119 KWIAT TUBEROZY Poznanie Cis�w zaj�o Judymowi tyle czasu i tak go absorbowa�o, �e o zwiedzeniu szpitala nie by�o mowy. Co dnia prawie obija� si� o jego uszy ten wyraz: �szpitalik�. Dr W�glichowski kilkakrotnie wspomina� mu w�r�d innych wiadomo�ci: - Pami�taj, kochany panie, �e masz pod sob� szpitalik... - Mo�e by�my go mogli obejrze�... - gor�czkowa� si� Judym. - Nic pilnego! Poznaj no kolega zak�ad, tamto rzecz uboczna. M�wi� dlatego, �e i tamto... Tak schodzi�o. Nareszcie pewnego dnia doktor nie m�g� wytrzyma�. Rozpytywa� si� delikatnie, gdzie �w szpital si� mie�ci, i poszed� sam, �eby przynajmniej zobaczy� rozmiary i jako�� budynku. Nadzieja pracy samoistnej w swoim, niemal w�asnym szpitalu n�ci�a jego entuzjazm. Za bram� parku rozchodzi�y si� pod k�tem prostym dwie ogromne aleje lipowe Jedn� z nich przybywa�o si� do Cis�w ze �wiata, od strony kolei - druga prowadzi�a do pa�acu, ko�cio�a i szpitala. By�o tej drogi wi�cej ni� wiorsta, drogi szerokiej, ale bagnistej. W chwili kiedy j� Judym przebywa�, podsycha�a ju�, ale jeszcze tu i �wdzie g�adko z wierzchu zmulona i wymyta glina pod nog� rozst�powa�a si� i lgn�a do niej bry�ami. Wielkie drzewa stoj�ce nad t� drog� ju� okrywa�y si� li��mi; w rowach szumia�y strumienie p�ynnego i�u, szybko z g�ry biegn�ce. W duszy Judyma by�o takie wesele jak chyba nigdy jeszcze w �yciu. Gdy si� zbli�a� do zabudowa� folwarku rozrzuconych na du�ej przestrzeni, serce silnie bi�o mu w piersiach. Wiatr wiosenny owiewa� go jakimi� marzeniami, po prostu uczniowskimi. �ni�y mu si� na jawie zdarzenia, bohaterstwa, szalone operacje i niewys�owione poca�unki czyich� ust pachn�cych. Z oboj�tn� min�, jak na trze�wego eskulapa przysta�o, wymin�� kilka dom�w, mieszka� rz�dcy, kasjera, ekonoma, i szed� na lewo ku ko�cio�owi, zostawiaj�c po prawej stronie szerok� drog� wjazdow� w stron� pa�acu. Obok ko�cio�a �wie�o wzniesionego z czerwonej ceg�y - budowy pi�knej, z dwiema strzelistymi wie�ami w stylu gotyckim - mie�ci�o si� probostwo. Dalej kry� si� w drzewach znacznie dawniejszy, obszerniejszy dom: szpital. Judym nie mia� zamiaru wchodzi� do �rodka. Pragn�� to uczyni� w towarzystwie swego zwierzchnika Poszed� najprz�d obejrze� ko�ci�, kt�ry w�a�nie by� otwarty. Brakowa�o tam jeszcze posadzki, bocznych o�tarz�w w nawach, konfesjona��w, malowide�, �awek. Ceglane filary sta�y w piasku. Tu i �wdzie mie�ci�y si� �awy zbite napr�dce z tarcic. Tylko w prezbiterium by�y ju� stalle rze�bione. Panowa�o tam �wiat�o r�nobarwne, przy�mione przez kolorowe witra�e. W�a�nie ksi�dz odprawia� msz� cich�. Przed g��wnym o�tarzem sta�a gromadka ludzi. Judym obszed� lew� naw� i wolno, bez �adnego szelestu, po piasku, kt�ry zupe�nie t�umi� odg�os jego krok�w, zbli�y� si� do prezbiterium. Gdy tam stan��, ujrza� w �awkach kolatorskich trzy swoje znajome paryskie - panny: Natali�, Joann� i Wand�. Z brzegu siedzia�a panna Natalia. Doktor pozna� j� bardziej przez s�odkie zemdlenie zmys��w, przez jaki� ch��d wewn�trzny �ciekaj�cy po twarzy i piersiach ni� si�� wzroku. Mia�a na g�owie lekki kapelusik, a twarz zas�oni�t� woalk� barwy rudawo rdzawej T�o ciemnych, br�zowych tafli rze�bionego drzewa otaczaj�ce jej g�ow� sprawia�o, �e wygl�da�a jak przecudny rysunek sangwin�. Ostre, medalowe rysy jej nosa i brody znaczone by�y w tkaninie woalki, podczas kiedy oczy zna� by�o tylko jak ciemne wg��bienia. Judym przez chwil� mia� wzrok do tej g�owy wprost przykuty. Nie wiedzia�, czy ma si� uk�oni�, gdy� nie by� pewien, czy go spostrze�ono. Za chwil� dopiero z�o�y� uk�on. Panna Natalia ledwie widocznym ruchem schyli�a g�ow�. Wtedy tak�e oczy Judyma spotka�y si� z oczami panny Joanny i odda�y sobie w przelotnym b�ysku przywitanie dusz m�odych i czystych, tu�aj�cych si� na ziemi we wzajemnej t�sknocie. Twarz panny Joanny pe�na by�a u�miech�w, pomimo �e oczy i wargi jej stara�y si� nie wyra�a� ich szczerze. Nabo�e�stwo sko�czy�o si� wkr�tce i garstka mieszczek gwarz�c opuszcza�a ko�ci�. Doktor szed� pospo�u z t�umem, aby nie by�o �ladu, �e czeka na wyj�cie panien. Ale za drzwiami ko�cio�a kr��y� to tu, to tam, niby dla poznania architektury pi�knej �wi�tyni. Gdy tak sta� z g�ow� zadart� obserwuj�c kamienne �uki, otworzy�y si� boczne drzwiczki prowadz�ce do zakrystii i wyszed� tamt�dy ksi�dz jeszcze m�ody, kt�ry dopiero co msz� odprawi�, a z nim trzy panny. Nast�pi�o spotkanie. Doktor przywita� panienki i przedstawi� si� ksi�dzu. Ten wzi�� go wnet pod rami� i wszcz�� mi�� rozmow�, pe�n� �yczliwo�ci i smaku. By� to ksi�yna za�ywny, z oczami siej�cymi blask weso�y, z ustami do �miechu. Ledwie kilka srebrnych w�os�w pl�ta�o si� w jego bujnej czuprynie, a czerstwa twarz sprzecza�a si� nawet z tymi nitkami. - Kto nog� st�pi� na ksi�e terytorium, ten idzie do ksi�dza na �niadanie! - zawyrokowa� m�ody pleban. - Z wyj�tkiem panien! - protestowa�a panna Podborska. - Bez �adnych wyj�tk�w. Ksi�dz, panna i anio� trzeci - to rodzone dzieci. Zreszt� ja tu rozkazuj�, nie jakie� tam m�ode panny. A to mi si� podoba! Nieprawda�, doktorze? - A, skoro takie prawo... Musz� si� panie podda�. - No? I c� teraz? Ksi�dz i dokt�r, to jest, �le m�wi�, dokt�r i ksi�dz zdecydowali, wi�c ju� jeste�my na plebanii... - m�wi� proboszcz otwieraj�c furtk� w nowym murze, kt�ry otacza� cmentarz ko�cielny. W du�ych, wygodnie umeblowanych pokojach ksi�ego mieszkania pe�no by�o kwiat�w, obraz�w (oleodruk�w), pism, ilustracji. W sali jadalnej zmie�ci�a si� szafka z wydawnictwami dla ludu, w ustronnym gabinecie le�a�y na stole pisma tygodniowe, miesi�czne, gazety i sta�a spora biblioteka. Ksi�dz bawi� go�ci swym jowialnym humorem kt�ry wszak�e usi�owa� by� humorem lepszego tonu, i dopytywa� si� u zgrabnej gospodyni o �niadanie. Wkr�tce je podano. Proboszcz zna� ju� histori� parysk� dziewic i doktora. Ciekawy by� przede wszystkim drogi do Lourdes, wybiera� si� tam bowiem od lat kilku. Panny egzaminowa�y go, czy du�e zrobi� post�py w j�zyku francuskim. Przy ko�cu �niadania proboszcz wywo�a� Judyma do gabinetu na papierosa, a dziewice przegl�da�y tymczasem w salonie �wie�e pisma. Okna gabinetu wychodzi�y na drog� lipow�. Proboszcz m�wi� �ywo i tak rozumnie, �e Judym co chwila my�la�: �Patrzajcie�, jaki to m�dry i jaki mi�y pomidorek...� Ksi�dz z ciekawo�ci� pyta� si� doktora o r�ne rzeczy wielkomiejskie, gdy wtem rzuci� okiem na drog� i skrzywi� si� brzydko. T� drog� szed� w�a�nie pr�dkim krokiem m�ody cz�owiek w eleganckim demi-sezoniku i jasnym kapeluszu. Dr Tomasz pozna� w zbli�aj�cym si� m�odzie�cu kuracjusza, kt�rego by� widzia� jad�cego konno w dniu swego przybycia do Cis�w, a p�niej dostrzeg� przy og�lnym stole w zak�adzie. Nazwiska nie pami�ta�, wi�c spyta� o nie ksi�dza: - A to jest pan Karbowski, wasz przecie kuracjusz Cho� taki on chory, jak ja aptekarz! - Dlaczeg� to? - Widzi pan... to jest �obuzina. Pochodzi, jak m�wi�, z bardzo dobrego rodu, odziedziczy� po ojcu maj�tek - no i pu�ci� go we dwa lata, ale to co do gronia. Bywa� w Monte Carlo, w Monaco, w Pary�u, gdzie kto chce. Gra w karci�ta, ale to nie tak po naszemu, tylko z premedytacj�. W tym s�k!... - Nie spostrzeg�em... - No, to dokt�r jeszcze zd��y. W sezonie, co tylko przyjedzie bogatszego, a z fiu fiu w g��wce, m�odzie� z�ot�, a nawet rozmaite damule, ogrywa tak, �e z p�aczem wyje�d�aj�. Z tego �yje. - Czy� tu bywaj� tacy? - Bagatela! Ten pan Karbowski - ho-ho... Zim�, gdy si� urwie kompania bogatsza, siedzi jak suse�. Czasem wyjedzie, znowu wraca... Gdy go n�dza przyci�nie, po�ycza od lokaj�w, od k�pielowych, od �ydk�w, felczer�w, od ka�dego, kto na placu. M�wi� dlatego, �e i doktora nie ominie. - Ech, ode mnie trudna po�yczy�, szczeg�lnie w tym czasie... - za�mia� si� Judym. - No, no... Straci�em do niego serce, bo umie oszwabi� biednego cz�owieka. Przychodzi, dajmy na to, do felczera, kt�ry przez sezon usk�ada� sobie pewn� sumk�, i prosi go o zmian� dwudziestu pi�ciu rubli. G�upi Figaro zachwycony poufa�o�ci� �takiego pana� wywleka z szuflady rubeliansy i rozk�ada na stoliku. Ten zgarnia to do pugilaresu, p�niej udaje, �e zapomnia� wzi�� ze sob� dwudziestopi�ciorublowego papierka, i ka�e felczerowi przyj�� do hotelu. Zajdziesz, m�wi, to sobie we�miesz, bo mi si� teraz nie chce lecie� po pieni�dze - id� akurat do zamku... Lokaje nauczeni nie dopuszczaj� golibrody do �pana hrabiego�, a on tymczasem r�nie w karty licz�c na to, �e wygra owe dwadzie�cia pi�� rubli i odda. - Ale czy oddaje przynajmniej? - Dzi� jeszcze oddaje, gdy go nacisn��. Ale co zrobi jutro? Za numer w hotelu nie p�aci chyba od roku. A zreszt� teraz on tu ma co inneg...
KotylionM