Boge Anne-Lise - Grzech pierworodny 11 - Zerwanie.doc

(706 KB) Pobierz

Anne–Lise Boge

 

GRZECH PIERWORODNY XI

 

ZERWANIE

 

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cala historia opisana w serii nie mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

 

Dla Kristin

 

Anne-Lise Boge

 

 ROZDZIAŁ 1.

 

Było dobrze po północy, kiedy Mali wróciła do Stornes. Przyszła do domu z Oppstad spacerkiem.

-  Tordhild spodziewa się dziecka, mamo!

Słowa Siverta powoli docierały do Mali, ale mimo to wciąż nie do końca uświadamiała sobie ich znaczenie. Pa­trzyła na tych dwoje, którzy siedzieli na łóżku, ale widziała ich niewyraźnie, jak przez mgłę.

Tordhild jest w ciąży? To nie może być prawda! Boże, żeby to nie była prawda! Mali oparła się ciężko o ścianę, bo zakręciło jej się w głowie i poczuła mdłości.

Przyszła tu do Siverta i jego wybranki, by ich przekonać, że powinni ze sobą zerwać. Muszą odrzucić tę miłość, bo nie ma­ją do niej prawa, będąc przyrodnim rodzeństwem. Nim jednak zdążyła otworzyć usta, Sivert, dumny jak paw, oznajmił, że Tord­hild spodziewa się dziecka. Mali miała mętlik w głowie, ale na­trętnie powracały słowa: Przyszłam za późno! Nie zdołałam za­pobiec katastrofie.

Powoli odwróciła się i po omacku odszukała klamkę.

-  Mamo! - Jakby z oddali dotarł do niej urażony głos Siverta. - Mamo, nic nie powiesz? Nie pogratulujesz nam?

Mali nie odpowiedziała. Nawet się nie odwróciła. Potyka­jąc się o próg, wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi. Niczym lunatyczka skierowała się w stronę sypialni, po ci­chu weszła do środka i opadła na łóżko. Serce jej waliło, czu­ła gwałtowne pulsowanie w skroniach, a na czoło wystąpił jej zimny pot. Lodowatą dłonią zatkała usta i gryzła ją, by nie krzyczeć głośno.

Tordhild jest w ciąży! Tordhild jest w ciąży! Słowa te dudniły z taką siłą, jakby miały rozsadzić jej głowę.

Wydała z siebie przeraźliwy jęk. Przed oczami przesu­wały się obrazy z przeszłości: ślub z Johanem, noc poślubna, która pozbawiła ją złudzeń, Jo o lśniących oczach i szczerym uśmiechu, przesycona zapachami letnia noc przy szopie nad fiordem.

Wspomnienia, które napłynęły z taką siłą, wywołały po­tok łez. Tamto lato z Jo, tych kilka tygodni, które minęły jak sen. To wtedy dopuściłam się grzechu, którego konsekwencje dotknęły z całą mocą nie tylko mnie, ale także Siverta, Tord­hild i cały dwór, myślała ogarnięta paniką. Za ten grzech te­raz wszyscy zostaną ukarani. Znalazłam się w potrzasku. Żadne kłamstwo nie pomoże, żaden wybieg. I tylko jedną osobę mogę za to winić: siebie samą. Tylko ja ponoszę odpo­wiedzialność za złamane życie i rozbite marzenia tych mło­dych.

Mali skuliła się w łóżku, krzyżując ramiona na piersi, jak­by chciała powstrzymać drżenie ciała. Nic to jednak nie pomog­ło. Wewnętrzny strach wywoływał w niej dygot, dusił ją. Pieką­cymi, suchymi oczami wpatrywała się ślepo w ścianę. Gdybym mogła płakać, pomyślała niejasno. Tymczasem czuła się jak za­sklepiona w lodowej skorupie.

Nie miała pojęcia, jak potoczy się jej życie, gdy minie ten dzień. Nie miała innego wyjścia, musiała opowiedzieć całą prawdę Sivertowi i Tordhild, by dziewczyna jak najszybciej usunęła ciążę. Tordhild jest taka szczupła w pasie, niemożliwe, by minęło wiele tygodni. Nie może utrzymać życia, które zostało poczęte w związku kazirodczym, to wykroczenie ścigane przez prawo.

Mali jęknęła cicho.

Jeśli prawda wyszłaby na jaw, oboje, Sivert i Tordhild, po­szliby do więzienia. A przynajmniej Sivert, myślała Mali. Choć właściwie nie wiedziała zbyt wiele na ten temat, nie miała jed­nak wątpliwości, że to, czego się dopuścili, jest karalne. Poza tym nie wiadomo, czy dziecko nie urodziłoby się z jakąś wadą. Mali wyobraziła sobie upośledzone fizycznie i psychicznie ma­leństwo. Często rodziły się takie dzieci, kiedy pokrewieństwo pomiędzy rodzicami było zbyt bliskie. Widywała takie w ma­łych wioskach, pośród liczebnie małych społeczności, gdzie bra­kowało dopływu świeżej krwi. Tamte związki małżeńskie były jednak prawnie dozwolone, nie tak jak związek Tordhild i Siverta. Młodzi nie zdawali sobie, co prawda, z tego sprawy, no bo i skąd mieli wiedzieć? Mali kłamała i oszukiwała, żeby nikt się nie dowiedział, kim naprawdę jest dziedzic Stornes. Zataiła to nawet przed Sivertem.

Nieczęsto Mali ogarniała taka całkowita rezygnacja jak te­raz. Najchętniej poddałaby się, wymknęła ukradkiem i skoń­czyła ze sobą. Nie miała pojęcia, czy zdoła znieść to wszystko, co na nią miało się teraz zwalić. Ludzkie gadanie i plotki, jakie się rozejdą wśród mieszkańców wioski, to jedno, zresztą to ją naj­mniej martwiło. Najgorsze, że przysporzy takich trosk i cierpień ludziom, których bardzo kocha. Najbardziej zrani Siverta. Otar­ła wierzchem dłoni piekące oczy.

Utwierdzała się w przekonaniu, że wszystko, co robi po uro­dzeniu Siverta, gdy miała już pewność, że to syn Jo, robi dla je­go dobra. Kierując się miłością do dziecka, kłamała i oszukiwa­ła, by zapewnić mu wszystko, co najlepsze. Chciała, by Stornes, bogaty, piękny dwór z tradycjami, stało się kiedyś jego własnoś­cią.

Ale cóż znaczy dwór - nawet najbardziej okazały - jeśli przyj­dzie zań zapłacić tak wysoką cenę: miłość i przyszłość dwojga ko­chających się ludzi i życie nie narodzonego dziecka. A że dziecko to zostało poczęte z miłości, Mali nie miała najmniejszych wątpli­wości. Przez krótki czas pobytu Siverta i Tordhild w Stornes zdą­żyła zauważyć, że ich uczucie jest głębokie i prawdziwe. Takie, jakie można przeżyć tylko raz w życiu. Sama o takim snuła słod­kie marzenia w młodości. Jednak Sivert i Tordhild nie będą mo­gli żyć ze sobą tak, jak tego pragną. Kiedy Mali wyjawi im praw­dę, kiedy powie to, czego nie może zataić, zniszczy im życie. Ale od tego obowiązku nie wolno jej uciec.

 

 Sivert... Na myśl o najstarszym synu, ukochanym pier­worodnym, znów jęknęła głucho. Jak on to przyjmie? Czy kiedykolwiek zdoła jej wybaczyć? Miała co do tego wątpliwości. Już sama myśl, że mogłaby stracić jego mi­łość i zaufanie, była nie do zniesienia. Bez wielu rzeczy dałaby radę żyć, ale nie bez obecności Siverta! Siverta i Havarda, poprawiła się w myślach. Oni dwaj najwięcej dla mnie znaczą. Będę musiała opowiedzieć o wszystkim także Havardowi. Ma prawo wiedzieć. Gdzieś głęboko w sercu żywiła słabą nadzieję, że Havard nie zostawi jej samej i wesprze ją w tej trudnej chwili. Być może zrozu­mie jej postępowanie, jeśli opowie mu o tym, jak zosta­ła sprzedana do Stornes, opowie o brutalności Johana, o życiu pozbawionym miłości, pełnym rozpaczy, samot­ności i... nienawiści. O radości ze spotkania z Jo, który obdarzył ją tym wszystkim, o czym zawsze marzyła i za czym tęskniła. Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało, bo nie uświadamiała sobie, że więcej w tym było pożą­dania i chęci zemsty niż prawdziwej miłości. Ale byłam przecież wtedy taka młoda, broniła się w myślach. Do­piero później, kiedy spotkałam Havarda, zrozumiałam, czym naprawdę jest miłość.

Może mąż ją zrozumie i zechce jej wybaczyć, o ile zatai epizod z Torgrimem i nie wyjawi mu całej prawdy o zmar­łym synku. Bo tego Havard nie może się dowiedzieć! Zda­wała sobie dogłębnie sprawę z tego, że ta tajemnica nie wy­trzymałaby konfrontacji z rzeczywistością.

Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od chwili, gdy znalazła się w sypialni. Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała dzwon wzywający wszystkich pracujących we dworze ludzi na obiad. Wstała skostniała z zimna. Zakręciło jej się w gło­wie, zanim więc skierowała swe kroki do stojącej w naroż­niku miednicy, stała przez moment nieruchomo, trzymając się łóżka. Chłodna woda, którą obmyła twarz, orzeźwiła ją nieco. Upięła włosy, poprawiła fryzurę. Własne odbicie w lustrze wstrząsnęło nią. Ledwie poznała swoją przeraź­liwie bladą twarz. Poszczypała się więc w policzki, by ce­ra nabrała rumieńców. Teraz musi robić dobrą minę do złej gry, przynajmniej podczas obiadu. Potem poprosi Havarda na górę do sypialni i opowie mu wszystko. Postanowiła bo­wiem, że najpierw omówi tę sprawę z mężem. Pozostawało mieć nadzieję, że Havard wesprze ją, kiedy będzie musia­ła podjąć rozmowę z Sivertem i jego narzeczoną nieco póź­niej w ciągu dnia.

Przez moment jej spojrzenie powędrowało w stronę ciemnego fiordu, który kusił i wabił. Wydał jej się tak cu­downie spokojny. Pomyślała jednak znowu, że nawet jeśli zamkną się nad nią wody fiordu, problem nie zniknie. Naj­pierw musi ponieść konsekwencje swoich czynów.

Nie miała pojęcia, jak zmieni się jej życie, gdy minie ten dzień. Brakło jej sił, by o tym myśleć. Tak czy inaczej musi wpierw przejść przez piekło.

Gdy tylko pojawiła się w izbie, zorientowała się, że Sivert zdążył już wszystkim opowiedzieć wielką nowinę. Stał na środku i z wypiekami na twarzy i błyszczącymi oczami obej­mował Tordhild ramieniem. Tu przynajmniej skupił na sobie uwagę wszystkich i wieść, którą oznajmił, spotkała się z zu­pełnie inną niż jej reakcją. Sądząc po Sivercie jednak, i tego było mu mało. Uśmiechy zgromadzonych w izbie domowni­ków i służby nie były całkiem szczere, a nastrój o wiele bar­dziej oficjalny, niż można by oczekiwać w chwili, gdy dzie­dzic dworu oznajmia, że kolejny spadkobierca jest w drodze. Wszyscy zdawali sobie doskonale sprawę z tego, jakie proble­my niesie z sobą wybór takiej, a nie innej małżonki, pomimo jej sympatycznej powierzchowności i urody. Spodziewali się, że może dojść do ostrego konfliktu. A na dodatek dziewczy­na jest w ciąży!

-  Możesz pogratulować, babciu - uśmiechnął się Havard do Mali. - Z tego, co zrozumiałem, będziesz mieć wnuka.

-  Tak, Sivert wspomniał mi już o tym - odpowiedziała Mali, starając się nadać swojemu głosowi spokojne brzmie­nie.

-  Nie wiem jednak, czy mama się ucieszyła - wszedł jej w słowo Sivert, wbijając w nią swój wzrok. - Bo gdy się o tym dowiedziała, wyszła za drzwi bez słowa, blada, jakby zobaczy­ła upiora. Odniosłem wrażenie, że wieść o dziecku była dla niej bardziej szokiem niż radosną nowiną - dodał z wyraźnym wy­rzutem w głosie.

-  Wydaje mi się, że to wielka radość - odezwała się Inge­borg, stawiając jedzenie na stół. - Chociaż zupełnie nie po­trafię sobie wyobrazić, że będziesz babcią, Mali.

-  Pewnie dlatego mama zaniemówiła, Sivert - zaśmiał się dobrotliwie Havard. - Zdaje się, że trudno jej się z tym pogodzić.

Objął Mali i uśmiechając się do niej, dodał:

-  Będziesz najpiękniejszą babcią w całej naszej parafii. A ja dziadkiem. Bo chyba pozwolisz, że będę nim dla tego maleń­stwa, mimo że nie jestem twoim rodzonym ojcem? - zapytał, od­wracając się do Siverta.

-  Oczywiście, że będziesz dziadkiem - odwzajemnił mu się uśmiechem Sivert. - Lepszego nie można sobie wyma­rzyć.

Jego słowa sprawiły Havardowi przyjemność. Mali po­znała to po jego minie. Nie mogła jednak pojąć, że przyjął to wszystko z takim spokojem. Przecież wiedział, że Tord­hild nie może zostać gospodynią w Stornes. Rozmawiali wszak o tym. Wszystko by było inaczej, gdyby Sivert przy­prowadził jakąkolwiek inną dziewczynę. Wtedy rzeczywi­ście ten dzień mógłby być radosnym świętem. Ale w takiej sytuacji...

Mali przełknęła ślinę, usiłując się uśmiechnąć, ale choć bar­dzo się starała, jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Mdliło ją od zapachu jedzenia, w żołądku palił ją ogień. Miała nadzieję, że Sivert wstrzyma się nieco z ogłaszaniem wszem wobec no­winy o dziecku, choć z drugiej strony nie zaskoczyło ją to, bo zawsze był bardzo spontaniczny i szczery. Najchętniej pewnie stanąłby na kościelnym wzgórzu i wykrzykiwał, ile tchu w pier­siach, że Tordhild spodziewa się dziecka. Bo dla niego był to do­wód ich wielkiej miłości. Mali rozumiała go i tym bardziej jej to dokuczało.

-  Ja... ucieszyłam się, Sivert - powiedziała cicho i by uniknąć jego wzroku, pospiesznie zaczęła pomagać przy­nosić jedzenie. - Tylko że trochę mnie zaskoczyłeś - doda­ła. - Nie spodziewałam się...

-  My też nie przypuszczaliśmy... - odezwała się Tordhild i przytuliła się do Siverta zarumieniona. - Chcieliśmy najpierw się pobrać, a dopiero potem mieć dzieci. Rozmawialiśmy prze­cież o tym, prawda, Sivert? - dodała, podnosząc na niego swoje duże, piękne oczy.

-  Tylko że nie zdążyliśmy - odparł Sivert beztrosko. - Ale teraz przyspieszymy nieco ślub, żebyś była przyzwoitą mężat­ką, kiedy urodzisz maleństwo - uśmiechnął się i z miłością poklepał ją delikatnie po brzuchu. - Nie musimy mieć wystawne­go wesela, więc chyba da się wszystko przygotować dość szybko, prawda, mamo?

-  Który to miesiąc, Tordhild? - zapytała Mali, nie odpo­wiadając na pytanie Siverta.

Od chwili, gdy dowiedziała się o ciąży Tordhild, drę­czyła ją niepewność, czy ciąża nie jest bardziej zaawan­sowana, niż można by wnioskować z wyglądu dziewczyny. W tak młodym wieku często długo nie widać, że dziewczy­na spodziewa się dziecka. Mali panicznie się obawiała, że będzie za późno na przerwanie ciąży. O ile w ogóle młodzi zechcą posłuchać, że to jedyne rozwiązanie. Jeśli wyjawi im prawdę, zrozumieją chyba? Ale usunięcie płodu nie jest prostym i całkiem bezpiecznym zabiegiem, poza tym nie­dozwolonym przez prawo. Najczęściej zajmowały się tym kobiety, które nie miały żadnej wiedzy medycznej. Dlate­go też nierzadko zabiegi te kończyły się źle dla niedoszłych matek.

Mali przeszły ciarki po plecach. Będzie musiała przeko­nać akuszerkę, by jej pomogła, choć dobrze wiedziała, że ta nigdy się tym nie zajmowała. Była przeciwna zabijaniu nienarodzonych, mimo że okazywała wielkie serce wszyst­kim służącym i innym wykorzystanym i zgwałconym ko­bietom. Bardziej niż ktokolwiek zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiego zabiegu. Poza tym wiedziała, że straciłaby prawo wykonywania zawodu akuszerki, gdyby wyszło na jaw, że się tym zajmuje. Jeśli jednak Mali zwie­rzyłaby się jej, jak się sprawy mają... Nie mogłaby odmówić pomocy, a może...

-  Nie jestem tego całkiem pewna - odparła Tordhild ci­cho, spuszczając wzrok. - Ale... na pewno minęły już trzy miesiące.

A więc ciąża jest bardziej zaawansowana, niż Mali przy­puszczała. Nie było czasu do stracenia!

-  Obiad na stole - przerwała Ane, na której policzkach ma­lowały się rumieńce od długiego stania przy piecu.

Wszyscy zasiedli wokół stołu i rozmowa wreszcie zeszła na inne tematy niż ciąża Tordhild. Mimo wszystko we dwo­rze są ważniejsze sprawy niż dziecko w drodze, nawet jeśli jego ojcem jest dziedzic Stornes.

-  Kiedy sprowadzimy owce z hali? - zapytał Aslak z peł­nymi ustami i spojrzał na Havarda.

-  Niech się jeszcze trochę popasą - odparł Havard. - Jest taka ładna pogoda, aż trudno uwierzyć, że to już paździer­nik.

-  Pogoda może się szybko zmienić - mruknął O1av. - A przecież owce trzeba jeszcze wykąpać i ostrzyc, zanim zdecydujemy, które przeznaczymy na ubój, a które zostaną w oborze na zimę. To wszystko wymaga czasu - dodał, na­kładając sobie na talerz rybę z półmiska.

-  Wiem - odparł Havard. - Jeszcze trochę i zabierzemy się za to. Ale chyba nie w tym tygodniu. W Innstad też na razie nie sprowadzili owiec z górskich pastwisk, a to znaczy, że stary go­spodarz nie spodziewa się zmiany pogody jeszcze przez jakiś czas.

-  Pozostało tylko parę dni do pełni - wtrąciła Ane. - Powinniśmy być już po uboju, nim księżyca zacznie uby­wać, bo inaczej, jak wiadomo, nie napełnimy garnków...

-  Do tej pory będziemy gotowi - odpowiedział spokoj­nie Havard. - Wszystko się jakoś ułoży.

Tak, do tej pory uporamy się z ubojem owiec - myślała Mali, czując, jak jedzenie rośnie jej w ustach. Ale co z Sivertem i Tord­hild? Czy ich sprawa też się ułoży?

Mali zerknęła na Havarda, który tak był pochłonięty je­dzeniem, że nie zauważył jej spojrzenia. Włosy jak zwykle opadały mu na czoło. Mali poczuła, jak ściska ją w gardle, gdy przypomniała sobie o rozmowie, jaką musi z nim prze­prowadzić. Zamierzała poprosić go, by przyszedł po obie­dzie do sypialni, ale zorientowała się, że mężczyźni są zaję­ci zaganianiem krów do obory, z czym uporają się pewnie dopiero przed podwieczorkiem. Niech więc będzie i tak. Porozmawia z Havardem po podwieczorku, a potem cze­ka ich osobna rozmowa z Sivertem i Tordhild. O ile Havard zgodzi sieją wesprzeć...

Na chwilę Mali zacisnęła piekące powieki i zapragnęła nie żyć.

 

Natknęła się na Havarda w korytarzu, kiedy niosła z piw­nicy mleko na podwieczorek. Aslak i O1av zdążyli już wejść do izby. Nie udało jej się porozmawiać z mężem po obie­dzie, bo mężczyźni spieszyli się po jedzeniu, by dokoń­czyć rozpoczętą pracę, nie zdążyła więc mu o niczym po­wiedzieć.

-  Zastanawiam się, czy... - odezwała się Mali, a ręce, w których trzymała dzbanek z mlekiem, zadrżały. - Chcia­łam z tobą porozmawiać - dodała, zerkając pośpiesznie na Havarda. - Na osobności. Mógłbyś przyjść do sypialni za­raz po podwieczorku?

-  Zrobiłem coś nie tak? - zapytał Havard, obejmując żo­nę. - Źle wyglądasz. Jesteś taka blada. Zauważyłem, że prawie nie tknęłaś obiadu. Coś cię martwi? Zdenerwowałaś się Sivertem? Tym, że spodziewają się dziecka?

-  Tak, to, o czym chcę porozmawiać, ma poniekąd z tym związek - odparła Mali wymijająco. - Ale chcę, żebyśmy o tym pomówili w cztery oczy. Bo to... To zupełnie nie nadaje się...

Zachwiał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin