Artur4.txt

(11 KB) Pobierz
9






























  Dw�r kr�la Artura
  Na szcz�cie uda�o mi si� znale�� odpowiedni� chwil� i wy�lizn�� si� spod opieki swego
  towarzystwa. Zbli�ywszy si� do jakiego� starszego cz�owieka � jak mo�na by�o wnosi� � niskiego
  pochodzenia, uderzy�em go po ramieniu i zapyta�em najbardziej ugrzecznionym, na
  jaki mnie sta� by�o, g�osem:
  � Powiedzcie mi z �aski swej, przyjacielu, czy was r�wnie� umieszczono w tym domu, czy
  te� przyszli�cie kogo� tu odwiedzi� lub mo�e w innym jakim interesie?...
  Staruszek spojrza� na mnie z najwy�szym zdumieniem:
  � Doprawdy, szlachetny panie, nie wiem, co chcesz powiedzie�, wydaje mi si�...
  � Rozumiem � odezwa�em si� ze wsp�czuciem � jeste�cie jednym z chorych.
  Odszed�em nie przestaj�c rozmy�la� o tym wszystkim i rozpatruj�c wszystkich przechodni�w
  w nadziei, czy aby nie trafi si� kto�, kto by mi dopom�g� zorientowa� si� w tej dziwacznej
  sytuacji. Wreszcie wyda�o mi si�, �e trafi�em na odpowiedniego cz�owieka. Odprowadziwszy
  go na bok szepn��em mu na ucho:
  � Czy nie m�g�bym si� zobaczy� z zarz�dzaj�cym szpitala na jedn� chwilk� tylko...
  � S�uchaj no, pu�� mnie, u licha.
  � Pu�ci� was?
  � A wi�c, nie przeszkadzaj mi, je�li to s�owo bardziej do ciebie przemawia...
  Po czym wyja�ni� mi, �e jest kuchmistrzem i �e wobec tego nie ma czasu na gadanin�,
  cho� w og�le nic nie ma przeciwko temu, aby czasem sobie troch� pogwarzy� o tym i o
  owym; szczeg�lnie chcia�by si� dowiedzie� sk�d wytrzasn��em sobie taki dziwaczny ubi�r.
  Nie czekaj�c jednak odpowiedzi rozejrza� si� dooko�a i wskaza� na cz�owieka, kt�ry jak wida�
  nic nie mia� do roboty i kt�ry sam nie by� od tego, �eby si� ze mn� zapozna�. By� to szczup�y,
  eteryczny ch�opak w w�skich czerwonych spodenkach, kt�re czyni�y go podobnym do rozdwojonej
  marchwi. G�rna cz�� jego ubioru by�a z niebieskiego jedwabiu, ozdobiona wytwornym
  koronkowym ko�nierzem i takimi samymi mankietami. Na d�ugich z�ocistych lokach
  m�odzieniec nosi� kokieteryjn� r�ow� czapeczk� z w�skim pi�rem. Zna� by�o po
  oczach, �e jest dobrym ch�opcem, a z weso�o�ci jego mo�na by�o wywnioskowa�, �e jest zadowolony
  z siebie i z �ycia.
  Doprawdy w ubiorze tym by�o mu tak �adnie, �e robi� wra�enie malowanki. Zbli�ywszy si�
  do mnie u�miechn�� si� i zacz�� ogl�da� mnie z nieco bezczeln� ciekawo�ci�. Po czym przedstawi�
  mi si� m�wi�c, �e jest paziem, i z miejsca zasypa� mnie gradem pyta�. Po kilku chwilach
  gaw�dzi� ze mn� w spos�b dziecinny i tak niewymuszony, jak gdyby ju� od lat by� moim
  przyjacielem. Rozpytywa� mnie szczeg�owo o wszystko, co si� tyczy�o mnie oraz mego
  ubioru, i nie czekaj�c odpowiedzi przeskakiwa� z tematu na temat. Mi�dzy innymi wspomina�,
  �e si� urodzi� na pocz�tku 513 roku. Obla�em si� zimnym potem. Przerwa�em mu i nie�mia�o
  zapyta�em;
  � Przepraszam ci�, przyjacielu, w jakim roku powiedzia�e�, �e� si� urodzi�?
  � W 513.
  � W 513 roku! Nic nie rozumiem! Pos�uchaj, m�j drogi ch�opcze, jestem cudzoziemcem i
  nikogo tu nie znam, b�d� ze mn� szczery i otwarty. Powiedz; mi, czy jeste� przy zdrowych
  zmys�ach?
  Odpowied� brzmia�a, �e najzupe�niej.
  � A ci wszyscy ludzie dooko�a s� r�wnie� zdrowi?
  Znowu nast�pi�a twierdz�ca odpowied�.
  � A wi�c w takim razie to ja zwariowa�em lub te� zdarzy�o si� ze mn� co� niesamowitego.
  Ale przypu��my, �e nie jest to dom wariat�w, mo�e mi powiesz, dok�d w takim razie trafi�em?
  � Do zamku kr�la Artura � brzmia�a odpowied�.
  Przeczekawszy chwil�, by si� oswoi� z t� my�l�, rzek�em:
  � Dobrze, jaki� wi�c rok mamy teraz wed�ug ciebie?
  � Pi��set dwudziesty �smy, dziewi�tnasty czerwca.
  Serce mi si� �cisn�o, gdy pe�en rozpaczy uprzytomni�em sobie, �e nigdy, nigdy ju� nie ujrz�
  swych przyjaci� � wszyscy oni przyjd� na �wiat dopiero za trzyna�cie stuleci!
  Zdaje si�, �e uwierzy�em ch�opakowi, sam nie wiem dlaczego. Co� mi szepta�o, �e to
  prawda, pomimo �e m�j rozs�dek nie m�g� si� z tym wszystkim pogodzi� i g�o�no przeciw
  temu protestowa�. Nie wiedzia�em, jak si� ustosunkowa� do okoliczno�ci oraz do ludzi, kt�rzy
  mnie otaczali. Rozum m�j uwa�a� ich za ob��kanych, wbrew wszelkiej oczywisto�ci. Zupe�nie
  nieoczekiwanie i przypadkowo przypomnia�em sobie pewn� rzecz: wiedzia�em, �e jedyne
  wi�ksze za�mienie s�o�ca w pierwszej po�owie VI stulecia mia�o miejsce 21 czerwca 528
  roku i rozpocz�o si� trzy minuty po po�udniu. A wi�c je�liby starczy�o mi si� na prze�ycie 48
  godzin w tych warunkach, m�g�bym si� przekona�, ile prawdy mie�ci si� w s�owach ch�opca.
  Tak czy inaczej, b�d�c praktycznym obywatelem Connecticutu od�o�y�em rozstrzygni�cie tej
  najbardziej pal�cej dla mnie kwestii do oznaczonego dnia i godziny. Tymczasem za� bior�c
  pod uwag� istniej�cy stan rzeczy postanowi�em sobie wyci�gn�� ze� jak najwi�ksze korzy�ci.
  Rozumowa�em, jak nast�puje: je�li teraz istotnie jest w. XIX i znajduj� si� w domu wariat�w,
  sk�d przez pewien czas nie uda mi si� uwolni�, to mog� z �atwo�ci� stan�� na czele tego zak�adu
  jako najbardziej zdrowo my�l�cy osobnik spo�r�d wszystkich jego mieszka�c�w.
  W przeciwnym za� razie, je�eli przenios�em si� dziwnym cudem rzeczywi�cie w VI stulecie,
  to musz� si� zadowoli� projektami wymagaj�cymi nieco wi�cej czasu: za jakie trzy miesi�ce
  b�d� m�g� rz�dzi� ca�ym krajem jako najbardziej wykszta�cony cz�owiek tego czasu,
  urodzony o 1300 lat p�niej od wszystkich �yj�cych tu w obecnej chwili. W ka�dym b�d�
  razie nie nale�� do ludzi marnuj�cych czas, z chwil� gdy wszystko obmy�li�em, zacz��em z
  miejsca dzia�a�.
  � A wi�c, m�j drogi Klarensie, je�li tak brzmi w rzeczywisto�ci imi� twe � zwr�ci�em si�
  do ch�opca � czy nie zechcia�by� mi wyja�ni� tego i owego? Jak np. nazywa si� ten cz�owiek,
  kt�ry mnie tu przyprowadzi�?
  � Chcesz si� zapewne spyta�, jak si� nazywa nasz wsp�lny pan? Jest to wielki lord Key,
  szlachetny rycerz i mleczny brat w�adcy naszego, kr�la Artura.
  � Bardzo dobrze, a teraz opowiedz mi o wszystkich i o wszystkim, co si� tu dzieje!
  Pa� opowiedzia� mi bardzo wiele, lecz najwa�niejsz� dla mnie wiadomo�ci� by�o, co nast�puje.
  Wed�ug s��w jego by�em je�cem sir Keya i zgodnie z panuj�cym zwyczajem zostan�
  wrzucony do lochu, w kt�rym pozostan� dop�ty, dop�ki moi przyjaciele nie wykupi� mnie
  lub te� dop�ki nie zgnij�. Wiedzia�em, �e to ostatnie jest bardziej prawdopodobne, lecz nie
  mia�em czasu na d�ugie rozmy�lania, gdy� nie wolno by�o traci� ani chwili. Nast�pnie pa� mi
  o�wiadczy�, �e obecnie ko�czy si� obiad w wielkiej sali zamku. Kiedy si� ju� wszyscy upij� i
  rozwesel�, sir Key ka�e mnie sprowadzi�, a�eby przedstawi� kr�lowi Arturowi oraz wspania�ym
  rycerzom Okr�g�ego Sto�u. P�niej sir Key zacznie opowiada�, jak mnie wzi�� do
  niewoli, przy czym b�dzie wyolbrzymia� i przekr�ca� do niemo�liwo�ci ca�e zdarzenie. Lecz
  oczywista, �e z mojej strony b�dzie nie tylko nieprzyzwoite, ale i niebezpieczne dla mego
  �ycia poprawia� go. Po tej ceremonii zostan� wreszcie wtr�cony do podziemia. Lecz Klarens
  przyrzek� mi, i� si� postara odwiedzi� mnie, pocieszy� i spr�buje powiadomi� moich przyjaci�
  o moim nieszcz�ciu.
  � Da zna� moim przyjacio�om!!!
  Podzi�kowa�em mu, bo c� innego pozostawa�o mi do zrobienia. W tej samej chwili zjawi�
  si� s�uga i wezwa� mnie na sal�. Klarens zaprowadzi� mnie tam i wskazawszy mi miejcse na
  uboczu usiad� sam tu� przy mnie.
  Widowisko, kt�re si� przede mn� roztacza�o, godne by�o uwagi. Znajdowa�em si� w olbrzymim
  pomieszczeniu o zupe�nie nagich �cianach, pe�nym krzycz�cych kontrast�w. Rozmiary
  jego by�y tak gigantyczne, �e chor�gwie zawieszone na belkach pod stropem ledwo
  majaczy�y w p�mroku. U g�ry ze wszystkich stron ci�gn�y si� kamienne galerie; na jednych
  z nich siedzieli muzykanci, na drugich kobiety w krzycz�cych pstrych sukniach. Pod�oga by�a
  wy�o�ona bia�ymi i czarnymi p�ytami startymi od czasu i u�ycia i wymagaj�cymi naprawy.
  Co si� tyczy ozd�b, to �ci�le m�wi�c, nie by�o ich wcale, chocia� gdzie niegdzie na �cianach
  wisia�y olbrzymie dywany uwa�ane tu zapewne za dzie�a sztuki. Na dywanach wyobra�one
  by�y bitwy, przy czym konie przypomina�y podobne wyroby z piernik�w lub wycinanki robione
  przez dzieci. Zbroj� wojak�w wyobra�a�y bia�e plamy, tak �e w ko�cu walcz�cy ludzie
  �udz�co przypominali ciastka z serem.
  Piec w sali by� tak wielki, i� mo�na w nim by�o �mia�o stacza� walki. Jego kamienny okap
  oraz kamienne kolumny przypomina�y wej�cie do katedry.
  Wzd�u� �cian stali �o�nierze w pancerzach i he�mach, z halabardami na ramieniu, nieruchomi
  jak pos�gi i bardzo do pos�g�w podobni. Po�r�d tej sali w postaci olbrzymiego krzy�a
  mie�ci� si� d�bowy st�, kt�ry to w�a�nie nosi� miano Okr�g�ego Sto�u. By� on wielki jak arena
  w cyrku. Doko�a niego siedzieli ludzie ubrani w tak pstre i b�yszcz�ce ubiory, �e a�
  �wierzbi�o w oczach. Wszyscy mieli na sobie kapelusze z pi�rami kt�re zdejmowali wtedy
  tylko, gdy zaczynali m�wi� z kr�lem.
  Wi�kszo�� z nich pi�a z bawolich rog�w, ale niekt�rzy zajadali przy tym chleb lub ogryzali
  ko�ci pieczeni. Ps�w by�o tu tyle, �e na cz�owieka wypada�o co najmniej po dwa. Le�a�y one
  u n�g bieda�nik�w czekaj�c na ko�ci, na kt�re si� hurmem rzuca�y. Naturalnie wszczyna�a si�
  za�arta walka przy akompaniamencie takiego ujadania, ryku i ha�asu i� nie podobna by�o ci�gn��
  dalej rozmow�. Ale nikt nie wykazywa� z tego powodu zniecierpliwienia � odwrotnie �
  wszyscy ch�tnie przerywali biesiad�, aby z napi�t� uwag� �ledzi� walk� ps�w. Podnoszono
  si� z miejsc, a�eby lepiej widzie�, damy i muzykanci zwieszali si� w tym samym celu poprzez
  balustrad�.
  Od czasu do czasu komu� z obecnych wyrywa� si� okrzyk entuzjazmu i uznania. W ko�cu
  zwyci�zca wygodnie rozci�ga� si� na ziemi i z lekka jeszcze warcz�c gryz� zdobyt� ko�� a z
  ni� razem i pod�og�, co czyni�y r�wnie� i inne psy, zwyci�zcy w poprzednich walkach...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin