Hamster Neville - Za wszelką cenę.rtf

(1016 KB) Pobierz

NEVILLE HAMSTER

ZA WSZELKĄ CENĘ

Data wydania polskiego: 1988




Drogi Czytelniku! Wybacz mi ten krótki wstęp, który być może znudzi Cię, bo nie po to wziąłeś do ręki tę książkę, by czytać osobiste wyznania autora.

Jestem Ci winien, Drogi Czytelniku, właściwie tylko jedno wyjaśnienie. Tę opowieść napisało życie, a ja jedynie przeniosłem ją na stronice tej książki. Po co to wyjaśnienie? Otóż po to, abyś nie myślał, że autor ma tak bujną wyobraźnię. Nie.

Tę historię wymyśliło życie i rozegrała się ona naprawdę. Wielu jej bohaterów żyje do dziś, choć nikt nie wie gdzie. Wśród tych prawdziwych postaci przewinie się kilka wymyślonych w całości lub tylko w części. Wśród wielu zmyślonych nazwisk pojawi się kilka prawdziwych, znanych Ci, Czytelniku, z gazet lub telewizji. Jeśli będziesz uważny, w ukrytych pod zmyślonymi nazwiskami postaciach odkryjesz prawdziwych ludzi, znanych i popularnych w okresie, w którym toczy się akcja tej książki. A może odezwie się w Tobie żyłka poszukiwacza i detektywa i zechcesz podjąć zadanie, które Paul Prévôt...


Podjąłem się rzeczy najtrudniejszej: zdobycia pieniędzy, nazwiska i pozycji, i to wszystko za jednym zamachem. Sam wiesz, że w dzisiejszym świecie nie jest to zadanie łatwe, a w naszym środowisku możliwe jedynie dla najzdolniejszych.

Rzecz jasna, najważniejsze są pieniądze. One otwierają drogę do nazwiska i pozycji. Ale muszą to być wielkie pieniądze. Jakieś nędzne setki, zarobione na sprzedaży kilku informacji o tym czy innym człowieku, jakieś śmieszne tysiące, uciułane na dostawach starych pukawek dla marionetkowych królików i egzotycznych generałów, jakieś dziesiątki tysięcy, zdobyte na ludzkiej głupocie i naiwności – to wszystko mało, o wiele za mało. Aby być KIMŚ, musisz mieć setki tysięcy, a kiedy już je masz, okazuje się, że potrzeba ci, milionów, ale i to jeszcze za mało i musisz znów zdobywać następne, nie licząc się z niczym i za wszelką cenę.

 

Fragment listu Bernarda Rogera, adresat nieznany.


Nie, nie jestem tępym gliną, wykonującym bez wątpliwości rozkazy swoich przełożonych, ale zawsze uważałem i uważam dzisiaj, że przestępca musi podlegać karze za czyn, którego się dopuścił. Moim zadaniem jest doprowadzenie go do sądu, który wymierzy mu sprawiedliwość. Takie są moje obowiązki i powinienem wykonywać je bez względu na okoliczności, za wszelką cenę.

 

Fragment rzekomo autentycznych zapisków komisarza Paula Prévôta. Używam określenia „rzekomo”, ponieważ nic mi nie wiadomo o tym, aby Paul Prévôt prowadził kiedykolwiek jakiś osobisty dziennik czy pamiętnik.


– Proszę, panie komisarzu, niech pan siada.

Trudno powiedzieć, aby Bernard Roger był zachwycony odwiedzinami. Jednak, gdy wczesnym popołudniem komisarz Prévôt zapowiedział swoją wieczorną wizytę, Roger specjalnie się tym nie przejął. Obracając się nieustannie w świecie artystów, polityków, ludzi wielkiego interesu i towarzyszącej im nieodłącznie zgrai snobów, słyszał wielekroć to nazwisko. Zawsze wymawiano je z szacunkiem. To był jeden z tych „flicków”, których nie należało lekceważyć. Jak niosła fama, hołdował zasadzie finis coronat opus, a koniec oznaczał u niego zawsze zniknięcie za kratkami, i to raczej na dłuższy czas, delikwenta, który wszedł w orbitę jego zainteresowań. Bez względu na stanowisko, majątek czy powiązania.

Roger powrócił przed kilkoma godzinami z Nowego Jorku, a jutro otwierał wielką wystawę impresjonistów tu, w Paryżu. Miał mało czasu i chciał jak najszybciej pozbyć się nieproszonego gościa, nawet jeśli był nim komisarz policji.

– Czego się pan napije? – spytał przez grzeczność.

– Koniak, jeśli pan łaskaw. – Prévôt zagłębił się w skórzany fotel i przyglądał się nalewającemu trunek Rogerowi. Widział go już kilka razy, wiedział o nim dość dużo, ale nigdy właściwie ze sobą nie rozmawiali.

– Proszę – Roger podał komisarzowi kieliszek. – Może cygaro?

– Dziękuję, wolę papierosy, oczywiście, o ile pan pozwoli.

„Cholera, co za Wersal!” – pomyśleli obaj w tym samym momencie i spojrzeli na siebie. Nikłe uśmiechy, które pojawiły się na ich twarzach, znikły natychmiast, a oczy stały się czujne. Prévôt błądził spojrzeniem po wnętrzu gabinetu, w którym siedzieli. Ściany pokrywały gęsto obrazy, głównie francuskich impresjonistów. Umiejętnie wyeksponowano najcenniejsze z nich. Wprost przyciągał oczy wspaniały Renoir. Prévôt nigdy nie widział tego malowidła. Obraz pulsował życiem, gorącym, letnim powietrzem, a słońce podkreślało wdzięk strojów spacerujących kobiet. Komisarz patrzył jak urzeczony. Wydawało mu się, że może wstać i wejść do kolorowego ogrodu, wyjść na spotkanie spacerujących i zajrzeć pod różowe parasolki dystyngowanych dam. Wrażenie było tak silne, że na chwilę stracił poczucie rzeczywistości. Przepadał za impresjonistami. Zawodowy nawyk zmusił go do chłodnego zarejestrowania pozostałych przedmiotów i sprzętów, które otaczały go w tym pokoju. Pod ścianami stały lekkie i smukłe secesyjne mebelki. Pierwszorzędne szkła i porcelana, rozsiane jak gdyby od niechcenia bibeloty, dla których określenie „unikatowe cacka” było o wiele lepsze. Podłogę zaścielał gruby pąsowy dywan z delikatnym wzorem roślinnym. Ciężkie zasłony tego samego koloru przesłaniały ogromne okna pokoju, światło zaś sączyło się z prawie niewidocznych kinkietów.

W tej dość kłopotliwej ciszy Roger wbił wzrok w ręce siedzącego naprzeciwko komisarza. Duże, nawet bardzo duże dłonie o grubych palcach wieńczyły paznokcie niezwykle wypielęgnowane. Nietrudno się było domyślić, że Prévôt poświęca im dużo czasu. Ubranie komisarza świadczyło o dobrym guście: elegancja, ale bez cienia ekstrawagancji. Roger, który sam aż do przesady dbał o swój ubiór, uśmiechnął się z uznaniem.

– A zatem cóż pana do mnie sprowadza? – Gospodarz nie miał zamiaru przedłużać kłopotliwego milczenia.

– To proste – Prévôt także już otrząsnął się z zakłopotania, umoczył wargi w koniaku i zaciągnął się papierosem. – Chciałbym zaproponować panu... no... powiedzmy, pewną transakcję, a może raczej interes...

– Pan mnie? – Roger nie krył zdziwienia.

– Widzę, że pana to dziwi – Prévôt doskonale zdawał sobie sprawę z zaskoczenia Rogera.

– W istocie. Nie bardzo rozumiem, jaki interes mógłby połączyć marszanda z policjantem – Roger wytrzymał spojrzenie komisarza.

– A jednak! W życiu nie ma rzeczy niemożliwych, wiem coś niecoś na ten temat – Prévôt odstawił kieliszek i gwałtownym ruchem zdusił papierosa. – Pan jest handlarzem obrazów...

– Mógłby pan to sformułować nieco inaczej...

– Rzeczywiście, wybaczy pan tę niezręczność, ale marszand, jakby nie było, sprzedaje i kupuje, czyli handluje. Chociaż uważam, że sztuka w jakimś sensie ten handel nobilituje. Wracając do rzeczy, sądzę, że zajmuje się pan nie tylko obrazami, ale to tylko moje przypuszczenie, więc pozostańmy na razie przy tym handlu, pardon, „businessie”.

– Drogi panie... – Roger także odstawił kieliszek i zrobił ruch, jakby chciał się podnieść z fotela.

– Proszę mi jednak pozwolić skończyć. Na ogół warto wiedzieć, co policjant, i to odwiedzający o tak późnej porze marszanda, ma mu do powiedzenia – Prévôt zapadł głębiej w fotel i jego twarz zniknęła w cieniu. – Jutro otwiera pan w Paryżu wielką wystawę impresjonistów. Wie pan równie dobrze jak ja, że impresjoniści to najczęściej fałszowani malarze świata. Może się zatem zdarzyć, że na pańskiej wystawie znajdzie się jeden lub może nawet kilka obrazów, których pochodzenia nie byłby pan w stanie dokładnie wyjaśnić, gdyby ktoś bliżej się tym zainteresował – Prévôt z uwagą obserwował twarz Rogera i miał wrażenie, że dostrzega na niej nie tylko zrozumienie, ale także jakby cień obawy. – Moim zadaniem jest zwalczanie fałszerstw, przemytu i kradzieży dzieł sztuki. Jeżeli jednak przyjmie pan moją propozycję, nie tylko pańska wystawa, ale także cała... no, powiedzmy, pańska działalność na niwie sztuki będzie wolna od zainteresowań policji – Prévôt zawiesił głos oczekując reakcji Rogera.

Czy pan już skończył? – w głosie Rogera nie by śladu emocji.

– Traktując rzecz w sferze interesów – uśmiechnął się komisarz – jeszcze nie. Pozostaje bowiem ustalenie wysokości wynagrodzenia za moje usługi. Oczywiście zająłbym się także pańską konkurencją, która, jak wiadomo, nie grzeszy w interesach dobrymi manierami.

– Ile? – w twarz Prévôta wbijały się lodowate oczy Rogera.

– Dziesięć procent od sum uzyskanych ze sprzedaży obrazów, które nigdzie nie są skatalogowane. W przypadku zaś płócien, które mogłyby wzbudzić wątpliwości co do swej proweniencji – pięćdziesiąt procent. Wliczmy tu już koszty wszelkich posunięć, nazwijmy to... wyjaśniających i, co istotne, zapobiegawczych. Sądzę, zapobieganie takim sytuacjom powinno być regułą, pozwala uniknąć stresów.

– Czy to już wszystko?

Prévôt zrozumiał, że jego propozycja nie zrobiła rozmówcy wrażenia, jakiego oczekiwał, ale w zanadrzu miał jeszcze jedną kartę.

– Nie. Myślę, że nazwisko Beaumarche nie jest panu obce?

– Owszem, Beaumarche był nędznym oszustem, który swym naiwnym klientom sprzedawał bezwartościowe kicze i za to wsadził go pan na dwadzieścia lat do więzienia. W tym wypadku, aczkolwiek niechętnie, przyznaję panu rację, ale nie widzę związku z moją osobą.

– O, widzę, że jest pan dobrze poinformowany. – Prévôt czuł, że powoli traci pole. Nie przypuszczał, że on już o tym wie i że ta afera tak mało go obchodzi. – Wyrok zapadł dopiero dziś po południu.

– Staram się wiedzieć o wszystkim, co dotyczy rynku dzieł sztuki. Jeśli pan chce znać moje zdanie, to do więzienia powinni również powędrować ci wszyscy idioci, których ten mały sukinsyn zdołał nabrać.

– Przecież Beaumarche to także marszand... pański przyjaciel.

– Marszand?! Przyjaciel?! Ha, ha! – Roger zanosił się śmiechem, który tylko trochę był wymuszony. – Jego właśnie może pan nazwać handlarzem obrazów!... Przyjaciel? Panie komisarzu! Niech pan spojrzy na listę gości zaproszonych na jutrzejszy wernisaż – Roger podsunął Prévôtowi długi spis nazwisk – prezydent Republiki z małżonką, minister sprawiedliwości, minister kultury, prefekt, że nie wspomnę o całej plejadzie znakomitości teatru, filmu, sztuki. Tu ma pan moich przyjaciół.

Komisarz przebiegł oczami listę w poszukiwaniu jednego tylko nazwiska. Odnalazł je bez trudu. Roger nie kłamał, prefekt paryskiej policji, jego przełożony, Charles Bonnard, był wśród osób zaproszonych.

„O co tu chodzi, do cholery?!” – pomyślał.

Roger zrozumiał milczenie Prévôta zupełnie inaczej.

„Przestraszyłeś się, biedaku... nic dziwnego, chyba jeszcze nigdy w życiu tak haniebnie się nie pomyliłeś, a mówili, że jesteś taki dobry. Też się mylili”. Roześmiał się głośno, nie odrywając oczu od zdumionego oblicza komisarza.

– No cóż, myślę, że będzie dla pana lepiej, jeżeli zakończymy naszą rozmowę. Przyjmijmy, że pan się pomylił, a ja postaram się o tym jak najszybciej zapomnieć – uśmiech nie znikał z twarzy Rogera, ale jego oczy patrzyły na komisarza z pogardą.

– Czy jest pan przekonany... – zaczął Prévôt.

– Tak, jestem – Roger przerwał mu bezceremonialnie. – Rozumiem, że policyjne pensyjki nie są w stanie wystarczyć takim ludziom jak pan, ale moim kosztem na pewno pan się nie dorobi. Żegnam!

 

 

* * *

– Psiakrew! – głośno wypowiedziane przekleństwo w tym samym stopniu dotyczyło kierowcy białego peugeota, który szpetnie zajechał mu drogę, jak i sytuacji, w jakiej się znalazł.

„Wystawił mnie na pośmiewisko... to fakt, ale po co?”

Pomysł odwiedzenia Bernarda Rogera i złożenia mu tak nieprawdopodobnej propozycji nie był jego autorstwa. Polecił mu to prefekt Bonnard, ale Prévôt wciąż nie mógł zrozumieć, jaki naprawdę miał być cel tej wizyty. W policji pracował już od lat, wykonywał różne, często bardzo dziwaczne polecenia szefów, sam też miewał pomysły, które jego współpracownicy określali mianem kretyńskich, ale zawsze starał się zrozumieć, o co w tej czy innej grze chodzi. Teraz jakoś nie mógł się połapać.

Praca w policji nie była marzeniem Prévôta. Jego ojciec, właściciel wielu winnic w okolicach Troyes, z niczego doszedł do ogromnej fortuny i jego ambicją stało się wychowanie syna. Najpierw wychowawcy, potem zaś szkoły, a nawet koledzy dobierani byli z największą starannością. Szczytem marzeń starego Prévôta było podjęcie przez syna studiów prawniczych na Sorbonie. I tak by się stało, gdyby nie pewna sprytna kobietka, która po śmierci Marii, matki przyszłego komisarza, tak opętała jego ojca, że w ciągu roku doprowadziła rodzinę do kompletnej ruiny. Zrozpaczony, pozostawiony bez grosza i w dodatku porzucony przez niewierną kobietę ojciec popełnił samobójstwo. Paul i jego siostra Luiza nie mieli już czego szukać w Troyes i przenieśli się do Paryża. Paul poszedł do szkoły policyjnej, a jego piękna, ale niezbyt mądra siostra – na ulicę. Paul nie miał najmniejszego wpływu na starszą od siebie o dwa lata dziewczynę i wkrótce ich drogi ostatecznie się rozeszły. Do uszu Prévôta docierały od czasu do czasu odgłosy wyczynów siostry, czasami otrzymywał także przekazy pieniężne i choć nie było na nich nazwiska nadawcy, wiedział, że pochodzą one od Luizy. Nie był zachwycony sposobem życia siostry, ale nie przeszkadzało mu to w korzystaniu z przysyłanych przez nią pieniędzy. Nie miał zresztą innego wyjścia.

Jego policyjna kariera nie wyglądała imponująco, ale uparty Paul piął się powoli po szczeblach paryskiej prefektury. Nie był zbyt lubiany, nie miał wielu przyjaciół. Śmierć ojca jakby odcięła go od świata, z nikim się nie spotykał, nigdzie nie bywał, wolny czas spędzał we własnym mieszkaniu lub w operze, zresztą miał go niewiele. Był sumienny i dokładny w policyjnej robocie, toteż dochrapał się stopnia komisarza, ale oschłość, a nawet opryskliwość w stosunkach z kolegami, przełożonymi i podwładnymi spowodowały, że komisarza Prévôta nie chciał u siebie widzieć żaden wydział. Prefekt policji stanął przed niemałym problemem, gdy rozwiązanie spadło jakby z nieba.

Luiza, siostra Prévôta, miała nie mniej rogatą duszę. W paryskim półświatku nazywano ją po prostu Awanturnicą i kto chciał żyć w miarę spokojnie, wolał zejść jej z drogi. Ale w tym środowisku ludzi, którzy ceniliby spokojne życie, nie było wielu, toteż Luiza żyła w ciągłym konflikcie ze wszystkimi naokoło. Dopóki była tylko ulicznicą, jej burzliwym usposobieniem nie przejmowali się ani klienci, ani inne dziewczyny, ani ich opiekunowie. Ale Luizie wszystkiego było mało. Uprawiając swój zawód zbiła kapitalik, który postanowiła zainwestować w produkcję wchodzących właśnie w modę filmów pornograficznych, czym naraziła się szefom „pornograficznej mafii”. Ci znakomicie poinformowani ludzie wiedzieli, że brat Awanturnicy jest policjantem, i próbowali się z nią kilkakrotnie dogadać. Luiza nie chciała słyszeć ani o spółce, ani tym bardziej o płaceniu haraczu. Wysłannikom rekinów przemysłu pornograficznego urządzała karczemne awantury, mieszała ich z błotem, spuszczała ze schodów, a wreszcie zaczęła straszyć swym bratem policjantem. Tego już było za wiele. Pewnego wiosennego ranka potwornie zmasakrowane, nagie zwłoki Luizy odnaleziono w jej własnym mieszkaniu. Sposób ułożenia zwłok, ślady brutalnego, wręcz sadystycznego gwałtu, a wreszcie rozsiane po ciele ślady spermy, wskazywały, że mordercą był zboczony klient. Sprawa trafiłaby pewno ad acta, bo prowadzący śledztwo, zawaleni robotą, nie kwapili się nawet do ustalenia nazwiska ofiary, którą i tak wszyscy znali jako Luizę. Wtedy do prefekta zgłosił się Paul Prévôt, prosząc o przekazanie mu śledztwa. Prévôt nie przyznał się, że Luiza była jego siostrą, stwierdził jedynie, że środowisko w którym obracała się zamordowana, jest mu dobrze znane i jest pewien, że w krótkim czasie uda mu się ująć mordercę. Przydzielający mu tę sprawę prefekt Bonnard wierzył w coś wręcz przeciwnego. Miał nadzieję, że śledztwo w sprawie zamordowanej prostytutki zajmie Prev6ta na tak długo, iż kłopot, jaki sprawiał swoją osobą, oddali się co najmniej o kilka miesięcy.

Prefekt Bonnard mylił się, i to bardzo. Prowadzone przez Prévôta śledztwo było rekordowo krótkie i przyniosło nadspodziewane efekty. W jego wyniku zlikwidowano kilka tajnych wytwórni filmów pornograficznych, a pod kluczem znalazło się trzech nieuchwytnych dotąd ich szefów, tyle tylko, że w nie najlepszym stanie. Żaden z nich nie miał na sobie najmniejszych śladów burzliwych nocnych rozmów z komisarzem Prévôtem, ale na sam jego widok wilgotniały im ręce, a oczy biegały nerwowo. Chętnie przyznawali się do wszystkiego, co dotyczyło pornografii, przyznali się także, że w trakcie pewnej tajnej narady rozważali pomysł usunięcia Luizy i że w rozmowie tej uczestniczył niejaki Jean Godet, który następnej nocy zniknął z Paryża.

Tak się złożyło, że była to ta sama noc, gdy Luiza została zamordowana. Przyznawali się zatem do wszystkiego, z wyjątkiem okoliczności, w jakich przekonano ich do złożenia zeznań. Na ten temat w ogóle nie chcieli udzielać informacji, prosząc jedynie, by nie zostawiano ich sam na sam z komisarzem Prévôtem. Ponieważ nie wnieśli oficjalnego oskarżenia, nikt nie czepiał się Prévôta, choć jeden ze wścibskich policjantów wywąchał, że Luiza była jego siostrą. Prefekt nie miał prawnych podstaw do ukarania, a jedyne, co mógł zrobić, to przenieść Prévôta, zresztą na krótko, do archiwum, gdzie życie toczy się spokojniej, a emocje nie są aż tak wielkie.

Ostatnim akordem tak zwanej „sprawy Luizy” było wyłowienie z Sekwany zwłok, które rozpoznano jako ciało Jeana Godeta. Nikt nigdy nie dowiedział się, kto był jego zabójcą. Prévôt także nie wykazywał chęci zajęcia się śledztwem i sprawę odesłano ad acta.

Po śmierci Luizy komisarz jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Zawsze był odpychający, teraz stał się ponury i wręcz wrogi wobec wszystkich, przede wszystkim wobec przestępców. Nie cackał się z nimi, nie przebierał w środkach, każdy sposób wydobycia zeznania był dla niego dobry. Gdyby nie sukcesy, jakie odnosił, choć ani na jotę nie zmienił swoich metod, już dawno znalazłby się za bramą. Tymczasem wędrował z brygady do brygady. Gdy przeszedł już wszystkie, prefekt znów stanął przed problemem, co zrobić z tym zdolnym, ale kontrowersyjnym policjantem. W sukurs przyszło mu zarządzenie powołujące do życia brygadę do walki z fałszerstwami i kradzieżami dzieł sztuki. Pracownicy tej brygady mieli cieszyć się dużą swobodą i działać jakby obok oficjalnego nurtu policyjnych poczynań. Tak, to było miejsce odpowiednie dla Prévôta.

I tak oto ten niski, dobrze zbudowany czterdziestolatek, o ozdobionej niewielkim wąsikiem twarzy – zetknął się ze światem, o którym wiedział dotąd niewiele, ze światem wielkich i wspaniałych malarzy, uczciwych i nieuczciwych marszandów, zakochanych w swych dziełach kolekcjonerów, drobnych złodziei muzealnych i przywódców wielkich gangów złodziei dzieł sztuki, pośredników i paserów, wreszcie fałszerzy. Choć swą karierę w brygadzie rozpoczął od wykrycia i ujęcia gangu okradającego paryskie kościoły, głównym obiektem jego zainteresowania stali się fałszerze. Prévôt przeczytał wszystko, co dotyczyło słynnych fałszerzy: Malscata – twórcy znakomitych „średniowiecznych” fresków, Ottona Wackera – berlińskiego marszanda i fałszerza dzieł van Gogha, Hana van Meegerena – genialnego naśladowcy Vermeera van Delft. Zapoznał się z pracami teoretycznymi na temat technik malarskich, sposobów fałszowania i metod ich wykrywania. Nigdy nie został wybitnym znawcą sztuki, ale doskonale orientował się w prądach i kierunkach, modach i snobizmach, oficjalnym i nieoficjalnym rynku dzieł sztuki.

Jego kolejnym sukcesem było zdemaskowanie Marcela Beaumarche, który swych fałszywych impresjonistów sprzedawał bogatym snobom, mającym ochotę uszlachetnić swe bajeczne wille znanymi dziełami. Tak, Roger się nie mylił. Sprzedawane przez Beaumarche „dzieła” były podłe, ich amatorzy zaś po prostu głupi. „Ten cwaniak miał rację, nic dziwnego, zna się na tym nie gorzej ode mnie” – uśmiechnął się, mrużąc oczy przed światłami nadjeżdżającego z przeciwka samochodu.

Listopadowy wieczór był ciemny i dżdżysty. Wycieraczki pracowały równomiernie, a o podwozie samochodu co chwila uderzała rozchlapywana przez koła woda. Prévôt przeciął Place d’Iéna, skręcił w Avenue du Président Wilson i po kilkuset metrach ujrzał Avenue George V, przy której stał dom człowieka, który realizując własne cele prowadził Prévôta na nowe, nie znane mu dotąd drogi.

 

 

* * *

– No cóż, panie komisarzu, sądząc z pańskiej miny Roger propozycję odrzucił, hę?

Prévôt, mimo całego swojego doświadczenia, poczuł się zaskoczony. Patrzył nieprzyjaznym wzrokiem na tłustą postać rozlaną w fotelu. Chevalier, jeden z największych, jeżeli nie największy marszand świata gryzł gigantycznych rozmiarów cygaro, patrząc na komisarza z wyraźnym rozbawieniem.

– Pan wiedział, że tak się stanie – Prévôt zaczynał rozumieć.

Nagłe, przekazane przez prefekta, polecenie ministra odwiedzenia tego człowieka, którego nazwisko praktycznie nie schodziło ze szpalt paryskich dzienników, wydawało mu się co najmniej dziwne. Nie widział żadnego związku między tym, co robił i co wiedział o wielkich tego świata, a obowiązkiem, który nań nałożono. Teraz, kiedy Chevalier, uprzedzając relację komisarza, wspomniał o doznanej przez niego odmowie, Prévôtowi otworzyły się oczy. Po pierwsze ci dwaj „wielcy” bez wątpienia musieli się znać, co oczywiście nie musiało oznaczać wzajemnej sympatii. Tam, gdzie w grę wchodzą miliony, wzajemne interesy rzadko idą zgodnie w parze. Wiadomo, interes nie myśli, interes oblicza. Po drugie, odmowa, z jaką spotkał się komisarz ze strony Rogera, była Chevalierowi wyraźnie na rękę. Prévôt postanowił wyjaśnić ostatecznie całą sprawę i – o ile to tylko będzie możliwe – jak najszybciej zakończyć wizytę u niemiłego grubasa.

– Otrzymałem polecenie przybycia do pana po zakończeniu rozmowy z Rogerem, ale nie wydaje mi się, abym był zobowiązany składać z niej panu relację – Prévôt miał ponury wyraz twarzy, ale z oblicza Chevaliera nie schodził uśmiech.

– Proszę się nie unosić, drogi komisarzu, to zupełnie niepotrzebne...

– Chciałbym jednak wiedzieć, po co kazano mi tu przyjechać. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale ta cała sprawa wydaje zapaszek, który zdecydowanie drażni moje delikatne powonienie.

– Nie przeczę – Chevalier spoważniał – sprawa jest dużej wagi i właśnie dlatego pan się tu znajduje. Gdyby chodziło o błahostkę, na pańskim fotelu siedziałby zupełnie ktoś inny.

„Myśli, że kupi mnie tymi tanimi pochlebstwami... Jeden ośmieszył, a drugi się podlizuje... Obaj dranie”.

– Skoro nie spieszy się pan z wyjawieniem mi powodów, dla których zostałem tu wezwany, mam dla pana propozycję – Prévôtowi wpadła do głowy nagła myśl.

– Słucham z zainteresowaniem! – grubas jeszcze wygodniej rozparł się w fotelu, nie zwracając uwagi na popiół, który rozsypywał na spodnie i dywan.

– Roger moją propozycję odrzucił, on po prostu nie wie, kim jestem. Ale, jak się zdążyłem zorientować, pan wie to doskonale, więc to pan właśnie może nawiązać ze mną współpracę.

Prévôt przez opary dymu przyglądał się z przekorą twarzy tłuściocha. Ten jakby oniemiał, na chwilę wypadł z gry, ale już po sekundzie przyszedł do siebie.

– Ależ drogi komisarzu! Pan przecież wie, że ja sprzedaję tylko i wyłącznie autentyki, fałszerstwo jest mi obce, więc i pańska pomoc, pan wybaczy, zbędna.

– Czy rzeczywiście sprzedaje pan tylko autentyki?

– Któż śmiałby w to wątpić? Mam nadzieję, że nie pan...

Chevalier nie był „skromnym pośrednikiem”, za jakiego lubił się przedstawiać, ale jednym z największych handlarzy dziełami sztuki. Chevalier nie handlował z byle kim, jego klientami były koronowane głowy Szwecji, Belgii i Wielkiej Brytanii, szejkowie arabskich emiratów, prezydenci i premierzy całej Europy i obu Ameryk, nie mówiąc już o francuskim gabinecie. Chevalier był snobem, jeśli chodzi o klientów. Wiele lat temu, na początku swej kariery, postanowił, że będzie sprzedawał obrazy największym osobistościom świata i z żelazną konsekwencją przeprowadził swój plan.

Z handlu czerpał ogromne zyski, z kontaktów z prezydentami i ministrami – poczucie władzy, o której marzył. Wykorzystując swe znajomości, Chevalier mógł zrobić właściwie wszystko. Był szarą eminencją, ale nie mieszał się do wielkiej polityki. Wystarczała mu świadomość, że gdyby chciał, mógłby wpływać na losy świata Poczucie nieco złudne, ale Chevalier wolał tego nie sprawdzać, swą władzę ograniczał do rynku dzieł sztuki, na którym panował niepodzielnie, licząc się jedynie ze szwajcarskimi antykwariuszami, którzy w Zurychu stworzyli centrum nielegalnego rynku. Inni marszandzi musieli żyć z Chevalierem w zgodzie lub co prędzej zwijać interes. Chevalier lansował malarzy, tworzył mody i snobizmy, opłacał recenzentów i krytyków, a przede wszystkim z niebywałą zaciętością niszczył konkurentów. Najczęściej wykorzystywał do tego kolejnych ministrów spraw wewnętrznych, którzy – nawet jeśli nie byli miłośnikami sztuki – chętnie przyjmowali od znanego marszanda prezenty w postaci obrazów, które później sprzedawali mu za ciężkie pieniądze. Czyż robiąc tak korzystne interesy, mogli odmówić przyjacielowi nasłania na niepoprawnego antykwariusza czy właściciela galerii urzędnika finansowego lub komisarza policji? A co kryło się za wieloma wypadkami oblania cennych obrazów żrącym płynem, uszkodzenia rzeźb albo za nie wyjaśnionymi włamaniami, połączonymi nieraz z rękoczynami wobec właścicieli galerii? Nikt nie wiedział, choć wszyscy zainteresowani się domyślali.

– Moje wątpliwości nie mają tu nic do rzeczy – Prévôt powrócił do przerwanego wątku. – Prosiłbym jedynie o wyjaśnienie, po co zostałem wezwany.

– Po pierwsze, nie wezwany, ale zaproszony – Chevalier z trudem założył nogę na nogę. – A po drugie, wyjaśni to panu zupełnie kto inny.

Prévôt powędrował oczami za wzrokiem Chevaliera i dopiero teraz zobaczył, że znajdujące się w głębi pokoju drzwi są lekko uchylone, a za nimi bardziej wyczuł, niż zobaczył, ukrywającą się postać. Drzwi otworzyły się i ku zdumieniu Prévôta do pokoju wkroczył prefekt Bonnard.

– Pan... tutaj... – Prévôt zerwał się na równe nogi.

– Proszę nie wstawać, Prévôt. Niech pan siedzi – Bonnard podszedł do komisarza i delikatnie kładąc mu rękę na ramieniu posadził z powrotem na fotelu.

– Panie prefekcie...

– Drogi Paul – Bonnard podszedł do stoliczka z napojami – nie musi mi pan przypominać pełnionej przeze mnie funkcji. To zupełnie zbyteczne.

„Czuje się tu jak u siebie w domu – pomyślał Prévôt, obserwując Bonnarda. – To musi być rzeczywiście nielicha sprawa, skoro prefekt...”

Chevalier oparł głowę o oparcie fotela, przymrużył oczy i jakby drzemiąc czekał, aż obaj jego goście zakończą swoje sprawy. – Przede wszystkim, Paul, na początek jedna uwaga.

Bonnard ze szklaneczką w ręce zasiadł na wolnym fotelu.

– To, o czym będziemy tu rozmawiać, jest absolutną tajemnicą – rzucił krótko Prévôt, nie odrywając wzroku od Chevaliera.

Ten ocknął się gwałtownie, otworzył oczy i bacznie przyjrzał się komisarzowi.

– On jest bystry, Charles – grubas uśmiechnął się.

– Mówiłem ci, to świetny facet – Bonnard był zadowolony ze swego pracownika.

– Jeśli panowie pozwolą...

– Tak, jest świetny, tylko strasznie niecierpliwy – Chevalier jakby nie dosłyszał Prévôta.

– Po prostu nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji i czuje się trochę niepewnie – Bonnard rozmawiał z Chevalierem, jakby Prévôta nie było w pokoju.

– A zatem nie przedłużajmy już tej niepewności. Wytłumacz, Charles, panu komisarzowi, o co chodzi – Chevalier znów jakby zapadł w drzemkę, zrzucając ciężar rozmowy na prefekta.

– Przypuszczam, że domyślił się pan, iż propozycja, jaką poleciłem panu złożyć Rogerowi, była tylko małym wybiegiem, który umożliwił panu bliższe poznanie tego człowieka. Pan poznał jego, a on pana, ale to bardzo dobrze. Ma pan w Paryżu opinię człowieka twardego i nieprzekupnego, gdyby Roger zorientował się, że pan węszy wokół jego spraw, mogłoby go to zaniepokoić, ale w sytuacji, kiedy w jego oczach nie jest już pan tak nieskazitelny, stał się pan mniej groźny.

– Ależ ja nie mam z Rogerem nic wspólnego!

– Nic? Przecież jest pan pracownikiem brygady do walki z fałszerstwami i kradzieżami dzieł sztuki, a Roger jest marszandem, którego ręce nie są chyba tak czyste, na jakie wyglądają.

– Czy to pewne?

– Gdyby było pewne, nie mówiłbym panu o całej tej sprawie. To tylko podejrzenia, moje i... pana Chevaliera. Pańskim zadaniem będzie zamienić te podejrzenia w pewność.

– Charles, dlaczego nie wyjaśnisz dokładnie, o co nam chodzi? – Chevalier otworzył oczy i spojrzał przeciągle na komisarza. – Mówiąc bez owijania w bawełnę, chodzi o to, aby pan wykończył Bernarda Rogera.

– Wykończył?! – Prévôta zatkało. – Nie jestem gangsterem!

– Przecież nikt nie każe panu do niego strzelać – na twarzy Chevaliera nie drgnął ani jeden muskuł. – Chcę, aby Bernard Roger przestał zajmować się tym, czym się zajmuje, aby zniknął z Paryża i Francji, a najlepiej, żeby trafił do więzienia. Zapewniam, że istnieją ku temu zasadnicze powody, a pan ma to załatwić.

– A jeśli odmówię? – Prévôt spojrzał na Bonnarda.

– Panu nie wolno odmówić! Polecenie, które przed chwilą przekazał panu pan Chevalier, nie jest moim poleceniem. Pochodzi ono bezpośrednio od ministra.

– I, jak się domyślam, nie jest oficjalne?

– No, wreszcie sensowne pytanie! Oczywiście, że nie. Od tej chwili jest pan oddelegowany do zadań specjalnych. Pozostaje pan pracownikiem paryskiej policji, ale właściwie działa pan sam. Jedynym pańskim przełożonym jest pan Chevalier i tylko jemu będzie pan składał sprawozdania z postępów w sprawie.

– Proszę jednak nie kontaktować się ze mną zbyt często – włączył się tłuścioch. – I zawsze ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin