Orwig Sara - Zwariowana rodzinka (Harlequin Super Romance 36).pdf

(1175 KB) Pobierz
Microsoft Word - Orwig Sara - Zwariowana rodzinka.doc
SARA ORWIG
Zwariowana rodzinka
The Mad & The Bad & The Dangerous
Tłumaczył: Michał Wroczyński
1.
– Ki diabeł?
Jason Hollenbeck drapał się po brodzie i spoglądał w gęsty cień,
zalegający pod wysokimi sosnami. Na stoku pagórka widniał tuzin
stożkowatych kopczyków uformowanych z piasku na kształt wielkich
mrowisk.
Zaintrygowany, pochylił się i wtykając palec w suchą, osypującą
się ziemię, zaczaj z uwagą studiować jeden z zagadkowych stożków.
Nie dostrzegł żadnych przemykających mrówek. Po prostu kopczyk z
ziemi. I następny... i jeszcze następny. Kopczyk za kopczykiem.
Wyprostował się oszołomiony.
– Muszę tu częściej przychodzić – mruknął.
Szlak numer trzynaście wiódł przez samotne, odległe górskie
zbocze w parku narodowym San Saba w Sangre de Cristo Mountains i
Jason doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jedyną osobą, która
się tutaj pojawia, jest on sam.
Jego uwagę przykuł nagle pomarańczowy błysk między sosnami.
Natychmiast wielkimi krokami ruszył w tamtą stronę. Wydawało mu
się, że dostrzega postać ubraną w białą koszulę i pomarańczową
pelerynę.
Przyśpieszył jeszcze bardziej, nie spuszczając oka ze
zwodniczego kształtu przed sobą. Wtem nieoczekiwanie ziemia
usunęła mu się spod nóg i Jason wpadł do dołu przykrytego liśćmi i
gałązkami.
739977213.001.png
– Ki diabeł...
Wylądował niezgrabnie najpierw na stopach, a następnie
przewrócił się na plecy, rozbryzgując mulistą wodę. Kiedy wreszcie
podniósł się i wyprostował, zawadził o coś ramionami. Posypał się na
niego deszcz liści, ziemi i gałęzi. Gdy uniósł głowę, dobiegł go
dźwięczny, dziecięcy śmiech.
Ogarnęła go ślepa furia. Oparł się o krawędź dołu i wydźwignął z
niego do połowy; na tyle, aby dostrzec znikającego między drzewami
chłopca w pomarańczowym skafandrze.
Pod ciężarem jego ramion brzeg jamy osunął się i Jason
ponownie wylądował na dnie, a z góry posypały się kolejne grudy
ziemi. Teraz już wiedział, skąd wzięły się owe stożkowate kopczyki.
Wiedział też, kim była postać ubrana w białą koszulę i pomarańczowy
skafander: jednym z przeklętych bachorów Ruarków, który specjalnie
czekał tu na Jasona. To właśnie jeden z tych upiornych szczeniaków
wykopał dziurę w ziemi. Znał nawet ich imiona: Will, Brett i Kyle.
Przed rokiem sam ich o to zapytał.
Wyciągnął z pochwy nóż, wyżłobił nim stopnie w ścianach jamy i
wygramolił się na zewnątrz. Stanął na brzegu pułapki i popatrzył na
siebie. Jego nowiutki, oliwkowozielony mundur strażnika parkowego
był cały usmarowany błotem. Przeciągnął palcami po swych falistych,
czarnych włosach, strącając z czupryny kilka zeschłych liści.
– Cholerne szczeniaki! – wrzasnął. – Natychmiast macie zasypać
ten dół!
Odpowiedział mu jedynie szum wiatru w konarach drzew.
739977213.002.png
Ogarnięty wściekłością, Jason ruszył górską ścieżką. Nie rozmawiał
nigdy z rodzicami chłopców, ale teraz miał zamiar to właśnie zrobić.
Dotąd próbował porozumieć się bezpośrednio z chłopcami. Chciał ich
przekonać, że w lesie nie powinni grać na bębnie ani robić prób
zespołu muzycznego, ponieważ płoszą zwierzynę. Zabraniał im kąpać
się w rzece. Przepędzał, kiedy między drzewami puszczali zimne
ognie. Szczeniaki Ruarków. Oczyma wyobraźni ujrzał dwójkę
młodszych, pulchniutkich bachorów w rozsznurowanych butach, w
brudnych podkoszulkach i z pokancerowanymi rękami. Ich rodzice
byli zapewne jakimiś flejtuchami, żyjącymi z lasu i rzeki, których
niewiele obchodził los własnych dzieci. Na szczęście pętaki musiały
chodzić do szkoły. W przeciwnym razie Jason miałby je na głowie
przez okrągły rok.
Myślą, że to dowcipne – wykopać dziurę, obserwować, jak
wpadnie w nią strażnik, a następnie dać drapaka. Sądzą, że nie
dosięgnie ich jego gniew, ponieważ dom Ruarków znajduje się poza
terenem parku, a więc poza jego jurysdykcją. Ale nie tym razem. Tym
razem ich wybryk naraża na niebezpieczeństwo turystów, którzy
pojawiają się w parku. Jason wydłużył krok i zamaszyście ruszył po
sosnowych igłach w dół doliny. Strome górskie zbocze opadało do
wąskiej doliny przeciętej wodospadem rzeki San Saba. Łoskot wody
zagłuszał dźwięk kroków. Przeszedł przez solidny, drewniany most,
skręcił na wschód, opuścił żwirową drogę i pomaszerował w kierunku
polany, na której stał dom Ruarków. Rozpierany złością, zbliżył się do
zabudowań i przeskoczył długi płot, wyznaczający granice parku, od
739977213.003.png
którego domostwo Ruarków było oddalone tylko o kilka metrów.
W niewielkiej odległości od rzeki biegła lokalna, żwirowa droga,
przy której znajdował się dom, sprawiający wrażenie postawionej
tymczasowo rudery. Na podwórku walały się dwa rowery, opona
samochodowa, błotnik i piłka nożna. Jason przez chwilę zastanawiał
się, czy zobaczy też brudne talerze porozrzucane na trawie, jak to było
podczas jego ostatniej wizyty w tym miejscu. Dom – okazały,
jednopiętrowy budynek – z bliska prezentował się nieźle. Jason
pomyślał sobie, że, gdyby miał innych właścicieli, wyglądałby uroczo;
jeśli, naturalnie, nowym mieszkańcom udałoby się posprzątać ten
chlew po Ruarkach.
I wtedy dostrzegł w ogródku okrągły, przykryty pomarańczową
peleryną, wypięty zadek kogoś, kto pochylał się właśnie nad grządką.
Znów kopie! – pomyślał ogarnięty wściekłością Jason. To zapewne
najstarszy szczeniak Ruarków; to jego skafander mignął mu między
drzewami w lesie.
Mężczyzna zaczął skradać się bezszelestnie, tak jak nauczył się
tego w lesie. Nie obchodziło go, z którym z chłopców ma do
czynienia. Przeskoczył klomb z różowymi petuniami i chwycił
dzieciaka za kołnierz.
– Spróbuj teraz uciekać, szczeniaku! – warknął. – Za wykopanie
tamtego dołu w lesie czekają cię grube nieprzyjemności.
– Co? – „Szczeniak” ostrym skrętem ciała odwrócił się w jego
stronę i Hollenbeck ujrzał w odległości kilku centymetrów od swojej
twarzy jego oblicze.
739977213.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin