WzM 11 - Last Breath - 8 rozdział PL.pdf

(115 KB) Pobierz
768437275 UNPDF
Rozdział 8
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Zostanie w domu było możliwe tylko na dzień lub dwa zanim nie zaczęły im się kończyć
ważne zasoby do przeżycia, jak Cola, hot dogi i papier toaletowy. Michael po raz pierwszy nalegał
na zrobienie zakupów, ale na drugim, Claire i Eve odbyły spotkanie szeptem do góry i
zdeklarowały, że będą chodzić same.
- Nie ma mowy, - powiedział Michael. – Słyszałyście, co Myrnin powiedział i poza tym, jeśli
Eve nie była wcześniej najpopularniejszą dziewczyną w Morganville, jest teraz na czarnej liście.
Zamknął się, kiedy zobaczą że nadchodzisz, skarbie. Amelie w ogóle nie jest szczęśliwa.
- Może powinna posunąć się naprzód i aresztować mnie, - powiedziała Eve. – Bo nie będę
ukrywać się w tym domu przez resztę mojego życia. Po pierwsze, potrzebuję ścięcia włosów. Po
drugie…
- Nie ma drugiego, - przerwał jej Shane. – Nie idziecie, dziewczyny. Rzeczy stają się tam
dziwne.
- Kto mówi?
- Ja, - powiedział Michael. – Król Jedzenia jest zamknięty i zablokowany. Właśnie wywiesili
też znak zwijania interesu na Jadalni Marjo.
- Co? – wypaplał Shane. Marjo było jego ulubionym miejscem w Morganville i hej, Claire też
je dosyć lubiła. – Mogła być fabryką karaluchów, ale była tutaj od ilu, pięćdziesięciu lat? Nigdy nie
zamknięta?
- Cóż, teraz jest zamknięta, - powiedział Michael.
Shane potrząsnął głową. Siedział na kanapie z kontrolerem do gry w swoich dłoniach, ale
teraz całkowicie o nim zapomniał. Na ekranie telewizora, zombie rozrywały jego awatar. – To
szalone. Wiesz o mojej pracy, prawda?
- Co z nią? – zapytała Claire.
- Wylany, - powiedział. – Cóż, zwolniony – dzwonili tego rana. Zamykają na remonty, albo
tak powiedzieli. Dosyć niedługo, nie będziemy mieli tutaj żadnego otwartego miejsca. O co chodzi
z tymi bzdurami?
- Co z Common Grounds? – powiedziała z niepokojem Eve. – Mam na myśli, Oliver pozwolił
mi wziąć tydzień wolnego, ale…
- Nadal otwarte, - potwierdził Michael. – W każdym razie, dotychczas. Ale to jest tylko
koniuszek góry lodowej. To nie jest tylko jakiś problem finansowy. Jest więcej tego. – Zawahał się,
potem powiedział, - I więcej wampirów zniknęło.
- Więcej? Jak wiele więcej?
- Zgodnie z plotką tego rana, przynajmniej dziesięciu. Naomi nie była widziana ponownie.
Ani inni.
- Cóż, - powiedziała Eve, - nadal musimy iść do sklepu. I my idziemy, nie żaden z was.
- Dlaczego? – zapytał Michael. Skrzyżował ręce i marszczył się na nią, ale nie we wściekły
sposób. Wyglądał na zainteresowanego.
Eve westchnęła. Wyliczała rzeczy na palcach. – Potrzebuję wypolerowania paznokci, a żaden
z was nie może wybrać przyzwoitego lakieru z alkoholu do nacierania. Następnie, Claire ma
receptę, którą musi odebrać z apteki, z którą naprawdę żaden z was nie powinien iść w jej imieniu,
odkąd to jest osobiste. Ostatnie, mówiąc o prywatności, są intymne, kobiece produkty, których
obiecuję, że żaden z was nie chciałby dawać do kasy, męscy mężczyźni.
Shane rzeczywiście cofnął się. Michael wyglądał na zakłopotanego.
Eve wyszczerzyła się. – W razie gdyby nie było to jasne, mówię o tamponach .
- Tak, dość jasne, - powiedział Shane. – I okej, tak, może powinniście iść. Biorąc pod uwagę.
- Cholerna racja, - powiedziała Eve. Była dzisiaj w humorze Działającej Eve, ubrana w czarne
dżinsy, ciężkie buty wojskowe i ciasno-przylegający top z masywną, siateczkowatą Gotycką
czaszką owiniętą dookoła niej. Duże, kolczaste bransoletki. I skórzany kołnierz. Cały jej Gotycki
makijaż był stanowczo na miejscu, aż do czarnej szminki i makijażu oczu w kolorze siniaków. –
Uwierz mi. Mamy to. Plus, idę uzbrojona. – Otworzyła skórzany woreczek zawieszony na jej
kolczastym pasku i wyciągnęła butelkę srebrnego azotanu, tak jak pokryty srebrem kołek. – Będzie
z nami okej. Jesteśmy za trzydzieści minut.
- Może powinienem iść i po prostu poczekać w samochodzie, - powiedział Shane.
- Może powinieneś przestać traktować nas jak kruche chińskie laleczki, - wystrzeliła w
odpowiedzi
Eve i obróciła fachowo kołek w swoich palcach. – Co powiesz, CB?
Claire zdała sobie sprawę, że uśmiechała się. W przeciwieństw do Eve nie była ubrana na
agresję; miała na sobie zwykłe dżinsy i prostą, niebieską koszulkę, ale miała swój plecak i
wewnątrz niego (zamiast książek) była mała, kompaktowa kusza, śruby, srebrny azotan i kołki.
Plus jej portfel, oczywiście. Nie planowała napadać na miejsce.
- Będzie z nami w porządku, - powiedziała Claire i trzymała oczy Shane’a. – Uwierz mi.
Skinął głową, nadal marszcząc się. – Nie podoba mi się to.
- Tak, wiem, - powiedziała. – Ale nie możemy się ukrywać przez resztę naszego życia. To jest
też nasze miasto.
Droga do innego sklepu była trochę dłuższa, ale Eve ożywiła ją przez brzmienie death metalu
i prowadzenie z opuszczonymi oknami co sprawiło, że ludzie nie tylko obracali się i patrzyli, ale
gapili się. Oh, Eve była w humorze . To było zabawne.
Eve zatrzymała karawan przed apteką i zaparkowała. – Nie wychodź, - krzyknęła Claire przez
muzykę. – Zaraz będę z powrotem, okej?
- Pięć minut! – krzyknęła Eve. – Pięć minut i przychodzę skopać dupę. To nie jest metafora!
Claire zrobiła palcami znak OK., bo było niemożliwym wrzasnąć wystarczająco głośno aby
być słyszalną, kiedy Eve podkręciła kolejny stopień głośności; uciekła z wibrującego karawanu,
przecięła pustą przestrzeń i do względnej ciszy Leków Goode’a (znanych lokalnie, nauczyła się od
Shane’a, jako Dobrych Leków, bo farmaceuta był znany ze sprzedawania jakiś nie do końca
legalnych rzeczy pod kontuarem od czasu do czasu). Bębniący bas z karawany grzechotał o szkło,
ale oprócz tego, wydawał się opustoszały.
Claire szła przez regały leków na przeziębienie, przeciwbólowych, płynów do płukania ust i
proszków do stóp aby dosięgnąć właściwego kontuaru apteki z tyłu. Nikt nie był widoczny w oknie,
więc zadzwoniła dzwonkiem. Wydobył czystą, srebrzystą nutę w powietrzu.
Cisza.
- Halo? – powiedziała Claire, a potem głośniej, przechylając się przez kontuar, - Halo?
Ktokolwiek?
Złapała widok kogoś dokładnie w koncie jej wzroku i obróciła się żeby spojrzeć. Tam, stojąc
za kontuarem na końcu długiego zestawu półek, był mężczyzna. Nie Pan Rooney, który prowadził
aptekę; nie wampir, którego Claire widziała tutaj kilka razy, który prawdopodobnie był
właścicielem miejsca. Nie to był…
To był mężczyzna, którego widziała na zewnątrz Common Grounds. Ten cichy, nieokreślony.
- Halo? – zapytała patrząc dokładnie na niego. – Pracujesz tutaj? – Pochyliła się dalej przez
kontuar, próbując obrać czystszy kąt, ale kiedy mrugnęła…
…Zniknął.
- Panie Rooney? – wrzasnęła tym razem. – Panie Rooney, jest ktoś za kontuarem! Nie sądzę,
że powinien być tutaj! Panie Rooney, wszystko z panem w porządku? – Nic. Claire poczuła, że jej
usta stają się suche, a dłonie spocone. Wyjęła swój telefon z kieszeni i wykręciła 911. – Halo,
jestem w Lekach Goode’a i myślę, że coś jest nie tak – nie ma tutaj farmaceuty, a ja widziałam
kogoś na tyłach. Tak. Zaczekam.
Operator systemu powiedział jej, że samochód był w drodze; w Morganville, to w ogóle nie
byłoby długie czekanie. Claire rozważyła wrócenie na zewnątrz żeby zaczekać w karawanie z Eve i
w zasadzie wycofywała się od okienka usług, kiedy pan Rooney nagle wystrzelił z nikąd za nią i
powiedział, - Czym mogę pomóc?
Claire zaskamlała, skoczyła i prawie straciła równowagę, kiedy walnęła w półkę. Uspokoiła
się i powiedziała, - Gdzie pan był?
- Ja? – Rooney zmarszczył się, jego uprzejma twarz starego mężczyzny stała się gburowata. –
Wynosiłem śmieci. Dlaczego przejmujesz się, co robiłem, panienko? Czego chcesz?
- Mojej recepty, - powiedziała Claire. Wzięła swój oddech pod kontrolę, kiedy pan Rooney
wpisał jakieś cyfry na klawiaturze drzwi i przeszedł przez nie na tył. Pojawił się w okienku usług
sekundę później.
- Dowód osobisty, - powiedział i pogrzebał w plastikowym koszu, kiedy go wyjęła. –
Danvers, Claire. Tak, dokładnie. Dwadzieścia siedem pięćdziesiąt. – Rzucił okiem na jej
pozwolenie, marszcząc się. – Jesteś trochę młoda na branie tych pigułek antykoncepcyjnych,
prawda?
- Nie sądzę, że to jest jakikolwiek pana interes, - powiedziała Claire, czerwieniąc się. – Nie
robi pan wykładów siedemnastoletnim facetom , którzy kupują prezerwatywy, prawda?
- To co innego, - powiedział.
- Nie, naprawdę nie jest. – Claire położyła pieniądze na kontuarze – dokładnie odliczone – i
chwyciła torbę. Prawie wyszła, ale potem obróciła się żeby powiedzieć, - Wezwałam policję. Był
ktoś za pana kontuarem.
- Nikogo nie ma tutaj z tyłu, - powiedział Rooney.
- Proszę się rozejrzeć. Jest tam!
- Mówię ci, że nie ma nikogo, - powiedział ostro. – Idź powiedzieć swojej przyjaciółce tam na
zewnątrz żeby ściszyła ten hałas albo ja zawołam policję na was !
Obserwował ją, jak wychodzi. Claire rzuciła okiem raz do tyłu, tylko kiedy drzwi zatrzasnęły
się i znowu zobaczyła twarz tego mężczyzny.
Tym razem, był sam w sklepie. Nie miała pojęcia, jak mógł się tam dostać; stał obok
staromodnej fontanny, a elektroniczne drzwi zdecydowanie nie otwarły się i nie zamknęły.
Miała przez ułamek sekundy wrażenie, że coś nie mogło być w porządku, coś czego nie mogła
nawet przetworzyć, zanim twarz nie stała się w centrum uwagi.
A potem drzwi zatrzasnęły się.
Otwarła je znowu szarpnięciem, ale go nie było.
- Co? – chapnął Rooney. – W albo za, panienko. – W lub za!
Pozwoliła im się zamknąć.
Claire poszła z powrotem do karawanu, myśląc ciężko; syrena zbliżyła się, a krążownik
Morganville zakołysał się na parking i prześlizgnął żeby zatrzymać się za samochodem Eve,
blokując go.
Eve ściszyła muzykę. – O cholera, - powiedziała i spojrzała na Claire, kiedy szła. –
Przypuszczam, że Dziadek Zrzęda przywołał swoich Zależnych w mgnieniu oka.
- To nie po ciebie, - powiedziała Claire. – Ja zadzwoniłam.
- Co…
Nie miała czasu by jej powiedzieć, bo policjant Morganville opuścił pojazd i szedł bliżej. Nie
był kimś, kogo rozpoznała, ale potem, ale potem była zadowolona, że nie była po imieniu z MPD
(MPD – skrót odnoszący się do departamentów policji w różnych miastach – przypuszczenie
tłumacza) . – Ty wzywałaś 911? – zapytał policjant.
- Tak, proszę pana. To mogła być pomyłka. Pan Rooney jest tam teraz, ale przysięgam, był
ktoś za kontuarem zanim tam przyszedł. Obcy. Pomyślałam, że mogło to być włamanie.
- Może pani opisać tego obcego?
- Nie ma potrzeby by się tym przejmować, - powiedział pan Rooney; wyszedł ze swojego
sklepu i stał na ganku w swoim białym, laboratoryjnym płaszczu. Znowu przybrał swój dziadkowy
wyraz twarzy i ciepły uśmiech. – Dziewczyna po prostu zmieszała się, to wszystko. Nie ma nikogo
poza mną za tym kontuarem. – Jego uśmiech zrzedł, tylko trochę. – W zasadzie, tak się zmieszała,
że zapomniała zapłacić mi za te pigułki, które ma.
Claire zamrugała. – Ja nie…
Policjant zwrócił się w jej kierunku. – Czy to prawda? – Zanim mogła odpowiedzieć, zabrał
worek z jej dłoni i spojrzał do niego. – Żadnego paragonu. Nie zapłaciłaś za nie?
- Zapłaciłam! Gotówką!
Pan Rooney potrząsał smutno głową. – Nie, przepraszam, ale to po prostu nie jest prawda. Nie
zapłaciła. Wybiegła stąd i prosto do samochodu jej przyjaciółki. Myślę, że mogła planować
ucieknięcie, kiedy mówilibyście do mnie.
To sprawiło, że brzmiało to jakby Claire zadzwoniła z fałszywym alarmem, tylko żeby ukraść
pigułki. – Nie, to nieprawda ! Zapłaciłam mu za nie! Dwadzieścia siedem pięćdziesiąt! I był ktoś w
sklepie, za kontuarem. Widziałam go!
- Możesz go opisać!
Walczyła żeby sobie przypomnieć. Przeciętny, przeciętny, przeciętny. Nie ważne jak bardzo
próbowała znaleźć coś szczegółowego, to wszystko bledło w… szarość. On po prostu nie był
zapamiętywany . – Był średniego wzrostu, - powiedziała. – I… miał blond włosy. Jasną cerę, myślę.
Może niebieskie oczy.
- Przeciętny, blondyn, blada cera, niebieskie oczy, - podsumował policjant. – Panienko, to
opisuje wielu mężczyzn z Morganville, włączając mnie – zdajesz sobie z tego sprawę?
- Wiem.
- Co on miał na sobie?
I to, Claire zdała sobie sprawę, było kompletną pustką. Ubrania, oczywiście, ale nie mogła
sobie przypomnieć koloru koszuli, albo spodni, albo wzorów. Niczego.
Policjant badał jej twarz i potrząsnął głową. – Zapłać panu za pigułki, panienko.
- Ale…
- Zapłać mu albo rozstrzygniemy to w śródmieściu. – Był uprzejmy, ale pod spodem twardy, a
Claire zacisnęła zęby i znowu wygrzebała swój portfel. Dwadzieścia siedem pięćdziesiąt. Zostało
jej trzydzieści dolarów, a pan Rooney złożył je w górę i włożył do kieszeni. – Dam ci twoją resztę
następnym razem, - powiedział. – Jestem pewny, że to tylko czyste nieporozumienie, Oficerze.
Żadnego problemu.
- W porządku. – Policjant dotknął ronda swojej czapki. – Wszyscy miejcie lepszy dzień. –
Obdarował Claire przewlekłym spojrzeniem, jakby była łotrem dnia i poszedł z powrotem do
swojego krążownika.
Claire rzuciła okiem na pana Rooney’a. Uśmiechał się, obrócił się i wszedł do swojego
sklepu, zanim policjant odjechał. Nie ośmieliła się podążyć za nim.
- Rooney cię złapał, hę? – Eve się uśmiechała, ale jej oczy były ostre. – Nie przejmuj się tym,
CB. On próbuje strząsać dziewczyny przez cały czas, jeśli biorą pigułki antykoncepcyjne. Pewien
rodzaj osobistej rzeczy z nim. Masz szczęście, że wyszłaś z tego po prostu płacąc dwa razy.
Wcześniej wsadzał za to dziewczyny do więzienia, twierdząc że ukradły mu. – Brzmiała jakby
mówiła z własnego doświadczenia. – On jest dupkiem pierwszej kategorii, uwierz mi. A jeśli było
gdziekolwiek indziej…
Ale jak zwykle, w Morganville, nie było.
Claire już więcej nie przejmowała się swoim przeciętnie-wyglądającym obcym, ale kiedy
zaczęła wracać do samochodu, znowu go zobaczyła. Policjant odjechał i był w połowie drogi
wzdłuż bloku, Rooney był w swoim sklepie szczęśliwie licząc swoje nieuczciwie zdobyte zyski, a
ten mężczyzna, ten obcy , stał w kącie budynku, obserwując ją.
Claire zatrzymała się i spojrzała w tył.
Zszedł z widoku.
Nie ponownie .
Claire skoczyła i wyjęła biegnąc, trzymając swoją komórkę, kiedy biegła. Nie miała na myśli
za nim podążać; po prostu chciała się wystarczająco zbliżyć żeby pstryknąć mu zdjęcie. Potem
mogła udowodnić to, co mówiła. Zdjęcie jako dowód.
- Claire, czekaj ! – zawołała ją Eve za nią. Przeklęła, a Claire usłyszała ją wysiadającą z
samochodu, ale nie zwolniła. Nie mogła. Widziała jak szybko to – to coś mogło się poruszać. Już
dłużej nie myślała o tym jako mężczyźnie, zdała sobie sprawę; było coś zasadniczo złego w tym. To
nie był wampir, albo nie myślała żeby nim był, ale to było… coś innego.
Może coś gorszego.
Zahamowała, kiedy okrążała róg, z oczami szerokimi, bo za budynkiem było szerokie, puste
pole. Blok dalej, przynajmniej, były jakieś zniszczone domy przemienione w nudną szarość przez
nieustające słońce.
Ale żadnego znaku jej tajemniczego obcego. W ogóle żadnego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin