Dalton Margot - Super Romance 76 - Rodzinne podobieństwo.pdf

(815 KB) Pobierz
A Family Likeness
Margot Dalton
Rodzinne podobieństwo
81746497.002.png
Rozdział 1
– Zaraz... Siedemnaście i pół centymetra w dół, do tego bukiecika kwiatów, i jedenaście i pół
centymetra od dołu...
Gina starannie zaznaczyła miejsce na pasku tapety rozłożonej na podłodze i trzymając
ołówek w zębach, przeczołgała się, żeby narysować kreskę niżej.
– Powiedziałam jedenaście i pół centymetra – wymamrotała, patrząc na tapetę ze
zmarszczonymi brwiami – czy jedenaście?
– Z kim rozmawiasz?
Gina spojrzała w kierunku drzwi i wskazała na ścianę za sobą.
– Cześć, Mary. Powiedz, czy nie ładnie?
Gospodyni weszła do pokoju, wycierając ręce o fartuch, i popatrzyła na pasy nowej tapety,
otaczające wyściełaną ławeczkę w wykuszu okna.
– Miałaś rację – potwierdziła zaskoczona. – Myślałam, że będzie zbyt żółta, ale naprawdę
ładnie wygląda na ścianie.
– Wiedziałam. To jest dokładnie taka tapeta, jakiej chciałam.
– Posłuchajcie tylko! – W tonie Mary była wyrozumiałość. – Dziewczyna, która zawsze wie,
czego chce! Jesteś za młoda, żeby mówić do siebie.
Gina ponownie zmierzyła tapetę.
– Jedenaście i pół centymetra. Tak myślałam.
Mary starła ścierką plamkę z krawędzi ławeczki.
– Muszę znaleźć czas, żeby to wszystko wyczyścić, zanim się zacznie letni sezon –
mruknęła. – Teraz ty zaczynasz.
Gina narysowała kreskę na papierze i zaczęła go obcinać.
– Co zaczynam?
– Mówić do siebie.
– Mam sześćdziesiąt lat – oznajmiła spokojnie Mary, uśmiechając się i obserwując przez
okno taniec dwóch białych motyli przy krzaku bzu. – Mogę mówić do siebie, kiedy tylko zechcę.
– A ja w przyszłym tygodniu skończę trzydzieści sześć lat.
Gina zanurzyła pasek tapety w płytkim, plastikowym korytku, po czym wyprostowała się z
mokrym papierem w rękach i spojrzała na gospodynię.
– Wiesz, Mary, czasem trudno mi w to uwierzyć.
– W co?
Mary usiadła na ławeczce w wykuszu i w zamyśleniu gładziła jej kretonowe obicie.
– W to, że mam prawie trzydzieści sześć lat. Gdzie się podział cały ten czas? Wydaje mi się,
że wczoraj kupiłam ten dom.
81746497.003.png
– Wiele było dni wczorajszych – powiedziała Mary łagodnie. – I masz rację, szybko
przepłynęły.
– To chyba znaczy, że się dobrze bawimy, prawda? – zauważyła sucho Gina. – Choć nie
zawsze ma się to wrażenie.
– Przecież kochasz ten dom.
Gina wzięła mokry pasek tapety, przeszła przez pokój i weszła na drabinę, Zmarszczyła brwi
w skupieniu, dopasowując wzór. , – Masz rację – odparła. – To jest jedyna rzecz, jaką chciałam
robić w życiu, ale to nie znaczy, że czasem nie odczuwam frustracji.
Wzięła gąbkę i zaczęła wygładzać tapetę.
– Jedyna rzecz? – zapytała Mary.
– Słucham?
Gina szybko przesuwała gąbkę po mokrym papierze.
– Uważaj. Na krawędzi, tam pod żółtym koszykiem, zrobiła się zmarszczka.
Gina wygładziła tapetę. Mary obserwowała ją w zamyśleniu.
– Zastanawiam się – powiedziała wreszcie, opierając się o szeroką, dębową ramę okienną –
czy to rzeczywiście prawda, że prowadzenie hotelu to jedyne twoje marzenie.
– Oczywiście, że to prawda. Czy chciałam robić cokolwiek innego?
– Właśnie o to pytam. Po twarzy Giny przebiegł cień. Odwróciła się szybko.
– Jeśli myślisz o mężu i dzieciach, to nigdy tego nie chciałam. Ty i Roger jesteście moją
rodziną.
Mary uśmiechnęła się sceptycznie.
– Ładna mi rodzina.
– Ja jestem szczęśliwa stwierdziła Gina, schodząc z drabiny i wygładzając tapetę u dołu, po
czym przycięła ją nad szeroką listwą przy podłodze. – Rodziny bywają różne.
– Wiem – odparła Mary, wstając i kierując się ku drzwiom. – Ale ty, Roger i ja to bardzo
dziwna rodzina, jak by nie patrzeć.
Klęcząc na podłodze, Gina obejrzała się przez ramię.
– Skoro mowa o Rogerze, nie zapomnij mu powiedzieć o pękniętej desce w toalecie przy
niebieskim pokoju, dobrze?
Policzki Mary poróżowiały. Sprawiała wrażenie zmartwionej.
– Sama będziesz musiała mu powiedzieć. Dalej z nim nie rozmawiam.
Gina westchnęła i wstała.
– O co poszło tym razem?
Wyglądało na to, że gospodyni i dozorca ciągle się o coś sprzeczają.
– Upiera się podrzucać żarcie Annabel, choć go specjalnie prosiłam, żeby tego nie robił.
– Ale Roger kocha Annabel. Przecież o tym wiesz.
81746497.004.png
– To mój pies – oznajmiła Mary stanowczo, – Weterynarz mówi, że jest za gruba. Powinna
być na niskokalorycznej diecie, a jak ma schudnąć, skoro Roger za moimi plecami daje jej resztki
ze stołu?
– Roger ma za miękkie serce. Nie może znieść jej skowyczenia podczas posiłków. Naprawdę
ściska się od tego serce.
– To mój pies – powtórzyła Mary z niezwykłym dla siebie uporem. – Sama wiem, co jest dla
Annabel najlepsze.
– Na pewno – przytaknęła Gina, rezygnując z dyskusji. – Porozmawiam z Rogerem, dobrze?
Mary skinęła głową. Sprawiała wrażenie częściowo udobruchanej. W drzwiach zatrzymała
się na chwilę.
– Aha, przypomniałam sobie, po co tu przyszłam. Jakiś pan dzwonił kilka minut temu.
– Jaki pan?
– Nazywa się Alex Colton; Chciał z tobą porozmawiać o wynajęciu pokoju.
– Masz jego numer?
Mary potrząsnęła głową.
– Jest w mieście. Powiedziałam mu, jak dojechać. Ma się tu zjawić dziś po południu, żeby się
z tobą umówić osobiście.
Gina popatrzyła na ścinki tapety i mokrą podłogę.
– Mam nadzieję, że się nie pojawi, zanim skończę. Marzyłam o jednym dniu spokojnej
pracy.
– Nie ma takich dni w tym interesie – uśmiechnęła się Mary, odzyskując pogodny nastrój, –
Po czternastu latach powinnaś o tym wiedzieć. Naprawdę ładnie to – wygląda – dodała,
wskazując na świeżo wytapetowaną ścianę, Świetna robota.
Wyszła znikając na schodach z lśniącego dębu, biegnących do holu wzdłuż ściany
ozdobionej witrażem.
Gina stała w drzwiach, myśląc o swej gospodyni. Mary Schick jest warta swej wagi w złocie.
Była tu niemal od dnia, kiedy Gina otworzyła hotel w starym dworku. Trudno było go sobie
wyobrazić bez niej.
Gospodyni, drobna, szczupła kobieta o siwiejących włosach, była osobą spokojną i fachową,
na której od razu można było polegać. Przeżyła całe życie, zajmując się innymi. Zaraz po szkole
średniej prowadziła rodzinną restaurację i opiekowała się rodzicami. Nigdy nie wyszła za mąż
ani nie wyjechała poza Azure Bay. Kiedy umarła jej matka, a wkrótce potem ojciec, sprzedała
restaurację, z radością uwalniając się od odpowiedzialności, i przyszła pracować u Giny Mitchell
jako kucharka i gospodyni.
W kilka miesięcy później sprzedała domek rodziców w miasteczku i wprowadziła się do
hotelu. Gd tego czasu ona i Gina niemal się nie rozstawały.
81746497.005.png
Czternaście lat, myślała Gina, wracając do pokoju i potrząsając głową z niedowierzaniem.
Uklękła, żeby odmierzyć następny pasek tapety, lecz wizyta Mary skierowała jej myśli na inne
tory i trudno jej było skupić się na pracy.
– Prawie trzydzieści sześć lat... – powiedziała, przysiadając na piętach... – Boże, nie mogę w
to uwierzyć. Gdzie się podział cały ten czas?
Wstała zapominając o trzymanym w ręku ołówku, i podeszła do okna. Za oprawionymi w
ołów szybkami, w ciepłym powiewie wiatru chwiała się wierzba, częściowo zasłaniając widok na
jezioro. Gina patrzyła na zielone witki, myśląc o szybko uciekającym czasie.
Kiedy tak stała w oknie, wyglądała jak chłopiec. Miała na sobie luźne dżinsowe szorty, białą
bawełnianą koszulę z podwiniętymi rękawami i znoszone tenisówki. Była szczupła i opalona od
ciągłej pracy na dworze. Ciemne, kręcone włosy nosiła krótko przycięte. Miała oczy koloru
orzechów laskowych, wystające kości policzkowe obsypane piegami i trzeźwe, poważne
spojrzenie, które kłóciło się z chłopięcością jej twarzy i sylwetki.
Czternaście lat, pomyślała znowu, wychylając się przez okno, żeby popatrzeć na jezioro.
Prawie połowę swego życia oddała temu domowi.
Niczego jednak nie żałowała. Edgewood Manor było jej życiem, jej namiętnością,
spełnionym marzeniem. Niewielu ludziom jest dane żyć w świecie snów, które się ziściły, tak jak
jej się to zawsze udawało.
Pamiętała, jak pierwszy raz zobaczyła to stare domostwo i przypływ tęsknoty, jaki odczuła,
patrząc na jego dumną fasadę i rozległe grunty. Od tej pory, będąc u progu dwudziestu jeden lat,
chciała je mieć i zrobiłaby wszystko, żeby zdobyć dość pieniędzy.
Prawdę mówiąc to, co zrobiła, żeby te pieniądze zdobyć, było prawie niewiarygodne...
Twarz Giny stężała. Istniały wspomnienia, do których nie pozwalała sobie wracać.
Pogrzebała je głęboko w przeszłości i tam miały pozostać na zawsze. Wystarczała jej
świadomość, że Edgewood Manor należy do niej. Dopóki interes przynosi skromny dochód, a
ona spłaca w terminie pożyczkę hipoteczną, nikt nie może jej odebrać tego domu. Nikt,
pomyślała z mocą, zaciskając ręce na ramie okna.
Zwróciła wzrok na sad. Był początek czerwca i kwiaty znikły z drzew owocowych,
zastąpione świeżymi, zielonymi liśćmi. Wkrótce dojrzeją owoce i ona razem z Mary będą zrywać
kosze jabłek, gruszek i soczystych moreli. Mary zrobi dżemy i konfitury.
Potem nadejdzie mróz i liście opadną. Zza gór przyjdzie śnieg, a jezioro spowije mgła.
I przejdzie kolejny rok. I jeszcze jeden...
Nagłe dostrzegła samotną postać pod jabłonią.
– Roger! – zawołała, wychylając się z okna. – Co robisz?
Spojrzał w górę i pomachał kawałkiem drewna, który strugał.
– Nie odchodź! – dodała. – Schodzę do ciebie.
81746497.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin