Ludzie12.txt

(34 KB) Pobierz
197
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
        STARCY
                    Domek zajmowany przez dyrektora Cis�w dra W�glichowskiego mie�ci� 
        si� na wzg�rzu, z kt�rego obejmowa�o si� wzrokiem ca�y park i jego okolice. 
        Dworek ten nale�a� do M. Lesa. Kiedy dr W�glichowski zdecydowa� si� przyj�� 
        obowi�zki dyrektora, M. Les zacz�� niezw�ocznie pod dozorem uproszonej 
        kompetentnej osoby stawia� w Cisach �bud� dla siebie, w kt�rej, jak pisa�, 
        pragn�� �ywota dokona�. By�a to willa drewniana, z zewn�trz niepoka�n� i do�� 
        ciasna. Mia�a jednak rozmaite zalety wewn�trzne: by�y tam alkowy, piwniczki i 
        spi�arki, skrytki, strychy itd. tak pobudowane, �e czyni�y, z niej bezcenne 
        gniazdo.
                    Kiedy dom by� got�w, M. Les prosi� W�glichiowskiego listem 
        gwa�townie r�noj�zycznym o zamieszkanie w tej cha�upie, a to w celu po prostu 
        ustrze�enia jej od z�odzieja, ognia i wojny. W�glichowski odrzuci� propozycj�. 
        Nie mia� zamiaru korzysta� z darowizny domu (gdy� taki by� podst�p M. Lesa, zbyt 
        prostacko sklejony, �eby si� ktokolwiek na nim nie pozna�). Wtedy Leszczykowski 
        napisa� list jeszcze bardziej nieortograficzny, w kt�rym wymy�la� po turecku 
        �starym futurom� , kt�rzy dach przyjaciela uwa�aj� za cudzy. �Nie ma ju� - pisa� 
        - dawnego kole�e�stwa! Wszystko�cie zamienili na pieni�dze, a skoro tak, to 
        p�a�, p�a� komorne, jak �ydowi albo Grekowi! Poniewa� jednak ja ani �ydem, ani 
        Grekiem, ani �adnym hyclem by� nie my�l� na stare lata, wi�c ��dam, �eby�cie ten 
        czynsz dzier�awny obracali na kszta�cenie jakiego os�a z Cis�w czy spod Cis�w w 
        po�ytecznym kunszcie, w jakim koszykarstwie, tkactwie, co by p�niej w okolicy 
        rozwin�� - czy ja tam wiem zreszt�, w czym i jak? G�upi jestem przecie w tych 
        sprawach, jak zreszt� we wszystkim, co si� nie tyczy bezpo�rednio targ�w z 
        Azjatami...�
                    To dr W�glichowski przyj�� z ochot�. Czynsz dzier�awny oznaczono 
        kolegialnie i wyp�acono, wed�ug woli M. Lesa, najprz�d ogrodniczkowi, kt�ry si� 
        uczy� w Warszawie, a p�niej innemu ch�opcu.
                    Szczeg�lnie zadowolona z mieszkania by�a �ona dra �W�glicha�, pani 
 
        Laura. By�a to osoba nadzwyczaj interesuj�ca. Mia�a ju� pi��dziesi�tk� z du�� 
        g�r�, ale trzyma�a si� wybornie. Siwe pasma w�os�w wymykaj�ce si� spod czarnego 
        ubrania g�owy podczernia�a tak starannie i systematycznie, �e przybra�y kolor 
        szczeg�lny, kolor zmulonego siana, kt�re wysch�o wprawdzie na s�o�cu, ale nie 
        mo�e si� pozby� odcienia czarnej, g��bokiej zieleni. Policzki jej by�y zawsze 
        rumiane, oczy �ywe, a ruchy pr�dkie i gwa�towne po dawnemu, jak u 
        osiemnastoletniej dziewczyny. Pani Laura by�a to osoba ma�ego wzrostu i 
        szczup�a. Od czasu zamieszkania w Cisach stopniowo zmienia�a si� na 
        �gospodyni�, bardzo wiele czasu po�wi�ca�a �drelowaniu�, sma�eniu, pieczeniu i 
        gotowaniu. Nie mo�na powiedzie�, �eby rondel �wiat jej zas�oni�. Owszem, pani 
        Laura lubi�a patrze� na �ycie szersze, i to okiem przenikliwym, co zreszt� 
        prowadzi�o nieraz do zbyt kategorycznego (mi�dzy pieczeni� a deserem) 
        rozstrzygania zawi�ych kwestii. �ycie jej obfitowa�o w szczeg�y, kt�re mog�yby 
        zape�ni� romans, a w�a�ciwie opis podr�y. M�odo��, pierwsze jej lata po�lubne 
        up�yn�y za �wiatem, w wertepach, w pracy ordynarnej, w ci�kich i twardych 
        cierpieniach. �w spos�b �ycia uj�� wrodzony temperament pani Laury w mocne kluby 
        i urobi� go w szczeg�ln� ca�o��. Doktorowa na pierwszy rzut oka sprawia�a 
        wra�enie babiny gadatliwej, ch�tnie decyduj�cej i ch�odnej. Nie cierpia�a 
        wszelkiej �egzaltacji�, mazgajstwa, uczu� i tkliwo�ci. Paln�a nieraz takie 
        zdanie, �e si� a� kwa�no robi�o. W gruncie rzeczy jednak czu�a �ywiej ni� ca�e 
        otoczenie. By�y materie, kt�re j� elektryzowa�y w mgnieniu oka. Wtedy robi�a 
        wra�enie nasro�onej kocicy. M�wi�a w takich momentach kr�tko, w�z�owato, jak 
        dow�dca wydaj�cy rozkazy swemu oddzia�owi piechoty. W tej piechocie sta�, 
        rozumie si�, na pierwszym miejscu dr W�glichowski Czy siedzia� pod pantoflem, to 
        jest wieczna tajemnica... W kwestiach szerokich, og�lnych, zasadniczych sprawia� 
        wra�enie podkomendnego. Za to w interesach wszelkiego gatunku, wymagaj�cych 
        przebieg�ej kombinacji, by� panem i rozkazodawc�. 
                    U pa�stwa W�glichowskich prawie co dzie� gromadzi� si� �wiatek 
        cisawski. Listwa, Chobrza�ski, plenipotent Worszewicz, ksi�dz, Judym, kilka os�b 
 
        z kuracjusz�w i kuracjuszek d�u�ej w zak�adzie przesiaduj�cych. Latem, a 
        szczeg�lnie pod jesie� grywano w winta na ma�ej werandzie domu, ocienionej 
        dzikim winem. Kiedy Judym przyby� do Cis�w, zasta� ju� mi�dzy sta�ymi bywalcami 
        tych posiedze� wintowych nie tylko przyja��, ale jakie� zro�ni�cie si� my�lami, 
        wyobra�eniami, ca�� mas� upodoba� i antypatii.
                    Niekt�re osoby lubi�y si� tam wzajem a bezinteresownie. Pani 
        W�glichowska lubi�a tak Listw�, a on j�. M�ody proboszcz wiecznie pokpiwa� sobie 
        z tych �amor�w� w spos�b dystyngowany, a Krzywos�d w spos�b rymarski. Pani Laura 
        wy�miewa�a si� nieraz ze starego kasjerzyny, a lubi�a go i bra�a w obron� 
        zar�wno od udr�cze� �ony, Dyzia, jak ca�ego �wiata. Za t� opiek� Listwa 
        odwzajemnia� si� formalnym uwielbieniem, admiracj� sta�� i wykluczaj�c� krytyk�. 
        Krzywos�d wsun�� si� mi�dzy W�glichowskich, przywar� do nich i, poznawszy 
        wszystkie ich zalety, b��dy, dziwactwa, czyni�, co trzeba, �eby zosta� panem 
        placu. Uda�o mu si� to w zupe�no�ci. Dr W�glichowski mia� w nim istotn� praw� 
        r�k�. Krzywos�d wykonywa� wszystko po my�li dyrektora, przewidywa� na cztery 
        tygodnie jego �yczenia, ale w zamian rozszerza� krok za krokiem terytorium 
        swojej w�adzy.
                    Pomimo rozumu, si�y woli i t�go�ci charakteru dr W�glichowski ulega� 
        nieraz Krzywos�dowi, ust�powa� mu, a nawet pokrywa� jego czyny urokiem swego 
        autorytetu. Ci dwaj ludzie dope�niali si� i tworzyli jak�� ca�o�� w�adzy silnej 
        i zgo�a nierozerwalnej. Plenipotent lubi� towarzystwo tych os�b i by� lubiany. 
        Dzie� w dzie� spiera� si� z Chobrza�skim, kt�ry go razi� wszystkim, co robi� i 
        m�wi�, a mimo to przepada� za wszechstronnym administratorem. Ca�e to k�eczko 
        stanowi�o �wiat odr�bny.
                    Byli to ludzie wypr�bowanej, nieposzlakowanej uczciwo�ci, ludzie, 
        kt�rzy w �yciu owym straszn� mas� rzeczy widzieli, tote� uchodzi�o dla 
        najbli�szej okolicy za honor by� na wincie u dyrektorstwa. Judym i proboszcz 
        weszli do tego grona jak gdyby ex officio, z natury swego po�o�enia 
        towarzyskiego. Byli, rzecz prosta, dobrze przyj�ci, ale nie mogli wej�� w �cis�e 
 
        pobratymstwo z tamtymi. Judym nigdy nie m�g� osi�gn�� tego, �eby znajdowa� 
        pos�uch, �eby m�wi� przekonywuj�co dla kogokolwiek.
                    S�uchano go z uwag�, odpierano jego zdania albo si� na nie godzono, 
        ale on czu� dobrze, �e jest to tylko rozmowa Mi�dzy nim i grup� by� jaki� p�ot 
        nie do przebycia. Uderza�o go zawsze patrzenie tamtych os�b na tera�niejszo��, a 
        raczej mod�a traktowania, z kt�rej pomoc� ujmowali ka�de zjawisko bie��ce. �ycie 
        wsp�czesne w Cisach stanowi�o dla grupy dyrektorskiej jak gdyby tylko ram� 
        wypadk�w ubieg�ych. Wszystko, cokolwiek by�o i mog�o by� wa�nego - le�a�o w 
        przesz�o�ci.
                    Ludzie, wypadki, kolizje, przej�cia, rado�ci i cierpienia z tych 
        czas�w dawnych mia�y jak�� moc aktualno�ci, kt�ra przyt�acza�a rzeczy nowe. 
        Wszystko co wsp�czesne - by�o dla nich prawie niedostrzegalne, jakie� b�ahe, 
        bez warto�ci i wp�ywu, a najcz�ciej �mieszne. Tymczasem Judym �y� tak� pe�ni� 
        si�, tak rzuca� si� na tera�niejsz� chwil� i porywa� j� w swe r�ce, �e owe dawne 
        rzeczy tylko go nudzi�y.
                    Tote� w �aden spos�b nie m�g� znale�� drogi do tych ludzi.
                    Czu� to na ka�dym kroku, �e musi albo wzi�� z ich r�k ster spraw 
        cisowskich, albo z nimi wsp�dzia�a� w taki spos�b, aby im si� wydawa�o, �e to 
        oni robi�. Ju� po up�ywie kilku miesi�cy przekona� si�, �e tylko to drugie jest 
        mo�liwe. Administrator i dyrektor byli tak silnie ze sob� z��czeni i tak 
        �wiadomie trzymali wszystko, �e o pracowaniu pomimo nich mowy by� nie mog�o. 
        Kiedy Krzywos�d po sko�czeniu sezonu sam, w�asnor�cznie reparowa� rury 
        prowadz�ce ogrzan� wod� do wanien, a Judym zrobi� mu uwag�, �e tak by� nie 
        powinno, �e naprawianie rur - to rzecz specjalisty, gdy� w przeciwnym razie w 
        ci�gu sezonu wynikn� awantury w kszta�cie p�kania tych szlachetnych naczy�, 
        Krzywos�d odpowiedzia� mu kilkoma anegdotami i robi� dalej swoje. Dyrektor, do 
        kt�rego zwr�ci� si� m�ody asystent z t� sam� rad�, u�miechn�� si� i odrzek� 
        grzecznie, �e to jest terytorium administratora, kt�ry w swoim po�wi�ceniu dla 
        Cis�w idzie a� za daleko, kt�ry oto w�asnymi r�koma pracuje, �eby zaoszcz�dzi� 
 
        grosza, kt�ry, kr�tko m�wi�c, jest fenomenem. Zacytowa� mu nadto ze sze�� 
        przyk�ad�w nieposzlakowanej uczciwo�ci Krzywos�da. Gdy Judym zastrzeg� si�, �e 
        on o szlachetno�ci nie tylko nie w�tpi, ale nawet nie m�wi, rury za�... - 
        dyrektor powt�rzy� my�l swoj� i urwa� na niej rozmow�.
                    Taki proc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin