Bohaterami noweli są członkowie rodziny Mostowiaków: ojciec - Filip, matka - Anna oraz trzech ich synów - Wicek, najstarszy, który zarazem jest narratorem, Felek i Piotruś. Mieszkają w ciemnej i wilgotnej suterenie znajdującej się w jednej z uboższych dzielnic Warszawy. Matka jest chora na suchoty, a jej choroba - w wyniku złych warunków - ciągle się pogłębia. Rodzina Mostowiaków jest uboga: posiada skromne gospodarstwo oraz starą, ślepą na jedno oko szkapę, która ciągnąc - pod nadzorem Filipa od wiosny do jesieni wozy ze żwirem i piachem - jest właściwie jedynym żywicielem rodziny. Jest ona też największą radością chłopców, którzy potrafią ją czyścić, pielęgnować i bawić się z nią całymi godzinami. Do chorej matki przychodzi co pewien czas lekarz, który zaleca, aby chora miała odpowiednie pożywienie i przepisuje coraz to nowe medykamenty. Ojciec - dopóki pracował - zaspokajał jakoś potrzeby chorej. Jednak nadeszła jesień, a z nią skończyła się praca. W tej sytuacji Filip decyduje się na sprzedaż łóżka, na którym sypiają chłopcy. Dla urwisów jest to nowa atrakcja. Ojciec wysyła Wicka po Żyda, nazywanego przez chłopców "handlem". Ów kupuje łóżko razem z kołdrą i poduszką za niewielką kwotę, która na jakiś czas zaspokaja potrzeby rodziny. Po pewnym czasie jednak Mostowiak znów wzywa Żyda, który tym razem kupuje szafę. Później odkupuje cztery krzesła. Felek, któremu spodobała się zabawa w sprzedawanie, zaczyna sam wysuwać różne propozycje: żelazny garnek, zegar, balia, rondel, moździerz i żelazko - sprzęty używane tylko przy wyjątkowych okazjach. Ojciec popada w coraz większą melancholię i przygnębienie. Pewnego dnia powraca do domu wesoły i dopiero matka zauważa, że sprzedał swoje futro. Wypomina mu to, jednak on nie zwraca uwagi na jej słowa. Przez jakiś czas życie upływa im spokojnie, choć chłód daje się już we znaki. Stan matki coraz bardziej się pogarsza. Kolejnego dnia ojciec, szukając cukru, otwiera kuferek, w którym do tej pory znajdowało się kilka różnych przedmiotów. Okazuje się, że została tam już tylko ojcowa harmonijka. Następnego dnia - pod nieobecność ojca - matka wysyła Wicka do maglarki z zapytaniem, czy kobieta owa nie kupiłaby od nich żelazka, moździerza i rondla. Maglarka odmawia. Matka wysyła chłopców po Żyda. Ten przychodzi i oferuje za wymienione przedmioty 10 złotych. Anna oburza się i wypędza go. Każe sprowadzić innych handlarzy. Wszyscy podają kolejno coraz niższe ceny. Wreszcie chora decyduje się sprzedać przedmioty pierwszemu z Żydów. Okazuje się, że ten oferuje już tylko 9 złotych i - pomimo zaklinań - nie podnosi ceny. Anna nie ma innego wyjścia i sprzedaje swe skarby za wymienioną kwotę. Później sprzedane zostają i inne przedmioty. Suterena opustoszała. Pewnego wiosennego dnia ojciec wyciąga harmonię i zaczyna wygrywać różne melodie, wspominając razem z matką ich młode lata. Gra coraz smutniej i smutniej. Chora zasypia, ojciec zaś wychodzi. Powraca późną nocą z lekarstwem dla żony. Po jakimś czasie oznajmia, że będzie musiał sprzedać szkapę. Dla chłopców jest to cios. Nie potrafią wyobrazić sobie życia bez tego zwierzęcia. Prawie cały czas, który pozostał do momentu sprzedaży konia, chłopcy spędzają w stajence, u boku zwierzęcia. Pewnego dnia Filip przychodzi do stajni razem z Łukaszem Smolikiem, dorożkarzem. Pan Łukasz wynajduje coraz to nowe mankamenty konia, jednak - po długich targach - zgadza się zwierzę odkupić. Matka coraz bardziej mizernieje. Pewnego ranka domownicy zastają ją martwą. Ojciec wpada w rozpacz i przez jakiś czas chodzi jak nieprzytomny. Na dzieciach natomiast śmierć matki nie wywiera większego wrażenia. Po trzech dniach przyjeżdża pan Łukasz, aby zawieźć ciało na cmentarz. Chłopcy cieszą się z tego, że mogą się jeszcze choć raz pobawić z ukochaną szkapą. W piękny, majowy poranek, wyrusza sprzed sutereny dziwny kondukt pogrzebowy: szkapa, otoczona rozwrzeszczanymi dzieciakami, ciągnie wóz z trumną, za którym postępuje powoli Filip Mostowiak. Na cmentarzu ksiądz szybko odprawia obrzędy pogrzebowe, pan Łukasz odjeżdża, za nimi biegnie trzech hałasujących urwisów, natomiast za plecami odchodzących "z głuchym, coraz to głuchszym łoskotem" pada ziemia "na matczyną trumnę".
koren74