Wybawca- Deveraux Jude.rtf

(615 KB) Pobierz
Jude Deveraux - Wybawca

Jude Deveraux

WYBAWCA

OD AUTORKI

Fikcyjne miasteczko Warbrooke umiejscowiłam na obszarze należącym obecnie do stanu Maine. W latach sześćdziesiątych osiemnastego wieku, kiedy to toczy się akcja Wybawcy, okolice owe wchodziły w skład tzw. Wspólnoty Massachusetts. Część tych ziem oderwała się później od Massachusetts i jako Maine, dwudziesty trzeci z kolei stan, przyłączyła się do Unii 15 marca 1820 roku.

1

1766

Alexander Montgomery wyciągnął długie, smukłe nogi, rozsiadając się wygodnie w fotelu w kabinie kapitańskiej statku „Sweet Princess”. Obserwował Nicholasa Ivanovitcha, który robił awanturę służącemu. Ten Rosjanin był naprawdę najbardziej aroganckim człowiekiem, jakiego znał.

- Zabiję cię, jak mi jeszcze raz gdzieś zapodziejesz spinki! - krzyczał Nick ochrypłym głosem z cudzoziemskim akcentem.

Alex zastanawiał się, czy w Rosji książęta wciąż mają prawo ściąć służącego, który im się naraził.

- Idź sobie! Precz mi z oczu - warknął Nick, odprawiając przerażonego sługę. - Widzisz, co muszę znosić - zwrócił się do Alexandra, gdy tylko zostali sami w kabinie.

- W rzeczy samej, to nie do wytrzymania - zgodził się Alex.

Unosząc brew, Nicholas obrzucił przyjaciela badawczym spojrzeniem, a następnie przeniósł wzrok na rozłożone na stole mapy.

- Przybijemy około stu pięćdziesięciu mil na południe od tego twojego Warbrooke.

Myślisz, że ktoś cię zawiezie na północ?

- Poradzę sobie - odpowiedział Alexander nonszalancko, opierając głowę na skrzyżowanych z tyłu rękach i wyciągając się na całą długość kabiny. Dawno już opanował umiejętność skrywania swych uczuć. Starał się by nie widać było po nim, co przeżywa, ale Nicholas domyślał się, co dręczy przyjaciela.

Kilka miesięcy wcześniej, gdy Alex był we Włoszech, dostał list od swej siostry Marianny, w którym błagała go o powrót do domu. Napisała w nim o tym, o czym ich ojciec, Sayer Montgomery, kazał jej nie wspominać: otóż wskutek wypadku, po którym nie dawano mu szans na przeżycie, został kaleką z pogruchotanymi nogami, przywiązanym do łóżka.

Marianna pisała dalej, że wyszła za mąż za Anglika, inspektora celnego w Warbrooke, który… Nie wdawała się w szczegóły, wewnętrznie rozdarta z powodu lojalności wobec męża z jednej strony i odpowiedzialności wobec rodziny i ludzi z miasteczka z drugiej. Alex wyczytał jednak sporo między wierszami.

Wręczyła ten list jednemu z wielu marynarzy w Warbrooke, z nadzieją, że dotrze do Alexa, a ten powróci do domu. Alex otrzymał list wkrótce po przybyciu do Włoch. Szkuner, na którym wypłynął z Warbrooke cztery lata temu, poszedł na dno trzy tygodnie wcześniej, a on mitrężył czas na słonecznym wybrzeżu i nie spieszno mu było znów się zaciągnąć w roli oficera marynarki.

We Włoszech poznał Nicholasa Ivanovitcha. Rodzina jego była dosyć blisko spokrewniona z carycą i Nick oczekiwał, że cały świat traktować go będzie z szacunkiem i służalczością, jakie - jego zdaniem - należne są człowiekowi taką pozycją. Alex uratował Nickowi życie, gdy napadła go banda szukających zaczepki marynarzy. Wpadł między nich, rzucił Nickowi swoją szpadę, a sam walczył za pomocą dwóch noży, które wyciągnął zza pasa.

Wspólnie zmagali się z bandą przez bitą godzinę. Gdy skończyli - pokrwawieni, z ubraniami w strzępach - byli już przyjaciółmi. Alexander doświadczył gościnności Rosjanina, równie nieograniczonej jak jego arogancja. Nick zaprosił Alexa na pokład swego lugra - statku tak szybkiego, że w wielu krajach używanie go było nielegalne, gdyż prześcigał wszystko, co pływało po morzu. Nikt jednak nie śmiał zaczepić przedstawiciela rosyjskiej arystokracji, kierującej się wyłącznie własnymi sprawami.

Alex rozgościł się na statku i przez kilka dni rozkoszował się obsługą niemalże pełzających przed nim służących, przywiezionych przez Nicka z Rosji, którzy spełniali - a nawet uprzedzali - każde jego życzenie.

- U nas, w Ameryce, jest inaczej - stwierdził Alex po piątym kuflu piwa. Mówił o niezależności Amerykanów Amerykanów budowaniu kraju na dzikich obszarach. - Walczyliśmy z Francuzami, z Indianami, walczyliśmy z całym światem i wygraliśmy! - Im więcej pił, tym bardziej wychwalał Amerykę.

Gdy opróżnili już beczułkę piwa, Nick przyniósł przezroczysty płyn, który nazywał wódką, i zabrali się teraz do niego. Cokolwiek by mówić o Rosjanach, pomyślał Alex, pić to oni umieją.

Następnego ranka - gdy Alexowi pękała głowa, a w ustach czuł taki smak, jakby wylizał statek do czysta - nadszedł ów list. Nick, oparty o burtę, wyładowywał właśnie na służbie swoją złość spowodowaną dolegliwościami żołądka, gdy pojawił się Elias Downey, prosząc o pozwolenie wejścia na statek, żeby porozmawiać z Alexandrem. Nick już się wykrzyczał i teraz, umierając z ciekawości, co to za ważna wiadomość, sam zaprowadził przybysza na dół.

Gdy Nick nalał trzy kieliszki wódki i postawił je na stole, Alex przymknął oczy; nie zważając na łomotanie w głowie, słuchał chciwie opowieści Eliasa o życiu w Warbrooke.

Przebiegł wzrokiem list od siostry - czuł, że dziewczyna wiele przed nim ukrywa.

- Ten człowiek, za którego wyszła, to drań. Okrada nas wszystkich - mówił Elias. - Zabrał statek Josiaha, że niby był to przemyt. Wszystko załatwił jak trzeba, urzędowo; nikt z nas nie mógł nic zrobić. Jakby Josh miał sześćdziesiąt funtów, to by mógł się procesować o ten statek z twoim szwagrem. Ale to było wszystko, co miał, ten statek. A teraz nie ma nawet tego.

- A co zrobił mój ojciec? - spytał Alexander. - Nie rozumiem, jak mógł pozwolić, żeby jego zięć zabrał komuś statek?

Eliasowi pod wpływem wódki Nicka zaczęły opadać powieki.

- Sayer nie ma nóg. Tak, jakby nie miał. Leży w łóżku i nie może się ruszać. Nikt nie myślał, że przeżyje, ale jakoś wydobrzał. Tylko co to za życie! Leży i prawie nic nie je.

Eleanor Taggert prowadzi dom.

- Taggert! - obruszył się Alex. - Taggertowie wciąż mieszkają w tej chatce na uboczu i użerają się z tymi swoimi wstrętnymi dzieciakami?

- Jamek zatonął na swoim statku dwa lata temu, a lancy umarła przy porodzie tego najmłodszego. Kilku chłopców gdzieś pływa, ale i tak dosyć ich zostało. Eleonor pracuje u twojego ojca, a Jess ma łódź. To im zapewnia jedzenie. Oczywiście, jak to oni, od nikogo nie chcą nic wziąć. Ale ta Jess, to jest dziewczyna! Ona jedna się przeciwstawia twojemu szwagrowi. No, ale Taggertowie nie mają nic do stracenia. Nikt i tak nic by od nich nie chciał.

Alex i Elias wymienili uśmiechy: Taggertowie byli pośmiewiskiem całego miasteczka.

Cokolwiek się człowiekowi przydarzyło, zawsze mógł porównać się z nimi i stwierdzić, że mają gorzej. Zawsze byli biedniejsi i brudniejsi od innych, ale swoją nędzę nosili z godnością.

- Czy Jessica wciąż jest taka w gorącej wodzie kąpana jak kiedyś? - mruknął Alex, uśmiechając się na wspomnienie umorusanego chudzielca, który nie wiadomo z jakiego powodu zwykł mu uprzykrzać życie. - musi mieć teraz ze dwadzieścia lat, co?

- Coś koło tego. - Elias już prawie zasypiał.

- I nie wyszła za mąż?

- Nikt nie chce tych dzieciaków - sennie wymamrotał Elias. - Widziałeś Jess dawno temu.

Zmieniła się.

- Jakoś w to wątpię - powiedział Alex.

Eliasowi głowa opadła już na piersi i pogrążył się we śnie. Alex popatrzył na Nicka.

- Muszę wrócić i zobaczyć, co tam się dzieje. Marianna prosi, żebym wrócił im pomóc.

Nie przypuszczam, żeby było aż tak źle, jak to przedstawiają. Mój ojciec zawsze traktował nasze miasteczko Warbrooke jak swoje lenno, a teraz musi się dzielić władzą jeszcze z kimś, więc mu się to nie podoba. A jeżeli na dodatek wtrąca się do tego któreś z Taggertów, nic dziwnego, że jest tam zamieszanie. Muszę jechać. Słyszałem, że za jakieś sześć tygodni wyrusza stąd statek do Ameryki. Może kapitan nie ma jeszcze skompletowanej załogi?

Nick przełknął resztę wódki.

- Zabiorę cię. Rodzice zawsze chcieli, żebym zobaczył Amerykę, mam tam kuzynów… Zabiorę cię do tego twojego miasteczka i zobaczysz, co się dzieje. Syn powinien słuchać ojca.

Alex uśmiechnął się do Nicka, nie dając po sobie poznać, jak bardzo niepokoi go stan ojca.

Nie mógł sobie wyobrazić swojego potężnego, energicznego ojca jako inwalidy przykutego do łóżka.

- Dobrze - zdecydował. - Chętnie z tobą pojadę.

Było to cale tygodnie temu, a teraz, gdy za kilka godzin mieli przybić do brzegu, Alex nie mógł się doczekać, żeby znaleźć się w swych rodzinnych stronach.

Miasto New Sussex tętniło życiem. Słychać było cumujące statki, okrzyki marynarzy, handlarzy zachwalających swój towar. Czuło się też woń zdechłych ryb i nie domytych ludzi, kontrastującą z czystym, morskim powietrzem.

Nick przeciągnął się i ziewnął. Słońce odbijało się w złoceniach jego wspaniałego stroju.

- Będziesz mile widziany u mojego kuzyna. Nie ma wiele do roboty, więc gość będzie rozrywką.

- Dziękuję bardzo, ale myślę, że ruszę do domu - odparł Alexander. - Chciałbym już zobaczyć się z ojcem i zorientować się, w jakie tarapaty wpadła moja siostra.

Rozstali się w porcie. Alex, z jedna tylko torbą przewieszoną przez ramię, miał zamiar jak najszybciej kupić sobie konia i porządne ubranie. Wszystko, co posiadał, zniszczyło się we Włoszech, Włoszech poznawszy Nicka chodził tylko w wygodnych workowatych spodniach i bluzie marynarskiej.

- Hej tam! Uważaj! - krzyknął jeden z grupy sześciu brytyjskich żołnierzy, których minął.

- Takie męty jak ty powinny szanować ważniejszych od siebie!

Nim Alex się spostrzegł, któryś z żołnierzy popchnął go od tyłu. Gdy pchnął go powtórnie, torba Alexa upadła na ziemię. Alex przewrócił się, a kiedy wypluwał ziemię i kamyki, w uszach dźwięczał mu ich śmiech. Błyskawicznie się poderwał i już ruszał za żołnierzami, gdy powstrzymała go czyjaś silna dłoń.

- Na twoim miejscu nie robiłbym tego.

Alex był tak wściekły, że w pierwszej chwili nie zauważył stojącego za nim marynarza.

- Oni mają za sobą prawo, a ty narobisz sobie kłopotów, jeżeli za nimi pójdziesz.

- Co to znaczy: mają prawo? - odezwał się przez zaciśnięte zęby.

Teraz, na stojąco, zaczynał myśleć. Ich było sześciu, sześciu on jeden.

- To są żołnierze Jego Wysokości i mają prawo robić, co chcą. Jak się będziesz z nimi sprzeczał, wsadzą cię do więzienia.

Zagadnięty nie odpowiedział, więc marynarz wzruszył ramionami i poszedł dalej.

Alexander obrzucił ostatnim spojrzeniem plecy oddalających się żołnierzy, a następnie podniósł torbę i ruszył w dalszą drogę. Starał się znów myśleć tylko o czystym ubraniu i dobrym koniu pod sobą.

Przechodząc koło tawerny, poczuł zapach duszonej ryby i uświadomił sobie, że jest głodny. Po chwili siedział już przy brudnym stole i zajadając gulasz z drewnianej miski, wspominał swoje posiłki z Nickiem. Jadali złotymi sztućcami na porcelanie tak cienkiej, że aż przezroczystej.

Nagłe ukłucie szpadą w szyję zupełnie go zaskoczyło - spojrzał w górę i zobaczył tego samego żołnierza, który dopiero co pchnął go na ziemię.

- I znów nasz marynarzyk! - zaśmiał się mężczyzna. - Myślałem, że już się stąd wyniosłeś.

- Twarz żołnierza zmieniła wyraz na poważny. - Wstawaj! To nasz stół!

Alex ostrożnie wsunął ręce pod blat. Nie miał broni, ale był szybki i sprawny. Nim żołnierze zorientowali się, co się dzieje, przewrócił na nich stół i zwalił jednego z nich na ziemię, przygniatając mu nogę. Pozostałych pięciu natychmiast Alexa zaatakowało. Zdołał dwóch z nich powalić i złapał za uchwyt ciężkiego garnka, wiszącego nad ogniem. Sparzył się w ręce, ale poparzył też żołnierza, w którego nim rzucił. Już zamierzał się krzesłem w głowę przedostatniego napastnika, gdy oberżysta z całej siły wyrżnął kuflem w głowę Alexa, który wolno osunął się na podłogę.

Gdy twarz Alexa oblano zimną, brudną wodą, zaczął przychodzić do siebie. W głowie mu huczało i nie mógł otworzyć oczu. Sądząc po zapachu wokół, znajdował się w piekle.

- Wstawaj, jesteś wolny - usłyszał, gdy usiłował usiąść.

Zdołał otworzyć jedno oko, ale zamknął je z powrotem, gdyż coś go oślepiało.

- Alexie! - Rozpoznał głos Nicka. - Przyszedłem cię wydostać z tego obrzydliwego miejsca, ale nie mam najmniejszego zamiaru cię nosić. Wstawaj i chodź ze mną.

Blask, który go oślepiał, pochodził od ciężkich złoceń na mundurze Nicka. Alex zauważył, że przyjaciel ubrany jest w jeden z kilku mundurów, które wkładał, gdy czegoś od kogoś chciał. Nick twierdził, że ludzie na całym świecie ulegają przepychowi rosyjskiego munduru, w którym mógł załatwić dosłownie wszystko. Alex wiedział też, że obawiając się go pobrudzić, Nick nie będzie się kwapił z pomocą.

Mimo że głowa spadała Alexowi z szyi, zdołał ją utrzymać i wstać. Zobaczył, że jest w więzieniu, w brudnym pomieszczeniu, w którym na kamiennej podłodze leżała wiekowa słoma, a po kątach nie wiadomo co. Ściana, której się uchwycił, była zimna i wilgotna i wilgoć pozostają mu na dłoniach. Z trudem wyszedł z budynku za wyprostowanym Nickiem.

Czekał na nich wspaniały powóz zaprzężony równie wspaniałymi końmi. Jeden ze służących pomógł Alexowi wsiąść.

Ledwo ten usiadł, Nick zaczął krzyczeć.

- Wiesz, że dziś rano mieli cię powiesić? Przez przypadek się o tym dowiedziałem. Jakiś stary marynarz widział, jak schodziłeś z mojego statku i jak cię potem zaczepili. Widział, jak zwaliłeś stół na jednego z nich. Wiesz, że złamałeś mu nogę? Może ją stracić. Drugiego poparzyłeś, a trzeci jeszcze nie odzyskał przytomności. Alexie, osoba z twoją pozycją nie może się tak zachowywać.

Alexander uniósł brew ze zdziwieniem. Bez wątpienia Nick, ze swoją pozycją, mógłby robić, co mu się podoba.

Oparł się o siedzenie i wyglądał przez okno, podczas gdy Nick dalej perorował, czego to przyjaciel nie powinien był robić. Nagle Alex zobaczył, jak brytyjski żołnierz chwyta za rękę młodą dziewczynę i ciągnie ją na tyły jakiegoś budynku.

- Stań! - zawołał.

Nick, mimo że też zauważył tę szamotaninę, nie pozwolił stangretowi się zatrzymać i siłą przytrzymał Alexa, pchającego się do wyjścia, na siedzeniu. Alex złapał się za bolącą głowę.

- Przecież to tylko wieśniacy! - prychnął Nick z niedowierzaniem w głosie.

- Ale to moi wieśniacy - szepnął Alex.

- Aa, teraz rozumiem. Ale ich nie zabraknie - oni się szybko rozmnażają.

Alex nie miał siły odpowiadać na te bzdury. Głowa mu pękała i od ciosów, i od tego, co zobaczył. Słyszał o okropnościach, jakie dzieją się w Ameryce, ale nie wierzył w te opowieści. W Anglii wciąż opowiadano o niewdzięcznych kolonistach, niczym o młodocianych przestępcach wymagających silnej ręki. Widywał amerykańskie statki rozładowywane i sprawdzane przed ponownym wyruszeniem do Ameryki, ale jakoś nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Teraz siedział wygodnie na miękkim siedzeniu, starając się więcej nie wyglądać przez okno.

Dojechali do olbrzymiego domu na skraju miasta i Nick wyskoczył szybko z powozu, pozostawiając przyjaciela własnemu losowi. Najwyraźniej był na niego zły i nie miał zamiaru mu więcej pomagać. Alex poszedł za kamerdynerem Nicka do pokoju, gdzie czekała na niego kąpiel. Gorąca woda pomogła mu na ból głowy i zaczął się zastanawiać nad listem siostry. Z początku uważał go za przejaw kobiecej histerii, teraz jednak zaniepokoił się, co też takiego może się dziać w Warbrooke, że jej zdaniem potrzebna jest pomoc. Elias powiedział, że Josiahowi skonfiskowano statek, gdyż właściciel był podejrzany o sprzedaż przemycanych towarów. Jeśli zwykli żołnierze czuli się tak bezkarni, żeby atakować na ulicy nikomu nie szkodzącego marynarza czy molestować młodą dziewczynę, to do czego byli zdolni oficerowie, przedstawiciele władzy?

- Widzę, że wciąż rozmyślasz nad tym, co się dziś wydarzyło - powiedział Nick, wchodząc do pokoju. - Czego można oczekiwać, jak się ktoś włóczy po nabrzeżu w takich łachach?

- Człowiek ma prawo ubierać się, jak chce, i czuć się bezpiecznie.

- To jest filozofia chłopów - odparł Nick z westchnieniem. Skinął na służącego, by zaczął rozpakowywać liczne torby i kufry. - Dziś możesz się przebrać w ubrania mojego kuzyna, a jutro kupimy ci coś odpowiedniego, żebyś bezpiecznie zajechał do rodzinnego domu.

Jak zwykle, w ustach Nicka brzmiało to jak polecenie, a nie propozycja. Przyzwyczajony był do komenderowania ludźmi.

Gdy Nick wyszedł, Alex odprawił służącego, który cierpliwie czekał z ręcznikiem kąpielowym opatrzonym monogramem Nicka, i owinął się ręcznikiem wokół bioder. Na dworze było już ciemno, ale latarnik pozapalał lampy i Alex widział przez okno spacerujących żołnierzy. Byli oni zakwaterowani u mieszkańców i mieli pełną swobodę.

Usłyszał dochodzący z niedaleka ochrypły śmiech i dźwięk tłuczonego szkła.

Ludzie ci nie bali się niczego. Byli pod ochroną króla Anglii. Gdy ktoś przeciwko nim walczył, tak jak dzisiaj Alex, mieli wszelkie prawo go powiesić. Byli Anglikami i Amerykanie również byli Anglikami, lecz traktowanymi jak banda dzikusów, których należy krótko trzymać.

Odwracając się z niesmakiem od okna, Alex kątem oka spostrzegł niedomknięty kufer Nicka. Na wierzchu leżała czarna koszula.

A gdyby ktoś sprzeciwił się ich terrorowi? - pomyślał. Gdyby ubrany na czarno mężczyzna wyłonił się z mroku i pokazał tym aroganckim żołnierzom, że nie mogą bezkarnie krzywdzić kolonistów?

Zaczął przeszukiwać kufer, aż znalazł tam czarne bryczesy.

- Czy mógłbym się dowiedzieć, co robisz? - spytał Nick, stając w drzwiach. - Jeśli szukasz klejnotów, to zapewniam cię, że są dobrze schowane.

- Uspokój się, Nick, i pomóż mi znaleźć czarną chustkę. Nick podszedł do Alexa i położył mu rękę na ramieniu.

- Chcę wiedzieć, co robisz.

- Pomyślałem, że mógłbym przysporzyć tym Anglikom trochę kłopotów. Czarny duch, pojawiający się nocą.

- A, rozumiem. - Nickowi rozbłysły oczy. To było coś, co przemawiało do jego rosyjskiej duszy. Otworzył drugi kufer. - Czy opowiadałem ci kiedyś o jednym z moich kuzynów, który zjechał na koniu po schodach naszego wiejskiego domu? Oczywiście koń złamał obie przednie nogi, ale był to wspaniały moment.

Alex spojrzał sponad koszuli, którą wciąż trzymał w rękach.

- A co się stało z twoim kuzynem? - Umarł. Najlepsi ludzie umierają młodo. Po pijanemu postanowił wyjechać na koniu przez okno na drugim piętrze. Zginął wraz z koniem.

Wspaniały człowiek.

Alex powstrzymał się od komentarza na temat kuzyna i nałożył czarne bryczesy. Nick był nieco niższy i grubszy, ale Alex, po latach utrzymywania równowagi na pokładach statków, miał silne nogi, więc spodnie przylegały do nich jak skóra. Koszula, z szerokimi rękawami, powiewała luźno nad bryczesami.

- Jeszcze to! - zdecydował Nick, podając mu wysokie, do koloru czarne buty. - A tu masz chustkę. - Otworzył drzwi. - Przynieście mi czarny pióropusz! - zawołał przez hol.

- Nie musisz tego tak rozgłaszać - mruknął Alex, wciągając buty.

Nick wzruszył ramionami.

- Nikogo tu nie ma, prócz mojego kuzyna i jego żony.

- Tak, i ze stu służących.

- A cóż oni znaczą? - Nick spojrzał znad kufra na wchodzącego do pokoju sługę, który trzymał ufarbowane na czarno strusie pióro.

- Hrabina przesyła z uszanowaniem - wyjaśnił służący, nim zamknął za sobą drzwi.

W ciągu kilku minut Nick przebrał Alexa na czarno. Wyciął otwory na oczy w chusteczce, którą przewiązał mu twarz, a na głowę wsadził przyjacielowi trój graniasty kapelusz, z piórem zawiniętym na rondzie.

- Świetnie - ocenił, podziwiając swe dzieło. - A więc, co zamierzasz? Jeździć po mieście, straszyć mężczyzn i całować panny?

- Coś w tym rodzaju. - Teraz, gdy był już przebrany, ogarnęło go uczucie niepewności i niezdecydowania.

- W stajni jest piękny, czarny koń. W ostatniej zagrodzie. Jak wrócisz, napijemy się za zdrowie... Wybawcy. Taak, Wybawcy. A teraz jedź się zabawić i prędko wracaj. Jestem już głodny.

Alex uśmiechnął się i poszedł do stajni. Gdy pod osłoną nocy stał się zupełnie niewidoczny, wszystko zaczęło nabierać sensu. Pomyślał o dziewczynie wciągniętej przez żołnierzy w boczną uliczkę i o Josiahu, który stracił statek - to on uczył młodych Montgomerych pierwszych węzłów żeglarskich.

Koń, polecony przez Nicka, to był diabeł wcielony, który nie życzył sobie absolutnie, żeby ktokolwiek go dosiadał. Alex go wyciągnął, wsiadł na niego i walczył przez jakiś czas o panowanie. Wygrał. Teraz on kontrolował bestię. Wypadli ze stajni jak burza. Alex sunął w ciszy skrajem głównej ulicy, patrząc, gdzie mógłby się przydać.

Okazja nadarzyła się prędko. Przed tawerną zobaczył śliczną młodą kobietę dźwigającą kufle z piwem, którą okrążyło siedmiu pijanych żołnierzy.

- Daj całusa - odezwał się jeden z nich. - Chociaż jednego całuska.

Nie tracąc czasu, Alex wyłonił się z ciemności i wjechał w grupę ludzi. Koń, unoszący w biegu kopyta, przestraszył żołnierzy wystarczająco, by poniechali zaczepek, ale siedzącego na nim jeźdźca ubranego na czarno przerazili się tak, że jęli się w popłochu wycofywać.

Alex zastanawiał się, jak zmienić głos, lecz gdy się odezwał, odruchowo przemówił jak Anglik z wyższych sfer, a nie angielskim, jaki wykształcił się przez ostatnie sto lat w Ameryce.

- Spróbuj się z kimś równym - odezwał się Alex i wyciągnął szpadę, zbliżając się do jednego z mężczyzn, szykujących się do ucieczki.

Alex błyskawicznie odciął mu guziki od munduru i natychmiast powtórzył ten manewr z następnym żołnierzem. Guziki potoczyły się po bruku, a jeden z nich został zmiażdżony podkutym końskim kopytem.

Alex wycofał konia, usuwając się w ciemność. Wiedział, że jego przewaga brała się z zaskoczenia. Gdy tylko napadnięci dojdą do siebie, zaatakują albo zawołają o pomoc.

Machnął szpadą w powietrzu z głośnym świstem i dotknął jej koniuszkiem brody jednego z żołnierzy.

- Następnym razem pomyśl, nim zaczepisz kogoś z Ameryki, bo inaczej Wybawca cię dopadnie. - Teraz przyłożył czubek szpady do jego munduru i przecinając go z rozmachem, lekko zadrasnął gołą skórę.

Alex zaśmiał się radośnie z uczuciem triumfu, że to on wyszedł górą z potyczki z tymi zarozumialcami, odważnymi tylko w grupie.

Uśmiechając się pod maseczką, zawrócił konia i popędził na złamanie karku.

Ale choćby gnał nie wiedzieć jak szybko, nie prześcignąłby kuli, wymierzonej w jego plecy. Poczuł coś gorącego, rozdzierającego mu ramię. Odwrócił głowę i koń się spłoszył, ale zapanował nad nim.

Wrócił do dziewczyny i żołnierzy, wciąż stojących w tym samym miejscu. Jeden z nich trzymał w ręku dymiący pistolet.

- Nigdy nie złapiecie Wybawcy - powiedział Alex z triumfem w głosie. - Będzie was prześladował dzień i noc. Nigdy się od niego nie uwolnicie.

Nie przeciągał już struny, tylko zawrócił i popędził na skraj miasta. Okiennice zaczęły się otwierać i ludzie wyglądając przez okna zdołali zobaczyć ubranego na czarno mężczyznę mknącego ulicą. Alex usłyszał za sobą wykrzykującą coś kobietę, prawdopodobnie barmankę, którą wyratował. Za bardzo jednak bolało go zranione ramię, żeby wsłuchiwać się w jej słowa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin