Graham Masterton - Katie Maguire.txt

(587 KB) Pobierz
Graham Masterton






Katie Maguire























































Ar scáth a chéile a mhaireas na daoine.
"Każdy żyje w czyim cieniu".

irlandzkie przysłowie

NOTA AUTORA

     Pierwszego maja 1915 roku, drugiego roku pierwszej wojny wiatowej, z Nowego Jorku wypłynšł luksusowy liniowiec Cunarda, "Lusitania", kierujšcy się do Liverpoolu w Anglii. W tym okresie wojny na dnie morza spoczywała już znaczna liczba brytyjskich statków handlowych zatopionych przez niemieckie okręty podwodne. Tego samego poranka, kiedy "Lusitania" wypływała w rejs, władze niemieckie opublikowały w amerykańskich gazetach ostrzeżenie dla podróżujšcych. Sšdzono jednak, że nadzwyczajna prędkoć liniowca pozwoli mu uniknšć wszelkich ataków U-Bootów.
     Szeć dni póniej, gdy statek zbliżał się do wybrzeża południowo-zachodniej Irlandii, kapitan William Turner został ostrzeżony, że w okolicy stwierdzono obecnoć U-Bootów, a na wodach, przez które zamierza płynšć, zostały już zatopione trzy brytyjskie statki. Jednak kapitan utrzymał dotychczasowy kurs, a nawet - co zupełnie niezrozumiałe - zmniejszył prędkoć.
     Kiedy "Lusitania" dopływała do portu w Queenstown (obecnie Cobh) namierzył jš okręt podwodny U-20 dowodzony przez kapitana Walthera Schwiegera. Wystrzelił tylko jednš torpedę, która przebiła burtę "Lusitanii" tuz pod liniš wody. Pierwsza eksplozja spowodowała kolejny wybuch i potężny liniowiec zatonšł w cišgu osiemnastu minut wraz z 1195 pasażerami - mężczyznami, kobietami i dziećmi, w tym 123 Amerykanami.
     Prezydent Wilson i amerykańska opinia publiczna wyrazili oburzenie, jednak w nocie z 10 maja do własnej ambasady w Waszyngtonie Niemcy nie podali zadowalajšcego wyjanienia przyczyn zatopienia liniowca i w końcu wybili nawet medal dla upamiętnienia pomylnej akcji U-20. Storpedowanie "Lusitanii" wpłynęło na postawę opinii publicznej i doprowadziło do przystšpienia Stanów Zjednoczonych do pierwszej wojny wiatowej.
     W sprawie tej katastrofy wiele wymaga jeszcze wyjanienia, wcišż istniejš pytania, na które nie udzielono odpowiedzi. Swego czasu twierdzono, że po uderzeniu torpedy drugi wybuch spowodowała amerykańska amunicja przemycana w ładowniach liniowca. Jednak podczas ostatnich badań podwodnych natrafiono na bryły węgla porozrzucane szeroko po dnie morskim, co sugerowałoby, że najbardziej prawdopodobnš przyczynš tragedii był wybuch pyłu węglowego i tlenu w niemal pustych ładowniach.
     Kapitan William Turner został zmyty z mostka, kiedy statek tonšł, i przeżył. Nie potrafił jednak wyjanić, dlaczego płynšł tak blisko brzegu i dlaczego nie podjšł żadnych działań, które pozwoliłyby uniknšć ataku. Twierdził, że zmniejszył prędkoć statku ze względu na gęstš mgłę, chociaż niebezpieczeństwo ze strony U-Bootów bez wštpienia było znacznie większe niż ryzyko kolizji.
     W centrum Cobh stoi dzisiaj posšg przedstawiajšcy zasmuconego anioła - pomnik powięcony tym wszystkim, którzy zginęli w katastrofie "Lusitanii".

1

     John jeszcze nigdy nie widział tylu wron kršżšcych nad farmš, ile zobaczył tego mokrego listopadowego poranka. Jego ojciec mawiał, że jeli kto zobaczy ich więcej niż siedem naraz, może być pewien, że przyleciały napawać się ludzkš tragediš.
     Tragiczna była także pogoda. Przed witem na Nagle Mountains spadł ulewny deszcz i północno-zachodnie pole było tak grzšskie, że na jego zaoranie John stracił ponad trzy godziny. Włanie zawracał traktorem na najwyżej położonym rogu pola, tuż przy zagajniku zwanym Iollan's Wood, kiedy zobaczył Gabriela. Stał w bramie i goršczkowo wymachiwał rękami.
     John także mu pomachał. Jezu, czego ten idiota znowu chce? Prace, które zleciło się Gabrielowi, lepiej było od razu wykonać samemu, bo wcišż się dopytywał, co ma robić dalej, jakich użyć rub i gwodzi, jakie drewno będzie najlepsze. John nie przerywał orania. Spod kół traktora wyskakiwały wielkie pacyny kleistego błota, Gabriel, grzęznšc w nim, ruszył ku Johnowi w górę pola, wcišż wymachujšc rękami. Wrony natarczywie latały nad nim i wokół niego. Bez wštpienia krzyczał, chociaż John nie słyszał ani słowa.
     Kiedy zadyszany Gabriel, w starym, postrzępionym tweedowym ubraniu i w gumowcach, wreszcie do niego dotarł, John wyłšczy! silnik i zdjšł z uszu ochraniacze.
     -  Co się znów stało, Gabe? Czyżby zapomniał, który koniec szpadla należy wbijać w ziemię?
     -  Tam sš koci, John. K o  c i! Tyle pieprzonych koci, że nie sposób ich wszystkich policzyć!
     Wierzchem dłoni John otarł z twarzy krople deszczu.
     -  Koci? Gdzie? Jakie koci?
     -  Pod ziemiš, John! L u d z k i e koci! Chod i zobacz sam! Całe to miejsce wyglšda jak pieprzone cmentarzysko!
     John zszedł z traktora i od razu pogršżył się po kostki w błocie. Z bliska Gabriel mierdział zwietrzałym piwem. John dobrze wiedział, że Gabriel pije podczas pracy, mimo że ten bardzo się starał jak najlepiej ukrywać puszki murphy'ego pod stertš worków w głębi stodoły.
     -  Kopalimy fundamenty niedaleko domu, kiedy chłopak powiedział, że co jest w ziemi. Zaczšł grzebać palcami i zaraz potem wycišgnšł ludzkš czaszkę z oczodołami wypełnionymi piachem. Pogrzebalimy jeszcze trochę i trafilimy na następne cztery czaszki i koci, jakich nigdy nie widziałe - nóg, ršk, palców, a nawet żebra.
     John poczłapał w kierunku bramy. Był wysoki i ciemny, miał gęste czarne włosy i niemal klasycznš hiszpańskš urodę. Wrócił do Irlandii zaledwie przed rokiem i prowadzenie farmy wcišż sprawiało mu trudnoć. Pewnego majowego poranka zamykał włanie drzwi mieszkania przy Jones Street w San Francisco, kiedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszał głos matki. Poinformowała go, że ojciec miał ciężki zawał. Po dwóch dniach zmarł.
     Nie zamierzał wracać do Irlandii, a tym bardziej przejmować farmy. Jednak matka a priori uznała, że tak włanie musi postšpić jako najstarszy syn swojego ojca, a liczni wujowie, ciotki i kuzyni powitali go tak, jakby włanie został głowš rodziny Meagherów. Poleciał jeszcze raz do San Francisco tylko po to, żeby sprzedać swój "dot.com", firmę zajmujšcš się medycynš alternatywnš, oraz pożegnać przyjaciół. Tak oto się tu znalazł i włanie przekraczał, w gęstym kapuniaku padajšcym z nieba, bramę Meagher's Farm. Po piętach deptał mu cuchnšcy piwem Gabriel.
     -  Powiedziałbym, że to było masowe morderstwo - wysapał Gabriel.
     -  Cóż, zobaczymy.
     Główny budynek posiadłoci był szeroki, przestronny, miał zielone ciany i szary, spadzisty dach. Po jego południowo-wschodniej stronie rosło szeć czy siedem bezlistnych wišzów, przypominajšcych grupkę zakłopotanych osobników majšcych włanie wejć do kšpieli. Opadajšcy stromo podjazd wiódł do drogi prowadzšcej do Ballyhooly na północy i Cork City, jedenacie mil na południe. John przeszedł przez zabłocony, choć wyasfaltowany dziedziniec i zbliżył się do północnej ciany budynku, gdzie Gabriel i chłopak o imieniu Finbar rozebrali już starš przegniłš spiżarnię i rozpoczęli wykopy pod fundamenty nowoczesnej wylęgarni kurczšt.
     Oczycili kawałek gruntu mniej więcej dwanacie na dwadziecia stóp. Ziemia była czarna, surowa, unosił się nad niš wyrany kwany odór torfu. Finbar stał w pewnej odległoci od wykopu i z ponurš minš żałobnika ciskał szpadel. Był chudym chłopakiem o bladej twarzy, krótko ciętych włosach i odstajšcych uszach. Miał na sobie przemoczony szary fartuch roboczy.
     Przed nim na ziemi leżały cztery ludzkie czaszki. Widok przywodził na myl najbardziej koszmarne fotografie wykonane w Kambodży w okresie rzšdów Pol Pota. Bliżej mokrej, otynkowanej ciany budynku widniała dziura, a w niej mnóstwo zabłoconych ludzkich koci.
     John pochylił się i popatrzył na czaszki, jakby spodziewał się z ich strony jakich wyjanień.
     -  Boże wszechmogšcy! Muszš tu leżeć już bardzo długo. Na żadnej nie ma nawet skrawka ciała.
     -  Powiedziałbym, że to nie oznaczony grób - zauważył Gabriel. - Grupa ludzi, którzy w przekonaniu IRA stanęli po złej stronie.
     -  Wystraszyłem się jak jasna cholera - powiedział Finbar. Ocierał rękawem nos. - Kopałem, kopałem i nagle ta czaszka... Umiechnęła się do mnie jak mój stary wujaszek Billy.
     John złapał długi żelazny pręt i zaczšł dgać nim ziemię pomiędzy koćmi. Ujrzał żuchwę, częć klatki piersiowej i kolejnš czaszkę. Zatem pogrzebano tutaj przynajmniej pięć osób. Mógł zrobić tylko jedno: zatelefonować po Gardę.
     -  Chyba nie sšdzisz, że twój ojciec o tym wiedział? -zapytał Gabriel, kiedy John ruszył w kierunku domu.
     -  Co ty sobie mylisz? Oczywicie, że nie wiedział.
     -  Hmm, twój ojciec był znanym zagorzałym republikaninem.
     John zatrzymał się i popatrzył mu w oczy.
     -  Co chcesz przez to powiedzieć?
     -  Niczego nie chcę powiedzieć. Jeli jednak pewni ludzie szukali miejsca, aby ukryć jakie zwłoki, tak żeby nikt ich nigdy nie znalazł, a twój ojciec miał wobec nich jakie zobowišzania... Chyba rozumiesz, co mam na myli.
     - Och, daj spokój, Gabriel. Mój ojciec nie pozwoliłby na zakopywanie zwłok w jego posiadłoci!
     -  Nie byłbym tego taki pewien, John. Kiedy co już tu zakopano na pewien czas, pod oborš.
     -  Mówisz o broni?
     -  Mówię o tym, że będzie najlepiej dla wszystkich zainteresowanych, jeli zapomnimy o tym, co dzisiaj znalelimy. W końcu ci ludzie sš już martwi i pogrzebani, po co więc im przeszkadzać? Twój ojciec także nie żyje, także go pochowano. Chyba nie chcesz, żeby teraz kto próbował zbezczecić jego dobre imię, prawda?
     -  Gabe, to sš ludzie, na miłoć boskš - odparł John. - Jeli wszystko przemilczymy, kilka rodzin nigdy się nie dowie, gdzie się podziali ich synowie i mężowie. Czy potrafisz wyobrazić sobie co gorszego?
     -  Pewnie masz rację. Wcišż jednak j...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin