Karol_Schulz Kamien i cierpienie.txt

(1294 KB) Pobierz
Karol Schulz 
Kamie� i cierpienie 

Od redakcji Zmar�y w czasie ostatniej wojny pisarz czeski Karol Schulz (ur. 6 V 1899, zm. 27 II 1943) ma w swoim dorobku poza t� powie�ci� kilka zbiork�w opowiada�, powie�� "Tegtmaierov~y ~zelez~arny", tekst do baletu "Sklen~en~a panna", a tak�e zbiorek poezji i prozy "Sever", "Z~apad", "V~ychod", "J~ih" oraz tomik bajek. W 1941 r. rozpocz�� Schulz swoje najwi�ksze dzie�o - "Kamie� i cierpienie". Wiele czasu zaj�o mu ju� przedtem gromadzenie materia�u, sama za� praca nad ksi��k� trwa�a zaledwie rok. Powie�� o �yciu i tw�rczo�ci genialnego mistrza Odrodzenia w�oskiego, Micha�a Anio�a, obejmowa� mia�a wed�ug projektu autora trzy tomy. Jednak�e �mier� nie pozwoli�a mu doko�czy� dzie�a, z kt�rego powsta�a jedynie pierwsza cz�� oraz dwa rozdzia�y cz�ci drugiej. Powie�� czeskiego pisarza, ukazuj�ca szerokie t�o historyczne, na kt�rym rozgrywaj� si� losy g��wnego bohatera, oddajemy do r�k czytelnika jako interesuj�cy przyczynek do poznania �ycia i dzie�a jednego z najwi�kszych geniusz�w, jakich wyda�a ludzko��. W ogrodach Medyceusz�w O cieniu �mierci, kt�ry koisz ca�� niedol� duszy wszelkiej, sercu wrog�, ostatni b�ogi uci�nionych leku! Michelangelo, "Sonet LXXII" Za rykiem lw�w Noc bez gwiazd i bez ksi�ycowego �wiat�a, nap�cznia�a chmurami. Ziemia ugina�a si� pod naporem coraz wi�kszych ciemno�ci, kt�re nadawa�y jej wygl�d inny, odmienny ni� w �wietle dnia. Ciemno�� wytyczy�a nowe drogi, drogi b��dne i ko�cz�ce si� w za�wiatach, wyry�a nowe parowy w dolinach, doliny pozamienia�a w przepa�cie, wznios�a nowe pag�rki, wynios�o�ci bez krzy�y i znak�w p�tniczych, za�ama�a i przed�u�y�a zbocza, podwy�szy�a �ciany ska�, kt�re jednak mo�na by�o rozsun��, odepchn�� lub przej�� przez nie i nigdy ju� nie znale�� drogi powrotnej. Wszystko by�o noc�, ciemno�ci� i przestrzeni� bez granic, przez kt�r� p�dzili trzej je�d�cy na spienionych koniach. Bezg�o�nie mkn�li w mroku, podobni do widm, a wilgotna ziemia g�uszy�a t�tent ko�skich kopyt. Tylko pierwszy z nich zna� dobrze drog�, lecz i on teraz zawaha� si�, stan�� w strzemionach - nie widzia� jednak nic opr�cz nocy. Ciemno�� g�stnia�a. Mo�na by�o dotyka� jej, wzi�� w palce jak b�oto, rozmaza� na twarzy i r�kach; chwilami �ciana jej niby czarny wodospad zatapia�a trzech je�d�c�w; po�ykali j�, pili, dusili si�. Konie zwolni�y biegu i nie bacz�c na pop�dzanie i k�uj�ce pchni�cia ostr�g, wspina�y si� na tylnych nogach, rzuca�y niespokojnie i unosi�y g�owy, jakby chcia�y zaczerpn�� powietrza. Je�d�cy zatrzymali si�. Mo�e czuli przed sob� moczar lub grz�zawisko gro��ce �mierci�? D�awi�a ich ta ciemno��. Tylko pierwszy z nich nie zwracaj�c na nic uwagi usi�owa� p�dzi� konia. Nagle pod uderzeniem wichru chmury rozerwa�y si�, zab�ys�y gwiazdy i ukaza� si� ksi�yc. Je�d�cy stan�li zaskoczeni, jakby ich kto znienacka obna�y�. �wiat�o ksi�yca nie wyst�powa�o wolno spoza skraj�w chmur i nie pokonywa�o ciemno�ci, stopniowo wy�aniaj�c si� zza ob�ok�w, ale niby �wietlisty bia�y miecz przeci�o czarne sklepienie niebios i zala�o ziemi�. Ca�a okolica poja�nia�a. Twarze m�czyzn sta�y si� zupe�nie widoczne. �wiat�o zerwa�o z nich mask� ciemno�ci. Teraz by�y to twarze �ywych ludzi. Bia�y jak cyna ksi�yc sun�� z wolna po niebie, a blask jego posrebrza� grup� jad�cych na tle las�w i wzg�rz. Pierwszy, wysuni�ty na czo�o je�dziec roze�mia� si� rado�nie i niecierpliwie wskaza� przed siebie. - Ave Maria! - z westchnieniem ulgi zawo�a� wysoki m�czyzna i prze�egna� si� w�sk� ��t� r�k�, pe�n� pier�cieni. - Mia�em wra�enie, �e znale�li�my si� w piekle! M�odzieniec jad�cy na czele parskn�� �miechem, bo cz�owiek, kt�ry wspomnia� piek�o, by� arcybiskupem, a ca�a grupa otrzyma�a na drog� b�ogos�awie�stwo Jego �wi�tobliwo�ci. Nie jego rzecz� by�o zapewnia� arcybiskupa, �e pod ochronn� tarcz� modlitw Ojca �wi�tego nie nale�y obawia� si� piek�a! �mia� si� szyderczo, �e m�czyzna o palcach pe�nych pier�cieni, sztywno siedz�cy na siwym koniu, powita� �wiat�o uwag� o piekle, a �mia� si� rado�nie, bowiem w srebrnej po�wiacie ksi�yca widzia� ju� campanill� * Florencji stoj�c� w nocy nad miastem jak stra�, jak wierny czuwaj�cy kopijnik. Pochodzi� z Florencji i t�skni� do niej. Krew, znu�ona d�ug� podr�, zacz�a w nim kr��y� �ywiej. Wdycha� blisko�� �pi�cego miasta, a z ni� zapach wiosny, florenckiej wiosny, kt�ra zawsze dzwoni muzyk� i szlachetnym kruszcem, tchnie woni� kwiat�w, w kt�rej jest pi�kno i krew. Z tej muzyki, woni, kruszcu, pi�kna i krwi wykwita florencka r�a, zazdro�nie zamykaj�ca si� o zmroku i dr��ca pod granatowym snem wieczoru. Campanilla - dzwonnica osobno stoj�ca. (w�.) Trzeci m�czyzna milcza�. Nie pozdrowi� ksi�ycowego �wiat�a, nie u�miechn�� si�. Twarz pe�na blizn nawet nie drgn�a. D�ugi bia�y zarost ostro odcina si� od czarnej blachy pancerza os�aniaj�cego muskularne, mocne cia�o. �ylaste, szorstkie r�ce dow�dcy wojsk papieskich mocno �ciskaj� wodze i miecz. Oboj�tnie patrzy na srebrz�ce si� przed nimi miasto. Miasta s� jedynie po to, by je b�d� podpala�, b�d� w triumfie zdobywa�. Nazwa "Florencja" potr�jnym echem rozbrzmiewa w sercach tych m��w, w ka�dym inaczej. Gdy za� m�odzieniec t�skni�cy do Florencji zach�ca na nowo do szybszej jazdy, odzywa si� stary m�czyzna w pancerzu. Ledwie porusza wargami, ale jego s�owa brzmi� wyra�nie i stanowczo. Nie czeka ich tam �adna r�a florencka, �adna Primavera, messer Francesco Pazzi, ale ci�kie i trudne zadanie nakazane przez Jego �wi�tobliwo��. Lepiej tu zaczeka� na zbrojny orszak, kt�ry zb��dzi�, ale w tym �wietle ksi�yca na pewno wkr�tce ich odnajdzie. M�odzieniec nazwany Francesco Pazzi odrzuca gniewnie g�ow�; rubinowa klamra w jego czarnej aksamitnej czapce odbija ciemn� plam� na tle czerni, rubin bowiem jest kamieniem s�onecznym - stygnie i przygasa w promieniach ksi�yca. M�odzieniec �ci�ga usta w pogardliwym u�miechu. - Messer Giovanbattista, gdzie�cie si� urodzili? Stary m�� w zbroi nie poruszy� si�. Oczy patrz� ch�odno i twardo. - Nie wiem - cedzi przez zaci�ni�te wargi. - Czy przypadkiem nie w Rawennie? - ci�gnie z�o�liwie m�odzieniec. - Tam podobno rodz� si� najprzezorniejsi ludzie na �wiecie, gdy� ich matki d�wigaj�c w �onie... - Do��! M�czyzna, kt�ry pozdrowi� �wiat�o ksi�yca uwag� o piekle i okrzykiem Ave Maria, obr�ci� si� twarz� do towarzyszy. D�ugi, suty p�aszcz zafalowa�, gdy uni�s� r�k� obci��on� pier�cieniami. To Salviati, arcybiskup piza�ski. U�miech jego surowej pergaminowej twarzy trudno nazwa� u�miechem, jest to raczej zmiana uk�adu zmarszczek wok� ust. Salviati - arcybiskup piza�ski! Ponury, blady, jakby ogl�da� m�ki czy��ca, i zawsze chmurnie wynios�y. Opowiadaj�, �e nawet jego wsp�czucie dla grzesznik�w jest surowe i dr�cz�ce. M�wi si� r�wnie� wiele o czynach, kt�rych dopuszcza si� czy to odziany w aksamity i jedwabie, czy w szaty ko�cielne lub podr�ne. Salviati - arcybiskup piza�ski! Jego ostre spojrzenie tak przenika zagmatwany labirynt polityki kurii, �e nawet przebiegli kardyna�owie musz� si� z nim liczy�. Jego d�o� bogato upier�cieniona naruszy�a ju� wiele pergamin�w i z�ama�a niejedn� piecz��, kt�ra wydawa�a si� mocniejsza od zbroi. Salviati - kap�an z Pizy! Teraz milczy. Sp�r obu jego towarzyszy nie ustaje od chwili, gdy wyjechali z Rzymu. On za� ch�odno rozwa�a. Wiele zale�y od pomy�lnego zako�czenia ich pos�annictwa. Ojciec �wi�ty obdarzy� ich pe�nym zaufaniem. Salviati milczy i rozwa�a. Florencja b�yszczy przed nim wszystkimi odblaskami miesi�cznego �wiat�a, od szarego p�cienia po ol�niewaj�c� bia�o��. Florencja! Czy wst�puj�c w jej bramy bez orszaku, nie wpadnie w pu�apk�, kt�ra zatrza�nie si� za nim na zawsze? Arcybiskup z Pizy nieznacznym ruchem d�oni bawi si� wodzami swego konia. Po jego prawicy milczy r�wnie� stary m��, ca�y w �elazo zakuty. Giovanbattista de Montesecco, najwy�szy dow�dca wojsk papieskich. Ale Francesco Pazzi, kt�rego m�oda twarz wygl�da w tym o�wietleniu jak wyrze�biona z ko�ci s�oniowej, �ciska uzd� dr��cymi palcami i nie mo�e pohamowa� w swym g�osie t�umionej nami�tno�ci. Trzeba mie� wi�cej zaufania, przecie� oczekuj� ich, oczekuj� ju� od zmroku, a teraz jest p�noc. M�wi gwa�townie, sk�adaj�c r�ce jak do modlitwy. Przypomina rok trwaj�ce uk�ady rodu Pazzich z Ojcem �wi�tym, przest�pstwa Medyceusz�w. Przypomina czasy przesz�e, wszystko przywi�d� na pami��: i staro�� papie�a, i jego chorob�, zniecierpliwienie Wenecjan, oczekiwanie Neapolu, pr�ne marzenia ksi�cia Galeazza Marii o �elaznej koronie lombardzkiej, wszystkich nepot�w Jego �wi�tobliwo�ci, �mier� kardyna�a Piera, przegrane bitwy Girolama Riario; zmarli i �ywi oczekuj� ich przybycia do Florencji pachn�cej wiosn�. I zaklina ich na piek�o, on, kt�ry przedtem w�a�nie dlatego �mia� si� z arcybiskupa. Jego spojrzenie spocz�o natarczywie na nieruchomej pergaminowej twarzy kap�ana. Co zyska� dzi�ki mianowaniu go arcybiskupem Pizy poddanej Florentczykom? Tylko nowa nienawi�� Lorenza Medyceusza, kt�ry czai si� podst�pnie jak w�� i czeka, by uk�si� �miertelnie. R�d Orsinich jest jego sprzymierze�cem, francuski kr�l jego przyjacielem, Ferrara czeka tylko na jego rozkazy, ksi�stwo urbi�skie posy�a mu dary, Bolonia, Perugia, Rimini, Rawenna, Forli, Faenza i wiele innych prowincji wymkn�o si� ju� spod w�adzy Jego �wi�tobliwo�ci. Dopiero teraz decyduje si� Ojciec �wi�ty na czyn stanowczy przeciwko Medyceuszom. Tylko noc dzieli ich od Florencji. Nie s� przecie� pokornymi mnichami ani �otrami w��cz�cymi si� po drogach, �eby sta� tu, przed bramami miasta, i czeka�! Wjad� jutro do Florencji; towarzyszy� im b�dzie orszak drogiego kardyna�a Rafaela Riario, kt�rego Ojciec �wi�ty przysy�a, by w�a�nie jego najukocha�szy krewny by� �wiadkiem i wsp�sprawc� upadku Medyceusz�w. Ka�da godzina jest wa�na. S� oczekiwani. A noc kr�tka. Arcybiskup skrzywi� twarz. Prawda, wiosenne noce s� kr�tkie... ten m�odzieniec przemawia jak kochanek albo jak morderca. S� oczekiwani. I on wdycha wo� krwi, kt�r� tchnie florencka wiosna, jak wargi kobiety, jak p�atki r�y, jak ostrza sztylet�w. Prawd� rzek� ten m�odzieniec. Niekiedy nag�y, zdecy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin