Modelka.rtf

(1745 KB) Pobierz

 

modelka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

        — Mamusiu, ja nic nie widzę.

        Edward Cullen obejrzał się, słysząc rozżalony dziecięcy głos. Tuż za nim stała maleńka dziewczynka okutana w różowe palto. Biały, wełniany szalik zasłaniał jej połowę twarzy. Obok dziecka stała młoda kobieta w pikowanej jesionce. Ciężkie torby i pudła ciągnęły ją ku ziemi.

        Edward natychmiast odsunął się, robiąc im miejsce przed wystawą. Młoda mama uśmiechnęła się z wdzięcznością.

        – Jest pan bardzo uprzejmy-powiedziała.

        – Uprzejmy, ale niezbyt mądry - mruknął do siebie Edward i skulił się jeszcze bardziej.

        Było mu coraz zimniej. Miał na sobie jedynie skórzaną kurtkę. Pomyślał tęsknie o czapce, rękawicach i ciepłych butach. W tej chwili powinien znajdować się w domu, siedzieć przed kominkiem i sączyć jakiś alkohol. Mimo to wciąż stał przed oknem wystawowym domu handlowego Braxtona.

        Ludzie, którzy w przededniu świąt przyszli po zakupy na Nicollet Mali w centrum Minneapolis, znikali we wnętrzach sklepów, czekali na przystankach i... oglądali wystawy. Przyciągały ich zwłaszcza mechaniczne cudeńka: dobre wróżki, tańczące wokół miniaturowych drzewek, łyżwiarskie popisy na lustrzanych ślizgawkach i żołnierze maszerujący przez piernikową wioskę. Dzieci cieszyły się krzycząc i piszcząc, dorośli - mniej hałaśliwie, ale równie szczerze.

        Ale Edward nawet się nie uśmiechnął na ten widok. Był  przemarznięty do szpiku kości. Miał już dosyć chłodu. Zirytowany, potrząsnął głową, usiłując strącić Z wąsów lodowe sopelki. W tym momencie poczuł na twarzy gwałtowny podmuch wiatru i czym prędzej wtulił głowę w ramiona.

        – Mamusiu, dlaczego one się nie ruszają? - usłyszał ponownie zduszony głos dziecka.

        Edward spojrzał na trzy postacie znajdujące się za wystawową szybą. W odróżnieniu od innych sklepów, dom handlowy Braxtona nie przygotował dla swoich klientów żadnych mechanicznych pokazów. Na wystawie znajdowały się jedynie trzy żywe manekiny. Mężczyzna w kostiumie Świętego Mikołaja siedział na wielkim, przypominającym tron krześle, a po obu jego stronach znajdowały się dwie przebrane za elfy dziewczyny. Żadna z postaci nawet nie drgnęła. Wyglądały tak, jakby były prawdziwymi manekinami.

        – Zaraz się poruszą - odrzekła matka. - Musisz tylko zaczekać, aż pojawi się czarodziejski śnieg.

        Edward, podobnie jak większość kupujących, wiedział, że co godzinę na elfy i Mikołaja opadają srebrne, celuloidowe płatki, a wtedy cała grupa zaczyna się poruszać. Obsługa sklepu tłumaczyła dzieciom, że jest to „czarodziejski śnieg", sprowadzony aż z bieguna północnego. Istotnie działał on cuda: manekiny ożywały i zaczynały pozdrawiać zgromadzoną publiczność. Ale, wraz z ostatnim płatkiem, znowu nieruchomiały i trwały nieporuszone na miejscu przez następną godzinę.

        Edward rozejrzał się dokoła. Wokół wystawy zgromadziło się już sporo ludzi, ale nie aż tyle co wczoraj lub przedwczoraj. Każdy, kto miał chociaż odrobinę oleju w głowię, wolał ciepłe wnętrze sklepu niż zimną ulicę... Oczywiście były wyjątki: on, trochę dzieciaków z rodzicami, a także kilku mężczyzn. Dzieci czekały na występ Świętego Mikołaja, a mężczyźni... jednego z elfów.

        Długonoga blondynka w czerwonych rajstopach i kostiumie naszywanym cekinami wcale nie przypominała tych elfów, które Edward pamiętał z dzieciństwa. Była na to zbyt seksowna. Druga dziewczyna, brunetka, również wyglądała raczej jak modelka z jakiegoś żurnala niż bajkowy duszek. Te dwie dziewczyny to był prawdziwy strzał w dziesiątkę. Edward spojrzał w bok i uśmiechnął się ironicznie. Czwórka zapatrzonych w elfy biznesmenów najwyraźniej podzielała ten pogląd.

        Edward bez przerwy Wpatrywał się w blondynkę, mimo iż brunetka była również bardzo atrakcyjna. Od razu zwrócił uwagę na jej włosy. Miały intensywną pszeniczną barwę i lśniły mocniej niż anielski włos na ustawionej w kącie choince. Proste i gęste, opadały na czoło dziewczyny i jej plecy.

        Edward pomyślał z podziwem, że blondynka musi być bardzo dobra w swojej pracy. Spędził ładnych parę godzin przed wystawą i ani razu nie zauważył, żeby poruszyła ręką lub nogą. Stała, opierając się o ramię Świętego Mikołaja, i patrzyła w przestrzeń. Na jej ustach igrał tajemniczy uśmieszek. Edward długo myślał nad tym, co to może znaczyć. Chciał rozszyfrować dziewczynę, dotrzeć do niej odgadując ten uśmiech. Dlatego wciąż wracał pod dom handlowy Braxtona i dlatego teraz, mimo zimna, czekał na jej „występ".

        „Ta blondynka przypomina ci Tanyę" - usłyszał głos wewnętrzny. Edward starał się nie zwracać na niego uwagi. Zegar sklepowy wybił właśnie czwartą i z sufitu posypał się czarodziejski śnieg. Manekiny ożyły. Święty Mikołaj patrzył ze zdziwieniem na swoje ręce, które mogły wreszcie oderwać się od poręczy wielkiego krzesła. Kilka osób wybuchnęło śmiechem na widok jego zdziwionej miny. Edward spojrzał na blondynkę, która kucnęła i zaczęła z niezwykłą gracją podawać kolejne zabawki Świętemu Mikołajowi. Dziewczyna kucała i wstawała jak prawdziwa baletnica. Siwobrody starzec kiwał z uznaniem głową, oglądając kolejne rzeczy. Brunetka odbierała zabawki od Świętego Mikołaja i wkładała je do drugiego worka.

        Blondynka przeniosła niewidzący wzrok na zgromadzony przed wystawą tłum. Edward pomyślał, że równie dobrze mogłaby patrzeć na bezkresne, pokryte śniegiem równiny. Na jej twarzy nie zagościło żadne ludzkie uczucie. Uśmiech wciąż był na swoim miejscu, a poza tym - pustka. Edward przesunął się bliżej, z nadzieją, że zajrzy jej w oczy. Nie udało mu się to jednak. Dziewczyna patrzyła na wszystkich i na nikogo.

        Już chciał odejść, kiedy zobaczył grupę wyrostków, zbliżających się do wystawy.

        – Hej, chłopaki, popatrzcie na tę lalunię! - krzyknął jeden z nich, wskazując blondynkę. - Udaje, że nas nie widzi!

        Skrzywił się komicznie, próbując rozśmieszyć dziewczynę. Bez powodzenia.

        – Ta mała musi być zrobiona z lodu - zauważył młodzieniec z kitką. - Chyba widzi, że ma przed sobą fajnych chłopaków, no nie?

        To ostatnie pytanie skierowane było do pozostałych członków bandy. Chłopcy zaczęli krzyczeć i machać rękami, próbując udowodnić, że są naprawdę fajni. Blondynka nawet nie drgnęła. Przez cały czas podawała zabawki Świętemu Mikołajowi. W końcu jeden z chłopaków roztrącił zebranych i wysunął się do przodu. Chciał unieść palec w obscenicznym geście. Natychmiast między nim a wystawą wyrósł Edward.

        – Schowaj lepiej paluszek! - warknął do chłopaka. - Nie tego przecież uczyli cię rodzice.

        Młodzieniec mruknął coś obraźliwego pod jego adresem i zmył się jak niepyszny. Kumple poszli w jego ślady. Edward odwrócił się z nadzieją, że dziewczyna zechce mu jakoś podziękować. Ale nawet na niego nie spojrzała. Uśmiechała się zdawkowo, wykonując wciąż te same ruchy. Edward spojrzał na jej kamienną twarz i uśmiechnął się gorzko, nie potrafiąc ukryć rozczarowania. Miał przed sobą jedynie maskę, piękną maskę, pozbawioną jakichkolwiek ludzkich uczuć.

        „Nie, nie, ona w ogóle nie przypomina Tanyi" - podpowiadał ten sam głos, który słyszał przed chwilą. Spojrzał raz jeszcze na blondynkę. Po chwili doszedł do tego samego wniosku. Jedynie włosy, bujne, lśniące włosy, mogły zwieść obserwatora. Poza tym dziewczyna w niczym nie przypominała Tanyę. Była zbyt opanowana i pewna siebie. Tanya umarłaby na samą myśl, że ma pokazać się ludziom i udawać, że nikogo nie widzi.

        Dlaczego jednak dziewczyna z wystawy skojarzyła mu się z Tanyą? Zwłaszcza teraz, kiedy próbował o niej zapomnieć. Najbliższe tygodnie i tak będą dosyć trudne... Święta, prezenty, spotkania ze znajomymi - to wszystko przestało go cieszyć. Edward spojrzał po raz ostatni na blondynkę i odwrócił się od wystawy.

        – O Boże! -westchnęła Jane Brandon, masując mięśnie karku i wykonując jednocześnie koliste ruchy głową. -Cieszę się, że to robota tylko na osiem tygodni. Czuję się tak, jakbym wyszła z trumny.

        Jej przyjaciółka, Bella Swan, potrząsnęła blond grzywą.

        – Nie jest tak źle - zaprotestowała. - To bardzo miło widzieć, jak wszyscy się cieszą, kiedy zaczynamy się ruszać.

        Dziewczyna wyjęła spinkę z kieszeni wiszącego kostiumu i zaczęła zbierać bujne włosy.

        – Łatwo ci mówić! Całe ciało mam obolałe - poskarżyła się brunetka.

        – To dlatego, że nie trenujesz jogi. Pokazywałam ci przecież najprostsze ćwiczenia...

        Bella spojrzała z wyrzutem na koleżankę, ale brunetka wzruszyła tylko ramionami.

        – Przecież nie jestem z gumy! - stwierdziła dobitnie. - Nie mogę wykonać nawet zupełnie podstawowych ćwiczeń. Zresztą biegam codziennie rano - dorzuciła po chwili.

        Blondynka uśmiechnęła się z wyższością.

        – Joga to nie tylko sport, ale też odpoczynek duchowy - powiedziała, rozpinając zielony kostium gimnastyczny.

        – Mój duch woli wygodną kanapę i kieliszek czegoś mocniejszego...

        – Dobrze już, dobrze-roześmiała się Bella.

        Dziewczyna zdjęła obcisły kostium i zerknęła na koleżankę. Nie po raz pierwszy miała okazję się przekonać, że trudno ją zmusić do czegokolwiek. Jane robiła tylko to, na co miała ochotę.

        – Zauważyłaś, ile ludzi ostatnio przychodzi? - spytała brunetka, zdejmując delikatne pantofelki z zielonej satyny.

        – Święta dopiero za sześć tygodni, a już tylu klientów...

        – Cóż, robią zakupy...

        Jane wzruszyła ramionami.

        – Za żadne skarby nie dałabym się wyciągnąć z domu w taką pogodę...

        Bella roześmiała się.

        – A zakupy?!

        – Wolę umrzeć z głodu!

        Bella stwierdziła, że najwyższy czas zmienić temat.

        – Widziałam dzisiaj twojego adoratora ze szkolnymi obrazkami - oznajmiła. - Mam nadzieję, że się nie poruszyłaś?

        – Tylko na chwilę - przyznała niechętnie Jane. -I to wyłącznie dlatego, że stał przy nim ten facet w kalesonach.

        Bella zrobiła wielkie oczy.

        – Facet w kalesonach?!

        Jane nie mogła uwierzyć własnym uszom.

        – Co?! Chcesz powiedzieć, że nie widziałaś faceta w wielkiej czapie z nausznikami i w kalesonach? Przecież tak śmiesznie mrugał oczami...

        – Jakoś umknął mojej uwadze - powiedziała z uśmiechem Bella.

        – Niemożliwe! Ten facet wyglądał na prawdziwego dziwaka! 

        Jane potrząsnęła z niedowierzaniem głową.

        – Chciałabym umieć wyłączyć się tak jak ty...

        Blondynka ponownie uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu koleżanki.

        – To nic trudnego - powiedziała. - Powinnaś tylko trenować jogę. Chodzi o to, żeby nie nawiązywać z nikim kontaktu wzrokowego... - zaczęła wykład.

        – Nie wygłupiaj się - przerwała jej Jane. - Nie miałam ochoty na żadne kontakty z tym gościem. Po prostu wyglądał tak śmiesznie... I jeszcze w dodatku te długie, czerwone kalesony...

        Bella roześmiała się.

        – Wobec tego w ogóle nie powinnaś na niego patrzeć.

        Jane pokręciła głową.

        – Nie miałam wyboru. Ten facet dosłownie przykleił się do szyby. Nos miał jak kartofel. - Aż zatrzęsła się na to przykre wspomnienie.

        – Cóż - westchnęła Bella, zdejmując czerwone rajstopy mogę się tylko cieszyć, że go nie zauważyłam...

        Jane spojrzała na koleżankę.

        – Jak to się dzieje, że ja przyciągam tylko starych dziwaków, a ty najprzystojniejszych facetów w całym mieście? -spytała zupełnie poważnie.

        – Przypomnij sobie lepiej bandę wyrostków - powiedziała Bella.

        – Wolę mieć do czynienia z facetami w kalesonach niż takimi „przystojniakami"...

        ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin