non stop.txt

(428 KB) Pobierz
Powieć o bardzo interesujšcej fabule, której bohater Roy Complain stopniowo, krok po kroku, zdobywa niesamowitš i tragicznš wiedzę o swoim otoczeniu, należy do najwybitniejszych osišgnięć Aldissa.

   Społeczeństwo, które nie zdaje sobie lub nie chce zdawać sobie sprawy ze swojego miejsca we wszechwiecie, nie może uważać się za prawdziwie cywilizowane. Można powiedzieć, że posiada ono pewne fatalne w skutkach cechy, które czyniš je do pewnego stopnia społeczeństwem niezrównoważonym. O takim włanie społeczeństwie mówi ta ksišżka.

   Żadna idea będšca płodem ludzkiego umysłu nie jest nigdy, w odróżnieniu od miliarda czynników, które rzšdzš naszym wszechwiatem, całkowicie zrównoważona. Nosi ona nieuchronnie wszystkie cechy ludzkiej słaboci i może być albo zupełnie skromna i uboga, albo wspaniała i imponujšca. Ksišżka niniejsza mówi włanie o takiej wspaniałej idei.

   Dla społeczeństwa, o którym mowa; idea ta była czym więcej: z czasem stała się sensem jego istnienia. Sama za, jak to się zdarza, okazała się błędna i zniszczyła to istnienie. 

 Kabiny

Jak fala radaru odbita od jakiego odległego przedmiotu wraca do swego ródła, tak odgłos bicia serca Roya Complaina wypełniał w jego odczuciu całš otaczajšcš go przestrzeń. Stał w drzwiach swojego mieszkania słuchajšc gniewnego tętnienia pulsu w skroniach.

   - Więc id już sobie, jeżeli w ogóle masz ić, dobrze? Powiedziałe przecież, że wychodzisz! Zjadliwy głos za plecami, głos Gwenny, przyspieszył jego decyzję. Wydajšc stłumiony pomruk wciekłoci, zatrzasnšł drzwi nie odwracajšc się, po czym stał tršc ręce aż do bólu, by się opanować. Tak włanie wyglšdało życie z Gwenny, najpierw kłótnie bez żadnego powodu, a potem te szalone, wyczerpujšce jak choroba wybuchy gniewu. Co gorsza, nie był to nigdy zwykły, czysty gniew, tylko obrzydliwe, lepkie uczucie, które nawet przy największym nasileniu nie było w stanie zagłuszyć wiadomoci, że wkrótce będzie tu z powrotem przepraszajšc jš i poniżajšc się. Cóż... Complain nie mógł się bez niej obejć.

   O tej wczesnej porze kręciło się jeszcze kilku mężczyzn. Póniej dopiero mieli ruszyć do swoich zajęć. Grupa siedzšca na pokładzie grała w Skacz wzwyż. Complain podszedł do nich i nie wyjmujšc ršk z kieszeni ponuro obserwował przebieg gry ponad ich rozwichrzonymi głowami. Plansza do gry namalowana była na pokładzie i stanowiła kwadrat o boku równym podwójnej długoci męskiego ramienia. Na planszy rozrzucone były bezładnie kostki i pionki. Jeden z grajšcych pochylił się i przesunšł swoje dwa pionki.

   - Oskrzydlenie na pozycji pištej - stwierdził z bezlitosnym triumfem, po czym uniósł głowę i mrugnšł konspiracyjnie do Complaina.

   Complain odwrócił się obojętnie. Przez długi czas jego zainteresowanie tš grš było wręcz niezdrowe. Grał w niš nieustannie, tak długo, aż jego młode nogi przestały wytrzymywać cišgłe siedzenie w kucki, a zmęczone oczy nie były w stanie dostrzec srebrnych pionków. Także na innych, prawdę mówišc prawie na wszystkich, członków szczepu Greene gra ta rzuciła jaki czar, dawała im poczucie przestrzeni i siły, a więc doznania, których ich normalne życie było całkowicie pozbawione. W tej chwili czar prysł i Complain był już od niego wolny, chociaż na pewno byłoby dobrze mieć znowu co, co by podobnie absorbowało.

   W smętnej zadumie powlókł się przed siebie nie zwracajšc prawie uwagi na znajdujšce się po obu stronach drzwi, ale za to bystro obserwujšc przechodniów, jakby w oczekiwaniu jakiego sygnału. Nagle dostrzegł spieszšcego do barykad Wantage'a, który odruchowo ukrywał swojš zdeformowanš lewš połowę twarzy przed ludzkimi oczami. Wantage nigdy nie brał udziału w grach towarzyskich. Nie znosił być otoczony ludmi. Dlaczego Rada oszczędziła go, gdy był jeszcze dzieckiem? W szczepie Greene przychodziło na wiat wiele zdeformowanych dzieci, ale oczekiwał je tylko nóż. Jako chłopcy nazywali Wantage'a "Dziurawš Gębš" i znęcali się nad nim, lecz obecnie, gdy wyrósł na silnego i agresywnego mężczyznę, ich stosunek do niego stał się bardziej tolerancyjny, a przytyki bardziej zawoalowane.

   Niewiadom, że jego leniwe włóczenie się nabrało sensu, Complain także skierował się w stronę barykady podšżajšc za Wantage'em. W okolicy tej znajdowały się najlepsze pomieszczenia przystosowane do użytku Rady. Drzwi jednego z nich otworzyły się gwałtownie i ukazał się sam porucznik Greene w towarzystwie dwóch oficerów. Wprawdzie Greene był już w mocno podeszłym wieku, ale jego rozdrażnienie i nerwowy chód nosiły jeszcze znamiona młodzieńczego temperamentu. Obok niego szli dumnie oficerowie Patcht i Zilliac z wyranie widocznymi paralizatorami wetkniętymi za pasy.

   Ku wielkiej radoci Complaina Wantage zaskoczony ich nagłym pojawieniem się wpadł w panikę i oddał wodzowi honory. Był to żałosny gest, głowa przyłożona do ręki zamiast na odwrót, co Zilliac skwitował wymuszonym umiechem. Służalczoć była ogólnie obowišzujšcš zasadš, choć duma nie pozwalała się do tego przyznać.

   Kiedy Complain miał ich mijać, postšpił zgodnie z ogólnie przyjętym zwyczajem, to znaczy odwrócił się patrzšc w innš stronę. Nikt nie miał prawa myleć, że on, łowca, może być od kogokolwiek gorszy. Powiedziane było bowiem w Nauce: "Żaden człowiek nie jest gorszy od innych, chyba że sam odczuwa potrzebę okazania drugiemu szacunku".

   W wyranie lepszym nastroju dogonił Wantage'a i położył mu rękę na lewym ramieniu. Wantage odwrócił się i przystawił mu do brzucha krótki, zaostrzony kij. Ruchy miał jak zawsze bardzo ekonomiczne, zachowywał się jak człowiek otoczony zewszšd nagimi ostrzami. Czubek kija spoczywał dokładnie w okolicy pępka Complaina.

   - Spokojnie, pięknisiu. Czy zawsze tak witasz przyjaciół? - zapytał Complain odsuwajšc ostrze kija.

   - Sšdziłem... Przestrzeni, łowcze... Dlaczego nie jeste na polowaniu? - spytał Wantage odwracajšc wzrok.

   - Ponieważ idę w stronę barykad w twoim towarzystwie. Poza tym mój garnek jest pełny, a podatki zapłacone. Osobicie nie czuję potrzeby mięsa.

   Szli w milczeniu. Complain usiłował znaleć się po lewej stronie Wantage'a, który jednak do tego nie dopuszczał. Complain był ostrożny, bał się prowokować zbytnio Wantage'a, aby się na niego nie rzucił. Przemoc i mierć były zjawiskiem powszechnym w Kabinach - tworzyły naturalnš przeciwwagę dla wysokiego przyrostu naturalnego, nikt jednak nie umiera chętnie jedynie dla zachowania równowagi.

   Bliżej barykad korytarz był zatłoczony i Wantage oddalił się mamroczšc co o porzšdkach, jakie musi jeszcze zrobić. Szedł pod cianš, wyprostowany, z pełnš goryczy godnociš.

   Główna barykada była drewnianš przegrodš, która całkowicie blokowała korytarz. Pilnowało jej stale dwóch strażników. W tym miejscu kończyły się Kabiny i zaczynał labirynt splštanych glonów. Sama barykada była budowlš tymczasowš, gdyż miejsce, w którym jš stawiano, ulegało stałym zmianom.

   Szczep Greene miał charakter koczowniczy: niezdolnoć do uzyskania dostatecznych zbiorów i niezbędnej żywnoci zmuszała go do częstej zmiany miejsca. Polegało to na posuwaniu do przodu barykady przedniej, a cofaniu tylnej. Co takiego działo się włanie w tej chwili; plštanina glonów atakowana i niszczona na przodzie, mogła swobodnie rosnšć za nimi; w ten sposób szczep wdzierał się powoli w niekończšce się korytarze, jak czerw w gnijšce jabłko. Za barykadš pracowali mężczyni, którzy cinali długie łodygi z takš energiš, że jadalny sok tryskał im spod ostrzy. Łodygi te zabezpieczano potem celem zachowania możliwie największej iloci soku. Suchych tyczek, pociętych na równe częci, używano póniej do najróżniejszych celów. Na samym przedzie, tuż przed migajšcymi ostrzami, odbywał się zbiór innych częci rolin: lici dla celów leczniczych, młodych pędów jako specjalnego przysmaku, nasion o różnorodnym zastosowaniu, a więc jako pożywienia, guzików, sypkiego balastu do kabinowej wersji tamburynu, pionków do gry Skacz wzwyż i wreszcie zabawek dla dzieci (były one na szczęcie za duże, aby się zmiecić w zachłannych dziecięcych buziach).

   Najtrudniejszym zadaniem przy oczyszczaniu terenu z glonów było karczowanie korzeni, które jak stalowa siatka rozcišgały się pod powierzchniš wgryzajšc się niektórymi odnogami głęboko w pokład. Po wycięciu korzeni następna ekipa zbierała łopatami humus do worków. W tym miejscu próchnica była wyjštkowo głęboka, pokrywała pokład prawie na wysokoć dwóch stóp, co wskazywało na to, że tereny te były zupełnie nie zbadane i nie przebywał tutaj żaden inny szczep. Pełne worki dostarczano do Kabin, gdzie w kolejnych pomieszczeniach zakładano nowe pola uprawne.

   W trwajšcej przed barykadš pracy brała udział jeszcze jedna grupa mężczyzn i tę włanie grupę obserwował z zainteresowaniem Complain. Byli to strażnicy. Wyżsi rangš od pozostałych, rekrutowali się wyłšcznie sporód łowców i istniała pewna szansa, że której jawy Complain przy odrobinie szczęcia lub jako wyróżnienie wejdzie do tej godnej pozazdroszczenia klasy.

   Gdy prawie jednolita ciana, jakš tworzyły splštane glony, została już wykarczowana, oczom ludzi ukazały się ciemne otwory drzwi. Pokoje znajdujšce się za tymi drzwiami kryły rozliczne zagadki, tysišce dziwnych przedmiotów, czasem potrzebnych, czasem zupełnie zbędnych lub bez znaczenia, które stanowiły kiedy własnoć zaginionej rasy Gigantów. Do obowišzków strażników należało wyważanie drzwi prowadzšcych do tych starożytnych grobowców i rozstrzyganie, co z ich zawartoci może być przydatne dla szczepu, oczywicie ze szczególnym uwzględnieniem siebie samych. Po pewnym czasie zawartoć albo rozdzielano, albo niszczono, w zależnoci od kaprysu Rady. Wiele z tego, co w ten sposób trafiało do Kabin, Komenda uznawała za niebezpieczne i paliła. Sama czynnoć otwierania drzwi nie była pozbawiona ryzyka, chociaż istniało ono bardziej w wyo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin