Graham Masterton - Zwierciadło Piekieł.txt

(676 KB) Pobierz
Graham Masterton
Zwierciadło piekieł
Przełożyła Paulina Braiter
Wydanie oryginale: 1988
Wydanie polskie: 1992
   

   A Francois Truchaud
   Merci, mon ami!
   

  1.
   Morris Nathan uniósł do oczu złożone niby lorgnon okulary przeciwsłoneczne i z zadowoleniem przyjrzał się swej czwartej żonie kršżšcej leniwie po basenie na materacu.
   - Martin - rzekł - powiniene oszczędzać energie. Nikt, ale to nikt nie będzie chciał zrealizować filmu o Boofulsie. Jak mylisz, czemu do tej pory kto się tym nie zajšł?
   - Może nikt o tym nie pomylał? - zasugerował Martin. - Albo i pomylał, ale uznał to za zbyt oczywiste. Dla mnie jednak to naturalne. Złotowłosy chłopczyk ze stanowego sierocińca w Idaho staje się wiatowš gwiazdš. I to w niecałe trzy lata.
   - Tak, jasne - zgodził się Morris. - Po czym zostaje poršbany na więcej kawałków, niż liczy sobie przeciętna układanka.
   Martin odstawił szklankę.
   - No cóż, zgadza się. Ale wszyscy o tym wiedzš, to znaczy stanowi to częć podstawowej legendy, toteż nie pokazuję jego mierci. Żadnych plastycznych szczegółów. Widzimy tylko, jak odjeżdża ze studia tego ostatniego wieczoru. Trochę przypomina to Butcha Cassidy i Sundance Kida. Pamiętasz tamto zakończenie.
   Morris opucił okulary i przyjrzał mu się z namysłem.
   - Wiesz co, Martin? Przez długi czas oszukiwałem się, że żenię się dla intelektu, czy uwierzysz? Konwersacja, dowcip, głębia - tego szukałem w kobiecie. A przynajmniej wmawiałem sobie, że tego włanie pragnę. Trzy moje pierwsze żony miały ukończone studia. No, pamiętasz Sherri, tę trzeciš? Pytam się, kto mógłby jš zapomnieć? Ale potem, pewnego dnia, już po naszym rozwodzie, przeglšdałem album z fotografiami i zdałem sobie sprawę z tego, że wszystkie moje żony miały jednš wspólnš cechę i nie był to bynajmniej intelekt. Odwrócił się i miłonie spojrzał na dwudziestodziewięcioletniš rudowłosš kobietę w skšpym szydełkowym bikini, zataczajšcš kršg za kręgiem na zmarszczonej bryzš powierzchni basenu. - Bufory. Oto, dlaczego jš polubiłem. I byłem głupcem, wstydzšc się przed sobš do tego przyznać. Zupełnie jak faceci, którzy kupujš Playboya wmawiajšc sobie, że to tylko dla artykułów. - Otarł usta wierzchem dłoni. - Zgoda, to infantylne. Ale to mi się włanie podoba. Bufory.
   Martin osłonił oczy rękš i zerknšł na kobietę w basenie.
   - Czyli tym razem dokonałe dobrego wyboru?
   - No jasne. Bo Alison ma figurę bez rozumu. Jeli odejmiesz jej iloraz inteligencji od obwodu biustu, otrzymasz liczbę trzycyfrowš. I możesz mi wierzyć, że jeli kiedy jeszcze spotkam babkę, która na mnie podziała, będzie to jedyna interesujšca mnie statystyka.
   Martin odczekał chwilę przed powrotem do tematu Boofulsa. Nie chciał, aby Morris pomylał sobie, że nie ciekawi go Alison, znikomoć jej inteligencji ani ogrom biustu. Podniósł do ust swojš wódkę z sokiem pomarańczowym, wolno wysšczył łyk, po czym z powrotem odstawił jš na biały stół z lanego żelaza.
   - Mam tu streszczenie, gdyby chciał rzucić na nie okiem - zaproponował, odchrzškujšc.
   Morris wolno potrzšsnšł głowš.
   - Martin, to trucizna. Wszyscy producenci, o których jestem w stanie pomyleć, znienawidzš ten pomysł. Jest na nim piętno Kaina, cała ohyda spraw Fatty'ego Arbuckle'a, Lupe Yeles czy Sharon Tate. Zapomnij o tym. Wszyscy inni już dawno to zrobili.
   - Wcišż jednak czasami wieczorem pokazujš jeszcze w telewizji Gwiżdżšcego Chłopca - nalegał Martin. - Niemal każdy, kogo zapytasz, pamięta co najmniej dwie linijki "Heartstrings", nawet jeli nie wie, kto pierwszy to piewał.
   Morris milczał przez długš chwilę. Para kalifornijskich przepiórek z trzepotem wylšdowała na dachu basenowej przebieralni zbudowanej w stylu Tudorów, zaczęła ćwierkać i rozglšdać się za prażonymi fistaszkami. W końcu powiedział:
   - Martin, jeste dobrym scenarzystš. Pewnego dnia zostaniesz bogatym scenarzystš, oczywicie jeżeli dopisze ci szczęcie. Ale jeli będziesz łaził po Hollywood, próbujšc wepchnšć komu akurat ten temat, to skończysz jako żaden autor, zero, bo nikt nie zechce się z tobš zadawać. Zrób sam sobie przysługę i zapomnij o tym, że Boofuls kiedykolwiek istniał.
   - Daj spokój, Morris, to idiotyczne. To jakby upierać się, że nigdy nie było Shirley Tempie.
   - Niezupełnie. W końcu Shirley Tempie nie została zaršbana na mierć przez swojš babkę, prawda?
   Martin zwinšł scenariusz w rulon i uderzył nim w dłoń.
   - Nie wiem, Morris. To co, co naprawdę chciałbym zrobić. Jest w tym absolutnie wszystko. Piosenki, taniec, sentymentalna historyjka.
   Alison przypłynęła do brzegu i wspięła się na krawęd basenu. Morris obserwował jš wzrokiem dobrotliwego posiadacza; poczerwieniałe od słońca ręce splótł na brzuchu niczym Budda.
   - Czyż nie jest wietna? - zwrócił się do całego wiata.
   Martin skinšł ku niej głowš.
   - Jak leci?
   Alison ucisnęła wycišgniętš dłoń, ochlapujšc wodš jego i scenariusz.
   - W porzšdku, dzięki. Choć wydaje mi się, że chyba zaczyna mi się łuszczyć skóra na nosie. Jak mylisz?
   - Powinna używać olejku, kwiatuszku - odparł Morris.
   Alison była bardzo ładna, tym specjalnym rodzajem pustej urody. Zadarty, piegowaty nos. Bladozielone oczy. Szeroki, z dentystycznego punktu widzenia bezbłędny umiech.
   I naprawdę ogromne piersi, każda równie duża jak jej głowa, ledwo mieszczšce się w szydełkowym staniczku bikini. Po krótkich obliczeniach Martin doszedł do wniosku, że jej iloraz inteligencji wynosił 29, plus minus parę centymetrów.
   - Zostaniesz na obiedzie? - zapytała Alison. - Będzie tylko jogurt i owoce. Wiesz - moja linia i brzuszek Morriego.
   Martin pokręcił głowš.
   - Przyszedłem tylko pokazać Morrisowi mój nowy scenariusz.
   Alison zachichotała i nachyliła się, aby pocałować Morrisa w pomarszczone, szkarłatne czoło.
   - Mam nadzieję, że mu się spodobał. Zrzędził dzi caaaały dzień.
   - Niespecjalnie. Tak naprawdę, to wzbudził jego żywš niechęć.
   - Och, Morry - nadšsała się Alison.
   Morris wydał z siebie długie, przecišgłe westchnienie.
   - Martin napisał scenariusz o Boofulsie.
   Alison skrzywiła się z dziecinnym niesmakiem.
   - Boofuls? Nic dziwnego, że Morry'emu się to nie podobało. To takie okropne. To ma być horror?
   - Nie - wyjanił Martin, starajšc się zachować cierpliwoć. - Musical oparty na jego życiu. Chciałem opucić to, co się zdarzyło na końcu.
   - Ale jak chcesz to zrobić? - niewinnie zapytała Alison. - No wiesz, jeli mówisz "Boofuls", to jest to jedyna rzecz, jakš się pamięta. To znaczy, co się z nim w końcu stało.
   Morris wzruszył ramionami, jakby potwierdzało to ostatecznie jego opinię. Jeli dziewczyna tak tępa jak Alison uważała, że scenariusz na temat Boofulsa to okropny pomysł, to co tu mówić o Paramouncie? Albo M-G-M, gdzie Boofuls kręcił swój ostatni, nie dokończony film w dniu, kiedy został zamordowany?
   Martin dopił drinka i wstał.
   - Chyba będę leciał. Muszę jeszcze skończyć tę przeróbkę Drużyny A.
   Morris z powrotem opadł na swój materac, a Alison przysiadła na jego grubym, włochatym udzie.
   - Słuchaj - powiedział. - Nic mogę ci zabronić, żeby próbował sprzedać ten pomysł. Moja rada jednak brzmi: nie rób tego. Nic dobrego z tego nie będzie, a może ci to bardzo zaszkodzić. Jeli jednak będziesz próbować, nie mieszaj mnie do tego. Zrozumiałe?
   - Jasne, Morris - odparł Martin wiadomie wyważonym tonem. - Rozumiem. Dzięki za powięcenie mi cennego czasu.
   Przecišł wieżo podlany trawnik, idšc w stronę tylnej bramy. Jego wyblakły mustang koloru mosišdzu zaparkowany był w cieniu eukaliptusa tuż za furtkš. Rzucił scenariusz na przednie siedzenie, wsiadł i uruchomił silnik.
   - Morris Nathan, arbiter dobrego smaku - powiedział na głos, hałaliwie wykręcajšc w Mulholland Drive. - Boże, chroń nas od agentów i wszystkich ich spraw.
   
* * *
   Podczas jazdy do mieszkania na Franklin Avenue słuchał cieżki dwiękowej ze Słonecznej serenady, ostatniego musicalu Boofulsa, podkręciwszy głonoć magnetofonu do oporu. Kiedy zatrzymał się na wiatłach przy końcu Mulholland, dwie piegowate od słońca nastolatki na rowerach spojrzały na niego ciekawie, po czym zachichotały. Przecišgłe smyczki orkiestry studia M-G-M i wysoki piskliwy głos Boofulsa piewajšcego "Zmieć pokruszone promyki słońca" nie były raczej muzykš, jakiej można by oczekiwać w samochodzie szczupłego trzydziestoczterolatka w okularach, ubranego w wypłowiałš kraciastš koszulę i wytarte dżinsy.
   - Może zatańczymy? - żartobliwie zaproponowała jedna z nich.
   Obdarzył jš skšpym umiechem i potrzšsnšł głowš. Wcišż jeszcze czuł wciekłoć na Morrisa za tak całkowite zmiażdżenie jego projektu. Kiedy pomylał o niektórych beznadziejnych pomysłach Morrisa, nie mógł nawet w częci pojšć, czemu agent uznał Boofulsa za takš potwornoć. Na miłoć boskš, zrobiono przecież filmy m. in. o Jamesie Deanie, zawale Patricii Neal i raku koci Teda Kennedy'ego. I to ma być dobry smak? Co było takiego odstręczajšcego w Boofulsie?
   Z piskiem zdartych opon zjechał z Bulwaru Zachodzšcego Słońca. Zaparkował na ulicy, bo właciciel domu, pan Capelli, zawsze wolał na noc wstawić swego dziesięcioletniego lincolna do garażu, w obawie, by kto go nie porysował, by nie opadł nań pyłek z kwitnšcych drzew lub przelatujšcy ptak nie omielił się zapaskudzić go częciowo strawionym ziarnem. Za plecami gospodarza Martin nazywał lincolna "Mafiamobil".
   Na górze, w niewielkim mieszkaniu, brudna filiżanka i talerze po niadaniu i kolacji wcišż jeszcze leżały nietknięte w kuchennym zlewie, dokładnie tak, jak je zostawił. Był to jeden z aspektów samotnego życia, do którego cišgle jeszcze nie mógł przywyknšć. Przez otwarte drzwi sypialni widać było zmiętoszonš pociel na łóżku, w którym sypiał teraz sam, i wielki plakat pod szkłem z Gwiżdżšcego Chłopca, pierwszego musicalu Boofulsa. Przesze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin