Wakacyjna miłość - Summer sizzlers 2.1 - Ann Major - Wakacje z duchem.pdf

(293 KB) Pobierz
PROLOG Tamara Howard rozglądała się pośród członków zespołu filmowego
ANN MAJOR
Wakacje z duchem
The Barefooted Enchantress
Tłumaczyła: Maria Wanat
PROLOG
Tamara Howard rozglądała się pośród członków zespołu filmowego. Nie
mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Koń wyczuł niepokój i
nerwowo przebierał kopytami. Aktorki zawsze są dla mężczyzn łakomym
kąskiem, a Tamara nie była tu wyjątkiem: rudowłosa, seksowna postać znana
wszystkim z ekranów kin, w dodatku pochodząca ze zwariowanej rodziny,
której wielu członków miało szczególne zdolności parapsychologiczne.
Mężczyzna, którego Tamara spotkała poprzedniego wieczora zachował
się jeszcze gorzej niż faceci, do których wstrętnych manier zdążyła już nieco
przywyknąć. Bardziej niż zwykle zdenerwowało ją to, że jeszcze jej nie znając,
od razu wyrobił sobie o niej mylną opinię. Chociaż Tamarę powszechnie
uznawano za filmową boginię seksu, zawsze czuła się zmieszana i zakłopotana
podczas nagrywania scen miłosnych.
Poprzedniego wieczora, sądząc, że jest sama w dolinie, leżała na kocu,
przygotowując się do zdjęć. Odgrywała właśnie pantomimę sceny miłosnej, gdy
głęboki, męski głos oświadczył z aprobatą: „Bardzo pięknie”.
Twarz Tamary pokrył rumieniec. Poderwała się, zmięta spódnica opadła,
ale nieznajomy i tak zdążył zobaczyć jej uda.
Miał czarne włosy i ciemne oczy, i był zaskakująco przystojny. Elegancki
garnitur leżał idealnie na tym wysokim, silnie umięśnionym mężczyźnie. Z całej
postaci emanowała specyficzna elegancja, nieco arogancka, a zarazem
arystokratyczna. Bosonoga Tamara poczuła się przy nim jak uboga wieśniaczka.
Kiedy jego pewne i uważne spojrzenie przesunęło się po jej całym ciele i
zatrzymało na szczupłych, nagich stopach, poczuła, że serce bije jej jak młotem.
– A więc to ty jesteś aktoreczką, która okupuje mój zamek? – podniósł
brwi do góry, a jego czarne oczy znów powędrowały po całym ciele Tamary, jak
gdyby była przedmiotem, który zamierza kupić. – Może razem przećwiczymy tę
scenę? – zaproponował głębokim, zmysłowym głosem.
Z ust Tamary wyrwał się okrzyk. Kiedy nieznajomy wyciągnął ku niej
rękę, rzuciła się w popłochu do ucieczki, pozostawiając scenariusz, koc i buty.
Ale dogonił ją jego pogardliwy głos:
– I tak cię dostanę, panno Howard. Niby czemu nie? Na pewno przede
mną było wielu innych.
Wielu innych. Te słowa zraniły ją do żywego.
Następnego dnia rano znalazła scenariusz, koc i buty przed drzwiami
swojej sypialni. Nieznajomy wiedział, kim jest Tamara, podczas gdy ona nie
miała pojęcia, z kim ma do czynienia.
Zamek Killiecraig, ze swoimi szarymi ścianami, wieżyczkami i dachem z
ciemnego łupka krył się za gąszczem rododendronów. Tamara miała niejasne
424561169.001.png
uczucie, że poznany wczoraj mężczyzna jest teraz w zamczysku i stamtąd ją
obserwuje.
Tacy mężczyźni zawsze uważali Tamarę za łatwy kąsek. Wszystko
dlatego, że reżyserzy upierali się, by obsadzać ją w rolach seksownych kobiet,
nie dbających zbytnio o swoją reputację. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej
się denerwowała. Niecierpliwie szarpnęła sztywny pas sukni.
– Panno Howard, proszę tego nie ruszać – upomniała ją garderobiana. –
Reżyser jest prawie gotowy.
– Przepraszam. – Tamara mocniej ściągnęła wodze, żeby opanować
zaniepokojonego konia, który nerwowo przebierał kopytami. Nienawidziła koni,
historycznych kostiumów, a szczególnie tej głęboko wyciętej sukni, której
szeroki pas wypychał biust do góry, przez co brakowało jej tchu.
Rude włosy Tamary były wysoko upięte, a do tej koszmarnej fryzury
przypięty był czepeczek, ozdobiony kwieciem wrzosu, do którego zleciały się
wszystkie brzęczące owady z całej okolicy.
Operatorzy pochylili się nad kamerami. Asystenci rozbiegli się po planie.
Garderobiana poprawiła sztywne fałdy jej sukni.
– Musisz się skoncentrować, kochanie – powiedział reżyser, Jack Brodie.
Po raz dziesiąty przypomniał jej, że kręcą scenę finałową, w której pędzi konno
przez wrzosowisko, by spotkać miłość swojego życia. Z trudem powstrzymała
się, by nie powiedzieć mu, że zmęczyły ją już takie głupie role.
Jej ośmioletni synek, Will, podbiegł, by ją ucałować. W tej samej chwili z
krzewu rododendronu wyleciała pszczoła i skierowała się prosto ku gałązkom
wrzosu, którymi ozdobiony był czepeczek na głowie Tamary.
Zawsze panicznie bała się pszczół.
Puściła wodze i zaczęła się oganiać jak szalona.
– Will, uciekaj!
Koń, spłoszony krzykiem, ruszył z kopyta. Tamara z całych sił trzymała
się staroświeckiego siodła i szorstkiej grzywy konia, a jej oszalały rumak pędził
na oślep, w stronę miejsca, gdzie skały ostro opadały aż do morza. Później
skręcił lekko w stronę lasu, zarośniętego gąszczem jeżyn.
Tamarze udało się wreszcie sięgnąć do wodzów i mocno je ściągnąć,
jednak rumak ani myślał się zatrzymać i dalej galopował ku nadmorskiej
skarpie.
O, Boże. Tamara czuła, że opuszczają ją siły. Jeżeli nie uda jej się
zatrzymać konia, nim dotrą do skarpy, będzie po wszystkim. Poczuła, że
omdlewa. Wydawało jej się, że słyszy za plecami tętent kopyt.
Wodze wysunęły się ze zdrętwiałych palców. Ogarnęła ją ciemność. W
chwili, gdy poczuła, że spada, czyjeś silne ramiona przeniosły ją na drugiego
konia. Bezpieczna w objęciach nieznanego jeźdźca straciła przytomność.
Kiedy otworzyła oczy, leżała pośród głębokiej trawy. Wokół panowała
424561169.002.png
cisza. Widziała szare ściany, kamienne łuki okien, błękitne niebo. Rozpoznała
zrujnowane opactwo. Leżała obok bardzo starego, porośniętego mchem
nagrobka.
– Nie ruszaj się – wymruczał głęboki, męski głos.
Zadrżała na dźwięk tego dziwnie znajomego barytonu.
Dłoń delikatnie pieściła jej twarz, a dotyk szorstkich palców był
niezmiernie przyjemny.
W jasnych potokach oślepiającego słońca Tamara zauważyła, że
mężczyzna jest wysoki, szeroki w ramionach, ma kruczoczarne włosy i jest
ubrany w kostium z tej samej epoki, co i ona.
Kiedy się nad nią pochylił, ujrzała, że jego oczy są czarne i błyszczące,
skóra ogorzała od słońca. Miał wysokie kości policzkowe i wydatny,
zakrzywiony nos, który nadawał jego twarzy wyniosły i dumny wyraz.
Wyniosły. Nagle z przerażeniem stwierdziła, że wie, kim jest ten
człowiek. To ten sam arystokrata, który niepokoił ją poprzedniego wieczora.
Tamara uświadomiła sobie, że jej suknia jest bardzo wydekoltowana i
bezskutecznie starała się zasłonić piersi rękoma.
– I po co? – spytał cynicznym tonem, biorąc ją za rękę. – Kobiety takie
jak ty zapraszają mężczyznę, by nie tylko na nie patrzył, ale...
Poczuła, że ogarnia ją wściekłość i zamierzała ostro zaprotestować. Ale
kiedy otworzyła usta, stwierdziła, że fiszbiny sukni cisną ją tak mocno, że nie
może złapać tchu. Mężczyzna wolno wyciągnął z ozdobnej pochwy sztylet.
Ujrzała błysk ostrza w jego dłoni. Widziała, że znów się jej przygląda,
odsuwając na bok jej splątane włosy, ale była zbyt słaba, by reagować.
– Pięknie – wyszeptał melodyjnym głosem, który tak bardzo ją poruszał.
Poczuła cudowne, zapamiętałe zatracenie, gdy dotknął wargami jej ust.
Chociaż był wstrętny i źle wychowany, umiał wspaniale całować.
– Nic ci nie jest – powiedział. – Ale ta suknia jest tak ciasna, że nie
możesz oddychać. – Uniósł ją z murawy i jednym, pozornie niedbałym ruchem
przeciął koronki i pas z tyłu sukni. Jedwabny materiał rozsunął się jak skórka na
dojrzałym owocu.
Powoli pieścił nagą skórę jej pleców. Odwrócił Tamarę, przyciągnął i
znów pocałował, z bezczelną pewnością siebie, jaką miewają wprawni,
doświadczeni kochankowie.
Za murem opactwa rozległ się tupot nóg i okrzyki.
– Za uratowanie ci życia należy mi się coś więcej niż tylko skromne
pocałunki – powiedział przekornym tonem. – I zamierzam odebrać swoją
nagrodę.
Oddychała głęboko i czuła, jak umęczone płuca wypełniają się chłodnym,
orzeźwiającym powietrzem. Kiedy znów otworzyła oczy, stali przy niej Will i
Jack wraz z innymi członkami ekipy.
424561169.003.png
Rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem tej ostro wyrzeźbionej twarzy.
– Mamusiu, nic ci nie jest? – zapytał przerażony Will. Jack pomógł jej
usiąść i oprzeć się o nagrobek.
– Z konia zdjął mnie jakiś mężczyzna.
– Jaki mężczyzna? – spytał Jack. – Twój kostium jest w strzępach!
– Nie widziałeś go? Nikt go nie widział.
– Sir Ramsay MacIntyre. Ojej! To dopiero stary kamień! Ten facet umarł
w 1587 roku! – zawołał Will, który przez dłuższą chwilę pracowicie
odcyfrowywał napis na nagrobku.
Ktoś zaproponował, aby przenieść Tamarę do galerii zamku, żeby trochę
odpoczęła i doszła do siebie. Wkrótce znalazła się w przestronnym
pomieszczeniu, oświetlonym przez kilka witrażowych okien. Pojedynczy
promień słońca padał wprost na portret mężczyzny w stroju z epoki
elżbietańskiej.
Przyglądała mu się bez słowa, jak zahipnotyzowana. Tego niezwykle
przystojnego, niezwykle cynicznego, ciemnowłosego mężczyznę rozpoznałaby
wszędzie, w każdym stroju. Gdy wpatrywała się w jego wyraziście zarysowane
kości policzkowe, zakrzywiony nos i pełne, zmysłowe usta, poczuła, że ogarnia
ją fala ciepła.
– To on! – wyszeptała do ucha synka.
– Kto?
– Ten mężczyzna na obrazie. To on mnie dziś uratował!
Will podszedł do obrazu i przeczytał małą tabliczkę. Obrzucił matkę
dziwnym spojrzeniem. Potem wyraz niedowierzania ustąpił miejsca głębokiemu
podziwowi i szacunkowi.
– Mamo, to ten sam facet, którego nazwisko było na nagrobku. Widzisz,
umarł w 1587 roku! Mamo!
– To musiał być sir Ramsay, sławny duch z zamku Killiecraig –
powiedziała dumnym tonem służąca ubrana w biały fartuszek i czepek. Podeszła
bliżej chłopca i Will zauważył, że była starą kobietą.
A więc widziałam ducha, pomyślała Tamara. Mam zdolności
parapsychologiczne, jak cała reszta rodziny!
Nie! To niemożliwe! Przez całe życie tego właśnie się obawiała. Teraz
czuła się podwójnie zła i nieszczęśliwa na myśl, że pierwsza zjawa, jaką
spotkała, musiała być akurat tak odrażająca i wstrętna.
– Ale z pani szczęściara – powiedziała z wyraźnym podziwem starsza
kobieta. – Nie widziano go od prawie pięciu lat. Od czasu, gdy śmiertelnie
przestraszył lady Katherine. Zaczęła uciekać i o mały włos nie wpadła do...
– Do czego?
– Ach, to w gruncie rzeczy nieważne. Ma pani bardzo dużo szczęścia,
proszę pani. On jest sławny ze swych występków, a nie z heroicznych czynów.
424561169.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin