Orwig Sara - Wybór Falcona (Harlequin Desire 255).pdf

(716 KB) Pobierz
Microsoft Word - Orwig Sara - Wybór Falcona.rtf
SARA ORWIG
Wybór Falcona
Falcon’s Lair
Tłumaczyła: Alicja Dobrzańska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– A gdzie się chowają pumy, kiedy pada śnieg?
Ben Falcon spojrzał na pięcioletniego chłopca siedzącego obok
niego na siedzeniu dżipa. Wycieraczki samochodu poruszały się
rytmicznie, zgarniając śnieg, który sypał z szarego od chmur nieba.
– Nie wiem, Renzi. Może mają jaskinie, w których mogą się
schować. Zresztą pumy mają grube futro, więc tak łatwo nie marzną.
– Chciałbym zobaczyć pumę. Jeszcze nigdy żadnej nie
widziałem.
– Tutaj czasami można na nie trafić. Kiedyś na pewno jakąś
zobaczysz.
– Jak będę musiał wrócić do miasta, to nie zobaczę. Ben znów
zerknął na chłopca, objął go i lekko uścisnął.
Rzadko zdarzało się, żeby mały wspominał o swojej matce albo o
powrocie do niej. Renzi patrzył na niego wielkimi, brązowymi
oczami, w których było tyle zaufania i miłości, że Falcon poczuł ostre
ukłucie bólu. Jak to możliwe, że jego własna matka go nie chce? Za
zakrętem drogi ukazały się niskie zabudowania z ośnieżonymi
dachami i spiralami dymu sączącego się z kominów. Ranczo Bar-B
było domem dla chłopców, którzy z jakichś powodów nie mogli
mieszkać ze swoimi rodzinami. Od chwili kiedy Ben poznał Lorenzo
Lopeza, coś ciągnęło go do tego chłopca i od czasu do czasu zabierał
go na parę dni do swojej posiadłości, która sąsiadowała z Bar-B od
południowej strony.
739999535.001.png
Zatrzymał dżipa na widok Derka Hansena. Wysoki, energiczny i
wesoły dyrektor ośrodka zapiął szczelniej kurtkę i pomachał mu ręką.
Ben odpowiedział mu podobnym gestem i spojrzał na Renziego, który
odpinał właśnie pas bezpieczeństwa, a potem objął Bena i przytulił się
do niego mocno.
– Dziękuję, że pozwoliłeś mi zostać u ciebie.
– Niedługo znów przyjedziesz do mnie. Zabiorę cię w niedzielę.
– Dzięki.
Ben pochylił się i otworzył drzwi, a chłopiec wyskoczył z dżipa,
pomachał ręką dyrektorowi i pobiegł do budynku.
– Mam nadzieję, że dobrze się bawił – odezwał się Ben, nie
wysiadając z samochodu.
– Wiem, że było mu u ciebie dobrze – odparł Derek. – Dzięki za
to, że się nim tak zajmujesz.
– Chciałbym zrobić więcej, ale sądząc z prognozy pogody,
będziemy mieli następną cholerną burzę śnieżną.
– Może matka natura zapomniała, że to już początek kwietnia i
powinna zacząć się wiosna. Uważaj, gdy będziesz wracał do domu.
Derek cofnął się o krok, a Ben ruszył w drogę powrotną. Minął
dwóch chłopców na koniach i pozdrowił ich skinieniem ręki.
Widoczność pogarszała się; wszystko okrywał śnieg, a gałęzie drzew
wzdłuż drogi uginały się pod jego ciężarem.
W końcu znalazł się na wzgórzu, skąd było już niedaleko do jego
rancza, przycupniętego u stóp zbocza pasma Sangre de Cristo w
Górach Skalistych. Płatki śniegu wirowały w polu widzenia, a silnik
739999535.002.png
dżipa mącił ciszę. Droga była tu kręta, a teren opadał w dół. Ben
omiótł spojrzeniem rozciągającą się przed nim biel i ciemne
wierzchołki drzew poniżej. Nagle dostrzegł pomarańczowy błysk.
– Co, u diabła, się dzieje?
Nieduży płomień strzelał w górę wśród obłoków czarnego dymu.
Ben przyglądał się temu przez chwilę w osłupieniu, po czym nacisnął
gwałtownie na pedał hamulca i, przeklinając pod nosem, włączył
wsteczny bieg. Jakiś cholerny turysta wjechał na teren posiadłości
Bena, a jego samochód musiał stoczyć się na dół i stanąć w
płomieniach!
Podjechał z piskiem opon niebezpiecznie blisko krawędzi zbocza,
a potem z pośpiechem zjechał w dół krętą drogą, przy coraz gęściej
padającym śniegu. Na szczęście znał tutaj każdy skrawek ziemi,
skręcił więc w miejscu, gdzie pod śniegiem wiodła wąska dróżka.
Rzadko odczuwał brak telefonu komórkowego, ale w tej chwili dałby
wiele za możliwość sprowadzenia pomocy.
Zwolnił na wyboistej drodze. Nie widział teraz ognia, gdyż widok
zasłaniały mu wysokie świerki i bezlistne osiki. Po chwili jednak
zobaczył płomienie i serce zamarło mu w piersi. Pomoc i tak
przyszłaby za późno, gdyż w każdej chwili mógł nastąpić wybuch
zbiornika paliwa. Zahamował, wyskoczył z dżipa i pobiegł w stronę
płonącego auta, czując, że skóra mu cierpnie na myśl o eksplozji.
Zobaczył, że jakiś ciemny kształt poruszył się na ziemi tuż przy
samochodzie. Na białym śniegu ujrzał wyraźnie długie, gęste włosy
kasztanowego koloru. Kobieta leżała na brzuchu, w odległości może
739999535.003.png
metra czy dwóch od płonącego samochodu.
Pędził w jej stronę, niepewny, czy zdąży na czas. Kobieta
usiłowała się podnieść, ale upadła z okrzykiem bólu. Ben dopadł do
niej wreszcie i chwycił ją za ramiona.
– Ostrożnie. Pomogę pani.
– Muszę iść – wysapała, usiłując się wyrwać, ale jednak po chwili
z jękiem zwisła bezsilnie w jego ramionach. – Pomóż mi – szepnęła
patrząc mu w oczy. Na jej włosach i rzęsach osiadły płatki śniegu,
policzek przecinała czerwona linia zadrapania. Chwyciła go za szyję i
przylgnęła mocno do swego wybawiciela.
Odbiegł jak najdalej od samochodu, trzymając ją na rękach.
Doznał dziwnego, dawno nie doświadczanego uczucia – pragnął
opiekować się i chronić nieznajomą, która oparła głowę na jego piersi.
Przycisnął ją mocniej i poczuł, jakie miękkie ma ciało i że pachnie
wiosenną świeżością. Kosmyk jedwabistych włosów połaskotał go w
policzek i Ben zdał sobie sprawę, od jak dawna nie dotykał kobiety.
Pamiętając o grożącym niebezpieczeństwie, starał się jak najszybciej
oddalić od samochodu.
Głośny podmuch eksplozji rzucił go na ziemię. Upadł,
przykrywając sobą ranną kobietę i przez chwilę, mimo całej grozy tej
sytuacji, był aż nadto świadomy wspaniałości jej ciała, jego giętkości i
miękkości. Spojrzał w jej szeroko otwarte oczy i o mało nie utonął w
ich zielonej głębinie.
Poczuł bolesne uderzenie w ramię, a potem coś płonącego spadło
mu na nogi. Zrzucił to kopnięciem i przeturlał się po śniegu, żeby
739999535.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin