Gombrowicz Witold - Przeciw poetom.rtf

(253 KB) Pobierz

Francesco M. Cataluccio

 

GOMBROWICZ I POECI

Iginio Crisciemu, który nauczył nas

naprawdę kochać Homera i Lukrecjusza

 

Od czasów Platona nie czytaliśmy równie ostrego wystąpienia przeciwko poetom. Wedle filozofa greckiego, poezja nie tylko deprawuje młodzież swoimi niemoralnymi treściami i fał­szywymi wzorcami, lecz z samej swej natury oddala nas od prawdziwego poznania. Naśla­duje bowiem rzeczywistość empiryczną, która jest z kolei imitacją prawdziwej rzeczywistości. Jest nieustannym łudzeniem — podobnie jak było w przypadku więźniów jaskini — wiodącym nasz umysł ku zamętowi i irracjonalności. Na­śladuje nie to, co istnieje samo w sobie, lecz jego widzialne odbicie — to, co zmienia się i przybie­ra różne aspekty, a nie — co stałe i niezmienne. Zniewala nas, oddziaływając na nie kontrolo­wane uczucia naszej świadomości. Batalia Pla­tona jest więc natury bądź to „politycznej” (gdy dotyczy treści poezji), bądź filozoficznej (w związku ze „zwodniczym charakterem poezji względem prawdy”). Nikt po nim nie podjął tych tematów. Dopiero w ubiegłym stuleciu Nietzsche — w tonie ironicznym i samokrytycz­nym — zauważył, że poeci „kłamią zbyt wiele” i „powierzchnie to są tylko i płytkie morza”. Gombrowicz podziela opinię Platona, że poe­zja jest w gruncie rzeczy pewną formą alienacji człowieka: „jest nieautentyczna i maskuje oraz mistyfikuje życie”. Lecz jego krytyka poezji i poetów uwarunkowana jest jeszcze dwoma innymi czynnikami, a są to: natura języka, jakim posługuje się tak zwana „poezja czysta”, oraz niechęć Gombrowicza do wszystkiego, co „powinno się kochać”. Aby zrozumieć zwłasz­cza ten drugi aspekt, potrzebna jest prawdopo­dobnie lepsza znajomość dość szczególnej roli, jaką poeci i poezja odgrywają w kulturze pol­skiej.

 

W swoim przemówieniu wygłoszonym z oka­zji otwarcia Pierwszego Salonu Książki w Tury­nie (18 maja 1988), zatytułowanym Krótka in­strukcja posługiwania się busolą, rosyjski poeta Josif Brodski, podkreśliwszy z entuzjazmem znaczenie poezji w naszym życiu, wyliczał po kolei dla każdego języka „zalecanych” przez siebie poetów. Po hiszpańskim zatrzymał się na moment i, robiąc wyjątek od reguły, powie­dział: „Jeżeli przyjąć, że językiem ojczystym [poezji] jest język polski (co byłoby z wielkim pożytkiem, albowiem najwspanialsza poezja te­go stulecia została napisana w języku polskim), chciałbym wymienić nazwiska takich poetów, jak: Leopold Staff, Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska”.

To prawda: w języku polskim powstały jedne z najpiękniejszych i najgłębszych utworów poe­tyckich naszego stulecia. Poeci w tym kraju odgrywają szczególną rolę i mają nadzwyczajne znaczenie. Czytelnicy od młodości wychowywa­ni są na lekcji wielkich poetów romantycznych, Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, i oczekuje się od poezji, by była wzorcem wartości, pieśnią walki, potwierdzeniem wielkich uczuć. Nie oznacza to od razu „poezji zaangażowanej i po­litycznej”, chociaż wielu niejako z góry utoż­samia poetę z wieszczem. Por. na przykład opinie jednego z największych poetów i kry­tyków średniego pokolenia wyrażane we wstępie do antologii „pol­skiej poezji świadectwa i sprzeciwu” (1944—1984): St. Barańczak, Poeta pamięta‚ PULS, Londyn 1984

Zważywszy na wysoką rangę poetów w Pol­sce, zaatakowanie ich ze strony Gombrowicza było jawnym wypowiedzeniem wojny jego włas­nej ojczyźnie i „polskości”.

Gombrowicz zraził się jednak do Poezji i do Ojczyzny w szkole, jak niestety wielu. Opowiada o tym w jednym z najzabawniejszych fragmen­tów swojej pierwszej powieści, Ferdydurke (1937), przytaczając lekcję z profesorem Bladaczką:

 

..co to mamy na dzisiaj? — rzekł surowo i zajrzał do programu. — Aha! Wytłumaczyć i wyjaśnić uczniom, dlaczego Słowacki wzbudza w nas miłość „ zachwyt? (...) — Hm... hm... A zatem dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? Dlaczego płaczemy z poetą czytając ten cudny, harfowy poe­mat W Szwajcarii? Dlaczego, gdy słuchamy heroicz­nych, spiżowych strof Króla Ducha, wzbiera w nas poryw? I dlaczego nie możemy oderwać się od cudów i czarów Balladyny, a kiedy znowu skargi Lilii Wene­dy zadźwięczą, serce rozdziera się nam na kawały? I gotowiśmy lecieć, pędzić na ratunek nieszczęsnemu królowi? Hm... dlaczego? Dlatego, panowie, że Sło­wacki wielkim poetą był! Wałkiewicz! Dlaczego za­chwyt, miłość, płaczemy, poryw, serce i lecieć, pę­dzić? Dlaczego, Wałkiewicz? (...) — Wielkim poetą! Zapamiętajcie to sobie, bo ważne! Dlaczego kocha­my? Bo był wielkim poetą. Wielkim poetą był! Nieroby, nieuki, mówię wam przecież spokojnie, wbijcie sobie dobrze w głowy — a więc jeszcze raz powtórzę, proszę panów: wielki poeta, Juliusz Słowacki, wielki poeta, kochamy Juliusza Słowackiego i zachwycamy się jego poezjami, gdyż był on wielkim poetą. Proszę zapisać sobie temat wypracowania domowego: „Dla­czego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowa­ckiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza?”

W tym miejscu jeden z uczniów zakręcił się ner­wowo i zajęczał:

— Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Wcale się nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wy­czytać więcej jak dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje. Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca? — Wytrzeszczył oczy i usiadł, grążąc się w jakieś bezdenne przepaście. Naiwnym tym wy­znaniem aż zakrztusił się nauczyciel.

              Ciszej, na Boga! — syknął. — Gałkiewiczowi stawiam pałkę. Gałkiewicz zgubić mnie chce! Gałkiewicz chyba nie zdaje sobie sprawy, co powiedział?

GAŁKIEWICZ

Ale ja nie mogę zrozumieć! Nie mogę zrozumieć, jak zachwyca, jeśli nie zachwyca.

NAUCZYCIEL

Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca.

GAŁKIEWICZ

A mnie nie zachwyca.

NAUCZYCIEL

To prywatna sprawa Gałkiewicza. Jak widać, Gał­kiewicz nie jest inteligentny. Innych zachwyca.

GAŁKIEWICZ

Ale, słowo honoru, nikogo nie zachwyca. Jak może zachwycać, jeśli nikt nie czyta oprócz nas, którzy jesteśmy w wieku szkolnym, i to tylko dlate­go, że nas zmuszają siłą...

NAUCZYCIEL

Ciszej, na Boga! To dlatego, że niewielu jest ludzi naprawdę kulturalnych i na wysokości...

GAŁKIEWICZ

Kiedy kulturalni także nie. Nikt. Nikt. W ogóle nikt.

NAUCZYCIEL

Gałkiewicz, ja mam żonę i dziecko! Niech Gał­kiewicz przynajmniej nad dzieckiem się ulituje! Gałkiewicz, nie ulega kwestii, że wielka poezja powinna nas zachwycać, a przecież Słowacki był wielkim poe­tą... Może Słowacki nie wzrusza Gałkiewicza, ale nie powie mi chyba Gałkiewicz, że nie przewierca mu duszy na wskroś Mickiewicz, Byron, Puszkin, Shel­ley, Goethe...

GAŁKIEWICZ

Nikogo nie przewierca. Nikogo to nic nie ob­chodzi, wszystkich nudzi. Nikt nie może przeczytać więcej niż dwie lub trzy strofy. O Boże! Nie mogę...

NAUCZYCIEL

Gałkiewicz, to niedopuszczalne. Wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca.

GAŁKIEWICZ

A ja nie mogę. I nikt nie może! O Boże!

Nauczycielowi pot kroplisty zrosił czoło, wyjął z pugilaresu fotografię żony i dziecka i próbował

wzruszyć nimi Gałkiewicza, lecz ten powtarzał tylko w kółko swoje: „Nie mogę, nie mogę”. I to przejmujące „nie mogę” rozpleniało się, rosło, zarażało, już z kątów dochodziły szmery: „My też nie może­my”, i zagrażać jęła powszechna niemożność.

 

Niewątpliwie, Gałkiewicz to Gombrowicz. Jego niechęć do instytucji, konwencji, w tym także literackich, rozciągała się również na sym­bole polskiej poezji romantycznej. W szczegól­ności nie cierpiał patosu i związanej z nim retoryki patriotycznej. Postawa taka względem poezji jemu współczesnych zakrawała na bez­czelność. Nie cierpiał wyrafinowanych mod­nych poetów z ówczesnych salonów i kawiarni warszawskich — tak zwanych „skamandrytów” (od czasopisma „Skamander”). Posuwał się do stwierdzeń typu: „Poeci rodzą się gdzie bądź, jak robactwo”. W swej recenzji (1936 r.) z to­miku wierszy awangardowego poety Tadeusza Peipera Gombrowicz napisał: „Poezja ma to do siebie, iż bardzo trudno dowiedzieć się z niej czegoś niepoetycznego, tj. zwykłego i konkret­nego o człowieku” — autorze”. Natomiast dwa lata później, w tekście poświęconym jednemu z najpopularniejszych ówcześnie poetów, Kon­stantemu Ildefons owi Gałczyńskiemu, Gom­browicz przechwalał się, że nie ma się na poezji, i oświadczył prowokacyjnie: „poezja bez domie­szki, w stanie czystym, jest jednak czymś nie­zdrowym i nienaturalnym. Konfitura smakuje nam w niewielkich ilościach na deser, ale nie próbujcie podawać nam na obiad jedynie wiel­kiej wazy z konfiturami...” A poza tym: „Nie lubię, gdy poeta występuje jako Poeta, gdy pisze na przykład wiersz o poezji, albo gdy nazbyt akcentuje odrębność swojej natury.

Tym, czego pragnął Gombrowicz, było „za­korzenienie w pospolitości ludzkiej”, którą poe­zja, jego zdaniem, skrywa. Myśl to jasna i śmia­ła, jak wynika z nie opublikowanego fragmentu autobiograficznego tekstu teatralnego Historia

(1951—1966):

 

WITOLD

Przebywam w gronie poetów

W kawiarni Ziemiańskiej w Warszawie

To Otwinowski, to Piętak,

To Ważyk, a to światek.

I Adaś Mauersberger:

— Mój biedny Adaś, ha, ha,

Co mówisz?

MAUERSBERGER

Talentów między nami sporo,

Ale jest coś sielskiego

Coś prowincjonalnego, jakaś małość

I jakaś bieda. — Wszystko

Co my piszemy, jest biedne

I bose!

WITOLD

Ta bosość jest może

Zaletą naszą i siłą.

 

„Bose stopy” (dla Gombrowicza symbol au­tentyczności i wolności) przeciwstawiane były lingwistycznym i społecznym „butom” najzna­mienitszych poetów epoki.

Te „antypoetyczne poglądy” zostały usyste­matyzowane przez Gombrowicza po wojnie, w czasie jego długiego pobytu w Argentynie i przedstawione w odczycie zatytułowanym Contra los poetas (Przeciw poetom), wygłoszo­nym w języku hiszpańskim w centrum kultury Fray Mocho w Buenos Aires 28 sierpnia 1947.

 

Dłuższa i przerobiona wersja tego tekstu zo­stała następnie opublikowana przez Gombrowi­cza w języku polskim w 1951 r. pod tytułem Przeciw poetom, najpierw w numerze 10 miesię­cznika emigracji polskiej „Kultura”, a na­stępnie w uzupełnieniu do jego Dziennika 1953 - 1956, opublikowanego w Paryżu w 1957 r. Trzecia wersja tekstu, nieco skrócona, została zamieszczona na łamach „Le Monde” (29 XI 1981) pod tytułem Contre la poesie i sprowokowała uściślenie ze strony wdowy Rity Gombrowicz („Le Monde”, 20 XIII 1981).

Tezą obydwu tekstów jest, iż prawie nikt nie lubi wierszy i że świat poezji wierszowanej jest światem fikcyjnym oraz sfałszowanym. Poezja, przeciwko której występuje, to „czysta poe­zja”, czyli poezja wierszowana, która ma aspi­racje bycia formą sztuki samą w sobie, a nie ta będąca wyrazem uczuć, którą znajdujemy w utworach literackich czy po prostu „przy okazji zwykłego zachodu słońca”. Rozróżnienie to może się wydać niezbyt jasne, jeżeli nie uświadomimy sobie, że Gombrowicz, zagorzały przeciwnik Form, widział w Poezji coś wielce nieautentycznego i wyobcowującego rzeczywis­tość ludzką: „i już nie my mim rządzimy [wier­szem — tłum.], ale on nami... i moglibyśmy określić poetę jako istotę, która już nie może wypowiadać siebie, gdyż musi wypowiadać Wiersz”. Poezja stała się obecnie pewnym rytuałem, który już nie stawia sobie pytania, czy wyraża indywidualnego człowieka, czy też nie. Rytuałem jest również sposób, w jaki szkoła („Czy myślicie, że gdyby nas w szkole nie zmu­szano do zachwycania się sztuką, mielibyśmy dla niej, w późniejszym wieku, tyle gotowego już zachwytu?”) oraz pewna kultura rzucają nas na kolana przed Poezją Dantego oraz innych wiel­kich z przeszłości. Poeci, zdaniem Gombrowicza, tworzą dla poetów, język stał się ceremoniałem, zamieniając słowa i metafory w puste dźwięki:

„Albowiem nie idzie tu o twórczość człowieka dla człowieka, a tylko o obrządek pełniony przed ołtarzem”.

Konkluzja Gombrowicza jest rygorystyczna:

„Zbyt łatwo zaiste poświęcamy na tych ołta­rzach autentyczność i wagę naszego istnienia”. Poezja jest Formą, która maskuje i mistyfikuje Życie.

Naturalnie, takie stanowisko wywołało liczne reakcje ze strony poetów. Przyszły laureat lite­rackiej Nagrody Nobla, Czesław Miłosz, odpo­wiedział w następnym miesiącu na łamach tego samego czasopisma, po części zgadzając się z opinią Gombrowicza, broniąc jednak praw i zasług „prawdziwej poezji”. Gombrowicz zare­plikował Miłoszowi w numerze 7—8 „Kultury” z 1952 r. Po upływie niespełna półwiecza Mi­łosz podsumował i zamknął tę dyskusję tekstem napisanym specjalnie do tej książki.

Wydawało się, iż do tego sprowadzał się spór o „błędy poetów”. Typowa „prowokacja” Gombrowicza, który lubił pokazywać się jako non­konformista i obalać powszechnie panujące po­glądy, podobnie jak to uczynił również w stosun­ku do malarstwa — innego rodzaju artystycznego wyrazu — które, jak twierdził, wywołuje w nim mdłości.

 

Tymczasem jednak właśnie ostatnie dzieło opublikowane za życia Gombrowicza było ost­rym pamfletem, ukończonym 16 października 1966, wymierzonym przeciwko poezji oraz księ­ciu poetów: Sur Dante (O Dantem). Dzieło to wywołało wielkie wrzenie. Ungaretti wysłał do Dominiquea de Roux, autora długiego wywia­du z Gombrowiczem, pełen oburzenia tele­gram: „Książeczka o Dantem tego Polaka jest haniebna. Bezsensowne, idiotyczne, że ta po­twarz ukazała się w druku. Podarłem i wyrzuciłem do diabła tę potworność kretyńską.  Odpowiedź Gombrowicza brzmiała:

 

Wyrażam zawsze i wyłącznie moje własne opinie: a wypowiadam je bez najmniejszego zamiaru narzu­cania ich komukolwiek, pomimo iż ostatecznie zawsze znajdzie się ktoś, kto ulegnie ich wpływowi. Nie mam bynajmniej zamiaru zmieniać kultury, te rzeczy zupełnie mnie nie interesują. Mówię to, co powinie­nem powiedzieć, krótko mówiąc wypowiadam swoją własną rzeczywistość. Dlaczego napisałem esej o Dantem? Po prostu dlatego, że przynależy to do mojej rzeczywistości. Jestem u siebie w domu i mam prawo to wyrazić. Jeżeli Dante nudzi mnie i uważam, że go przewyższam, nie lękam się tego powiedzieć — mam do tego prawo. W tej postawie kryje się ogromna siła i zarazem ład — cała kultura staje się o wiele bardziej zrozumiała. Wówczas nie narzuca się już własnych opinii jako faktów ogólnych, nie wybiera się ani nie rości pretensji do posiadania prawdy absolutnej. Sta­ramy się tylko powiedzieć to, co naprawdę odczuwa­my i myślimy”.

 

Pamflet na Dantego jest bowiem w głównej mierze aktem wyzwolenia się z „niewoli i służal­czości względem geniuszy z przeszłości”. Lecz przede wszystkim jest krzykiem protestu prze­ciwko bagatelizowaniu Bólu — zdaniem Gom­browicza — jedynej prawdziwej rzeczywistości:

„Albowiem rzeczywistość to to, co stawia opór; czyli to, co boli”. Dante „zażartował sobie” z Bólu, Śmierci i Piekła; i nie do zniesienia jest fakt, twierdzi Gombrowicz, iż Akademia chce nas zmusić do przyjęcia w sposób bezwarun­kowy i z pedantycznym poszanowaniem jego „nieludzkiej” wizji Zła. Z pewnością Gombro­wicz w tym przypadku ma na uwadze także obelżywą uwagę Nietzschego o Dantem: „Hie­na, która tworzy poezję w grobowcach”. Dla polskiego pisarza atak „na Dantego” ozna­cza ponadto wystąpienie przeciwko „znienawi­dzonemu” Słowackiemu, który czerpał inspira­cję z Boskiej Komedii, zwłaszcza do poematu Król Duch.

Domagając się prowokacyjnie prawa do kry­tykowania jednego z największych poetów, Gombrowicz radykalnie kwestionuje sposób odda­wania rzeczywistości przez Poezję. Dlatego

o Dantem staje się zrozumiałe dopiero w świetle eseju Przeciw poetom.

Znaleźliśmy się oto w końcowym punkcie „rozrachunków” ze „świętymi potworami”:

sens całego życia spędzonego na demaskowaniu i zwalczaniu form i „przesądów” staje się jasny właśnie w tej „walce z Dantem”.

Przełożyła Barbara Piotrowska

 

 

 

Dialog o poezji

Witold Gombrowicz

 

PRZECIW POETOM

 

 

 

Byłoby subtelniej z mej strony, gdybym nie zakłócał jednego z nielicznych nabożeństw, ja­kie nam jeszcze pozostały. Aczkolwiek zwąt­piliśmy prawie o wszystkim, uprawiamy jeszcze kult Poezji i Poetów i to bodaj jedyne Bóstwo, którego nie wstydzimy się wielbić z wielką pom­pą, z głębokimi pokłonami, głosem napuszo­nym... Ach, ach, Shelley! Ach, ach, Słowacki! Ach, słowo Poety, misja Poety i dusza Poety! A jednak trzeba mi rzucić się na te modły i popsuć, w miarę możności mojej, ten rytuał w imię... w imię p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin