1 WENUS Z MILO Tomasz Judym wraca� przez Champs Elys�es z Lasku Bulo�skiego, dok�d je�dzi� ze swej dzielnicy kolej� obwodow�. Szed� wolno, noga za nog�, wyczuwaj�c coraz wi�kszy wskutek upa�u ci�ar w�asnej marynarki i kapelusza. Istny potop blasku s�onecznego zalewa� przestw�r. Nad odleg�ym widokiem gmach�w rzucaj�cych si� w oczy od �uku Tryumfalnego wisia� r�owy py�ek, kt�ry ju� pocz�� w�era� si� niby rdza naw� w �liczne, jasnozielone li�cie wiosenne, nawet w kwiatuszki paulowni. Ze wszystkich, zdawa�o si�, stron p�yn�� zapach akacji. Na �wirze, doko�a pni�w, pod budynkami: w rynsztokach le�a�y jej bia�e kwiatki z o�rodkiem czenwonawym, jakby skrwawionym od uk�ucia �mierci. Py� bezlitosny zasypywa� je niepostrze�enie. Zbli�a�a si� godzina spaceru wielkiego �wiata i Pola drga� zaczyna�y od ruchu karet. Na drewnianym bruku dudni� jednostajny �oskot jakby oddalona mowa wielkiej fabryki. Przebiega�y pi�kne, l�ni�ce rumaki, migota�a ich uprz��, pud�a, sprychy lekkich pojazd�w - i mkn�y, mkn�y, mkn�y bez ustanku wiosenne stroje kobiece o barwach czystych, rozmaitych i sprawiaj�cych rozkoszne wra�enie jakby natury dziewiczej. Kiedy niekiedy wynurza�a si� z powodzi os�b jad�cych twarz subtelna, wydelikacona, tak nie do uwierzenia pi�kna, �e widok jej by� pieszczot� dla wzroku i nerw�w. Wyrywa� z piersi t�skne westchnienie jak za szcz�ciem - i gin�� unosz�c je w mgnieniu oka ze sob�. Judym znalaz� pad os�on� kasztan�w brzeg wolnej �awy i z wielk� satysfakcj� usiad� tam w s�siedztwie starej i w�satej nia�ki dwojga dzieci. Zdj�� kapelusz i wlepiwszy wzrok w rzek� pojazd�w, wal�c� �rodkiem ulicy, z wolna wystyga�. Na chodnikach przybywa�o coraz wi�cej os�b ubranych wykwintnie - l�ni�cych cylindr�w, jasnych paltot�w i stanik�w. W pewnej chwili stare babsko z chytrymi oczami wprowadzi�o mi�dzy strojny t�um m�ode ko�l�tko z sier�ci� jak �nieg bielutk� Stado dzieci post�powa�o za kozio�kiem uwielbiaj�c go gestami, oczyma i tysi�cem okrzyk�w. Kiedy indziej ;wielki obdartus czerwony na g�bie przelecia� jak fiksat, wywrzaskuj�c g�osem ochryp�ym rezultat ostatniego biegu koni. I znowu spokojnie, r�wno, uroczo p�yn�a rzeka ludzka na chodnikach, a �rodkiem rwa� jej nurt bystry, uwie�czony pian� tkanin przecudnych, lekkich, w oddali niebieskawo zielonych... Ka�dy rozpuszczony li�� rzuca� na bia�y �wir z okr�g�ych kamyk�w wyra�ne odbicie swego kszta�tu. Cienie te posuwa�y si� z wolna, jak ma�a wskaz�wka po bia�ej tarczy zegara. Na �awkach by�o ju� pe�no, a tymczasem cie� opu�ci� miejsce zaj�te przez Judyma i ust�pi� je roztapiaj�cej kaskadzie s�o�ca. Naok� innego asilum nie by�o, wi�c doktor rad nierad wsta� i powl�k� si� dalej ku placowi Zgody. Z niecierpliwo�ci� wyczekiwa�, kiedy mo�na b�dzie przemkn�� si� wskro� istnego odm�tu karet, powoz�w, doro�ek, bicykl�w i pieszych na zakr�cie g��wnej fali p�dz�cej od bulwar�w w stron� P�l Elizejskich. Wreszcie stan�� pod obeliskiem i poszed� w g��b ogrodu de Tuileries. Tam by�o prawie pusto. Tylko nad nudnymi sadzawkami bawi�y si� blade dzieci i w g��wnym szpalerze kilku m�czyzn rozebranych do koszuli gra�o w tenisa. Min�wszy ogr�d Judym zwr�ci� si� ku rzece z zamiarem w�drowania w cieniu mur�w na placyk przed ko�cio�em Saint-Germain-1'Auxerrois i ogarni�cia bez troski miejsca na imperialu. W owej chwili sta�o w jego my�li puste kawalerskie mieszkanie a� na Boulevard Voltaire, gdzie od roku nocowa�, i mierzi�o go pustk� swych �cian, banalno�ci� sprz�t�w i nieprzezwyci�on�, cudzoziemsk� nud� wiej�c� z ka�dego k�ta. Pracowa� mu si� nie chcia�o, i�� do kliniki - za nic na �wiecie. Znalaz� si� na Quai du Louvre i z uczuciem b�ogo�ci w karku i plecach zatrzyma� pod cieniem pierwszego kasztana bulwaru. Ospa�ym wzrokiem mierzy� brudn�, prawie czarn� wod� Sekwany. Gdy tak stercza� na podobie�stwo latarni, zapali�a si� w nim my�l, jakby z zewn�trz wniesiona do wn�trza g�owy: �Dlaczeg�, u licha, nic mia�bym p�j�� do tego Luwru?...� Skr�ci� na miejscu i wszed� na wielki dziedziniec. W cieniach przytulonych do grubego muru, w kt�re zanurzy� si� niby w g��bie wody, dotar� do g��wnego wej�cia i znalaz� si� w ch�odnych salach pierwszego pi�tra. Doko�a sta�y odwieczne pos�gi bog�w, jedne wielko�ci niezwyk�ej, inne naturalnej, a wszystkie prawie z nosami i r�koma uszkodzonymi w spos�b bezbo�ny. Judym nie zwraca� uwagi na tych zdegradowanych w�adc�w �wiata. Czasami zatrzymywa� si� przed kt�rym, ale przewa�nie w�wczas, gdy go uderzy� jaki� zabawny despekt boskich kszta�t�w. Nade wszystko interesowa�a go sprawa odpoczynku w doskona�ym ch�odzie i z dala ud wrzawy ulicy paryskiej. Szuka� te� nie tyle arcydzie�, ile �awki, na kt�rej by m�g� usi���. Zdyba� j� po d�ugiej w�dr�wce z sali do sali w naro�nym zetkni�ciu si� dwu d�ugich galerii, przeznaczonym na schronienie dla Wenus z wyspy Melos. W zak�tku tworz�cym jakby niewielk� izb�, o�wietlon� jednym oknem, stoi na niewysokim piedestale tors bia�ej Afrodyty. Sznur owini�ty czerwonym pluszem nikomu do niej przyst�pu nie daje. Judym, widzia� ju� by� ten cenny pos�g, ale nie zwraca� na� uwagi, jak na wszelkie w og�le dzie�a sztuki. Teraz zdobywszy w cieniu pod �cian� wygodn� �aweczk� j�� dla zabicia czasu patrze� w oblicze marmurowej pi�kno�ci. G�owa jej zwr�cona by�a w jego stron� i martwe oczy zdawa�y si� patrze�. Schylone czo�o wynurza�o si� z mroku i, jakby dla obaczenia czego�, brwi si� zsun�y. Judym przygl�da� si� jej nawzajem i wtedy dopiero ujrza� ma��, niewidoczn� fa�d� mi�dzy brwiami, kt�ra sprawia, �e ta g�owa, �e ta bry�a Isamienna w istocie - my�li. Z przenikliw� sil� spogl�da w mrok doko�a le��cy i rozdziera go jasnymi oczyma. Zatopi�a je w skryto�ci �ycia i do czego� w nim u�miech sw�j obraca. Wyt�ywszy rozum nieograniczony i czysty, posiad�a wiadomo�� o wszystkim, zobaczy�a wieczne dnie i prace na ziemi, noce i �zy, kt�re w ich mroku p�yn�. Jeszcze z bia�ego czo�a bogini nie zd��y�a odej�� m�dra o tym zaduma, a ju� wielka rado�� dziewicza pachnie z jej ust rozmarzonych. W u�miechu ich zamyka si� wyraz uwielbienia. Dla mi�o�ci szcz�liwej. Dla uczestnictwa wolnego ducha i wolnego cia�a w �yciu bezgrzesznej przyrody. Dla ostrej pot�gi zachwytu zmys��w, kt�rego nie st�pi�y jeszcze ani praca, ani zgryzota, siostry rodzone, siostry nieszcz�sne. U�miech bogini pozdrawia nadchodz�cego z daleka. Oto zakocha�a si� w pi�knym �miertelniku Adonisie... Cudne marzenia pierwszej mi�o�ci rozkwit�y w �onie jej jako kwiat siedmioramienny amarylisa. Barki jej w�skie, wysmuk�e, okr�g�e d�wign�y si� do g�ry. Dziewicze �ono dr�y od westchnienia... D�ugi szereg wiek�w, kt�ry odtr�ci� jej r�ce, kt�ry zrabowa� jej cia�o od piersi i zora� prze�liczne ramiona szczerbami, nie zdo�a� go zniweczy�. Sta�a tak w p�mroku �wynurzaj�ca si�, Anadiomene, niebia�ska, kt�ra roznieca mi�o��. Obna�one jej w�osy zwi�zane by�y w pi�kny w�ze�, krobylos. Pod�u�na, smag�a twarz tchn�a nieopisanym urokiem. Gdy Judym wpatrywa� si� coraz uwa�niej w to czo�o zamy�lone, dopiero zrozumia�, �e ma przed sob� wizerunek bogini. By�a to Afrodite, ona sama, kt�ra si� by�a pocz�a z piany morskiej. I mimo woli przychodzi�a na my�l nieskromna legenda o przyczynie onej piany w�d za spraw� Uranosa. A przecie� nie by�a to Pandemos , nie by�a nawet �ona Hefajstowa ani kochanka Anchizesa tylko jasny i dobry symbol �ycia, c�rka nieba i dnia... Judym zaton�� w my�lach i nie zwraca� uwagi na osoby, kt�re si� obok niego przesuwa�y. By�o ich zreszt� ma�o. Ockn�� si� dopiero w�wczas, gdy us�ysza� w s�siedniej sali kilka zda� wyrzeczonych po polsku. Zwr�ci� g�ow� z �yw� niech�ci� w stron� tego d�wi�ku, pewny; �e zbli�a si� kto� �z kolonii� kto�, co si�dzie przy nim i zabierze na w�asno�� minuty rozmy�lania o pi�knej Wenus. Zdziwi� si� mile, zobaczywszy osoby �pozaparyskie�. By�o ich cztery. Na przedzie sz�y dwie panienki - podlotlki, z kt�rych starsza mog�a mie� lat siedemna�cie, a druga by�a o jakie dwa lata m�odsza. Za nimi ci�ko toczy�a si� dama niema�ej wagi, wiekowa, z siwymi w�osami i du�� a jeszcze pi�kn� twarz�. Obok tej matrony sz�a panna dwudziestokikuletnia, ciemna brunetka z niebieskimi oczami, prze�liczna i zgrabna. Wszystkie stan�y przed pos�giem i w milczeniu go rozpatrywa�y. S�ycha� by�o tylko ci�kie, przyt�umione sapanie starej damy, szelest jedwabiu odzywaj�cy si� za ka�dym ruchem podlotk�w i chrz�st kart B�deckera , kt�re przewraca�a starsza panna. - Wszystko to pi�knie, moje serce - rzek�a matrona do ostatniej - ale ja musz� usi���. Ani kroku! Zreszt� warto popatrze� na t� imo��. Tak... jest tu nawet �aweczka. Judym wsta� ze swego miejsca i wolno odszed� kilka krok�w na bok, jak gdyby dla obejrzenia biustu z inne...
KotylionM