satyry-czesc-pierwsza-przestroga-mlodemu__.pdf

(176 KB) Pobierz
30538468 UNPDF
Ignacy Krasicki
Satyry, Cz pierwsza
Przestroga modemu
Wychodzisz na wiat, Janie. Przy zaczciu drogi
dasz zdania mojego i wiernej przestrogi;
Dam, na jak si moe zdoby moja mono,
W krótkich j sowach zamkn: miej, Janie ostrono!
Wchodzisz na wiat. Krok pierwszy stawi nie jest snadno,
Zewszd ci zbójcy, zdrajcy, filuty opadn;
Zewszd owcy przebiegli, ksztatn biorc posta,
Bd czuwa, jak by ci w sida swoje dosta;
Wpadniesz, jeli si pierwej dobrze nie uzbroisz.
Susznie si wic twych kroków pierwiastkowych boisz.
Rzadki na wiat przychodzie, który by obfi to
Nie zapaci na wstpie oszukania myto.
Strze si, nie eby grzeszy zbytnim nieufaniem,
Roztropna jest ostrono; Piotr szed za jej zdaniem.
redniej si drogi trzyma i tak kroki zmierza,
e ani zbytnie ufa, ani nie dowierza;
Piotr ocala i chocia podejcia nie szuka,
Cho szed drog poczciwych, filutów oszuka.
A to jak? Tak jak lepy; ten, gdzie si obraca,
Nim stpi, kijem pierwej bezpieczestwa maca.
Miej si na ostronoci, nikt ci nie oszuka.
Znajdziesz Pawa na wstpie, co przychodniów szuka;
Stary to mistrz i profes w filutów zakonie,
Zna on nie tylko panów, ale psy i konie,
Ukada si i asi, powierzchownie grzeczny,
Z miny, z gestów poczciwy, uprzejmy, stateczny,
Temu rady dodaje, z tym si towarzyszy,
Tamtemu niby wierza, co od drugich syszy:
 
Trwony, czy kto nie patrzy, czy kto nie podsucha,
Za wdy ma co w rezerwie i szepcze do ucha,
Rai, strzee, poznaje i godzi, i roni;
Przeszli przez jego rce szlachetni, wielmoni,
Przeszli, a z tych, co zdradnie caowa i ciska,
adnego nie wypuci, eby co nie zyska.
Znajdziesz po nim Macieja, co ju reszt goni.
Przechodzi dotd wszystkich wytwornoci koni,
Ekwipa po angielsku, z francuska lokaje,
A cho do dalszych zbytków sposobu nie staje,
Cho nikt borgowa nie chce, przykrz si dunicy,
Przecie Maciej paradnie jedzie po ulicy,
Przecie laufry przed komi, Murzyn za karet.
Chcesz widzie tajemnic przed wiatem ukryt?
Nauczysz si, byleby tym szed, co on torem,
Byleby si poegna z cnot i honorem,
Byleby czoo straci, dojdziesz przedsiwzicia.
Zbd si wstydu, a jzyk trzymaj od najcia,
Czogaj si, a gdy podo rozpostrzesz najdalej,
Dokaesz, e przed tob bd si czogali.
Zyskasz korzy niecnot; ale to zysk pody;
Nie tymi prawe szczcie obwieszcza si rody;
Strze si wic takich zdobycz, co czyni zelywym.
Jeste w wionie modoci, w tym wieku szczliwym,
Co do wszystkiego zdatny. Do uycia wzywa
Rozkosz mia z pozoru, w istocie zdradliwa;
Uwdzicza bite lady, lecz cho mile pieci,
Kadzie ó przy sodyczy, ciernie z kwiaty mieci,
Omamia nieostronych zdradnymi kompany.
Bdziesz na pierwszym wstpie uprzejmie wezwany
Od rzeszy grzeczno–modnej, rozpustnie wytwornej.
Tam si nauczysz w szkole przebiegej, wybornej,
Jak grzecznie rozposay zbiory przodków skrztne,
A lady wspaniaoci stawiajc pamitne,
Niesychanymi zbytki i treci rozpusty
Zawstydza marnotrawców i dziwi oszusty.
 
Nauczysz si, jak prawom mona si nie podda,
Jak dosta, kiedy nie masz, dostawszy nie odda,
Jak zwodzi zaufanych a mia si z zwiedzionych,
Jak w bdzie utrzymywa sztucznie omamionych,
Jak si uda, gdy trzeba, za dobrych i skromnych,
Jak podchlebia przytomnym, mia si z nieprzytomnych,
Jak cnocie, gdzie j znajdziesz, da zelyw posta,
Jak depta wszystkie wzgldy, byle swego dosta,
Jak wziwszy grzeczn tonu modnego postaw,
Dla artu dowcipnego szarpa cudz saw,
Jak si chlubi z niecnoty, a w wyrazach spronych
Miesza fasz z zuchwaoci w tryumfach miosnych.
Taka to nasza modzie! Po skaonej wionie
Jaki plon, jaki owoc w jesieni uronie?
Rzu okiem na Tomasza: saby, wyndzniay,
Dwudziestoletni starzec. Poszy kapitay,
Poszy wioski, miasteczka, paace, ogrody,
Jczy ndzarz, a pami niepowrotnej szkody
Truje reszt dni smutnych, co je wlecze z prac:
Taka korzy rozpusty, tak si zbytki pac.
Uszede marnotrawców, wpadniesz w otcha now.
Ci to s, co z romansów zawrócon gow,
Bohatyry miosne, aki teatralni,
Trawi wiek u nóg bogi przy ich gotowalni.
Westchnienia ich kunsztowne do Filidów modnych,
Kaloandry w afektach wiernych a dowodnych
Jcz nad srogim losem, a boginie cudne,
Raz uprzejme, drugi raz dzikie i obudne,
Czy si zechc nasroy, czy wdzicznie umiecha,
Daj im tylko wolno rozpacza i wzdycha.
Strze si matni zdradliwych, w które pochych mieci
Zbyt czuy na podstpy zawdy kunszt niewieci;
Strze si side powabnych, w które modzie wabi.
Cho sztuk zdrad skryj, pta ujedwabi,
Przecie w nich wolno ginie, czas si drogi traci,
Zysk wdzicznych sentymentów w cnoty nie bogaci;
 
A Filida tymczasem, gdy j statek smuci,
Dla nowego Tyrsysa dawnego porzuci.
Skacz ze skay, w miosnych ptach niewolniku,
Albo siadszy w zamysach przy krtym strumyku,
Gadaj z echem paczcym na ponne nadzieje;
Twoja Filis tymczasem z gupiego si mieje.
Nie masz tego w romansach — ale jest na jawie;
Ktokolwiek si tej pochej powici zabawie,
Nie insz korzy da zniewieciaych zyska;
Czyli politowania wart, czy pomiewiska,
Niech boginie osdz. — Ty zwa, co ci czeka.
Boginie s, mój Janie; czcij je, lecz z daleka.
Nie, eby by odludkiem. Znajdziesz nawet w miecie,
Co umys majc mski, powaby niewiecie,
Szacowne bardziej cnot ni blaskiem urody,
Mimo zwyczaj powszechny, mimo przepis mody
mi peni obowizki, a proste Sarmatki,
S i ony poczciwe, i starowne matki;
Romans je w obowizkach nigdy nie rozgrzesza.
Z takich gniazd, jeli znajdziesz, szukaj towarzysza;
I znajdziesz. Niech odszczeka, co je trzy rachowa.
Nie bd ja zbyt ostr satyr brakowa.
S, a czsto, cho pozór przeciwnie obwieszcza,
W uciech pocho, a cnota w sercu si umieszcza.
Wojciech — mdrzec ponury, apie modzie yw,
A najeony min powanie arliw,
Now rzeczy postaw gdy dziwi i cieszy,
Same wyroki gosi zgromadzonej rzeszy.
Za nic dawni pisarze, stare ksigi — fraszki,
Dziea wieków to ponne u niego igraszki;
Filozof, jednym sowem, i min, i cer,
Unosi si nad pod gminu atmosfer,
Depce miako uprzedze, a dajc, co nie ma,
Stwarza nowy rzd rzeczy i wiary systema.
Z daleka od tej szkoy, z daleka, mój Janie!
Powabne tam jest wejcie, wdziczne przywitanie,
 
Ale powrót fatalny. Zy to rozum, bracie,
Co si na cnoty, wiary zasadza utracie.
Ocheznaj dumne zdania pokory munsztukiem,
Wierz, nie szperaj, bd raczej cnotliwym nieukiem
Ni mdrym, a bezbonym. Tacy byli dawni,
Równie, a moe wicej naukami sawni,
Przodki twoje poczciwe, co Boga si bali.
Co mogli, co powinni, oni roztrzsali,
Umieli dzieli w zdaniu, o czym sdzi mona,
Od tego, w czym nauka próna i bezbona.
Na co rozum, dar boy, jeli bluni dawc?
Mijaj, Janie, bezbonych maksym prawodawc,
Mijaj mdro niepraw. Ta niech tob rzdzi,
Co do cnoty zaprawia, w nauce nie bdzi,
Co prawe obowizki bezwzgldnie okrela,
Co zna ludzk uomno, w zdaniach nie wymyla,
Co ci czc z poczciwym, staropolskim gminem,
Nie kae ci si wstydzi, e chrzecijaninem.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin