Dzień czwarty.doc

(1443 KB) Pobierz
Dzień pierwszy (piątek 10

Dzień czwarty (poniedziałek 13.07.2009)

 

Budzę się rano i ciężko mi się podnieść, bo tak się wczoraj objadłem, że trzyma mnie do teraz.Mała kawusia z pysznym ciasteczkiem i mogę ruszać dalej. Jeszcze tylko, jak co rano, nasmarować łańcuch i w drogę. Namawiam Shippa by śmignął ze mną na swojej Viście, jak za starych dobrych czasów, ale coś mu tam olej ślączy po wizycie w serwisie i wybiera Draga. Ruszamy z samego rańca w stronę jednostki wojskowej, w której pracował Shipp, a potem Wieża Głodowa w Przewozie.

Brat zagłodził brata, jeden sobie imprezował na dole a drugi umierał w tym czasie z głodu i pragnienia - stąd nazwa Wieża Głodowa. Potem jedźiemy zobaczyć ruiny Kościóka z XII wieku w Straszowie.

 

Lecimy dalej do lasu siejącego grozą, w którym jest pełno pozostałości po fortyfikacjach niemieckich z czasów II Wojny Światowej. W lesie pełno jest pozostałości po jakichś bunkrach, barakach, okopach, są jakieś hale podziemne, studnie i niewiadomo, co jeszcze.

Trzeba uważnie patrzeć gdzie się stawia stopę, bo można wpaść w czarną jamę lub stanąć na jakichś niewypał.

 

Za nic w świecie nie wszedłbym do tego lasu po zmroku. Ponoć jest jeszcze takie miejsce, w którym od wielu lat nic nie rośnie, goła ziemia. Promieniowanie, czy nasączona gleba chemią, kto to może wiedzieć? Tam jednak nie chciało się nam iść, bo słoneczko przypiekało czarną motocyklową skórę niemiłosiernie. Najlepsze jest to, że do tego lasu prowadzi cały czas droga brukowana, ukryta tak, że na pierwszy rzut oka wcale jej nie widać.

Lecimy dalej w stronę granicy niemieckiej w Łęknicy. Sporo bazarów, ale nic ciekawego nie widać to zawracamy i sypiemy na Żary. Po drodze podziwiamy piękno leśnej przyrody, czasem skąpo odzianej. Po jakimś czasie słyszę dziwne dźwięki w okolicy mojego przedniego koła, zaniepokojony staram się ustalić, co to jest. To nasi kochani drogowcy rozsypują czarne mało widoczne kamyczki chcąc załatać nimi dziury w jezdni. Najpierw leją smołę a na to dwie szufelki kamyczków i udają, że dziury już nie ma. Takie triki to tylko u nas, dobrze, że nie musiałem awaryjnie hamować bo pewnie bym niewiadomo kiedy leżał. Nawet żadnego znaku ostrzegawczego o takim niebezpieczeństwie nie ustawili. Za chwile łup, coś walnęło mi w kask, co jest? Jadę obserwując uważnie teren i widzę jak Shippowi z tylnego koła wystrzeliwuje niczym pocisk, spory kamień w moją stronę. Spada po łuku niczym kula armatnia na jezdnię i odbija się niczym ping-pong i łup!  Znowu dostałem w kask, tym razem w szybkę, uderzenie było tak silne, że w pierwszej chwili myślałem, pewnie rozwaliło mi kask. Na postoju znalazłem wgniecenie na szybce i to w miejscu oka. Na szczęście szybka wytrzymała, niby niepękająca, ale kto ich tam wie jak jest naprawdę i ile wytrzyma taka szybka? Pewnie jak by nie ona to z moim okiem nie było by wesoło.

Dojechaliśmy do Żar a tam żar z nieba się leje, słoneczko świeci pełnym blaskiem. Ja schowałem się w cieniu a Shipp poszedł obrobić najbliższy bankomat.Podziwiam piękny pałac Bibersteinów-Promnitzów, niestety bardzo już zaniedbany i jak nikt w niego nie zainwestuje to nieodwracalnie popadnie w trwałą ruinę.

 

Lecimy dalej w stronę granicy na Gubin, potem na przeprawę promową przez Odrę w Chlebowie.

Niestety z przeprawy nici bo jest zbyt wysoki poziom Odry i prom nie kursuje.

Bardzo sympatyczny i wyluzowany dziadziuś kieruje nas wzdłuż Odry na Krosno Odrzańskie. Trochę mu niedowierzamy, bo droga jest straszna wielkie kocie łby ale dziadek obiecał, że dalej będzie asfalt i faktycznie jest. Nowiutki wąski, typowo motocyklowy asfalt wijący się lasami, łąkami wzdłuż rzeki. Swojskie klimaty, ludzie w małych zapomnianych miejscowościach wyluzowani uśmiechnięci, machają do nas, pogoda idealna, po prostu jest zarąbiście. Po jakimś czasie asfalt się trochę psuje, ale nadal można swobodnie łapać wiatr we włosy. Takie swojskie klimaty towarzyszyły nam aż do Krosna, po drodze minęliśmy może ze trzy samochody. Uwielbiam taką jazdę w takim klimacie i Wodza też urzekło, ma niedaleko to pewnie będzie tu częściej zaglądał.

W Krośnie przyszła pora rozstania, Shipp wraca do siebie a ja lecę dalej. Gdy zatrzymaliśmy się niedaleko naszych dróg rozstajnych, momentalnie zostaliśmy otoczeni przez lokale.

A ile te motory, a ile wyciągną, a ile palą itp., itd.? W końcu padło pytanie , który lepszy?

Ku mojemu zdziwieniu mój Jelonek został okrzyknięty, że jest lepszy, myślałem, że wybuchnę śmiechem, ale robiłem co mogłem by zachować powagę.

Oczywiście było wspominanie na temat starych czasów SHL-ek, WSeK i Junaków. Jeden z lokali nawet chwalił się, że jeździł, ale zabrali mu prawko za prowadzenie roweru na gazie.

Shipp już pojechał a ja kończę się szykować do drogi i zakładam moją kamizelkę z napisem POLICE. Lokal, ten któremu zabrali prawo jazdy odskoczył krok do tyłu i zbladł.

Słyszę jak pod nosem mówi o kur… Tłumaczę, że to nie POLICJA tylko POLICE, w tej samej chwili dwie stojące obok, lokalne babki czytają na głos mój napis z przodu ,,Zakłady Azotowe w Policach” i jak wszyscy parsknęli śmiechem, kobitki mało się nie pokładły na płytkach chodnikowych ze śmiechu. Lokal, ten bez prawka najpierw zdębiał a jak załapał o co chodzi, to brechtał do upadłego.

No i w takiej atmosferze odjechałem w dalszą drogę ubawiony po pachy.

Do Słubic dotarłem błyskawicznie bo dobra droga , było chyba nawet widać Frankfurt, ale do Niemcowni już nie chciałem, więc poleciałem do góry trasą 31 i wylądowałem w Kostrzyniu nad Odrą

 

Atmosfera sielankowa aż się chce zostać dłużej i trochę pomoczyć nogi w rzece, ale nie po to tu przyjechałem, zatem wsiadam i jadę dalej w stronę Szczecina. W Mieszkowicach odbijam w lewo, jak najbardziej granicy i ląduję w Czelinie. Dziura jakich mało, na niektórych mapach nawet tej miejscowości nie ma, ale fajnie jest. Wiocha zapomniana przez ludzi, ale Kościółek zadbany i nawet maleńka szkoła jest.

  O takie klimaty mi właśnie chodziło, potem trochę błądzę bo rzeczywistość nijak ma się do mojej mapy. Trafiam na dwóch Niemców na motorach BMW i już zupełnie nie wiem gdzie jestem, czy to jeszcze Polska, czy już nie?

W takich sytuacjach jedzie się na azymut i przeważnie to pomaga. Trafiłem do Morynia

 

W Moryniu jest gdzieś zamek, ale niestety nie da się wejść bo jest już w rękach prywatnych a nowy właściciel nie przepada za turystami, to kieruję się na Cedynie, Chojnę i Gryfino.

W Szczecinie byłem przed 21 i było jeszcze odrobinę czasu by polecieć dalej.

 

Jadę sobie wzdłuż Stoczni Szczecińskiej, dziury straszne, ale Jelonek dzielnie mknie do przodu, następny postój to POLICE.

Odkąd mam tą kamizelkę to zawsze chciałem tu przyjechać i w końcu się udało.

Słoneczko zachodzi a ja jeszcze bym chciał dojechać do końca mapy. Może już nie być drugiej takiej okazji to jadę. Na mapie wyglądało blisko a w rzeczywistości było ponad 50km w jedną stronę, ale na zachód słońca nad Zalewem Szczecińskim jeszcze zdążyłem.

 

Po lewej ziemia niemiecka a na wprost Świnoujście.

Telefon do żonyi i trzeba wracać, bo mnie ciotka w Szczecinie udusi, jak przyjadę w środku nocy.

Z powrotem nie jechałem tą samą drogą, tylko odbiłem jak najbliżej granicy na Tanowo, Pilchowo i w kompletnych ciemnościach, około godz. 23 byłem na miejscu.

 

Podsumowanie:

Przejechałem 545km, pod koniec dnia zmęczenie już zaczęło się odzywać.

Jinlun znowu spisał się na medal i jakby nawet silnik zaczął ładniej pracować.

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin