Białek. Zaufaj Ajzikowi.txt

(20 KB) Pobierz
Reportaże Ireneusza Białka

Zaufaj Ajzikowi

Ireneusz Białek

Gazeta Wyborcza 11 kwietnia 2002

  fot. Adam Golec

Jaka jest różnica między psem a białš laskš? O tym, że jest różnica przekonał się Ireneusz Białek.

Wstyd się przyznać, ale zawsze denerwowali mnie ludzie, którzy zanim pomogš przejć przez ulicę, zdšżš zadać kilka pytań w
stylu: O Boże, cóż to za nieszczęcie... To od urodzenia czy po wypadku? A jak pan sobie radzi w życiu? Czy z tym to w ogóle
da się żyć?

Czasem mam ochotę takiemu pomocnikowi nakłać białš laskš po głowie. Ale nigdy tego nie zrobiłem. Nawet nikomu nie zwróciłem
uwagi. Wiem, że ci ludzie nie majš złych intencji. Chcš po prostu udzielić pomocy i w charakterystyczny dla siebie sposób
wyrażajš współczucie. Starałem się więc unikać takich sytuacji, choć nie zawsze było to możliwe, bo jeżeli kto proponował
pomoc, nie chciałem jej odrzucać.

Dwa lata temu poznałem Pawła i jego psa przewodnika. Ich przyjań i przygody przedstawiłem w reportażu radiowym "Paige", który
także był opublikowany w "Gazecie" (15 listopada 2000 r.). Przekonałem się, że z psem można po prostu spacerować - ić z
przyjemnociš, a nie dlatego, że się musi. Wszystko to skłaniało mnie do życzliwego mylenia o psie przewodniku, choć nie
przypuszczałem, że tak szybko pojadę do tej samej co Paweł amerykańskiej szkoły, aby przywieć Ajzika.

24 wrzenia 2000: wolę mieć nogi

Okęcie. O 8.40 lecę do Frankfurtu, a stamtšd już prosto do Detroit. Odprowadza mnie żona - Gosia. Mamy jeszcze chwilę dla
siebie. Przez dwa lata małżeństwa nie rozstawalimy się na tak długo. Długo? Prawie miesišc - dla nas długo...

Po raz setny sprawdzamy, czy mam pod rękš wszystko, co mi będzie potrzebne: paszport, bilety, pienišdze, numery telefonów.

Wsiadam jako pierwszy pasażer. Stewardesa proponuje mi miejsce w business class, mimo że wykupiłem economic. Podobno często
tak się robi w przypadku niepełnosprawnych pasażerów. Miły zwyczaj.

Samolot startuje. Rozmawiam z dziewczynš, która siedzi obok. Opowiadam jej, gdzie lecę, a ona pyta, dlaczego sam. Tłumaczę,
że to warunek szkoły, która daje psy tylko osobom samodzielnym.

We Frankfurcie przyjeżdża po mnie meleksem asystentka z obsługi naziemnej lotniska i pomaga dostać się do kolejnego samolotu.

Na pokładzie słucham Marca Almonda i ulubionej płyty "Enchanted". Trochę drzemię, ale nie chce mi się spać - jestem zbyt podekscytowany.
Mylę o psie, który gdzie tam jest i nie wie, że za parę dni zmieni się także i jego życie. I o Ameryce, w której nigdy
nie byłem...

Wysiadam ostatni, rozmawiam z obsługš, wszyscy życzš mi powodzenia.

Odbieram bagaż, miał wyjć po mnie kto ze szkoły. Nie ma nikogo. Siadam i czekam. Nagle z boku, niespodziewanie, słyszę rozmowę
po polsku.

Męski głos: - Popatrz, ale nieszczęcie...

-   Taki młody - dodaje kobieta.

-   Wolałbym, kurwa, nóg nie mieć niż nie widzieć - podsumowuje mężczyzna.

-   Nie jest tak le - wtršcam się.

Przepraszajš. Mówię, że jednak wolę mieć nogi, więc nie ma sprawy, nie gniewam się. Po godzinie zjawia się Mike, instruktor
ze szkoły. Zabiera mnie do mikrobusu i jedziemy do Rochester, miasteczka oddalonego o 50 mil od Detroit.

Na miejscu wita mnie Jim Gardner. To włanie on będzie moim trenerem.

Jim pokazuje mi pokój. Mówi, że cała prawa strona jest moja, czyli łóżko, szafka, krzesło i prawy kšt pokoju, który na razie
jest pusty, a od rody będzie w nim leżał mój pies. Wszystko, co po lewej, należy do Charliego, z którym będę mieszkał.

Charliego poznałem po kolacji. Pochodzi z Wirginii. Ma 49 lat - spokojnie mógłby być moim ojcem. Kiedy kierował wielkš firmš
i obracał milionami dolarów. Póniej zachorował i stracił wzrok. Jako nieużytecznego zwolnili go z pracy i przeszedł na rentę.

W towarzystwie Charliego zwiedzam szkołę. Wszystko tu jest przystosowane dla niewidomych - kanty obite dermš, wielkie numery
na drzwiach i opisy w brajlu. Zresztš brajl jest wszędzie, nawet na ekspresie do kawy. Wszystkie pomieszczenia ustawione
sš do siebie pod kštem prostym, niemal na każdym kroku można znaleć jakie punkty orientacyjne. Chyba trochę z tym przesadzili,
ale może to tylko mnie się tak wydaje, przybyszowi z Polski, przyzwyczajonemu do utrudnień.

25 wrzenia: praca stopami

Rano pożałowałem, że tu jestem - pobudka o 5.45, chyba pogłupieli. Jako się zwlokłem z łóżka i poszedłem pod prysznic. Dzisiaj
i jutro będziemy ćwiczyć foot work, czyli pracę stopami.

W praktyce wyglšda to bardzo miesznie. Kazali nam założyć uprzęże na szyje, niczym koniom chomšta, wzišć smycze do ręki i
cišgnšć na nich swoich instruktorów, którzy udawali psy. Zatrzymywali się w pobliżu krawężników, a my musielimy je znaleć
stopami, całkiem jak w cyrku. Tak ćwiczylimy do lunchu, a póniej do kolacji.

27 wrzenia: czarny labrador skrzyżowany

Przy niadaniu Jim, mój trener, ogłasza, że dzisiaj jest wielki dzień, bo po lunchu dostaniemy psy. Ja mogę się spodziewać
labradora o nietypowym wyglšdzie.

Podekscytowany rozmawiam z Charliem, ale on wydaje się mniej zdenerwowany. No tak, to przecież nie jest jego pierwszy pobyt
tutaj i pierwszy pies...

-   Irek, mamy dla ciebie psa o imieniu Isaac (Ajzik) - mówi Jim. - To czarny labrador skrzyżowany.

-   Z czym skrzyżowany? - pytam.

-   Chyba z owczarkiem, nie wiemy dokładnie.

Nie wiedzš, dziwne trochę, ale nie chce mi się o tym teraz myleć.

-   Waży 30 kg i ma trzy lata. To mšdry pies, najlepszy, jakiego tu mamy - zachwala Jim. - Za chwilę ci go przyprowadzę, zawołaj
go radonie.

Ta chwila trwała jakie piętnacie minut, ale wydawało mi się, że mijajš godziny.

Wreszcie słyszę na korytarzu: - Jak tam, Irek, jeste gotów?

-   Jestem! - i zawołałem: - Isaac come, come, come to me...

I przyszedł. Właciwie chyba tylko dlatego, że Jim mu kazał. Stoi i dyszy. Dotykam go - nawet przystojny. Każę mu siadać,
on nie reaguje, patrzy na Jima. Skamle, bo Jim wychodzi. W końcu nie ma wyjcia, zaczyna wykonywać niektóre moje polecenia,
siada i waruje. Po kilkunastu takich ćwiczeniach jestem spocony jak mysz. Umęczony kładę się na łóżko i z przerażeniem mylę,
co będzie dalej.

Tego wieczoru psy sš z nami przy kolacji. My jemy, a one muszš siedzieć pod stołem. Boże, dwadziecia psów w jadalni! Jak
ci kelnerzy noszš te posiłki, nie depczšc im po ogonach!

28 wrzenia: pierwszy spacer

Budzę się rano i zdaję sobie sprawę, że już nie wstaję sam. Z rogu, jaki metr od łóżka, dobiega mnie miarowy oddech Ajzika,
który czeka, aż włożę dres i wyjdę z nim na spacer.

-   Czy nie masz dla mnie litoci, czarna bestio! Przecież jest szósta rano, co tak dyszysz? - mamroczę pod nosem.

Po lunchu pojechalimy na wie. Mielimy do przejcia drogę: cały czas prosto, przez kilka mostów i z powrotem. Fantastyczne
przeżycie, nie spodziewałem się takiego tempa. Ajziczek szedł szybko, ale nie cišgnšł i wymijał wszystkich maruderów. Nie
musiałem mu właciwie dawać żadnych korekt. Przechodzilimy koło pięciu instruktorów z krótkofalówkami, przez które informowali
się wzajemnie, kto i gdzie włanie idzie. Nie sposób było się zgubić, bo zaraz znajdował się który i korygował trasę. Nigdy
dotšd nie byłem tak dobrze strzeżony.

1 padziernika: poszarpane nogawki

Niedziela to całkowite lenistwo. Po prostu nic nie robimy. Dobrze, że przyjechał do mnie znajomy ojca, który mieszka w Detroit.
Szkoda tylko, że ten czarny cholernik nie pozwolił facetowi nawet usišć i rozszarpał mu nogawkę od spodni. Nie tak sobie
wyobrażałem psa przewodnika. Mówię o tym Jimowi, a on mi odpowiada, że zna Ajzika już dobrze i nie zaobserwował u niego żadnych
tendencji do agresji. Nie zaobserwował, trudno, może jeszcze będzie miał okazję, bo znajomy obiecał wrócić za tydzień. A
może do tego czasu wymienię psa...

5 padziernika: nikt nie słyszał o Krakowie

Dzisiaj mielimy spotkanie z rodzinami, które wychowujš szczeniaki dla szkoły. Jedynie rodzina Ajzika nie pojawiła się, bo
mój pies nie pochodzi ze szkolnej hodowli. Został przekazany szkole przez ludzi, którzy uznali, że ich pies ma predyspozycje
do bycia przewodnikiem. Prowadzi dobrze, ale i broni całkiem niele - czy to aby nie jest sprzecznoć?

Ci, którzy wychowali inne psy, podchodzili też do mnie. Większoć z nich wiedziała, że Polska leży w Europie, a stolicš kraju
jest Warszawa. Zdziwiło mnie jednak, że absolutnie nikt nie słyszał o Krakowie.

Ale to jeszcze nic. Dave z Cincinnati codziennie przy niadaniu zarzuca mnie dziesištkami pytań: Czy macie w Polsce chrupki
kukurydziane? A potrawy meksykańskie? Hamburgery? I tak dalej.

Po pewnym czasie na każde pytanie odpowiadałem już twierdzšco. Nawet jeżeli w życiu nie słyszałem o produkcie, o który włanie
pyta, bo fascynowało mnie zdziwienie, z jakim przyjmuje moje odpowiedzi.

9 padziernika: z psem możesz wejć wszędzie

Jeszcze dziesięć dni do końca. Dzisiaj jest pizza party. Muszę przyznać, że Meksykanie, których jest tu pięcioro, potrafiš
wietnie się bawić. Ich tłumacz Alfonso, weterynarz z Mexico City, jak tylko usłyszał, że jestem z Polski, zaraz wykrzyczał:
"O, yes! Polaco, Varsovia, Walesa". Od razu znalelimy wspólny język. Ma żal do Amerykanów, że jak mówiš Ameryka, to majš
na myli Stany Zjednoczone, a przecież Meksyk to też Ameryka.

Pizza jest jakby trochę sztuczna, ale da się zjeć. Do tego podali piwo w puszkach. Popijamy je z Charliem i rozmawiamy o
psach. Narzekam, że w Polsce psy przewodniki nie majš takich praw jak w Stanach. Jest zaskoczony i pyta, dlaczego. Ja jestem
zaskoczony jego zaskoczeniem i tłumaczę, że psów jest mało, że niewidomi sš le zorganizowani, że nie ma tradycji chodzenia
z psem, a w ogóle to kto wyłożyłby takie pienišdze, żeby je dobrze szkolić...

-   W Ameryce z psem możesz wejć wszędzie - mówi Charlie. - To gwa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin