Bohema_5_pl.pdf

(707 KB) Pobierz
Warszawa/Praga Numer 1 (1)/2003
Warszawa/Praga Numer 2 (3)/2003
Witamy !
Zapraszamy do trzeciego numeru naszego dwujęzycznego pisma kulturalno-literackiego.
Bohema powstała jesienią 2002 roku, jako spontaniczna inicjatywa kilku przyjaciół - Polaków i
Czechów. Postanowiliśmy wlać trochę życia w kontakty polsko-czeskie i zrobić coś wbrew
powszechnie panującej opinii, że "bez pieniędzy nic się nie da"...
Tym razem mamy dla czytelników Bohemy coś zupełnie wyjątkowego - specjalny wywiad z Hanną
Krall , najwybitniejszą obok Ryszarda Kapuścińskiego polską reporterką. Ale to jeszcze nie koniec
atrakcji. W numerze znajdziecie też - po raz pierwszy w polskim tłumaczeniu - fragmenty
książki bardzo popularnego w Czechach młodego pisarza, Jaroslava Rudiša . W ubiegłym roku
otrzymał on prestiżową nagrodę Ortena za swój debiut literacki - książkę Nebe pod Berlínem ("Niebo
pod Berlinem"). Jaroslav Rudiš zgodził się na udzielenie nam wywiadu oraz na opublikowanie
fragmentu jego nagrodzonej książki.
Niniejszy numer Bohemy ilustrowany jest frotażami naszego stałego współpracownika, czeskiego
poety, Radka Fridricha . W dziale "Poezja" znajdziecie cykl nietypowych wierszy Radka
inspirowanych napisami nagrobnymi oraz wspomnieniami dawnych mieszkańców wsi Růžová w
czeskich Sudetach.
Poza tym - jak zwykle - na stronach Bohemy znajdziecie polską i czeską literaturę, artykuły o
wzajemnych kontaktach, atrakcjach turystycznych i o wszystkim, co składa się na codzienną
rzeczywistość życia w Czechach i w Polsce.
PS . Dziękujemy bardzo za listy, które do nas piszecie. Na wszystkie odpowiadamy, a niektóre z nich
nawet publikujemy. Osoby, które chciałyby podjąć z nami współpracę, informujemy, że jako pismo
niekomercyjne nie oferujemy honorariów za opublikowane teksty. Na tym polega szczytna praca dla
idei! (Redakcja zastrzega sobie możliwość wprowadzania skrótów i zmian w nadesłanych tekstach).
Następna Bohema ukaże się na przełomie sierpnia i września 2003 roku. Nie zabraknie w nim
nowych atrakcji...
A teraz już życzymy miłej lektury trzeciego numeru Bohemy !
Wasza Redakcja
W trzecim numerze Bohemy znajdziecie następujące teksty:
Proza - Fragment Książki Jaroslava Rudiša Nebe pod Berlínem (Jaroslav Rudis Niebo pod Berlinem)
Opowiadania - Stanislav Beran "Gdy umrzesz nikt ci już nie będzie chciał dotykać piersi ", Piotr Ka "Dolar", Orland
Bukowski "Taksówka Paniczna "
Poezja - 4 wiersze czeskiego poety Radka Fridricha z tomiku Mowa umarłych (Řeč mrtvejch)
Wywiady Bohemy - rozmowa z Hanną Krall, wywiad z Jaroslavem Rudišem
W połowie drogi - teksty i opinie - artykuły: Vít Kloz "Miałem taki sen...", Piotr Ka - Relacja z Międzynarodowych
Targów Książki w Lipsku
Kalejdoskop - Informacje kulturalne w skrócie
Turystyka - Camp Rodowo - prezentacja
Listy czytelników - 2 listy do redakcji
1
4966887.004.png 4966887.005.png
PROZA
Jaroslav Rudiš: NIEBO POD BERLINEM
(NEBE POD BERLÍNEM)
Copyright © Jaroslav Rudiš, 2002 / Nakladatelství Labyrint, Praha 2002
1. Dźwięki
Człowiek zapamiętuje zdarzenia dzięki dźwiękom. Według nich je porządkuje, traci i znowu znajduje.
Świat jest studiem dźwiękowym, uszy są kierownicą. Jedziemy tam, gdzie one chcą. Stoję przy
oknie, trzymam w ręku słuchawkę i czekam, kto się odezwie.
"Słucham, Macha". Mówię: "Dzień dobry. Z tej strony Bem. Panie dyrektorze, chciałbym panu
powiedzieć, że nie przyjdę po południu na radę pedagogiczną. No... i jutro też nie przyjdę...
Właściwie już nigdy nie przyjdę... To do widzenia... I niech mi pan nie ma za złe".
W słuchawce zagrzmiało: "Co... Jak to... Kto... Co się dzieje... Bem, niech się pan nie wygłupia!"
Położyłem słuchawkę na brzegu doniczki, nastawiłem wodę na
kawę i pozwoliłem Machowi bulgotać pomiędzy roślinami.
"Halo-halo-halo. Co pan sobie myśli? Tak na początku roku
szkolnego. Słyszy mnie pan? Co robisz, człowieku? Weź się pan w
garść... To mnie pan ładnie... A niech to... Halooo... Cholera..."
Buch.
Chwila ciszy przetykana słabym pip-pip dochodzącym z drugiego
końca linii. A potem gwizd czajnika, a za oknem dudnienie
pantografu pociągu do Nymburka. Odłożyłem słuchawkę, zalałem
kawę, zamknąłem okno. I czekałem, kiedy dyrektor szkoły
podstawowej przy ulicy Jindrzyskiej znowu się odezwie. Bo
wiedziałem, że się odezwie.
Pod oknem huczy pośpieszny do Liberca, stara spalinówa z
przyczepionymi dwoma obtłuczonymi wagonami.
Telefon na stole zadzwonił po raz drugi.
Wiedziałem, że jeśli podniosę słuchawkę, nie odejdę. Że pewnie
ulegnę. Nie jestem typem bojownika. Stanie w miejscu zawsze
mniej boli niż bieganie.
Za dwie minuty zadzwonił po raz trzeci.
Nie chciałem odejść.
Po raz czwarty.
Musiałem odejść.
Nie wiedziałem dokładnie dlaczego i nie wiedziałem, gdzie mam iść.
Poszedłem spakować swoje rzeczy. Gitarę. I stroik. Napisałem list, a raczej kilka linijek: Miejcie się
dobrze. Odezwę się. Przepraszam. Wyjeżdżam i tak dalej, wyjąłem z kieszeni jakieś pieniądze i
położyłem je na stół. Książeczkę oszczędnościową też. Jest zaklęta na hasło Elvis nie żyje. Jednego
razu przeczytałem to wyryte w kiblu w Bunkrze, gdzie chodziliśmy
popijać z Żenią i gdzie nam razem z początku dobrze wychodziło.
Żeni się to spodobało.
Elvis nie żyje.
Bunkier nie żyje.
Nasza ówczesna kapela, co się nazywała Drobne za piątaka, też nie
żyje, a mój brajdak nigdy już żadnej innej nie założył, bo założył
rodzinę i firmę tapeciarską.
Żenia żyje.
Nie będzie sama.
Może dlatego uciekam. Że się tego boję.
Wylałem kawę, telefon znów zadzwonił. Fala gorąca napłynęła mi
do czoła. Kiedy się zdenerwuję, mam wyostrzony słuch a nieraz mi
przez to leci krew.
Krew kapie do umywalki. Za oknem warczy lokomotywa, która
przesuwa wagony pocztowe z jednego toru na drugi. Odchylam do
tyłu głowę i patrzę do góry, nad termę, czuję, jak mi gorąca i lepka
ciecz spływa po szyi. Plama pleśni na suficie przypomina Australię.
Terma monotonnie huczy i zatrzymuje czas.
Zamknąłem drzwi i wrzuciłem klucze do skrzynki na listy. Za pół
2
4966887.006.png 4966887.007.png
minuty włamałem się do niej nożem, wziąłem klucze, otworzyłem mieszkanie i sprawdziłem, czy w
łazience nie leci woda.
Nie leciała. I gaz się też nie ulatniał. Telefon nie protestował. Radio nie grało. Pod oknem nabierał
szybkości pośpieszny do Ostrawy. Dziewięć, nie dziesięć wagonów! Zatrzasnąłem drzwi. Wyszedłem
z domu i zbiegłem Przybienicką wprost pod wyprostowane nogi mostu, do tunelu, który połyka
tramwaje i wypuszcza obłoczki kurzu.
Za nim jest park, przy parku dworzec. Z dworca jeżdżą pociągi do miasta, skąd kiedyś przyjechał
stryjek, który nie był tak zupełnie stryjkiem, żeby zostawić u nas przed domem samochód, który nie
był tak zupełnie samochodem, i przelazł przez mur zachodnioniemieckiej ambasady, gdzie nie
rozdawali uchodźcom coca-coli ani koszulek Dead Kennedys, ani oryginalnych levisów, jak to sobie
wtedy wszyscy wyobrażali, tylko dawali herbatę, kawę i kanapki.
Szedłem szybko. Przyparty do ściany ciemnego tunelu.
________________________________________________________________________________
Jaroslav Rudiš , ur. w 1972 w Turnově. Za swoją debiutancką książkę "Niebo nad Berlinem" zdobył
w 2002 r. nagrodę Ortena - najważniejszą w Czechach nagrodę dla młodych autorów. Z
wykształcenia Jaroslav Rudiš jest nauczycielem niemieckiego i historii. Studiował w Libercu, Pradze,
Zurychu i Berlinie. Pracował jako agent reklamowy czeskiego browaru w Niemczech, piekarz w
Alpach, portier w hotelu, didżej i dźwiękowiec w klubie rockowym, menedżer zespołu punkowego,
nauczyciel, murarz i sprzedawca w mleczarni. Obecnie pracuje jako redaktor działu kultury w
dzienniku Právo. Pisze opowiadania, poezje i teksty piosenek. Kolekcjonuje stare rozkłady jazdy i
mapy kolejowe. W latach 2001-2002 przebywał w Berlinie, gdzie uzyskał stypendium dziennikarskie.
Mieszka w Pradze.
________________________________________________________________________________
Orland Bukowski :TAKSÓWKA PANICZNA
- Wolny?
- Wolny, wsiadaj pan...
Zająłem miejsce w taksówce. Zamknąłem drzwi, usadowiłem się wygodnie w fotelu.
- Możemy jechać? - spytał kierowca. Skinąłem głową. Samochód ruszył. W jednej chwili poczułem
ogromne zmęczenie i zapadłem w głęboki sen...
Obudziłem się w tunelu. Chyba. Było ciemno jak cholera i jakoś dziwnie szumiało. Kilka chwil i auto
wyjechało na światło dzienne. Zmrużyłem oczy. Blask był oślepiający, mój wzrok zaczął
funkcjonować poprawnie dopiero po paru minutach. Rozejrzałem się po pojeździe. Ot, zwykła
taksówka, nic specjalnego. Kierowca prowadził w milczeniu. A ja za nic nie mogłem sobie
przypomnieć skąd wziąłem się w samochodzie i jaki jest cel mojej podróży.
Zagadnąłem szofera. Bąknął coś niezrozumiale i gestem zalecił mi milczenie. Jechaliśmy więc dalej w
ciszy...
Za oknami pojazdu otoczenie zmieniało się jak w
kalejdoskopie. Następowały po sobie pory roku, krajobrazy,
pogoda. Co jakiś czas taksówka zatrzymywała się i zabierała z
drogi przypadkowych pasażerów. Wszyscy byli bardzo sobą
zajęci i wyjątkowo niechętni nawiązywaniu jakiejkolwiek
rozmowy. Wysiadali w najmniej spodziewanych momentach,
bez pożegnania. Od czasu do czasu trafialiśmy na kontrolę
drogową. Policjanci zdawali się kontrolowac raczej mój wygląd,
niż stan techniczny auta. Przyglądali mi się bacznie, zamieniali
parę zdawkowych słów z kierowcą, po czym zezwalali na dalszą
jazdę.
W końcu podróż zaczęła mi się dłużyć. Coraz częściej
zapadałem w drzemki, zatraciłem poczucie czasu. Dałem do
zrozumienia szoferowi, iż jestem już trochę zniecierpliwiony.
- Jeszcze nie czas, jeszcze nie dojechaliśmy - odpowiadał z
zagadkowym wyrazem twarzy.
Z czasem jednak moje zniecierpliwienie przemieniło się we
wściekłość. Wsiadający coraz rzadziej pasażerowie stali się
coraz bardziej obojętni i mimo ich fizycznej obecności zaczęła doskwierać mi samotność. Najgorsze
jednak było wszechogarniające poczucie niepewności, nie opuszczające mnie ani przez chwilę w
trakcie całej podróży. Dokąd jadę? Skąd jadę? Kim są ci ludzie? Co dzieje się za oknami taksówki?...
3
4966887.001.png
W jednej chwili chwyciłem za ręczny hamulec i szarpnąłem z całych sił. Silnik przeraźliwie
zazgrzytał, auto zatrzymało się na środku drogi. Kierowca spojrzał na mnie z politowaniem.
- Czy oni się nigdy nie nauczą? - bąknął pod nosem. I zwracając się do mnie zakomunikował:
- Proszę się nie niecierpliwić. Juz naprawdę niedaleko...
Istotnie, po jakimś czasie auto zatrzymało się na pustyni. Było cicho i spokojnie.
- No i jak, podobała się panu podróż? - zapytał taksówkarz.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Właściwie nie widziałem po drodze niczego specjalnie
interesującego, nie zawarłem ciekawych znajomości, ot podróż jak podróż.
- Wie pan - zacząłem w odpowiedzi - ogólnie rzecz biorąc może być, chociaż właściwie... Było dość
nudno, ludzie jacyś nijacy, krajobraz monotonny...
- Większość pasażerów mówi to samo - odparł kierowca kiwając głową w geście dobrodusznego
zrozumienia - cóż, może innym razem będzie miał pan więcej szczęścia...
- A ile się należy za kurs? - spytałem niepewnie.
- Och, to drobiazg. Wezmę w ramach opłaty jedynie pańską duszę...
Ucieszyłem się, zwłaszcza, że nie miałem przy sobie żadnych pieniędzy. Rozliczyłem się z
taksówkarzem, podziękowałem za wspólnie spędzony czas, wysiadłem z auta i umarłem.
________________________________________________________________________________
Orland Bukowski , ur. 1974, absolwent wydziału filozofii oraz Centrum Studiów
Latynoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie doktorant w Szkole Nauk Społecznych
Polskiej Akademii Nauk, pisze pracę o idei wpływu sztuki na ewolucję form społecznych w polskim
modernizmie. Zwolennik szeroko pojętych, niekomercyjnych działań artystycznych.
________________________________________________________________________________
Stanislav Beran: Gdy umrzesz, nikt ci już nie będzie chciał dotykać piersi
Stał na środku kuchni w oskubanych pantoflach ze skaju, z których sterczały białe strzępy nici, w
samych spodenkach i podkoszulku, dziwaczna latarnia morska pośrodku wzburzonego morza
linoleum.
Podskakiwał wokół kuchennego stołu, wymachiwał rękami i krzyczał, krzyczał nawet kiedy szeptał,
piękny w tej swojej nienawiści jak lokomotywa roztrzaskana na przejeździe kolejowym bez zapór,
wywijał ręką, w której trzymał kopertę i tupał wściekle gołą piętą o podłogę.
"Łobuzy, sram na nich, nie jestem żaden szanowny pan, nigdzie się nie stawię, wezmę i pójdę w
diabły i niech mnie szukają, gdzie chcą!"
Ubierał się w czasie swojego występu, co chwila znikał w
sąsiednim pokoju i wracał, w wytartych spodniach, w swetrze,
w czapce zrobionej na drutach. Na koniec wskoczył w gumiaki
o ściętych cholewach i bez słowa zatrzasnął za sobą drzwi.
Obserwowała go przez cały czas. Znała to, to codzienne show
bez końca i czuła, że on to robi tylko po to, żeby sobie trochę
rozgrzać krew w żyłach. Nigdy nie słyszała, żeby powiedział coś
po cichu. Sama zawsze siedziała przy oknie i przez cały czas
patrzyła na niego w milczeniu. Znowu zaczął padać śnieg, był
marzec i ziemia już powoli tajała, płatki śniegu znikały
dotykając ziemi, zostawała tylko gęsta kasza brązowego błota.
I widziała siebie, siedzącą przy stole, przy oknie, opartą o
wrota ziemi, coś na niej wisiało, była to jej własna skóra,
pomarszczona wysuszona starcza skóra, za duża na to
odmłodniałe ciało, wyszła z niej jak ćma wychodzi z poczwarki,
jakby czas obrócił się do góry nogami.
"A wyliczanek nauczyłem się, jak miałem sześć lat i do dziś je
pamiętam", znów otworzyły się drzwi, młodzik w czapce
zrobionej na drutach i w gumiakach o ściętych cholewach przypominał odmłodniałego knura,
zredukowana twarz, po tym jak zniknęła z niej wielka tłuszczowa narośl, którą miał na czubku
brody.
Nie przestając mówić podniósł ją i zaniósł do sąsiedniego pokoju, na wełnianą narzutę. Przyjęła to z
uśmiechem, wypięła się, z głową opromienioną smugą niespodziewanego światła przebijającego się
przez szparę w zaciągniętych zasłonach.
4
4966887.002.png
________________________________________________________________________________
Stanislav Beran , ur. 12.7.1977 w Jindřichově Hradci, w północnych Czechach, gdzie mieszka do
dziś. Absolwent wydziału pedagogiki na Universytecie J.E.Purkyně w Ústí nad Łabą. Publikował w
pismach: Host, Weles, Psí víno. Od czasu do czasu uczestniczy w wieczorach autorskich literatów w
Děčíně. Obecnie znajduje się w druku jego debiutancka książka "Zlodům".
________________________________________________________________________________
Piotr KA: DOLAR
To były te paskudne dni. Kiedy apokalipsa wisiała nad nami jak ognista kula. A wszystko przez te
mrzonki o raju i siedmiu dziewicach, które opętały paru szaleńców. Za forsę dawnego
amerykańskiego agenta porwali cztery odrzutowce i chcieli nimi zniszczyć diabła. Skończyło się na
dwóch wieżowcach na Manhattanie. I na Pentagonie.
Pracowałem wtedy w firmie ubezpieczeniowej. Moją szefową była dziewczyna, która skończyła
najlepsze studia na najlepszym uniwersytecie, najlepiej mówiła po angielsku, najlepiej znała się na
samochodach, mieszkała w najlepszej dzielnicy i kupowała tylko super-rzeczy w najlepszych
sklepach. Jej ojciec był właścicielem kilku restauracji, a ojciec jej męża miał sieć gabinetów
dentystycznych w całej Warszawie. Myślę, że ich małżeństwo było świetnym interesem. Baśka
potrafiła godzinami gadać o winach i obrazach. Nie znała się ani na jednych, ani na drugich. Ale
wiedziała, że obrazy to świetna lokata kapitału.
Amerykanie dali ultimatum talibom ukrywającym ben Ladena.
Wszyscy czekali na wojnę. I każdy pytał, czy rozleje się to na
cały świat. Ktoś wspomniał o Nostradamusie i jego
proroctwach. Podobno trzecia wojna światowa zacznie się od
niewielkiego kraju gdzieś na Wschodzie. Ktoś powiedział, że
terroryści mają bombę atomową. Gazety pisały, że w Ameryce
ktoś umarł na wąglika i że ludzie kupują maski gazowe. Jakby
to w czymś mogło pomóc. Podobno znowu ktoś chciał porwać
jakieś samoloty. Ludzie pytali się: po co to wszystko? Kto się
umiał modlić, modlił się. I wszyscy gadali, że świat nigdy już
nie będzie taki jak przedtem. Mówiło się o tym nawet w pracy.
Popijając darmową kawę z automatu.
- Oj, wojna, wojna! Wszyscy tylko gadacie o tej wojnie.
Najważniejsze jest teraz, jak się zachowa dolar! - powiedziała
Baśka i przywarła wzrokiem do komputera. O 15-tej naszego
czasu mieli otworzyć giełdę w Nowym Jorku. Zamkniętą po
atakach na Światowe Centrum Handlu. Baśka z mężem
wpakowali kupę forsy w akcje na amerykańskiej giełdzie. I
teraz cała nadzieja była w dolarze.
A dolar miał się dobrze. I po chwilowym załamaniu szedł w górę. Nie było się czym przejmować.
________________________________________________________________________________
Piotr Ka , ur. 1973, studiował filozofię i psychologię na Uniwersytecie Warszawskim oraz na Karl
Eberhardts Universität w Trewirze. Opublikował kilka opowiadań w prasie literackiej. Wyróżniony w I
edycji konkursu młodych dramaturgów Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej. Mieszka w
Warszawie. W wolnych chwilach amatorsko rozwija kontakty polsko-czeskie.
________________________________________________________________________________
POEZJA
Prezentujemy Wam cztery wiersze Radka Fridricha - naszego stałego współpracownika. Wiersze
pochodzą z opublikowanego w 2001 r. dwujęzycznego, czesko-niemieckiego, tomiku poezji Řeč
mrtvejch/ Die Totenrede ("Mowa umarłych"). Ten nietypowy cykl wierszy inspirowany był napisami
nagrobnymi oraz autentycznymi wspomnieniami XIX-wiecznych niemieckich osadników ze wsi
Růžová w czeskich Sudetach.
Warto dodać, że pasją Radka jest spisywanie napisów na nagrobkach na zniszczonych niemieckich
cmentarzach w północnych Czechach. Niedawno Czeska Telewizja zaczęła kręcić film o Radku
Fridrichu, jego poezji, artystycznych pasjach i rowerowych wycieczkach związanych z odkrywaniem i
utrwalaniem zapomnianych niemieckich cmentarzy.
5
4966887.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin