Broadrick Annette - Tymczasowe małżeństwo.pdf

(457 KB) Pobierz
253701200 UNPDF
ANNETTE BROADRICK
TYMCZASOWE MAŁŻEŃSTWO
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jordan Trent szybko przemierzał długi korytarz wiodący do gabinetu Mallory'ego. Z
ponurym rozbawieniem obserwował, jak grupka pracowników rozpierzcha się na jego widok
niczym zwierzyna na widok charta.
Tym razem Mallory posunął się za daleko. Jordan postanowił, że powie mu, bez
owijania w bawełnę, co myśli o nim i jego cholernych, nagłych przypadkach. Miał już
serdecznie dość nieustannego napięcia, jakie wiązało się z tą pracą. Jest przecież na urlopie i
potrzebuje każdej minuty odpoczynku, ale Mallory zdawał się tego nie rozumieć. Jak on śmiał
wywinąć mu taki numer! Jordan przyrzekł sobie, że ktoś za to zapłaci.
Dochodząc do właściwych drzwi nawet nie zwolnił kroku. Chwycił klamkę i otworzył
je jednym szarpnięciem,, nie troszcząc się o pukanie.
James Mallory, bez większego zaskoczenia, podniósł wzrok znad papierów. Jego
twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Mallory nigdy nie zdradzał swoich myśli, a uczuć - jak
Jordan wiedział z doświadczenia - nie posiadał.
Nie czekając na zaproszenie opadł na wyściełany fotel, stojący przed porysowanym
biurkiem.
- Lepiej, żeby to było coś ważnego - rzucił ostrzegawczo.
Mallory odchylił się w tył na fotelu i wytrzymał natarczywe spojrzenie mężczyzny
siedzącego po drugiej stronie biurka.
- I jak było na urlopie, J.D.?
- I ty jeszcze mnie o to pytasz?! Zabawne! Co, u diabła, jest aż tak cholernie ważne, że
nie mogło poczekać do przyszłego tygodnia?!
Mallory przez kilka minut w milczeniu obserwował młodszego od siebie mężczyznę.
- Wydawało mi się, że parę wolnych dni powinno cię lepiej nastroić do świata -
wzruszył ramionami. - Ale trudno wymagać, żebym zawsze miał rację.
- Nie potrzebuję twoich złośliwych komentarzy, Mallory. Po co wytaczasz przeciwko
mnie całą artylerię?
Mallory lekko uniósł krzaczaste brwi.
- Jaką artylerię?
- Wiesz doskonale, o czym mówię. Powiedziałeś tamtejszej policji, że jestem
poszukiwany w Stanach!
- Bo jesteś - spokojnie odparł Mallory.
- Pozwoliłeś im myśleć, że jestem wyjątkowo niebezpieczny.
- Bo jesteś - potwierdził skinięciem głowy.
- I że jestem poszukiwany przez rząd... „Bo jesteś" - dorzucił, przedrzeźniając szefa. -
Cholerny świat, Mallory! Twoje tak zwane poczucie humoru wymaga pewnych regulacji.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że zszargałem ci opinię na... Jakże się nazywa ta
wysepka?
- Nieważne. Nagle okazało się, że jestem persona non grata i poproszono mnie,
żebym wyjechał. I to natychmiast.
Mallory wzruszył ramionami.
- Ignorowałeś moje wezwania.
A wiesz dlaczego? To był mój pierwszy urlop od osiemdziesiątego roku. Pięć lat,
Mallory, bez urlopu! Cholera, dobrze wiem, że przecież nie jestem twoim jedynym agentem!
Więc dlaczego akurat ja?
- Bo tym razem potrzebuję twoich specjalnych uzdolnień.
- Jakich specjalnych uzdolnień? Rzadkiego talentu wymykania się śmierci?
- To także - skinął głową Mallory. - Poza tym masz jednak niezwykły talent osiągania
tego, co zaplanowałeś. Obawiam się, że tym razem będzie nam potrzebny ten twój talent.
- Wzruszasz mnie, Mallory. Naprawdę. Ileż to już lat pracuję dla ciebie? Osiem...
Dziesięć? I coś mi się zdaje, że jest to pierwszy komplement, jaki od ciebie usłyszałem... ja
czy ktokolwiek inny. Jak sądzisz, może powinieneś go powtórzyć? Nagrałbym to sobie.
Wiesz, byłoby to coś w rodzaju maleńkiej pamiątki, żebym jakimś nieprawdopodobnym
zbiegiem okoliczności nie zapomniał o twoim uznaniu dla mnie.
Mallory rozparł się w fotelu i położył nogi na blacie biurka. Przez chwilę przyglądał
się Jordanowi, wydymając wargi.
- No, tak - przyznał złośliwie. - Przede wszystkim posiadasz talent omijania
wszystkich regulaminowych procedur, które się tu stosuje, co od czasu do czasu wywołuje
coś w rodzaju zamieszania...
- No to mnie wywal - twardo zaproponował Jordan.
- Bardzo ci się spieszy - zauważył Mallory spokojnie.
- Masz rację. Jestem już za stary na taki tryb życia, Mallory. Powtarzam ci to od
dwóch lat.
- Zgadza się. Ale wcale tak nie uważasz i obaj dobrze o tym wiemy. Uwielbiasz życie
na ostrzu noża, gdy przetrwanie zależy tylko od twojego sprytu i instynktu - urwał i zapalił
papierosa.
- Przyznaj się, J.D. - dodał, wypuszczając kłąb dymu. - Nudziłbyś się, żyjąc inaczej.
Jordan z niesmakiem rozpędził dym.
- Dzięki, doktorze Mallory. Ile jestem panu winien za poradę w kwestii życiowego
powołania?
Mallory pozwolił sobie na miły uśmieszek.
- To jeszcze jeden z przysługujących ci przywilejów. Nawet nie żądam zapłaty.
- Bardzo ładnie. Czy masz pojęcie, jak zrujnował mnie samolot na drugą stronę globu,
byle dalej od ciebie? Ale i tak nie dość daleko, jak się okazuje!
- Postaram się, żeby zwrócono ci koszty. Spokojny głos Mallory'ego sprawił, że
Jordan przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu.
- Ta sprawa naprawdę musi być poważna - powiedział wreszcie. - Nigdy w życiu nie
widziałem, żebyś popuścił choć centa.
Mallory niewzruszenie wytrzymał jego wzrok.
- W tej sprawie naprawdę cię potrzebuję.
- A cóż to za sprawa...?
- Czy mówi ci coś nazwisko Trevor Monroe?
- Jasne. Jest senatorem stanu Wirginia.
- I szefem Zagranicznej Komisji Śledczej Senatu.
- Jesteśmy śledzeni? - zażartował Jordan. - Znowu?
- Nie. W tej sprawie dostaliśmy zgodę na zniesienie wszelkich ograniczeń w działaniu.
- Aż boję się pytać - powoli rzekł Jordan. Jeszcze nigdy nie słyszał, żeby Mallory
mówił takim tonem. Cokolwiek miał na warsztacie, sprawa była poważna.
- Żona senatora miała pewne problemy ze zdrowiem. Postanowił wysłać ją do
specjalisty w Wiedniu. Z oczywistych względów wiedziało o tym tylko kilka osób. Pozycja
senatora wobec naszego rządu jest dość delikatna.
- Więc czego on chce? Inwigilacji? Ochrony? A może mam udawać jego szwagra?
- Szkoda, że nie pomyśleliśmy o tym wcześniej - westchnął Mallory. - Widzisz,
Frances Monroe zniknęła dwa dni temu w drodze do wiedeńskiej kliniki, gdzie miała poddać
się badaniom.
Jordan od razu zdał sobie sprawę z konsekwencji tego faktu - zakładnik w osobie
członka rodziny urzędnika państwowego natychmiast zapewnia porywaczom pełną
współpracę tegoż urzędnika.
- Wiedzą, kto to zrobił?
- Nie, ponieważ nie nadaliśmy sprawie rozgłosu i, jak dotąd, nikt się nie przyznał.
- Jakieś dziury w ochronie?
Mallory natychmiast pojął, że Jordan już zapomniał o urazie, jaką wywołał jego
przymusowy powrót z urlopu. Szybko zrozumiał, że rząd ma duży problem, który może
przybrać katastroficzne rozmiary, jeśli nie potraktuje się go poważnie.
- Pracujemy nad tym. Prowadzimy szeroko zakrojone poszukiwania pani Monroe.
- A moja rola?
- Przypuszczamy, że zabrano ją do Europy Wschodniej. Znasz ten teren lepiej niż
ktokolwiek inny, masz tam wtyczki. Liczymy, że zdołasz ją wydostać.
- Nigdy nie żądasz za wiele, co, Mallory? - zauważył Jordan z wyraźnym przekąsem w
głosie. Potrząsnął głową i wyciągnął przed siebie nogi.
- Wiem, że wolisz pracować sam... - zaczął Mallory.
- Ja muszę pracować sam - gładko wpadł mu w słowo Jordan, przyglądając się z
wyjątkową uwagą połyskowi własnych butów.
- Tak. No cóż, trudno. Tym razem jednak będziecie we dwójkę.
Jordan lekko wyprostował się i powolutku podnosił wzrok, dopóki nie napotkał
spojrzenia Mallory'ego.
- Żadnych wyjątków, Mallory.
- Rozumiem, co czujesz, J.D. Zwłaszcza po tym, co przytrafiło ci się w zeszłym roku
w Stambule...
- A więc pamiętasz, że mój tak zwany współpracownik usiłował mnie ukatrupić?
- Przykry wypadek...
- Byłby jeszcze bardziej przykry, przynajmniej dla mnie, gdyby mu się udało.
- Tym razem nie musisz martwić się o lojalność. Twój współpracownik w razie
potrzeby zawsze będzie przy tobie.
- Dziękuję, nie skorzystam - Jordan nie odrywał wzroku od Mallory'ego, który
przecież był jego bezpośrednim szefem. Marzył o tym, żeby mieć jakąś najmniejszą
możliwość wglądu w jego procesy myślowe.
Po incydencie w Stambule Jordan próbował przekonać szefa, żeby go wylał...
bezpośrednio po tym, jak Mallory cisnął do kosza pismo z rezygnacją Jordana, nie
zaszczycając podania nawet jednym spojrzeniem. Podczas tamtej rozmowy Jordan dowiedział
się paru rzeczy o agencji, w której pracował. To zajęcie było dożywotnie. Niestety, statystyki
mówiły, że w tym zawodzie nie należy się martwić o zbyt odległą przyszłość.
- Dlaczego nie mogę złapać wieczornego lotu do Wiednia i zobaczyć, jak wygląda
sytuacja? Jeżeli będę potrzebował posiłków, natychmiast się z tobą skontaktuję, uwierz mi.
- To nie takie proste.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin