Rozdział 1
Szczęście opuściło Rachel Stone ostatecznie przed kinem dla zmotoryzowanych Duma Karoliny. Właśnie tam na górskiej dwupasmówce, której asfalt drgał od upału czerwcowego popołudnia, stary chevro-let impala wydał ostatni, śmiertelny zgrzyt.
Rachel ledwie zdołała zjechać na pobocze, kiedy chmura czarnego dymu buchnęła spod maski i zasłoniła widok. Samochód zdechł tuż pod reklamą kina - żółto-fioletową, eksplodującą gwiazdą.
Katastrofa! Tego było już dla Rachel za wiele. Zacisnęła dłonie na kierownicy, oparła na nich czoło i poddała się rozpaczy, przed którą broniła się od trzech długich lat. Tutaj, na tej autostradzie w Karolinie Północnej, na peryferiach miasteczka jak na ironię nazwanego Salvation -Zbawienie - zakończyła się jej prywatna podróż do piekła.
- Mamusiu?
Otarła oczy pięściami i uniosła głowę.
- Myślałam, że śpisz, kochanie.
- Spałem. Ale ten hałas mnie obudził.
Rachel odwróciła się i spojrzała na syna, który niedawno skończył pięć lat. Siedział z tyłu, między obszarpanymi tobołkami i pudłami, zawierającymi cały ich majątek. Bagażnik chewoleta był pusty z tej prostej przyczyny, że został uszkodzony wiele lat temu i nie dało się go otworzyć.
Opierając się buzią o siedzenie, Edward odcisnął sobie policzek, jasnobrązowe włosy sterczały mu z tyłu głowy. Chłopiec był mały jak na swój wiek, za chudy i wciąż jeszcze blady po ciężkim zapaleniu płuc, którego omal nie przypłacił życiem. Kochała go całym sercem.
Teraz patrzył na nią poważnymi, brązowymi oczami znad głowy wyświechtanego, pluszowego królika z klapniętymi uszami, którego nazywał Koniem. Był on jego nieodłącznym towarzyszem niemal od urodzenia.
- Znowu stało się coś złego?
Rachel z trudem przywołała na usta pełen otuchy uśmiech.
- Tylko mały problem z samochodem.
- Czy my umrzemy?
- Nie, kochanie. Oczywiście, że nie. Może wysiądź i rozprostuj trochę kości, a ja zajrzę do silnika. Ale nie wychodź na drogę.
Edward chwycił w zęby wytarte królicze ucho Konia i przecisnął się nad plastikowym koszem, wypełnionym używanymi ciuchami i starymi ręcznikami. Jego cienkie, nieopalone nogi z kościstymi kolanami przypominały patyczki. Na karku miał małe czerwone znamię. Uwielbiała go tam całować.
Przechyliła się przez oparcie siedzenia i pomogła mu otworzyć drzwi, bo one jeszcze dawały się otworzyć, w przeciwieństwie do klapy bagażnika.
Czy my umrzemy? Ile razy zadał jej ostatnio to pytanie? Nigdy nie był żywiołowym dzieckiem, a przez ostatnie miesiące stał się jeszcze bardziej wystraszony, ostrożny i nad wiek dojrzały.
Pewnie jest głodny. Ostatni posiłek zjadł cztery godziny wcześniej, na parkingu za Winston-Salem: wyschniętą pomarańczę i kanapkę z galaretką. No i napił się mleka. Co to za matka, która nie potrafi porządnie nakarmić dziecka? Taka, której zostało tylko dziewięć dolarów i trochę drobnych. Dziewięć dolarów i kilka centów dzieliło ją od ostatecznej katastrofy.
Kątem oka zobaczyła swoje odbicie we wstecznym lusterku i przypomniała sobie, że kiedyś uważano ją za ładną. Teraz zmarszczki znużenia otaczały jej usta i zielone oczy, które w szczupłej twarzy wydawały się ogromne.
Piegowata skóra na kościach policzkowych była blada i tak napięta, jakby miała lada chwila pęknąć. Rachel nie chodziła do salonów piękności, nie miała za co. Burza kasztanowatych loków szalała wokół wychudłej twarzy jak zamieć postrzępionych, jesiennych liści. Z kosmetyków została jej tylko resztka kawowej szminki, która leżała na dnie torebki, nieużywana od wielu tygodni. Bo i po co? Rachel czuła się bardzo stara, choć miała dopiero dwadzieścia siedem lat.
Spojrzała na swoją kretonową sukienkę bez rękawów; zwisała z jej kościstych ramion spłowiała, o wiele za duża, z jednym brązowym guzikiem przyszytym w miejsce oryginalnego, czerwonego. Edwardowi powiedziała, że wprowadza nową modę. Otworzyła skrzypiące, oporne drzwi chevroleta.
8
Kiedy wysiadła, przez cienkie jak papier podeszwy znoszonych, białych sandałów poczuła żar buchający od asfaltu. Jeden z pasków był urwany. Zszyła go, jak umiała najlepiej, ale pozostał twardy szew, który ocierał do krwi duży palec. Drobiazg w porównaniu z innymi kłopotami. Walczyła o przetrwanie.
Szosą przemknęła furgonetka, nie zatrzymała się jednak. Loki opadły Rachel na twarz, podniosła więc rękę, by odgarnąć splątane pasma i osłonić oczy od kurzu, który wzbiła ciężarówka. Rozejrzała się za Edwardem. Stał obok kępy krzaków, z Koniem pod pachą. Z zadartą głową przyglądał się żółto-fioletowej reklamie, która wznosiła się nad nim jak eksplodująca galaktyka - w środku gwiazdy obramowanej żarówkami widniał napis „Duma Karoliny".
Pełna najgorszych przeczuć Rachel podniosła maskę samochodu i odsunęła się, gdyż z silnika buchały kłęby dymu. Mechanik w Norfolk ostrzegał ją, że silnik trafi szlag i wiedziała, że tym razem nie da się go naprawić za pomocą taśmy izolacyjnej i części ze złomowiska. Spuściła głowę. Straciła nie tylko samochód, ale i dom. Oboje z Edwardem mieszkali w chevrolecie już prawie od tygodnia. Synkowi powiedziała, że są prawdziwymi szczęściarzami, bo nie każdy może nosić ze sobą swój domek, tak jak żółw.
Przykucnęła. Musiała siępogodzić i z tą katastrofą, jedną z wielu, które sprowadziły ją do tego miasta, choć przysięgła sobie nigdy tu nie wracać.
- Wynoś się stamtąd, mały.
Na dźwięk ponurego męskiego głosu otrząsnęła się z zamyślenia. Wstała tak szybko, że pociemniało jej w oczach i musiała się oprzeć o maskę samochodu. Kiedy doszła do siebie, zobaczyła, że jej syn stoi zmartwiały przed groźnie wyglądającym nieznajomym w dżinsach, starej, roboczej koszuli i okularach przeciwsłonecznych.
Ślizgała się po żwirze, gdy biegła do Edwarda. Był zbyt przestraszony, by zareagować. Mężczyzna wyciągnął do niego rękę. Kiedyś Rachel była słodką, romantyczną wiejską dziewczyną o duszy poetki, ale stwardniała, bo życie dało jej niezłą szkołę.
Poza tym się wściekła.
- Nie waż się go dotykać, sukinsynu! Powoli opuścił rękę.
- To pani dzieciak?
- Tak. I proszę go zostawić w spokoju.
Sikał w moich krzakach. - Mężczyzna miał szorstki, niski głos i mówił z charakterystycznym dla Karoliny akcentem, za to bez najmniejszego śladu emocji. - Proszę go stąd zabrać.
Dopiero teraz zauważyła, że dżinsy Edwarda są rozpięte; chłopczyk wyglądał jeszcze bardziej bezbronnie. Stał sparaliżowany strachem, z królikiem pod pachą i wpatrywał się w człowieka, który górował nad nim jak wieża.
Nieznajomy, wysoki i szczupły, miał proste ciemne włosy; kąciki ust opadały mu w dół. Twarz długa i wąska, dość przystojna, nie spodobała się jednak Rachel, bo wystające kości policzkowe i mocna szczęka nadawały jej zbyt surowy wyraz.
Przez chwilę poczuła ulgę, że mężczyzna nosi ciemne okulary. Coś jej mówiło, że lepiej nie patrzeć mu w oczy. Złapała Edwarda i przytuliła. Bolesne doświadczenia nauczyły ją, by nie dać sobą pomiatać, prych-nęła więc na obcego:
- Czy to pańskie prywatne krzaki do sikania? O to chodzi? Sampan chciał się wyszczać. Chciał pan z nich sam skorzystać?
Wargi mężczyzny ledwie się poruszyły.
- Ten teren to moja własność. Proszę się wynosić.
- Z przyjemnością. Niestety, mój samochód zastrajkował.Właściciel kina spojrzał obojętnie na chevroleta.
- W kasie jest telefon i numer warsztatu Dealy'ego. Kiedy będziepani czekać na holowanie, proszę nie wchodzić na mój teren.
Odwrócił się na pięcie i odszedł. Dopiero gdy zniknął za drzewami rosnącymi wokół podstawy olbrzymiego ekranu, Rachel wypuściła dziecko z objęć.
- Już dobrze, skarbie. Nie przejmuj się nim. Nie zrobiłeś nic złego. Twarz Edwarda była blada, dolna warga drżała.
- Ten p-pan mnie przestraszył.
Przeczesała palcami jego brązowe włosy, przygładziła sterczące kosmyki i odgarnęła grzywkę z czoła.
- Wiem. Ale to tylko stary dureń, prawdziwy dupek, a ja cię obroniłam.
- Zakazałaś mi mówić „dupek".
- To były wyjątkowe okoliczności.
- Co to są wyjątki okoliczne?
- To znaczy, że on naprawdę jest dupkiem.
- Aha.
Spojrzała na małą drewnianą budkę, kasę, w której rzekomo znajdował się telefon. Była świeżo pomalowana, równie jaskrawo jak reklama, na beżowo i jasnofioletowo. Rachel nie miała pieniędzy ani na holowanie, ani na naprawę, a jej karty kredytowe zostały anulowane dawno temu. Nie chcąc narażać Edwarda na kolejne spotkanie z właścicielem kina, poprowadziła go na drogę.
- Nogi mi zesztywniały od tego siedzenia w samochodzie. Mały spacerek dobrze by mi zrobił. Co ty na to?
- Dobra.
Edward szurał butami po ziemi i wiedziała, że wciąż jest przestraszony. Poczuła jeszcze większą niechęć do Dupka. Co za idiota traktuje dziecko w ten sposób?
Sięgnęła przez otwarte okno do samochodu. Wyjęła niebieską plastikową butelkę na wodę i ostatnią z pomarszczonych pomarańczy, które znalazła na straganie z przecenionymi owocami. Poprowadziła syna na drugą stronę szosy, w kierunku niewielkiej kępy drzew, po raz kolejny przeklinając samą siebie za to, że nie przespała się z Clyde'em Ror-schem. Jeszcze sześć dni temu był jej szefem. Zamiast dać się zgwałcić, walnęła go w głowę, zabrała Edwarda i na zawsze uciekła z Richmond. Żałowała teraz, że nie uległa. Gdyby zgodziła się z nim sypiać, mieszkaliby z Edwardem w darmowym pokoju w motelu Rorscha, gdzie pracowała jako pokojówka. Dlaczego nie zamknęła oczu i nie pozwoliła mu zrobić tego, na co miał ochotę? Jak mogła wybrzydzać, kiedy jej dziecko było głodne i bezdomne?
Dotarła aż do Norfolk; tam naprawiła pompę paliwową w chevrole-cie, wydając na to dużą część swoich skromnych oszczędności. Wiedziała, że większość kobiet w jej sytuacji starałaby się o zasiłek, ale to nie było dobre rozwiązanie. Dwa lata wcześniej, kiedy mieszkała z Edwardem w Baltimore, zmuszona zgłosiła się do opieki społecznej. Opiekunka socjalna zakwestionowała wtedy jej zdolność do opieki nad dzieckiem. Zaproponowała, by oddać chłopca rodzinie zastępczej, dopóki Rachel nie stanie na nogi.
Prawdopodobnie miała dobre intencje, ale Rachel się przeraziła. W ogóle nie przyszło jej na myśl, że ktoś mógłby chcieć jej odebrać Edwarda. Uciekła z Baltimore tego samego dnia i przysięgła sobie nigdy więcej nie prosić państwowych instytucji o pomoc.
Od tamtej pory, by utrzymać ich oboje, pracowała na kilku posadach jednocześnie za minimalną pensję. Zarabiała wystarczająco, by zapewnić im dach nad głową, ale nie dość, by odłożyć cokolwiek, pójść do szkoły i czegoś jeszcze się nauczyć.
Próbowała znaleźć przyzwoitą opiekunkę dla dziecka, ale choć poszła na to cała jej mizerna pensja, skutek był opłakany - jedna niańka trzymała Edwarda cały dzień przed telewizorem, inna zniknęła, zostawiając go ze swoim chłopakiem.
Potem Edward zachorował na zapalenie płuc. Zanim wypisano go ze szpitala, Rachel straciła pracę w barze szybkiej obsługi z powodu częstych
nieobecności. Wydatki na Edwarda pochłonęły wszystkie jej pieniądze, łącznie z żałosnymi oszczędnościami. Została z zawrotnym rachunkiem za szpital, którego nie miała jak zapłacić, z chorym dzieckiem wymagającym troskliwej opieki i z zawiadomieniem o eksmisji ze swojego byle jakiego mieszkania za niepłacenie czynszu.
Błagała Clyde'a Rorscha, żeby pozwolił jej zamieszkać za darmo w którymś z mniejszych pokoi hotelowych, obiecując, że w zamian za to będzie dwa razy więcej pracować. Ale jemu tego było mało, chciał seksu na żądanie. Kiedy odmówiła, wściekł się. Walnęła go w głowę biurowym telefonem.
Pamiętała krew cieknącą mu po policzku i jego jadowite spojrzenie, kiedy przyrzekał, że każe ją aresztować za napaść.
- Zobaczymy, jak się zaopiekujesz tym swoim bachorem, gdy wylądujesz w więzieniu!
Gdyby tylko przestała się opierać i zwyczajnie mu uległa. To, co było nie do pomyślenia zaledwie tydzień temu, dzisiaj już nie wydawało się takie straszne. Jest twarda. Przeżyłaby to. Od zarania dziejów zdesperowane kobiety sprzedawały swoje ciało i nie mogła uwierzyć, że kiedyś je za to potępiała.
Posadziła Edwarda obok siebie pod kasztanowcem, odkręciła butelkę z wodą i podała chłopcu. Obierając pomarańczę poczuła nieodpartą ochotę, by spojrzeć w stronę gór. Podniosła wzrok. Zobaczyła refleksy słońca na szklanych ścianach - a więc Świątynia Zbawienia wciąż istnieje, choć Rachel słyszała, że przejęła ją fabryka tektury falistej.
Pięć lat temu znajdowała się tam główna kwatera i studio telewizyjne G. Dwayne'a Snopesa, jednego z najbogatszych i najsławniejszych teleewangelistów w kraju. Rachel odpędziła nieprzyjemne wspomnienia i zaczęła podawać Edwardowi cząstki pomarańczy. Delektował się każdym kęsem, jakby to były cukierki, a nie twarde, wyschnięte kawałki owocu, który powinien dawno leżeć na śmietniku. Kiedy kończył ucztę, Rachel spojrzała obojętnie na reklamę kina: WKRÓTCE WIELKIE OTWARCIE. POMOC POTRZEBNA OD ZARAZ.
...
MaGorO