Willow - Sowa.pdf

(52 KB) Pobierz
Willow - Sowa
408"
1
Przenikliwychłód.Imrok.
Ulicabyłasłabooświetlona,latarniabyłaoddawnazepsuta,igdybynieświatło
padającezokiennielicznych,starych,zniszczonychkamienic,toprzypadkowy
głupieczapuszczającysięwtąokolicęmusiałbyporuszaćsiępoomacku.Alenikogo
tuniebyło.Ogodziniejedenastejniktrozsądnyniewychodziłnaulicę.Panowała
niemalŜeidealnacisza,przerywanatylkoodczasudoczasuszczekaniempsa,lub
krzykiemjakiejśkatowanejkobiety.Bowiemchoćodludna,byłatodość
niebezpiecznaokolica.Śmierdziałotubiedą.Niebyłoniecodziennespotkanietu
jakiegoślumpa.
Nagle,zupełnieniespodziewanie,zmrokuwyłoniłsięmęŜczyzna.Szedłzgarbiony,
zapewnezzimna,iprzeztowydawałsięniŜszy,niŜbyłwrzeczywistości.Abył
dośćwysoki.NieszedłostroŜnie,powoli,cochwilęsięodwracając,takjakpowinien
iśćobcynatymterenie.Tenczłowiekszedłspokojnie,zgracją.ZjegochoduaŜziała
pewnośćsiebieiopanowanie.ObserwującgomoŜnabydojśćdowniosku,Ŝedobrze
znatądzielnicęLondynu.Aletobyłbytylkopozór,męŜczyznacochwilę
zatrzymywałsięiprzyglądałuwaŜniekamienicom.Szukał.Kogoś?Czegoś?
Odpowiedźnatopytaniemógłznaćtylkoonsam.
GeraldGardnerzatrzymałsięprzedjednąztychbrudnychkamienic.Westchnął
cięŜko.Miałdośćtegomiejsca,tegosmrodu,tegoubóstwa.Alewiedział,Ŝetylko
tutajmoŜnaznaleźćto,czegoszukał.Jeszczerazspojrzałnaadresnapisanyna
kartce.Rozejrzałsięwokół.Potemznówspojrzałnakartkę,potemnazegarek.
Jedenastapiętnaście.KręciłsiępoobskurnychdzielnicachLondynujuŜdobredwie
godziny.Nogibolałygojakcholera.Dojegoumysłupowoli,alezniesamowitą
skutecznościąsączyłosięzwątpienieirezygnacja.Czyczłowiek,któregoszukał
bezskuteczniejuŜdwiegodzinyrzeczywiścietumieszka?Odpoczątkuwydawało
musiętodziwneipodejrzane.GdybysammiałtakiemoŜliwościjakAustinOsman
Spare,juŜdawnobyłbysławnynacałyświat.Byłbybogaty,izpewnościąnie
mieszkałbynatymzadupiu.JednakSpareodrzuciłsławę,cowydałosiędziwnejego
koledzepofachu.Zresztą,itakbyłsławny.
Dziwka,odktórejotrzymałtenadresdobrzeznałaSpare'a,iprzysięgała,Ŝetam
mieszka.Równiedobrzemogłabyprzysięgaćnaswojącnotę,jakzauwaŜyłGardner.
Aleniepowiedziałtegogłośno,tylkozapłaciłjejzainformację,iruszyłna
poszukiwania.Itakotostałtu,wmrocznejuliczcelondyńskiej,niemogącznaleźć
mieszkaniaSpare'a.Wściekałsięnieludzkoztegopowodu.Rzadkokiedyprosił
kogośopomoc,awiedział,ŜewrywalizacjizKennethemGrantemtylkoSpare
moŜemupomóc.
Naglewyczułjakiśruchwzaułkupodrugiejstronieulicy.Zerwałsięniespokojnie,
wkaŜdejchwiligotowydoucieczki.Pochwilijednakopanowałsię.
NachodnikwyszedłmęŜczyznagrubopopięćdziesiątce.Byłłysiejący,resztki
tłustych,zmierzwionychwłosówbyłyzupełniesiwe.Miałbłędny,nietrzeźwy
wzrok,którymwpatrywałsięwGardnera.Natwarzymiałbujnyzarost,z
pewnościąniegoliłsięoddawna.Jegoubraniebyłomocnopodniszczone,wręku
trzymałpustąflaszkę.ChwiejnymkrokiemruszyłwstronęGardnera.Tenjednak
stałnieporuszony.Czekał,aŜbezdomnypodejdzie.Starzecwkońcupodszedł,
stanąłniepewnie,przedupadkiemocaliłgohydrant,któregozłapałsięwostatniej
chwili.StałnaprzeciwkoGeraldaizionąłnaniegoswympaskudnymoddechem,
pachnącymwódkąizniszczonymizębami.
Przyjacieluwystękałztrudem.Miałdziwny,nieangielskiakcent.Mówiłlekko
sepleniąc,zapewnezpowodubrakuwiększościzębów.Przyjacielu...Paręgroszy
dlabiedaka...
Gardnerpatrzyłnaniegoznieukrywanąniechęcią.Pochwilinamyśliłsię.
Powiedzmi,gdziemieszkaSpareprzemówiłdźwięcznieiostro.Zdawałosię,Ŝe
męŜczyznaprzyhydrancieaŜsięskurczył.Przetarłzaskoczonyoczy,iwyjąkał:
Chodzi...ci...otegowariata?Czarodzieja?TuroześmiałsiępiskliwieWierzmi,
niewartoznimrozmawiać.Zupełniezwariował.Byłemuniego.Chciałem,Ŝeby
nauczyłmnieswojejsztuki,wiepan,Ŝebymmógłsobiewinowyczarować.
Mówiłcorazgłośniejizcorazwiększympodnieceniem.Gardnerzdawałsięchłonąć
kaŜdesłowopijaka.
Iwiepan,coonmipowiedział?Najpierwwyśmiałmnie.Późniejoznajmiłmi,Ŝe
jestemślepymgłupcem,icośtam,Ŝenibymnieprzeklina.Wtedynaseriosię
przestraszyłem.Mówiępanu,uciekłemwpopłochu!Aleterazsięnieboję.Od
tamtegoczasuniespotkałomnieniczłego,iprzestałemsiętymprzejmować.Całata
magiatotylkokłamstwoimydlenieoczu!
StaruchaŜsięopluł.Wrzeszczałnacałąulicę,zjednegooknadobiegłyich
przekleństwajakiegośzapracowanegoispragnionegoodpoczynkuLondyńczyka.
Gdzieindziejzacząłszczekaćpies.
GdziejestSpare?powtórzyłłagodnieGardner.Starzecpatrzyłnaniego
wytrzeszczonymioczami.Wyciągnąłrękę.Geraldpogrzebałchwilęwkieszeni,po
czymwyjąłgarśćmonet.Oczypijaczkarozbłysłychciwością.
Totamtendom,widzisz?mówiłszybkoiniewyraźnie,jakbychciałjaknajszybciej
wyplućzsiebiecaławiedzęidostaćpieniądze.Onniemieszkawnormalnym
mieszkaniu,tylkowpiwnicy.Musiszzejśćnadół.Och,dajmipieniądze!!
MęŜczyznarozejrzałsięukradkiem,poczympodszedłdostarca.BłysnąłnóŜ
wydobytywułamkusekundy,ipochwilipijaczekleŜałnaziemi,kurczowo
trzymającsięzabrzuch.NiezdąŜyłnawetkrzyknąć.
Gardnerruszyłspokojniewstronędomu,wskazanegoprzezbezdomnego.Nawet
sięnieobejrzał.
2
Pomieszczenie,wktórymmieszkałsławnyokultystaAustinOsmanSpareniebyło
duŜe.Pomieszczenie,bowiemtrudnobyłonazwaćtopokojem,byłociemną,
obskurnąpiwnicą.Słychaćbyłotamszumrurkanalizacyjnych.Śmierdziałopleśniąi
szczurami.
PodścianąstałostarełóŜkookultysty,naktórymtylerazywyprawiałniesamowite
orgiezprostytutkami,pracującymiwokolicy.OpróczłóŜkajedynymmeblembył
tutajspróchniałystół,stojącyobokłóŜka.Naniepomalowanych,popękanych
ścianachwisiałyobrazyprzedstawiającestaruszkę,ołagodnychrysachtwarzyi
bystrymspojrzeniu.Wprzeciwieństwiedoinnychobrazów,jakiespotykamynaco
dzień,tezdawałysięŜyć.Pięćstaruszekpatrzałobystrozobrazówiobserwowało
kaŜdyruchSpare'a.CzasamidziwkiskarŜyłysię,Ŝetojepeszy,aleAustinbył
nieugięty:nigdyniezdejmowałobrazów.Naśrodkupokojustałstojak,farby,nowy,
niedokończonyjeszczeobraz,noisamSpare.
NiebyłzamoŜnymczłowiekiem,ledwowiązałkonieczkońcem.Zarabiałnachleb
sprzedającswojewspaniałeobrazyNietocokiedyś.BowiemSparebyłkiedyś
wielceszanowanymmalarzem,juŜwdzieciństwieokrzykniętogogeniuszem.Miał
kilkaswoichwystaw,byłsławny,bogaty.Aletocoinnegozadecydowałoojego
Ŝyciu.TakczyinaczejSpareporzuciłsławędlaswojegowłasnegoświata,pełnego
magiiicudów.
Właśniekończyłobraz,gdyusłyszałstukot,odgłoskroków,ipochwilipukaniedo
drzwi.Nonie,pomyślałdotykającdelikatniepłótnapędzlem,znówjakiśnatrętny
poszukiwaczsensacji.Pukaniepowtórzyłosię,tymrazemgłośniej.
Hej,jesttamkto?rozległsiętwardygłosnakorytarzu.SparepowoliodłoŜył
pędzeliruszyłwstronędrzwi.Niespieszącsięotworzyłje,istanąłtwarząwtwarz
zmęŜczyznąokołoczterdziestki.Miałgęste,czarnewłosyinikłyzarostnatwarzy.
Oczyświeciłymuzłowieszczo.
WitampowiedziałzuśmiechemJuŜmyślałem,Ŝepomyliłemadres.
AustinodrzuciłmoŜliwość,abybyłtoktośzjegorodziny.NiewyglądałteŜna
komornika.Odsunąłsię,abywpuścićtajemniczegogościa.
DziwnaporanaodwiedzinymruknąłSpareMamnadzieję,Ŝenieprzychodzi
panbezpowodu.
NieodrzekłmęŜczyznaNazywamsięGeraldGardner.
Wyciągnąłrękęwstronęokultysty,lecztennieuścisnąłjej.Słyszałemotobie
powiedziałSpareróŜnerzeczy,zarównomiłe,jakiniemiłe.Jesteśmagiem.
TakprzytaknąłGardnerMampewnąsprawęnaturymagicznej,pomyślałem
sobie,ŜetylkopanmoŜesobieztymporadzić.OtóŜ...
UsiądźmyprzerwałSpare,wskazującłóŜko.Zamknąłdrzwi.
Gardnerspojrzałnaniego,jakbymiałdwiegłowy,istanąłprzystole.Austinusiadł
nałóŜku.
OtóŜ,jakjuŜmówiłem,potrzebnamibędzietwojapomoc.
Sparespojrzałnaniegokpiąco,alenicniepowiedział.
Mamtakidrobnyproblem...hmm...jakbytopowiedzieć...potrzebuję...
KennethGrant,najlepszyprzyjacielSpare'a,inajwiększyrywalGeraldaGardnera,
byłznanymiszanowanympisarzemokultystą.TowłaśnieGrantbyłwgłównej
mierzeodpowiedzialnyzasławęAustinaOsmanaSpare'a.BowiemSpare,pustelnik
zwyboru,zcałąpogardąnajakągobyłostać,odrzuciłsławę.
Takczyinaczej,Gardnerbyłprzekonany,Ŝejestniemniejuzdolnionymagicznie,
niŜGrant.Międzytymidwomaostrozaiskrzyło,odkądGardnerwmówiłsobie,Ŝe
Kenneth"zabrał"mujegomedium,wariatkęimieniemClanda.Byłaonawyjątkowo
utalentowana,izakonGardnerabardzoucierpiałprzezjejstratę.TakwięcGerald
doszedłdowniosku,Ŝeznatylkojednąosobę,któramoŜemupomóc.Wyruszył
odnaleźćSpare'a.Alewiedział,Ŝedwajokultyści,pisarzimalarz,sądobrymi
przyjaciółmi,więctupojawiłysięschody.Alenicto.
PotrzebujęspecjalnegotalizmanupowiedziałGardnerAmuletu,którypozwoli
odzyskaćmi...straconąrzecz.
Sparespojrzałnaniegorozbawionymwzrokiem.
Nielepiejudaćsiędobiurarzeczyznalezionych,lubdodetektywa,zamiast
zawracaćmigłowę?spytałkpiąco.
GeraldGardnerniemiałnastrojudoŜartów,zresztąnigdynielubiłŜartów
dotyczącychjegoosoby.
Niechodzioprzedmiotpowiedziałpowoli,silącsięnaspokój.Niemógłsobie
pozwolićnagniew.
SparepatrzyłpytającozeswojegołóŜka.Niebyłmłody,miałjuŜchybaz
siedemdziesiątlat.Gęste,czarnewłosysterczałynagłowiewmalowniczym
nieładzie.BłękitneoczysprawiaływraŜeniewyblakłych.Lewastronatwarzy,w
skutekwypadkuzostałazniekształcona,przezcoSpareprzypominałdemona.
Demonicznątwarzuzupełniałygęstewąsy.Gardnerpatrzyłnaniego,irosłownim
obrzydzenie.Odwróciłwzrok.
ChodzioosobępodjąłMojąŜonę.ByłaniezrównowaŜona.Zabralimiją.Proszę,
pomóŜmijąodzyskać!Kochamją!
Gardnerpatrzyłtakbłagalnie,Ŝenawettenczłowiekotwarzydemonamusiałsię
wzruszyć.JednaktwarzSpare'anawetniedrgnęła.Geraldzamilknął.
WpowietrzuzaległacięŜka,niepokojącacisza.Nicniewskazywałonato,Ŝektóryś
zmęŜczyznjąprzerwie.
GeraldGardnerzniepokojemwpatrywałsięwobliczeAustinaOsmanaSpare'a.Czy
tenzwariowanypustelnikpomoŜe?Czyjegosztukawystarczy?Czyniłzjejpomocą
prawdziwecuda,opowiadanootymjakprzywołałpotęŜnegodemonawwidzialnej
formie,ijakdwóchnapalonychobserwatorówoszalało.Głośnobyłootym,Ŝe
potrafiodczytywaćludzkiemyśliimaterializowaćprzedziwnerzeczy.Tak,Sparez
pewnościąbyłbyzdolnydostworzeniaamuletu,pomógłbyodzyskaćGardnerowi
jegomedium.Pytanietylko,magzechcetozrobić.
PrzyjdźjutropowiedziałwkońcuIbądźuprzejmy,niezabijajnikogopodrodze,
bozjawisiętupolicja.
3
Dzień.Brudna,zaśmieconaulicawzapomnianejdzielnicyLondynu.niepanujetu
zbytduŜyruch,odczasudoczasuprzejedziesamochód,zjednejzestarych,
zniszczonychkamienicwychodzimęŜczyznawpłaszczu,zpsemnasmyczy.
Godzinypracy,więcpewniejuŜnaemeryturze.Idziepowoli,niespieszącsię.Wita
sięuprzejmiezkobietą,wracającązesklepu.Kobietaniesietorbyzzakupami.
Rozmawiajątrochę,męŜczyznaproponuje,ŜepomoŜeponieśćzakupy.Kobieta
mówi,Ŝenietrzeba,odchodziszczęśliwa.
śycie,wtejdzielnicyzadniapanujeŜycie.
ZkamienicywychodzimęŜczyzna.Wyprostowany,zrękamiwkieszeniach
płaszcza.Magęstewłosy,natwarzyskąpyzarost.Oczymiotająniebezpieczne
błyski.MęŜczyznauśmiechasię,wyjmujejednąrękęzkieszeni.Ściskacoś
nieduŜego.Powolirozwieradłoń.LeŜytammały,drewnianyprzedmiot.
Przypominajakieśzwierzę,jakbyptaka.Tak,toptak.Sowa.Aleniejestto
zwyczajnasowa,bowiemmaonaskrzydłanietoperzaiszponyorła.MęŜczyzna
patrzynaswojąsowęiuśmiechasiępaskudnie.
Niktniezwracananiegouwagi.Staruszekzpsemszybkosięoddala,nawetnie
zauwaŜyłdziwnegomęŜczyzny.
Miejsce,wktórymKennethGrantzamierzałzpomocąswojegoniezwykłego
mediuminwokowaćboginięCzarnąIzydęniebyłoduŜe,jednakwystarczającedla
zgromadzonychtamosób.Podjednąześcianstałniewielkiołtarz,naktórymleŜała
Clanda.NawprostołtarzastałMistrz,ProwadzącyCeremonię.Byłtoniewysoki,
łysiejącymęŜczyznawokularach.Miałnasobieszatypokrytedziwnymiwzorami.
NazywałsięKennethGrant.WokółniegotłoczyłosięsześciumęŜczyznwmaskach.
NaprawoodnichbyłoduŜe,izresztąjedynewtympomieszczeniuokno.
Ceremoniarozpoczęłasię.Grantzacząłcichośpiewać,zanimpieśńpodjęliinni.
Prowadzący,nieprzestającśpiewaćuniósłkadzidłoizacząłnimmachać.Pochwili
zadymiłosięcałepomieszczenie.KennethodłoŜyłkadzidło,uniósłnatomiast
niewielkiposąŜekprzedstawiającynagąkobietę.Zaczęłosię.
ClandaodetchnęłacięŜko.Całataceremoniazaczęłajanudzić,chciałaŜebyOna,Ta
KtóraMaJąZabrać,juŜprzyszła.Zamiasttegostałosięcośinnego.Strasznego.
Okno,szczelniezamknięteizasłonięte,naglerozwarłosięnaościeŜ.Dodusznego
pokojuwpadłpodmuchświeŜegopowietrza,awrazznimTo.Clandazobaczyła
potwora,coś,coprzypominałosowę,alemiałoskrzydłanietoperzaiszponyorła.
Sowapodleciaładoniej,ichwyciłaszponamiwpasie.Clandawydałazduszony
okrzyk.Wylecieliprzezokno.
Clandazobaczyładachydomówpokryteśniegiem.Woknachpaliłysięteśmieszne,
migająceŜaróweczki.Poulicachchodzililudzie,leczniewidzielijej.Lecielicoraz
wyŜej.Mediumpoczułochłód.Starałasięniepatrzećnadół,poniewaŜrobiłojejsię
niedobrze.Krzyczała,krzyczałailesiłwpłucach.NiechGrantijegokumplecoś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin