Świadectwa o ocaleniu życia poczętego dziecka.pdf

(107 KB) Pobierz
569412659 UNPDF
Matka-bohaterka, swoje własne życie poświęciła
dla życia poczętego dziecka
Obszerne świadectwo o niezwykłych wydarzeniach życia,
przekazała zezwalając na jego
publikację, w nieco skróconym kształcie, pani Monika
Bremerska z Piotrkowa Trybunalskiego,
matka młodej 25-letniej mężatki Doroty Piesik.
Oto jej świadectwo: Dorota, od najmłodszych lat była
zdrową, dobrze rozwijającą się i bardzo wrażliwą
dziewczynką. Ukończyła z wyróżnieniem studia, zdobyła
zawód i wyszła za mąż.
Nagle zachorowała. Poczuła się źle. Była leczona
początkowo na porażenie nerwu twarzy,
potem po badaniach, rozpoznano guza mózgu. Zdarzyło
się to, czego nikt nie przewidywał.
Dramat rozpoczął się wtedy, kiedy stwierdzono, że Dorota
jest w ciąży.
Werdykt lekarzy był jednoznaczny: "Aby dać szanse
Dorocie, trzeba natychmiast usunąć ciążę i przystąpić
do chemio- i kobaltoterapii".
Tego co wtedy przeżyliśmy, nie da się opisać. Ale ta
dzielna dziewczyna nie załamała się.
Długo modliła się i prosiła Matkę Bożą, żeby jej
podpowiedziała co ma uczynić.
Potem kategorycznie powiedziała, że nie zabije
swojego dziecka.
Zapytała mnie: "Mamo, czy mi pomożesz, czy
569412659.001.png 569412659.002.png
zaopiekujesz się mną w najtrudniejszych chwilach?"
Odpowiedziałam jej: "Córeczko, jeśli będzie trzeba, będę
cię na rękach nosiła".
Tygodnie biegły. Córka czuła się co raz gorzej. W
czwartym miesiącu ciąży już nie chodziła,
źle przełykała, miała trudności z oddychaniem.
Modliłam się do Boga. Prosiłam o pomoc. Dzięki pomocy
rodziny z Włoch w maju 1992 roku
poleciałyśmysamolotem do Włoch, do włoskich
specjalistów. Dorota była już na wózku inwalidzkim. W
klinice neurologicznej w Legnano, po zbadaniu chorej
lekarz powiedział, że przyjechałyśmy za późno. Dorota
rozpłakała się. Nie miałyśmy pieniędzy na leczenie, a
mimo to przyjęli ją do szpitala. Przeprowadzono
konieczne badania.
W mózgu założono zastawkę, żeby zatrzymać proces
chorobowy. Po tej operacji stan zdrowia pogorszył się.
Trafiła na oddział reanimacji. Podłączono różną aparaturę.
Lekarze orzekli, że Dorota w każdej chwili może umrzeć.
Choć dziecko jeszcze żyje, jego życie jest również
zagrożone.
Pozwolono mi przebywać na oddziale reanimacji.
Trzymając moją córkę w ramionach, modliłam się do
Matki Bożej o łaskę ocalenia tych dwojga. Dorota nie
chciała brać żadnych leków uśmierzających ból, żeby nie
zaszkodzić dziecku. Mimo bólu uśmiechała się. Lekarze
podziwiali jej hart ducha i okazywali dużo serca w trosce
o jej życie.
Kolejne badania mózgu, nagle, wykazały zatrzymanie się
procesu chorobowego. Po kilku tygodniach, córka wróciła
na oddział neurochirurgii. Stwierdzono, że dziecko
rozwija się prawidłowo. Intensywna opieka lekarska i
świadomość że dziecko rozwija się dobrze sprawiły, że
tak wielkie cierpienia Dorota znosiła z uśmiechem.
Przebywałam z córką na oddziale dzień i noc. Trwało to
około miesiąca. Ludzka miłość, której doznawałyśmy w
tym wspaniałym kraju dodawała nam sił. Włosi uczynili
wszystko, żeby uratować Dorotę i jej dziecko.
Modlili się razem z nami, pomagali finansowo i duchowo.
Prasa włoska drukowała artykuły na temat walki o życie
Doroty i jej dziecka. Telefonowano do nas z różnych stron
Włoch i ze Szwajcarii. Ludzie przysyłali pieniądze i
ubrania dla nas i nawet już dla dzieciątka. Włosi opłacili
też przejazd mojego zięcia do Włoch.
W tym klimacie miłości i nadziei zdrowie Doroty zaczęło
się poprawiać. Choć nadal była sztucznie karmiona,
odłączano co raz to inną aparaturę. Już sama oddychała.
Potem przeniesiono ja na oddział położniczy. Zaczęła
przełykać zmiksowane potrawy. Neurochirurg poproszony
na konsultację nie mógł uwierzyć, że Dorota może już
jeść. Podjęto wreszcie decyzję odłączenia sondy.
Lekarze orzekli, że ciążę będzie można rozwiązać 14
września. Czy to przypadek, że to będzie święto
Podwyższenia Krzyża Świętego? Przygotowana specjalna
aparatura do ratowania życia Doroty okazała się całkiem
zbędna. Dorota urodziła zdrowego, wspaniałego syna. a
czuła się lepiej niż inne zdrowe kobiety , które w tym
czasie rodziły.
Prasa, kamery, pacjenci tłumnie otoczyli nas. Nagłówki
artykułów prasowych głosiły: "Cud w szpitalu!",
"Chora na nowotwór mózgu wydaje na świat
dziecko", "Miłość bohaterskiej polskiej matki
zwyciężyła zło". "Urodził się cudem. Uczyńcie
wszystko żeby żył!" itd.
Ci obcy ludzie płakali. Przychodzili do nas, całowali ręce
Doroty.
Nadaliśmy mu imię Łukasz . Po czterech tygodniach
przewieziono nas z Łukaszkiem do Varese na oddział
radioterapii. Tam również przyjęto nas z nadzwyczajną
miłością. W szpitalu, przy łóżku ciężko chorej, lecz
szczęśliwej mamy odbył się Łukasza chrzest. Goście, a
była ich liczna grupa, zaśpiewali "Czarną Madonnę", a
ksiądz powiedział, że to "Czarna Madonna" doprowadziła
do tych uroczystości.
Do kraju wróciliśmy w końcu listopada 1992 roku. Dorota
czuła się co raz lepiej - była już w rodzinnym domu i w
swoim kraju.
Nadszedł kwiecień 1994 roku. Nagle Dorota poczuła się
bardzo źle. Odwozimy ją do szpitala.
Badanie komputerowe wykazuje istnienie nowego guza o
dużej złośliwości w płacie czołowo-ciemieniowym. 24
kwietnia 1994 roku stan zdrowia Doroty jest
beznadziejny: wystąpiła śpiączka i brak wszelkich reakcji.
W tym dniu Ojciec Święty beatyfikuje Giovanni Molla,
która wiele lat temu zmarła w podobnych
okolicznościach.
Po wielkim kryzysie stan mojej córki znów się poprawił,
ale nadal był ciężki. Lekarze mówili, że nie wiedzą
dlaczego jeszcze żyje, że w każdej chwili może umrzeć.
Ale ona żyła, żyła przybita śmiertelną chorobą. Często
patrzyła na Krzyż wiszący na ścianie i wyciągała do
Niego swoją lewą rękę. Nigdy się nie skarżyła na swój
los, na swoją mękę. Tuliła małego Łukaszka, który co
chwilę przybiegał do jej łóżka i mówił: "kocham cię
mamo". Wzruszała się, a on klękał wtedy przy jej łóżku i
odmawiał paciorek. Pewnego wieczoru bardzo płakałam i
modliłam się w intencji Doroty. Kiedy zasnęłam miałam
senną wizję. Matka Boża prowadziła mnie ścieżką i
pokazywała różne domy. Najpierw były szare. Później
coraz jaśniejsze i ładniejsze. Na koniec stał piękny
okazały dom - cudownie oświetlony i cały w kwiatach.
Uśmiechnęła się do mnie Maryja i powiedziała: "To jest
dom twojej Doroty".
Trzy tygodnie przed śmiercią Dorota leżąc na swym łóżku
wyciągnęła swoja lewą rękę do Krzyża,
mimo że już od dawna nie mogła mówić, powiedziała: "Ja
chcę już iść do Nieba". Chciałam, by to jeszcze
powtórzyła, ale ona tylko się do mnie uśmiechnęła. W
niedzielę 3 września 1995 roku cały dzień czuwaliśmy
przy jej łóżku. Wieczorem byłam z nią sama. Odmówiłam
koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Tego dnia o godzinie 21 odeszła do Pana. Tuliłam jej
martwe ciało do serca. Była już szczęśliwa i było to
widać. Uroczystości pogrzebowe uświetnił ks bp Adam
Lepa i kilkunastu księży. Tłumy wiernych żegnały tą,
która dla ratowania swojego dziecka oddała najlepsze lata
życia, złożyła przy tym ofiarę wielkiego cierpienia i
poszła z modlitwą do Chrystusowego Krzyża. Uchwałą
Rady Miasta Piotrkowa Tryb. z dnia 11.10.1995 roku
Dorota Piesik otrzymała tytuł Honorowego Obywatela
Miasta Piotrkowa Trybunalskiego.
Mały Łukaszek przyjął już I Komunię św. Jest
ministrantem, a służbę przy ołtarzu wypełnia gorliwie.
Jest zdrowy. Uczy się bardzo dobrze, a mamę swoją
kocha tak, jakby tu żyła przy nim. Już w swoim krótkim
życiu w Adopcję Duchową przyjął kolejno dwoje dzieci
poczętych.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin