pomysł, tylko wieczna cecha Ewangelii. Dziw jej polega na tym, że jest niepowtarzalna i można ją zawsze przymierzyć do stylu wszystkich czasów." Czasy ewangeliczne to nie tylko przeszłość, to również teraźniejszość i przyszłość człowieka.

Joanna Kalisz

Upoważniony przez Tego...

Pisarzem w sprawach Bożych nie jest się na mocy własnego zachcenia. Nie chęć dobra, absolutnie nie ambicja, lecz przygotowanie, o którym samemu się nie wiedziało przez dziesiątki lat życia. Fakultet Bożych spraw kończy się podświadomie. Sprawy Bożej nikt nie bierze w ręce własną mocą, jeśli go Bóg nie powoła. Czy bywa powołanie w powołaniu? Oczywiście. Powołanie ogólne do kapłaństwa, ale ponadto do szczególnej misji dającej tak przedziwną kolorystykę działaniu ludzkiemu na rzecz Boga.

Czy można mówić o technologii Ewangelii nie widząc ani jednego cudu w swoim życiu? Ile razy należałoby przeczytać całe Pismo Święte od Genesis do Apokalipsy? Podkreślano z uznaniem w nekrologu ks. Kruszyńskiego, że przeczytał osiem razy Pismo Święte oczywiście zawodowo, był przecież biblistą. Czy nie uczestnicząc w ani jednym proroctwie sensu szerszego, dokładniej prekognicji, można być przygotowanym do pisania technologii Ewangelii? W przypadku referatu czy rozprawy - tak. Ktoś trafnie nawet to wyraził: przepisanie z jednej książki będzie na pewno plagiatem; z dwóch książek - to już kompilacja, ale z trzech książek - to niechybnie dzieło naukowe. O sprawach Bożych nie należy mówić, lecz trzeba w nich mieć w ogóle coś do powiedzenia. Jak dziwnie inaczej wygląda wykład uczonego w sprawie, gdzie jest coś istotnego w zabraniu głosu, i to wyłącznie jego, od przeglądowego wykładu aktualnego stanu cudzej wiedzy. Erudycja to przyswojona sobie znajomość rzeczy. Prawdziwy uczony ma coś do powiedzenia od siebie. Występuje wtedy jako autentyczny świadek określonego tematu. To nie opowiadacz, ale badacz pasjonujący się problemem, twórca.

Niedaleka już analogia: świadek Bożych działań to ich badacz, to biegły w śledzeniu Bożych dróg, to człowiek, który ma coś do powiedzenia od siebie. Jest wielka różnica między mówić o czymś a znajdować się w czymś. To nie o biegłość stenografa chodzi, lecz o znawstwo z autopsji. Bóg poznawany na styku naszego życia z Nim. To coś więcej niż wiara w Boga. To codzienna okoliczność spotkania z Nim, widzenia wszystkiego w takiej perspektywie.

Najpierw Bóg poddaje technologicznemu zabiegowi potencjalnego autora. Obróbka Boża bywa zwykle radykalna. W przypadku rezonansu w odbiorze łaski przez człowieka akcja przygotowań jest szybka, głęboka i bardzo istotna. Bóg jest w działaniu zawsze zdecydowany. Czynniki hamowania mogą wystąpić jedynie po człowieczej stronie.

Najpierw musi Bóg wyżużlować pychę człowieka. Najczęściej bywa to przez fizyczne niedołęstwo albo słabą konstrukcję biologiczną z ustawiczną zależnością życia wprost od Boga. Potencjalny autor musi wiedzieć, że jest biologicznym zerem utrzymywanym przy egzystencji mocą szczególnej opieki Bożej. Otrzymuje się dokument przekreślonego zera przez dobroć Bożą. W każdej chwili może ono uzyskać swą naturalną ważkość, równającą się brakowi egzystencji.

Po drugie - Bóg przepuszcza przez wyżymaczkę upokorzeń, niepowodzeń, walk, przegranych, skompromitowań. Pycha ludzka musi być chemicznie wyprana, by żadna łaska i żadne działanie nie przypisywano osobistej zapobiegliwości.

Kto wiele razy realizował ewangeliczne nadstawienie policzka pod uderzenie i nie miał żalu do wykonawcy, ten ma już niewielkie możliwości odżycia pychy. Została ona wymacerowana życiem, okolicznościami, próbą, rozdeptaniem przez ludzi. Spulweryzowaną pychę rozwiewa ustawicznie Bóg drobnymi okolicznościami, ale skutecznie.

Pytanie - dlaczego? Skąd można wiedzieć, dlaczego 13-14-latek, nie czytający w ogóle książek, nie mógł się oderwać od niemal codziennego przewracania kart Ewangelii? Nietypowy na umyśle czy łaska Boża? Skąd wśród zbierania minerałów, skamieniałości, zainteresowań chemią przyszła nagle chęć opuszczenia domu rodzinnego i udania się w świat dla głoszenia Ewangelii? Próba skończyła się normalnie dla dziecka w tym wieku - lękiem przed ciemnością listopadowej nocy. Żądza przygód, zwykłe uciekinierstwo młodzieńcze czy palec Boży?

Mijały lata, ręka Pańska „stała się" widocznie w dolinie rzeki Kamiennej. Dziś z rozrzewnieniem patrzę na krajobraz - świadka spotkania tego chłopaczyny z łaską. Dziś wiem, że spotkanie takie jest okolicznością z Bogiem. Łaska to dający się Bóg w parametrze czasu. Z rozrzewnieniem patrzę na ukrytą w dolinie Kamienną. W tej dolinie było pierwsze spotkanie z Nim. Dlaczego? Postawiłbym inaczej pytanie -jakim prawem? Skąd nagle upoważnienie, by odczytywać Ewangelię po swojemu twierdząc... Co twierdząc? Nic. Tłumaczenie, że odczytuję?

Po wielu latach, po dużym stażu naukowym, po zdobyciu prawa zabierania głosu nie tylko o przyrodzie, lecz w samej przyrodzie, ukazał się wywiad prasowy pod tytułem: „Upoważniony przez Tego, który trzyma życie i śmierć w ręce".

Długo trwa, zanim się człowiek zorientuje, że pewne prawidłowości wskazują na działanie Boga. I to jest najcięższą próbą. To niemożliwe, by Pan Bóg interesował się w szczegółach moim życiem. Wierzę we wszystko, ale nie mogę dopuścić możliwości szczególnego działania i wybiórstwa wśród miliardów ludzi. Na tle dokonanego wymacerowania z pychy - przypuszczenie wybrania staje się jeszcze bardziej niedorzeczne. Mijają lata w rozterce. Jeśli to jest prawda, to ma Bóg skuteczne sposoby przekonania o swoim wyborze i planie.

Po długim mocowaniu się pokory z logiką nabiera się powoli przekonania, że jest w tym palec Boży. Dziwne to, bo dziwne, nie ma żadnych danych na powołanie do takiego przeznaczenia, są inni bieglejsi, pełniejsi, obrotniejsi. Ostatecznie Pan Bóg lubi się posłużyć narzędziem nieproporcjonalnym do wielkości zadania. Teraz czeka dopiero istotna próba - próba śmierci. Czy kandydat gwałtownie pragnie żyć, żeby móc dzieło Boże spełnić? Próba przerzucenia przez grób jest wielokrotnie zwykle powtarzana. Jeśli to jest mąż Boży już dostatecznie, nie będzie się niepokoił, że Bóg wykona zamierzone dzieło i bez niego. Określony człowiek nie jest tu wcale konieczny. Człowiek jest mniej niż warunkiem. Bóg nie podlega żadnym uwarunkowaniom.

Przyrząd ludzki, którym Bóg pragnie się posłużyć, musi być doskonale „wyzerowany", by dzieło Boże okazało się w pełni nadprzyrodzone. Wiekuiste plany Boże są niezależne od życia wykonawcy. Z tym faktem musi się ostatecznie każde narzędzie Boże pogodzić, że pozostaje niczym w obliczu przeznaczonych mu zadań i jest wyłącznie instrumentem. Niczym poza tym. Powołanie nie wnosi żadnych personalnych uprawnień. Piętrzy się jedynie zadanie. Ma ono wspólną cechę z górami - te nie ulegają obniżeniu z racji ich zdobywania. Ludzkie trudności są nadal normalne.

Czy Ewangelia odczytana przez człowieka rozmiłowanego w wiedzy i technice, dumnego z osiągnięć, może dać satysfakcję wiary z tęsknotą za Nieskończonością?

Dziś Chrystus musiałby inaczej głosić swą naukę. Przede wszystkim wprowadzić kilka kursów zależnie od zaawansowania albo raczej stopnia pychy dynamizującej człowieka. Jeden kurs tradycyjny dla małych umysłów, ale rekompensujących ten brak szerokością serca. To już ostatni Mohikanie prostoty. Drugi kurs dla średnich zarozumialców, z lekkim tylko zakalcem wiadomości. I kurs najwyższej klasy intelektualnej dla zbyt mądrych i krytycznych, by rozumieć rzeczy transcendentne.

Przeciwnicy znaleźliby się w każdej klasie. Ewangelię trzeba brać w kontraście zła. Widocznie jest to Boskie i ludzkie prawo wszelkiego dobra. Jasność bez cienia jest niedostrzegalna, jak ruch jednostajny jest niewyczuwalny. Mechanika odbioru dobra musi więc wynikać z natury dobra i cech naszej percepcji. Absolutne dobro bez kontrastu odebrać może jedynie Bóg.

Kiedy człowiek jest w stanie zrozumieć, że jest zbędną koniecznością dla Boga, może już przystąpić do realizowania Jego planów. Zawsze występować będzie nieproporcjonalna możliwość do rozmiaru przedsięwzięcia. Ustawiczna troska towarzyszyć będzie pracy, o której ma się pełne przeświadczenie, że to nie jest własne zadanie, tylko zlecone. Ciągle będzie się pod ciśnieniem konieczności. Zawsze towarzyszyć będzie ufność wbrew realiom. Pewność mimo zwątpienia. Męstwo przy całej lękliwości. Wielkość zniwelowana własnym przeświadczeniem. Dyskrecja działania pracy na cudzym polu. Ciche pragnienie, by to zrobić najlepiej przy całej niemożności udoskonalenia. Chroniczne zapracowanie nie wykańczające jednak ani fizycznie, ani psychicznie. Radość z niepowodzeń mimo włożonego trudu. Świadomość wsadzenia głowy w Boskie jarzmo. Towarzysząca obecność Boża i widok tylu dziwnych rozwiązań, które wyglądają na bezpośrednie wkroczenie Pana Boga. Jakaś cichość tego człowieka przy całej jego dynamice.

Technologiczna obróbka człowieka stosowana przez Boga jest niezawodna i pełna. W taki sposób Jahwe kształtował proroków Starego Testamentu. Takiemu zabiegowi poddawał Jezus swoich apostołów. Radykalnej technologii Boskiej podlegał Szaweł. I wszyscy inni wybrani przez Boga do jakiegokolwiek dzieła. Dzieją się sprawy niekoniecznie wprost nadprzyrodzone. Może to być dzieło sztuki, naukowe, społeczne. Szerokość technologicznej obróbki i wydobywany kształt człowieka są niepowtarzalne. Psychologiczne studium nad technologią przygotowującą człowieka do działania jest pasjonujące i fragmentarycznie ledwo znane.

Dlaczego piszę właśnie to, a nie co innego? Bo muszę. Jest jakaś-grawitacja łaski, którą odbiera się całkiem wyraźnie, ale nie każdym usposobieniem, Nie wiem dlaczego, leżąc spokojnie na wznak przed za śnięciem, wyczuwam nawet odległe niepokoje sejsmiczne. To co innego niż wstrząsy przejeżdżającego ciężkiego wozu lub samochodu. Głębokie, drżenie skorupy ziemskiej. Czuje się, przy całkowitym wyłączeniu wszelkiego odbioru z zewnątrz, kiedy się ogłuchnie na wymuszającą informację tłoczących się spraw. W analogiczny sposób można dopiero też odbierać Boga.

Przy umiejętności wyłączania się z codziennego szumu życia, przy redukcji łapania niezamierzonej informacji, można wyrobić reakcję na łaskę Bożą, na każde jej zaburzenie.

Kiedy tak dużo się nagrało, że wbrew zdrowemu rozumowi dochodzi się do wniosku, że to nagranie jest wychwytem szumu informacyjnego świata, poczyna się powoli odsłaniać coś, co nie jest światem, a znajduje się na nim. Po takim odkryciu jakiegoś czynnika, którego alikwoty różnią się od dźwięku świata, poczyna się rozumieć - widocznie mówił Bóg. A gdy więcej się złoży takich epizodów, powstaje ścieżka, na której można w pewnych okolicznościach spotkać idącego samotnie Boga. Poczyna się rozumieć Apostołów niezdolnych do porzucenia Mistrza. Na każdej drodze świata wypatruje się automatycznie jedynego Wędrowca.

Ugniot ducha jest znacznie większy od ciężaru materii. Ja muszę... Rozumiesz ten od środka rozpierający przymus? Ja muszę, choć myśl oraz ręce zajęte były inną robotą, ciśnienie konieczności nie dawało spokoju. Zbyt często postać bezzarysowa przecinała drogę. Wiedziałem, że to On.

Kiedyś, kto był powołany przez Boga, musiał władać przyrodą i czasem przyszłym, wykazywać się cudotwórczą mocą i przenikliwością czasu przyszłego. Dziś wymaga się milcząc innej weryfikacji - kto mówi, jaki poziom umysłowy, mistyk z ubóstwa myślowego? To pytanie z pogranicza psychopatologii. W ogólnej sytuacji tak wysokie ideały, jak Bóg, posłannictwo itp. stają się anachronizmem i budzą podejrzenie niepełnosprawnej psychiki. Trzeba się stać najpierw autorytetem w skali dzisiejszej odbieralności. A więc umysłowo wysunąć się w czołówkę nie tyle znawstwa przedmiotu, bo do tego wystarcza dobra pamięć i podręczniki oraz encyklopedie. Chodzi o zdobycie prawa twórczego poznania maksymalnej skali. Taki nie będzie w oczach świata o Bogu zabierał głosu z głupoty czy ograniczenia, skoro jest w pierwszej linii twórczego wyścigu ludzkości. Taki, jeśli nie robi wrażenia przekonującej miarodajności, to przynajmniej stawia pytanie: Jakie mogą być związki takich wyżyn inteligencji z pojęciem Boga? Co w tym może być istotnego? Być może taki wariant Bożego poselstwa czy świadectwa jest na miarę obecnych i najbliższych czasów.

Technologia przygotowania człowieka do dawania świadectwa miała zawsze akcenty epoki. Bóg musi uwzględnić specyficzność czasów i poziom umysłowy ludzkości. Pastuch krów w roli proroka jak Amos to nie na dzisiejsze gusty. To szokowało kiedyś.

Czuć się upoważnionym przez Tego... nie znaczy tutaj być wyróżnionym, raczej przygotowanym do podjęcia takiej sprawy. Przygotowanym zaś być to równoznaczne z odpowiednim wywałkowaniem przez życie i odebraniem „dobrej" szkoły u samych źródeł, w tym przypadku ze zżyciem z Ewangelią i wielkim stażem publicznej pracy. Niestety, nie ma podręcznika z zarysowaniem procesu technologicznego przyswojenia sobie Ewangelii. Z konieczności kryteria muszą być podmiotowe w takiej sytuacji. Pozostaje jedynie - „czuć się upoważnionym". Wynikać to może z całego biegu życia uzależnionego nie tylko od chęci, ale z konieczności podzielenia się działaniem łaski.

Już w tym miejscu staje się oczywiste, że książka nie stanowi ani sensacji, ani kryminału dla zabicia czasu w metrze, autobusie czy tramwaju. Książka jest dla tych, którzy jej potrzebują. Potrzeba zaś jest pewnego rodzaju niepokojem poszukiwań czegoś, co jest sygnowane jakby dla niego. Filtracyjne sita własnego gustu? Bóg jest odbierany według indywidualnej natury każdego człowieka.

Każdy ma więc własny wstęp do Ewangelii. Daje go bezpośrednio Bóg wlewając w człowieka odpowiedniej gęstości roztwór ducha. Tej bariery nie przeskoczy nikt. Ale może ją rozjaśnić, praktycznie zastosować albo przynajmniej się ustosunkować do niej z czyjąś pomocą. Mamy więc próbę rekonstrukcji procesu technologicznego, jakiego użyłby prawdopodobnie Bóg dla należytego przygotowania człowieka, który miałby dokonać asymilacji Ewangelii w obecnych czasach. Jak złożona musiałaby być technologia Ewangelii pojmowana jako szerokie przyswojenie sobie ducha i klimatu Ewangelii?

Gdy Wszystko było jeszcze Niczym, istniało już w zamyśle Bożym, jak ujawnić siebie. Dla nikogo faktycznie. Abstrakcyjny zamiar Boży. Potencjalność Objawienia. Wszechpróżnię zalegała ciemność. Nie było jeszcze światła, prócz Bożej jasności, gdyż niewielkiego wycinka fali elektromagnetycznej nie transformował żaden mózg na świetlne doznania. Przedwiośnie Objawienia.

Nikt nie wyobrazi sobie w Uniwersalnej Ciemności unoszącego się Ducha Bożego. Nawet wyobraźnią nie można tam uczestniczyć. Świat kwantów jest niewyobrażalny, tym bardziej Bóg unoszący się nad Nieskończoną Próżnią. Tak było, jak twierdzi Księga Genesis. Wydaje się to najpiękniej i najlepiej wyrażoną prawdą.

W klepsydrze Próżni przewalały się miliardy lat w ciała niebieskie, a wśród nich w Ziemię.

W stożku widzenia Bożego poruszał się Abraham. Ten jasny krąg przesuwającej się podstawy stożka zdawał się prowadzić tego człowieka. Niesamowite biorstwo światła. Przed trzema tysiącami lat spojrzał Jahwe na domostwo Abrahama w Ur Chaldejczyków. Z całej ziemi spojrzenie Boże wybrało jedno podwórze, a w nim pojedynczego człowieka. Dokonuje się Przedwiośnie Objawienia. Zaczyna się ono gdzieś nad Zatoką Perską.

I nieomylnie ta smuga świetlna Boskiego wybraństwa prowadzi Abrahama do Ziemi Kanaan. Smuga Boskiego światła przesuwa się w ślad za jego wędrówką, jakby go w marszu o nieznanym przeznaczeniu prowadziła. Jahwe niósł się za bosymi stopami człowieka.

Wezwanie.

Abraham chce sam, bo nie może nie chcieć.

Widział, jak go jasność Jahwe prowadzi. W skwarze rozpalonej pustyni Bóg był ochłodą, a świadomość, że pełni wolę Czegoś, co jest daleko piękniejsze i mocniejsze niż bogowie Chaldejczyków, dodawała sił starszemu wiekowi.

Gdyby popatrzyło się z dużej odległości, jasny krąg przesuwał się z Ur do Kanaan,

a w tym kręgu obracał się Abraham.

Przedwiośnie Objawienia. Zaczęło się od wezwania. Jasny ruchomy krąg wśród bezmiaru mroku, zagubienia, miejscami okrucieństwa. Abraham wiedział, że ludy spotykane po drodze na oczach oblegających ofiarują na obronnych wałach i murach swoich pierworodnych synów. Słyszał nieczłowieczy krzyk prowadzonych przez ogień dzieci, o ile ich wcześniej nie zgładziło ostrze kamienne po zdobyciu miasta. Dola ciężarnych była tragiczna. Prute brzuchy i wyrywane płody były przywilejem zdobywców.

Czerń i mrok człowieczych odczuć i działań jeszcze bardziej uwydatniała świetlistość powołania. Krąg otaczający Abrahama był rzeczywistą enklawą brzasku dobra, enklawą posuwającą się pustynnymi szlakami. Nie wiadomo, czy Bóg zagarniał Abrahama, czy Abraham przenosił z sobą przedwiośnie Objawienia. On nie wiedział niczego, co było odsłonięciem tajemnicy. Ma iść. Idzie więc. Dokąd? Nie wypytuje. Sterować będzie Bóg. Utrzymywać się w Jego granicach. Bóg zna wędrowne szlaki lepiej niż nomada.

Skąd u tego analfabety najwyższy wzlot mistyki, o której dowiedziała się ludzkość dopiero trzy i pół tysiąca lat później od mistyków miary Jana od Krzyża czy Teresy z Awili? Abraham wiedząc, jak Jahwe patrzy na ofiarę z pierworodnych na murach podczas oblężenia, nie mógł w naturalny sposób pojąć żądania złożenia w ofierze syna poczętego w sędziwej starości.

Próba powołania do wielkich przeznaczeń...? Próba zrobienia z nomady mistyka ze szczytem „Nocy zmysłów"? (Jan od Krzyża).

Abraham wędrując z Ur słyszał po drodze dziwne, choć mało prawdopodobne opowieści o Ablowej ofierze. Swoje modły do Nieba zmieszał z własną krwią. Brat... Ciągnął Abraham przez tereny, gdzie starzy bajali o potopie i barwnej tęczy rozpiętej na niebie, bo bardzo dawne słuchy mówiły o jakimś przymierzu ziemi z niebem, nawet jeden człowiek i jego rodzina wiedzieli, że to prawda, bo składali wówczas ofiarę ocalenia.

Najstarsi ludzie rozglądając się pogadywali po cichu o sekrecie przekazanym przez pradziadów i dziadów o jakiejś niewieście przepędzonej ze szczęścia przez nieznanego Boga, który zapowiedział jej, że przyjdzie inna niewiasta i zetrze niedobrą i złą głowę. Dziwne słuchy chodziły stronami wśród najstarszych ludzi przechowujących pamięć, bardzo już zniekształconą, o dobrych pradawnych czasach, kiedy ludzie byli szczęśliwi, jakby już w niebie mieszkali.

Szła jakaś fala przez ludzkie pokolenia o jakichś zdarzeniach dziwnych, kiedy jeszcze Bóg, a może bogowie chodzili po ziemi i mówili do uszu ludzkich.

Rozkurz prawdy o nieznanym Bogu stawał się coraz większy w miarę uciekania wieków. Bóg Jahwe chciał niejako sam utrzymać prawdę o sobie najpierw w jednym człowieku i w jego rodzinie, wreszcie w narodzie, który wywiedzie z Abrahama przez jego syna, wnuka i prawnuków. Wybraństwo Boże stawało się z osobistego coraz bardziej społeczne, narodowe dokładniej. Naród wybrany. Portator Objawienia.

Jasny krąg Bożego światła prowadził dalej do Egiptu, stamtąd znowu do ziemi Abrahama - do Kanaanu. Od Abla poczynając dalej kurzyły się ofiary, a modlitewny dym sprawiał przyjemność Jahwe. Dym ofiarny wyraża przywiązanie człowieka do Niego, choć z upływem paru tysiącleci Jahwe chciał ofiar z jedynego miejsca na świecie -

z Jeruzalem.

Pojawili się nawiedzeni przez Jahwe. Zaganiali naród izraelski jak pasterze stada owiec na tory Boga. Żarliwością o chwałę Wiekuistego chcieli wypalić grawitację wybranego narodu do bałwochwalstwa. Nawiedzeni widzieli swój tragizm bezsilności. Kładli życie w spędzaniu owiec narodu do Jahwowskiej gromady. Daremnie, aż przyszedł krwawy miecz oczyszczający daremne wołanie do naprawy.

Przedwiośnie Objawienia trwało. Nawiedzeni ciągnęli je wbrew swoim siłom. Jedno pewne - prawda o powołującym Bogu się pogłębiała. Zamierające i spaczone pojęcia o pradawnych czasach zostały sprowadzone do znanego już Boga objawiającego się Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi. Szczęśliwe czasy były faktem, po których tłukło się echo ech, a zwłaszcza o niewieście, która zetrze głowę złego. Była jakaś zapowiedź Jahwe na nieokreśloną perspektywę czasu.

Przedwiośnie klarowało coraz bardziej klimat powołania przez Jahwe. Przedwiośnie zwierzył Bóg jednemu narodowi i utrzymywał żar prawdy oraz nadzieję tak charakterystyczną dla każdego przedwiośnia. Ta nadzieja. Przedwiośnie idzie... i kończy się wiosną.

Parafrazując słowa Genesis: był wieczór i zaranek, Dzień Pierwszy Przedwiośnia Boga, Świata i Człowieka.

1. Niech się stanie

Był Bóg i nic. Niczym po naszemu na co dzień była próżnia. Wymyślili ją fizycy, ponieważ eter kosmiczny nie pasował. Gdyby nawet próżnia była elektromagnetyczna, co to ma do pustego czy próżnego? Na jedno wychodzi, czy Bóg powołał z próżni światło, czy polecił to świetliste dzieło wykonać elektromagnetycznej próżni. I wykonała. Tyle samo Boskiej potęgi trzeba na wywiedzenie światła z niczego, co rozkazać próżni, by ze swej elektromagnetyczności o zerowych drganiach wyprowadziła świetlistego gońca. Pierwszy to zryw twórczy próżni z polecenia Boga.

Nie wiemy, jak dwa kwanty światła w serdecznym uścisku dają masę zwaną elektronem. Te same elektrony uczynione na Boże polecenie tworzą przecież ziemie i morze, życie i człowieka z jego myślą. By namówić dwa fotony, czyli kwanty światła, na utworzenie masy elektronu, trzeba gigantycznej mocy.

Autor natchniony Genesis podaje fakty Bożego pochodzenia, nie zajmuje się jednak sposobem realizowania stworzenia. Tym samym pozostawia otwartą drogę w miarę postępu nauki do poszukiwań pośredniego czy bezpośredniego stworzenia. W przypadku pośredniego wariantu, Bóg nie musiał wszystkiego brać w „dłonie" ani osobiście rozsypywać srebrny pył gwiazd, ni gwiazdami mościć Mleczną Drogę. Bóg przyglądał się tylko, jak się Wszechświat rozwija, tchnął bowiem w materię logikę przyszłej przyrody, którą teraz wydobywamy. Materia sama posłuszna prowadziła dzieło Boże na pewno nie w ciągu sześciu dni, jak chce autor Genesis, ale dzień u Boga może być i znacznie więcej niż tysiąc lat, zapewne miliardy nawet. Jeden jedyny Bóg jest zdolny klepsydrę Wszechświata odwracać i ustalać coś w naszej skali czasu, której Bóg zresztą nie ma, nie podlega bowiem gonitwie momentów i chwil.

Miliardy lat można rzucać bez brania odpowiedzialności za ich ilość, nikt bowiem nie potrafi określić, kiedy stworzenie świata nastąpiło faktycznie. Zadowalamy się czasoprzestrzenią ze świata bajkowego -„było to bardzo dawno temu". Imperatyw Boskiego słowa - „niech się stanie" - poderwał próżnię do zgenerowania światła. Choć próżnia nie ma nawet echa, bo od niczego może się tylko nic odezwać, tym razem próżnia z uległością dziecka drgnęła rozbłyskując poświatą towarzyszącą na zawsze we Wszechświecie. Z kolei światło samo wiedziało, że użyczona jemu moc ma wytworzyć materię, bo On tak zakreślił drogę rodzenia masy! Posłuszna próżnia wyprowadziła co w niej potencjalnie mogło się znaleźć i tę potencjalność zamienił Bóg swoim słowem na realność. Niech się stanie Ziemia. Ale znalazła się ona wśród takiej ilości gwiazd, jaką jedynie znać może imiennie Bóg. Zresztą Ziemia z innej perspektywy wygląda też jedynie jak Merkury, Wenus, Jowisz. Jest w zespole Wszechświata tylko gwiazdą.

Nie wiadomo, co bardziej podziwiać - wspaniałomyślność Boga w dziele stwarzania czy potęgę słowa, którego słucha próżnia, wykonuje światło, wyprowadza się masa, rodzą się atomy. Cała próżnia to urealnione słowo Boże, oblekające się w nową jakość.

A może to jedynie nasza antropomorfizacja oglądana ex post z dzisiejszej pozycji tak widzi stworzenie świata? A Bóg „nacisnął" jeden tylko klawisz i została wygrana próżnia ze swymi pochodnymi, które natchnieniem się stają dla milionów ludzi? Czy nie piękniejsza ta uniwersalna wszechmoc wypowiedziana ze skuteczną mocą przez Boga? I dalej zaczął się toczyć i organizować kłębek Wszechświata? Nazywamy te następstwa działań przyrody jej logiką, którą zdaje się niedawno dopiero odkryliśmy. Przyroda byłaby więc zmaterializowanym słowem Bożym, zmaterializowaniem zdolnym do zróżnicowania się w bezmiar cudów, planów, mądrości, wystroju świata aż do momentu... Nie, to mało prawdopodobne. Cóż po piękni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin