Sandemo Margit - Czarny Anioł.pdf

(491 KB) Pobierz
8593553 UNPDF
MARGIT SANDEMO
CZARNY ANIOŁ
Z norweskiego przełożyła
MAGDALENA STANKIEWICZ
POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
ROZDZIAŁ I
Nazywano ją Czarnym Aniołem i nikt nie wiedział, kim naprawdę jest. Nikt, oprócz
pastora. On jednak tego nie zdradził.
Drobna i ubrana na czarno od stóp do głów, z twarzą skrytą w głębokim cieniu,
przemierzała spiesznie wąskie, brudne zaułki najbiedniejszych dzielnic miasta. Przychodziła
tu punktualnie codziennie przed południem. Zawsze miała na ręku ciężki kosz. Wszyscy
wiedzieli, że pozostawała pod opieką pastora oraz że to on ją przysyłał. Lecz zawartość kosza
- to były dary od niej.
Niewielu ludzi widziało tyle biedy i nędzy, co Czarny Anioł. Wpuszczano ją tam,
gdzie nikt inny nie miał wstępu: do małych, ciasnych ruder nazywanych domami, do chorych,
głodnych i umierających. W koszu miała podstawowe remedia, a oprócz tego chleb, mleko i
inne dobra, których owi ubodzy nieszczęśnicy nie widzieli od dłuższego czasu. Wiedzieli, że
jest bardzo młoda i mówi językiem bardziej wyszukanym niż oni. Jednak swojego imienia nie
chciała wyjawić.
Właściwie można by ją chyba nazwać diakonisą - tyle tylko, że działo się to w roku
1809, a pierwsza diakonisa miała się pojawić dopiero za czterdzieści lat. Opieka nad chorymi
była wówczas sprawą zupełnie zaniedbaną. Chorych pielęgnowały znachorki i „babki”, które
nie przywiązywały zbytniej wagi do higieny. Jednak Czarny Anioł był inny. Dziewczyna
bardzo dbała o czystość i starała się unikać kontaktu ze źródłem zarazy. Biedota uważała, że
myje się zbyt często. Mimo swego łagodnego głosu okazywała stanowczość. Naturalnie
zdawała sobie sprawę, że większość chorych potrzebuje lekarza. Szpitale nie miały jednak
miejsc dla biednych, a żaden z lekarzy w mieście nie podjąłby się tej pracy za darmo. Mieli
już dość roboty z chorymi żołądkami przejadających się bogaczy. Czuła się bezsilna i
bezradna, a w szczególnych przypadkach - na przykład gdy cierpiało dziecko - sama płaciła
lekarzowi. Wzywała wówczas doktora Hausa, który z czasem stał się jej dobrym
przyjacielem.
Żyła w ciągłym strachu, że może się zarazić gruźlicą, która siała prawdziwe
spustoszenie w tych wąskich, pozbawionych słońca uliczkach. Lecz mimo to nie potrafiła
odmówić pomocy i ofiarowania przynajmniej tego, co była w stanie dać.
Rzadko się zdarzało, ażeby młoda kobieta mogła w dzielnicach biedoty spokojnie
przejść, nie zaczepiana przez nikogo. Lecz Czarny Anioł mógł, w dużej mierze dlatego, że
przychodziła tu tylko przed południem. Oczywiście zdarzało się, że jakiś wygłodzony biedak
próbował ukraść jej kosz lub że zagadywali ją nieznajomi pijani mężczyźni, lecz natychmiast
pojawiał się ktoś ze „swoich” i brał ją w obronę.
Czasami jej podopieczni żartowali sobie z niej za jej plecami, lecz chociaż sami sobie
tego nie uświadamiali, kochali ją.
Z dala od tej nędzy znajdowały się dzielnice ludzi bogatych. We wspaniałym domu z
meblami w stylu tandetnego rokoko mieszkał tam także radca handlowy i przewodniczący
rady parafialnej Oskar Hammerfeldt z uległą żoną i sporą gromadką dzieci. Wszystkie były
jednakowo utemperowane i dobrze ułożone z wyjątkiem jednej córki.
W każdej epoce żyją ludzie, którzy urodzili się w niewłaściwym stuleciu i nie pasują
do swoich czasów. Tessa była takim właśnie człowiekiem.
Dla niej ten prawdziwy pałac, w którym mieszkała, był zbyt ciasny. Dusiła się w
mieszczańskim, patriarchalnym świecie. Ojciec kojarzył się jej z łańcuszkiem od zegarka na
grubym brzuchu i władczym głosem, który ciągle przypominał o konieczności oszczędzania i
pouczał, że nic nie powinno się zmarnować. Ta ojcowska mania oszczędzania doprowadziła
do tego, że spiżarnie były pełne na wpół zgniłych szynek i innego nadpsutego jedzenia, a
wszystkie kąty wypełniała masa nikomu nieprzydatnych rupieci. Matka Tessy, bezwolna i
zastraszona istota, tylko mówiła: „Tak, oczywiście, Oskarze”, i dreptała niepewna w koło,
starając się zadowolić męża i spełniać jego polecenia, najlepiej zanim jeszcze je wypowie.
Tessa miała wielką wadę, z powodu której nie czuła się dobrze w tej atmosferze.
Mianowicie jej serce wypełniała bezgraniczna miłość, dla której nie znajdowała ujścia, radość
życia i zainteresowanie dla wszystkiego, co żyje. Jej zaraźliwy dziecięcy śmiech
rozbrzmiewał w ponurych pokojach, a matka spoglądała przerażona na męża, ażeby
zobaczyć, jak chmurzy się jego twarz z powodu lekkomyślności dziewczynki.
- Jak mogłaś urodzić tak niefrasobliwe dziecko, Agdo? - cedził. - Ona nie rozumie
niczego z powagi życia! Poza tym nigdy nie zjada swojej porcji, chociaż naprawdę jej
dogadzamy. Mówi, że nie chce być gruba jak jej siostry! Dobra tusza jest oznaką bogactwa i
pomyślności. A my musimy wyrzucać jedzenie świniom. Cóż za szalone marnotrawstwo!
Teraz, kiedy Tessa - jej ojciec mawiał Teresa, gdyż takie właściwie nosiła imię -
skończyła dziewiętnaście lat, nie śmiała się już tak często jak dawniej. Nauczyła się milczeć,
lecz buntownicza natura i silna wola jeszcze w niej żyły i od czasu do czasu ujawniały się w
gwałtownych wybuchach. A uczucie miłości do świata spotęgowało się jeszcze bardziej.
- Musisz ją ukarać, Agdo - zwrócił się pewnego dnia do swej żony radca handlowy. -
Ministrant twierdzi, że ziewała na głos podczas niedzielnego kazania.
- Spróbuję, Oskarze - szepnęła jego żona.
- Spróbuję, spróbuję, czy to wszystko, co potrafisz powiedzieć? I cóż za idiotyzmy
słyszę? Że uczestniczy w lekcjach chłopców, zamiast ćwiczyć na klawikordzie? Chyba sobie
nie wyobraża, że może się z nimi równać, wszak nie szczędzę na ich wykształcenie?
- Jest bardzo zdolna - powiedziała pani Agda wstrzymując oddech, przerażona własną
odwagą.
- Kobiety nigdy nie są zdolne, byłoby to sprzeczne z naturą - stwierdził stanowczo. -
Ich małe mózgi nie są w stanie przyswoić poważnej nauki. Dziewczęta są stworzone do
wyszywania wyprawy i śledzenia nut, z których grają, cokolwiek innego byłoby wbrew woli
boskiej. Co by się stało, gdybyście wszystkie zaczęły zajmować się tym, co was interesuje, i
zaniedbywały obowiązki wobec nas, mężczyzn? Gdybyście nie serwowały nam jedzenia na
stół, a dom nie lśniłby czystością? Mamy naprawdę co innego do roboty niż pilnowanie żon,
które wymigują się od swych obowiązków. Widzę, że muszę przejąć sprawy we własne ręce.
Sam zajmę się Teresą!
Pani Agda schyliła głowę, czerwieniąc się i drżąc.
- Trzeba jak najszybciej wydać ją za mąż - grzmiał dalej radca rozkazującym głosem,
którego sam uwielbiał słuchać. - Myślę o kupcu Bergenkransie. Jest człowiekiem dojrzałym i
solidnym i właśnie stracił żonę.
Ależ on jest w naszym wieku! pomyślała pani Agda, lecz przezornie to przemilczała.
- Czy stać nas na to właśnie teraz? - spytała cicho. - Dopiero co wydaliśmy za mąż
dwie nasze najstarsze córki.
- Tak, to były wspaniałe wesela! Dostali im się mężowie stateczni i dobrze sytuowani.
Stać nas na jeszcze jedno, jeśli nie będziemy rozrzutni i wykorzystamy stare dekoracje oraz
weźmiemy najstarsze zapasy żywności. Musimy ją przecież wydać.
To powiedziawszy wyszedł do pracy punktualnie jak w zegarku.
A Tessa, którą wysłano do tkalni, żeby kończyła wyprawę ślubną, wymknęła się
tylnym wyjściem, ubrana na czarno, tak jak to czyniła co dnia. Nic dziwnego, że jej matka
uważała, iż wykańczanie wyprawy trwa wyjątkowo długo. Dziewczyna wypełniła kosz
żywnością z obfitych zapasów domowych i pośpieszyła do kościoła po nowe polecenia od
pastora.
Życzliwy, szczupły pastor przywitał ją z radością.
- Drogie dziecko, jak dobrze, że przyszłaś! Czeka nas dużo pracy.
- Naprawdę? - spytała Tessa, a błyszczące niebieskie oczy patrzyły ciekawie na
duchownego spod ciemnobrązowej grzywki.
- Jak wiesz, przegraliśmy wojnę przeciwko Rosjanom. Dziś w nocy przybył statek z
rannymi żołnierzami. Poproszono mnie, ażebyśmy udali się na pokład i pomogli doktorowi
Hausowi, który jest tu najlepszym lekarzem. Wielu potrzebującym będę udzielał pociechy, a
do niektórych pójdę z ostatnią posługą. Ty otrzymasz zadanie specjalne. Statki podlegają
kwarantannie i nikt nie może zejść na ląd, zanim nie zostanie wydane oświadczenie, że nie ma
na nich zarazy.
Tessę przeszył dreszcz lęku, lecz skinęła głową.
- Powinnam wziąć ze sobą więcej opatrunków i jedzenia.
- Nie ma potrzeby. Ważniejsze jest to, abyś mogła zostać dziś w nocy na pokładzie.
- Dziś w nocy? To niemożliwe! Natychmiast zauważą to w domu. Przed południem
jakoś się udaje, bo wszyscy są czymś zajęci i myślą, że przykładnie tkam swoją ślubną
wyprawę. Ale całą noc! Dlaczego?
Pastor zniżył głos.
- Odwiedziła mnie hrabina af Ilmen. Prosiła o pomoc dla swego syna, który przybył
właśnie z Finlandii na jednym ze statków.
- Ale ja nie mogę chyba...
- Kapitan Rutger af Ilmen jest umierający, lecz o tym nie wie. Ja nie mogę do niego
pójść, bo wtedy zorientuje się, że jest z nim aż tak źle, a tego jego matka nie chce. Lekarze już
nic nie mogą dla niego zrobić. Hrabina prosiła mnie, ażebym znalazł porządną dziewczynę z
dobrej rodziny, która pomogłaby mu przeżyć tę ostatnią noc. Sama nie może wejść na pokład
z powodu kwarantanny. Ja jednak zdobyłem przepustki od naczelnika portu, dzięki którym ty
i ja oraz doktor Haus dostaniemy się na statek. Hrabina nie chce, ażeby to była jedna z tych
kobiet, które zwykle zajmują się chorymi, bo są potwornie zaniedbane. Od razu pomyślałem o
tobie.
Pastor przyglądał się Tessie, gdy zastanawiała się i rozważała w myśli jego prośbę.
Rysy twarzy dziewczyny były całkiem pospolite, lecz żywe, ciepłe oczy i pogodny uśmiech
sprawiały, że jej urokowi nie można było się oprzeć. Wydawało się, że miłość do życia dodaje
blasku jej oczom.
Teresa Hammerfeldt przyszła pewnego razu do niego i spytała, czy nie mogłaby
pomóc gdzieś, gdzie naprawdę będzie potrzebna jej pomoc. Pastor nie potraktował jej
poważnie, gdyż wiedział, z jakiej pochodzi rodziny. Dał jej więc proste, banalne polecenie.
Tessa wykonała je, a potem poprosiła o coś naprawdę poważnego, o zadanie, z którym
mogłaby się zmierzyć. I tak rozwijała się ich współpraca, a obecnie zarówno pastor, jak i
doktor Haus, pełni podziwu i szacunku dla tej dziewczyny, nie wyobrażali sobie, jak w ogóle
mogliby sobie bez niej poradzić.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin