Hulewicz_Witold Przybleda Bozy.txt

(632 KB) Pobierz
Witold Hulewicz
Przybłęda Boży



Beethoven. Czyn i człowiek



           Tom



     Całoć w tomach

















Zakład Nagrań i Wydawnictw

   Zwišzku Niewidomych

       Warszawa 1996

























Tłoczono pismem punktowym dla 
niewidomych w Drukarni Zakładu 
Nagrań i Wydawnictw Zwišzku 
Niewidomych, 

Warszawa, ul. Konwiktorska 9



Przedruk z Wydawnictwa 

"Polskie Wydawnictwo Muzyczne",

Kraków 1959 



Pisała K. Pabian

Korekty dokonały

K. Markiewicz

i I. Burzyńska




`tc

Przedmowa





Rozdzielił nas okrutny 
wrzesień 1939 roku. Nic nie 
wiedzielimy nawzajem o sobie, 
poszukiwalimy się mylš w 
różnych stronach wiata. Dopiero 
latem 1940 spotkalimy się u 
Władysława Zawistowskiego - ku 
radoci, zdumieniu i zgrozie. 
Jeden drugiego uważał za z dawna 
upatrzonš ofiarę Gestapo. Lecz 
prędko ochłonęlimy z wszystkich 
obaw poród radosnych nadziei. 
Witold Hulewicz promieniał 
optymizmem, wymierzonym w cel 
pewny, choć może nie bliski. Sam 
żołnierz, znał wybornie i 
oceniał siłę militarnš Niemiec, 
na którš, wychowany w 
Wielkopolsce, patrzył od dziecka 
i z którš się zmagał w powstaniu 
wielkopolskim. Ale wierzył 
niezachwianie w ostateczny 
tryumf nad hitlerowskim 
szaleństwem i miał swój udział w 
walce podziemnej. 

Ani słowem o tym nie 
wspomniał, lecz to milczenie 
nikogo nie mogło zmylić, nikogo, 
kto znał bliżej tego 
nieodrodnego syna rycerskiego 
szczepu. O zmierzchu Witold 
pożegnał się i prędko wyszedł. 
Widziałem go wtedy po raz 
ostatni. Kiedy po paru 
tygodniach spędzonych w widrze 
(nie dla odpoczynku, ale dla 
bezpieczeństwa) znów zaszedłem 
do Zawistowskiego, dowiedziałem 
się, że nasz przyjaciel został 
aresztowany. I odtšd przez 
długie miesišce zbieralimy 
wiadomoci z więzienia. Były 
przerażajšce: pędzono go w aleję 
Szucha na przesłuchania, bito, 
torturowano. Wszystko wytrzymał, 
wierny ojczynie i towarzyszom 
walki. Posyłał matce "grypsy", 
pełne miłoci i wiary. Żona i 
córka były wtedy również w 
więzieniu. 

Po dziesięciu miesišcach 
heroicznego męczeństwa został 
rozstrzelany w Palmirach o 
wicie 12 czerwca 1941 roku. Tak 
zginšł tłumacz i przyjaciel 
Rilkego, jednego z największych 
mistrzów mowy niemieckiej, autor 
pięknej, pełnej uwielbienia 
ksišżki o jednym z największych 
kompozytorów niemieckich - 
Beethovenie. 

Nikt jak on nie odróżniał 
dwóch rzeczy: dzikoci narodu 
niemieckiego w jego polityce i w 
periodycznie nawiedzajšcym go 
szaleństwie wojennym od pracy 
twórczej tych duchów wybranych, 
które wchodzš do kultury 
ludzkiej jakby protestem przeciw 
swemu pochodzeniu i rodowisku. 
Nie pamiętam, czy kto wczeniej 
tłumaczył w Polsce poezje 
Rilkego, może nie Hulewicz 
wprowadzał go do naszej 
literatury, on jednak dał go 
poznać najpełniej. Spod jego 
pióra wyszły w języku polskim: 
"Księga obrazów", "Elegie 
duinezyjskie", "Księga godzin", 
antologia pt. "Wiersze nowe". 
Pracujšc nad tymi przekładami 
nawišzał osobistš znajomoć, 
która przerodziła się w przyjań 
z umiłowanym poetš, odwiedzał 
go, przebywał w jego domu w 
Szwajcarii, wymieniali częste 
listy. Ta korespondencja jest 
niepospolitym zjawiskiem w 
naszych stosunkach literackich. 
W wydaniu Insel Verlag, gdzie sš 
również przytoczone urywki 
listów Hulewicza, Rilke 
odpowiada swemu przyjacielowi 
nieraz obszernymi traktatami z 
zakresu filozofii sztuki, a mówi 
i o takich rzeczach, jak wykłady 
Mickiewicza w Coll~ege de 
France, dzieła Wincentego 
Lutosławskiego, "Żywe kamienie" 
Berenta, pojawiajš się imiona 
Słowackiego, Norwida. 

Hulewicz nie poprzestał na 
samej poezji Rilkego, dał nam 
również poznać jego prozę, tak 
dziwnš i wzruszajšcš w "Malte". 
Ta ksišżka zrobiła na mnie 
wielkie wrażenie i gdy dzi o 
niej mylę, czar jej stronic 
łšczy się w pamięci z dniem, w 
którym poznałem osobicie 
Hulewicza, ponieważ oba te fakty 
- lektura przekładu i spotkanie 
z tłumaczem - zaszły w tym samym 
czasie. Było to w Wilnie, dokšd 
przyjechałem na zaproszenie 
tamtejszego oddziału Zwišzku 
Literatów, którego Witold 
Hulewicz był wówczas prezesem. 
Miałem odczyt na jednej ze "ród 
literackich", pamiętnej dla mnie 
i z tego powodu, że tam po raz 
pierwszy opracowałem w zalšżku 
to, co z biegiem lat urosło do 
tomu pt. "Alchemia słowa". 

Zaprzyjanilimy się z 
Hulewiczem od pierwszego dnia, 
do póna w noc przesiadywalimy 
na długich rozmowach w celi 
Konrada, gdzie Hulewicz kazał 
dla mnie wstawić łóżko, dajšc mi 
spędzić dwie noce wród cian, 
które pamiętały więzienie 
Mickiewicza i znalazły swš 
niemiertelnoć w "Dziadach". I 
w naszych rozmowach był obecny 
Mickiewicz, była obecna i Polska 
z patosem jej dziejów. Któż mógł 
przewidzieć w owej dobie 
szczęcia, że gospodarz tego 
spotkania w dziesięć lat póniej 
znajdzie się w szeregach 
męczenników polskich!

Niebawem Hulewicz przeniósł 
się do Warszawy i objšł w 
Polskim Radio stanowisko 
kierownika literackiego. Nasze 
stosunki zacieniły się do 
codziennego obcowania, mogłem 
patrzeć, jak wybornie prowadził 
dział sobie powierzony, ile 
wnosił inicjatywy, wyobrani, 
energii. Był wietnym łšcznikiem 
między literaturš a muzykš i 
umiał kojarzyć te dwie sztuki w 
doskonale skomponowanych 
audycjach. Do najpiękniejszych i 
najbardziej cenionych należały 
te, które powięcił życiu i 
twórczoci Szopena. Nosił się od 
dawna z zamiarem napisania 
ksišżki o Szopenie i zarówno te 
audycje, jak i staranne 
gromadzenie materiałów, były 
przygotowaniem do obszernego 
dzieła. W interesie tej pracy 
odbył podróż na Majorkę, na 
kilka dni zamieszkał w 
klasztorze Valdemosa, gdzie 
przed stu laty przebywał Szopen 
z George Sand.

W naszej ostatniej rozmowie u 
Zawistowskiego zapytałem, co 
słychać z ksišżkš o Szopenie. 

- Jest gotowa, cała już w 
maszynopisie, wydam, jak tylko 
wojna się skończy. 

Maszynopis zaginšł i dzieło 
najbliższe sercu Witolda 
Hulewicza nigdy się nie ukazało. 

Sšdzę, że wielu jeszcze 
pamięta owe piękne audycje 
szopenowskie i równy, spokojny 
głos Hulewicza komentujšcego 
wybrane utwory wielkiego muzyka. 
Ten głos we wrzeniu odezwał się 
w innej mowie i w innym tonie: 
Hulewicz przemawiał przez radio 
po niemiecku do Niemców w tym 
samym czasie co Starzyński do 
Polaków, wród huku bomb i 
walšcych się domów. Sam go nie 
słyszałem, tylko jeden z 
towarzyszy naszej tułaczki w 
domu wiejskim pod Kockiem 
pochwycił strzęp jednego z tych 
namiętnych przemówień na krótkš 
chwilę: aparat gonišcy już 
resztkami sił zużytej baterii 
dyszał jeszcze, skrzypiał, 
wreszcie zamilkł i w tych 
zgrzytach i wistach przepadł ów 
głos - rozdzierajšcy krzyk 
nieugiętej Warszawy. 

Być może jego kaci na Pawiaku, 
w alei Szucha i w Palmirach 
pamiętali ów głos i mcili się 
na bezbronnym w sposób właciwy 
tym odczłowieczonym istotom. 

Kiedy dowiedziałem się o 
mierci Witolda, przywoływałem 
go w ksišżkach, które po nim 
zostały, a które posiadałem w 
swej bibliotece. Najpierw 
sięgnšłem po tom "Przybłęda 
Boży", ofiarowany mi tak jeszcze 
niedawno z serdecznš dedykacjš - 
poszedł z dymem, jak wszystkie 
moje ksišżki. Dzi odczytuję 
"Przybłędę" w cudzym 
egzemplarzu, ale z każdš 
stronicš wraca do mnie czas 
bolesnej zadumy, z jakš 
pochylałem się nad rzšdkami 
liter, na które padał cień tej 
okrutnej mierci. Trudno mi jej 
dotykać chłodnym osšdem. 

Brak mi wszelkiej wiedzy 
muzycznej, nie umiem ocenić tej 
ksišżki tak, jakby to mógł 
uczynić znawca muzyki 
Beethovena. Lecz poza wszystkim, 
co może wzbudzić refleksje 
fachowców - przypuszczam, że 
tylko dodatnie - jest wielki 
obszar myli, uczuć, obrazów, 
jest czuła i wnikliwa 
interpretacja człowieka i 
twórcy, każda stronica drży 
wzruszeniem. Jest to ksišżka 
bardziej liryczna, niżby się 
oczekiwało od biografii, ale w 
tej biografii fakty zewnętrzne 
majš mniejszš wagę niż przeżycia 
duchowe, przeobrażajšce się w 
niemiertelne kompozycje, i tym 
się tłumaczy, dlaczego autor tak 
często schodzi w czas 
teraniejszy, zawiesza swe 
opowiadanie w chwili jakby 
wyłšczonej ze strumienia czasu, 
nieprzemijajšcej, jak 
nieprzemijajšce jest dzieło, 
które z niej powstało. 

W latach, w których Hulewicz 
pisał "Przybłędę Bożego", 
rodziły się liczne vies 
romanĂc~ees, niejedna z nich 
zdobywała wielki rozgłos, kuszšc 
naladowców. Żyły one anegdotš, 
sekretami salonu, jadalni i 
sypialni, zdarzały się życiorysy 
wielkich poetów, gdzie wszystko 
można było wyczytać oprócz 
dziejów ich ducha i poezji. 
Należy uznać za niepoledniš 
zasługę Hulewicza, że nie 
poszedł tš drogš, kierowany nie 
ciekawociš szczegółów z życia 
codziennego, ale miłociš i 
podziwem dla geniuszu i sztuki 
swego bohatera. 

Na poczštku rozdziału "Czas 
solenny" Hulewicz w nagłej 
apostrofie wzywa poetów, by 
zamiast własnych osobistych 
roztkliwień najwzniolejszym 
wzruszeniem tworzyli ze słów 
pomniki wielkich duchów i te 
parę zdań jest komentarzem do 
jego pracy, do nastroju, w jakim 
została podjęta i wykonana. 
Oczywicie, Hulewicz nie pominšł 
ani dat, ani faktów z życia 
Beethovena, nakrelił również 
tło jego czasów i ludzi, ale nie 
zniżył się do plotek i anegdot, 
z największš troskš opracował 
to, co najważniejsze w życiu 
twórcy: dzieła i atmosferę 
duchowš, która je wywołała. 
Każdš wielkš kompozycję 
Beethovena poddał szczególnej 
analizie tłumaczšc na język 
obrazów mowę dwięków, 
najszerzej, z najgłębszym 
przejęciem uczynił to przy 
"Missa Solemnis". 

Ta ksišżka dziwnie się kończy: 
urwanym zdaniem, pytaniem 
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin