McMullen Sean - Wschod Lustroslonca.rtf

(967 KB) Pobierz

SEAN McMULLEN

 

Wschód Lustrosłońca

KSIĘGA DRUGA WIELKOZIMIA

 

Przełożyła

Agnieszka Fulińska

 


Tytuł oryginału MIRROR SUN RISING


Dla

Trish Smythe, szefowej bibliotekarzy;

Johna de la Lande, szefa inżynierów;

Anne Molmes, szefowej edutorów


PROLOG

 

Porywisty wicher towarzyszący burzy późnego lata obracał wielkimi cylindrycznymi wirnikami lokomotywy wiatrakowej Victoria, wtaczającej się na dworzec paralinii w Peterborough. Słońce zaszło przed godziną; na dworcu mimo wiatru i ulewnego deszczu paliły się jasnym światłem wszystkie lampy. Na peronie czekał oddział gwardii muszkieterów z Woomery i wszyscy wyżsi urzędnicy kolejowi z Peterborough. W pociągu znajdowała się Zarvora Cybeline, Obermerin Przymierza Południowo-Wschodniego i Hauptliberin Libris, a nie było wątpliwości, że spędzi z nimi na peronie przynajmniej kilka chwil. Rozstaw torów paralinii zmieniał się w Peterborough z siedmiu stóp na cztery stopy osiem cali, trzeba więc było podstawić nowy pociąg.

Kontroler przetok, dyrektor dworca, główny inżynier i nadzorca logistyki obstąpili drzwiczki wagonu Wielkiej Paralinii Zachodniej, gdy Zarvora wysiadała na peron. Przebiegła pod zadaszenie, gdzie wymieniono grzeczności, a następnie dokonała przeglądu oddziału muszkieterów. Spod odrzuconego do tyłu kaptura jej peleryny ukazały się czarne włosy, upięte srebrnymi grzebykami. Jej twarz była blada i wychudła. Sprawiała wrażenie zmęczonej.

- Zorganizowaliśmy orkiestrę na twoje powitanie, frelle Obermerin Cybeline - usprawiedliwiał się dyrektor dworca - ale ta niespodziewana o tej porze roku burza pokrzyżowała nasze plany.

- Nie ma sprawy, fras dyrektorze - odparła Zarvora. - To nie jest żadna oficjalna okazja, jestem tu po prostu w pracy, podobnie jak wy wszyscy.

- Miałaś udaną podróż z Kalgoorlie, frelle Obermerin? - zapytał nadzorca logistyki.

- Tak, szerokotorowe wagony Wielkiej Zachodniej są niczym pałace na kołach. Mogłam dużo pracować, przejeżdżając przez pustkowia Niziny Nullarbor.

Główny inżynier skłonił się lekko.

- Ucieszy cię zapewne, frelle Obermerin, wiadomość, że szerokotorowa paralinia została już doprowadzona kilka kilometrów od Morgan. Za nie więcej niż tydzień szerokotorowe pociągi wiatrakowe będą dochodzić aż do dworca przetokowego i stacji w Morgan. Wielka Paralinia Zachodnia obejmie teren całego Przymierza Południowo-Wschodniego, a więc nie będziesz już musiała zmieniać pociągów w Peterborough.

- Dobra robota - powiedziała, nagradzając go uśmiechem - ale możecie panowie być pewni, że zawsze zatrzymam się w Peterborough, żeby zamienić z wami parę słów. Paralinie spinają mój Obermajorat równie mocno jak przenoszące informacje wieże snopbłysku, a Peterborough jest ważną zatyczką osi obu sieci.

Odpowiedzieli dyskretnymi uśmiechami i rzucanymi w bok spojrzeniami, a główny inżynier nabrał oddechu przed udzieleniem przygotowanej odpowiedzi. Przeszkodziły mu głośne przekleństwa i odgłosy bójki. Kontroler przetok strzelił palcami i lokaj w paradnej liberii natychmiast rzucił się przez zalewany strugami deszczu peron ku tłumowi zwrotnicowych i mechaników.

- Zwyczajne kłopoty ze zwrotnicowymi szerokotorówki i wąskotorówki, kłócącymi się o to, który system jest lepszy - pospieszył z wyjaśnieniem kontroler. - Kapitanowie pociągów mają rozkaz utrzymywać dyscyplinę, ale wciąż zdarzają się takie sceny.

- Nie rozumiem tego - powiedziała Zarvora. - Widziałam dziesiątki takich bójek podczas podróży między Przymierzem a Kalgoorlie. Dlaczego ci ludzie tak się przejmują szerokością torów paralinii? Pociągi Wielkiej Zachodniej zapewniają wygodną podróż, dlatego wydałam zezwolenie na rozbudowę szerokotorówki do Rochester, ale...

Przerwała, bo wrócił lokaj w zmoczonej przez deszcz liberii z zielonej flaneli ze złotym szamerunkiem.

- Gdzie są kapitanowie, dlaczego jeszcze nie powstrzymano bójki? - zapytał kontroler.

- No bo to właśnie kapitanowie się tłuką - odpowiedział młody lokaj.

W deszcz posłano oddział muszkieterów; wrócili po chwili, prowadząc dwóch potarganych, przemokniętych do suchej nitki kapitanów. Obaj wciąż obrzucali się wyzwiskami i usiłowali wyrwać się strażnikom.

- To krzyżownice i łubki, i tak było wszędzie przez dwa tysiące lat! - krzyczał kapitan lokomotywy galerowej Paralinii Przymierza i Ziem Środkowych.

- Łubki! Łubki! - odwrzaskiwał wyzywająco jego przeciwnik. - Gdzieś ty widział krzyżownice w łubkach! Jak tylko zobaczę łubki na mojej drodze, to je rozgniatam!

- Zupełnie jak ta twoja przerośnięta bestia, to twoje wiatraczysko! Niszczy całe tory, po których przejedzie.

- Szerokie tory składają się z podkładów, pawęży i sworzni, więc nie da się ich zniszczyć.

- Nie mają łubków.

- Zastąp wasze belki podkładami, a łubki nie będą ci potrzebne.

- Zastąp nasze belki podkładami, a twojemu zapowietrzonemu dowództwu będzie łatwiej nawrócić nas wszystkich na szerokotorowe dziadostwo.

- A co w tym złego? Pan Brunel* [*Isambard Kingdom Brunel (1806-1859) - angielski inżynier kolejowy i okrętowy, twórca m.in. sieci kolejowej w zachodniej Anglii, zwanej Great Western Railway (przyp. tłum.)] wynalazł podkłady i tory pawężowe dwa tysiące i sto lat temu i...

- Do cholery z Brunelem!

Z gardła kapitana pociągu Wielkiej Zachodniej wydobył się ryk dzikiej furii - zwyczajna reakcja na jakąkolwiek obrazę pamięci człowieka o nazwisku Isambard Kingdom Brunel. Nie tyle wyrwał się trzymającym go muszkieterom, ile raczej pociągnął ich za sobą, aż zbliżył się do swojego rywala dość blisko, żeby wymierzyć mu solidnego lewego sierpowego w oko. Minęło kilka minut, zanim muszkieterom udało się przywrócić porządek, a następnie ustawić się w szereg, rozdzielając oficerów, zwrotnicowych, mechaników i pedalników stanowiących załogi obu pociągów. Zarvora i urzędnicy kolejowi stali pod krytym dachówką zadaszeniem peronu, podczas gdy muszkieterzy wykonywali swoją niewdzięczną robotę.

Ponieważ kapitanowie rozpoczęli kolejną wymianę zniewag, Zarvora postanowiła wyjść na deszcz i stanąć między nimi.

- Skończyliście wreszcie? - zapytała, kiedy odgłosy walki zamarły wśród szelestu deszczu i grzechotu kręcących się wolno wirników pociągu wiatrakowego.

- On powiedział, że moja lokomotywa wiatrakowa nadaje się tylko do mielenia ziarna.

- On nazwał moich pedalników myszami w kieracie.

- Szczurami w kieracie!

- O! O! Sama słyszałaś!

- On zaczął.

- Zamknijcie się obaj! - krzyknęła Zarvora.

Zorientowawszy się, że oto najpotężniejsza władczyni znanego świata rozzłościła się na tyle, żeby na nich krzyczeć, dwaj kapitanowie odzyskali nagle zmysły.

- Mam mnóstwo roboty w Rochester, od sześciu miesięcy nie widziałam się z mężem, Rada Merów całego Południowego Wschodu czeka, aż przybędę, żeby przewodniczyć dorocznemu zebraniu, a wy dwaj co robicie? Wy, najwyżsi stanowiskiem kapitanowie dwóch najbardziej zaawansowanych technicznie i najpotężniejszych maszyn na świecie? Tarzacie się w błocie, wymieniając kopniaki i zniewagi i kłócąc się o... O co właściwie oni się kłócili, fras kontrolerze?

- O krzyżownice i łubki, frelle Obermerin.

- Kapitanie lokomotywy galerowej Songanie, kapitanie lokomotywy wiatrakowej Parsontiaku, przywołajcie swoje załogi do porządku, żebym mogła odbyć inspekcję.

- W tym deszczu, frelle Hauptliberin? - zapytał kontroler.

- W tym deszczu, fras kontrolerze. I przekaż, proszę, moje podziękowania dla muszkieterów za cierpliwość wykazaną przy przywracaniu i utrzymywaniu dziś porządku.

 

* * *

 

Dziesięć minut później zwykłotorowa lokomotywa galerowa pociągnęła zwykłotorowe merowskie wagony Zarvory z peronu dworca w stronę Rochester. Do Zarvory podszedł kierownik pociągu - schludny, kompetentny człowieczek, wyglądający tak, jakby codziennie się polerował, zamiast brać kąpiel. Osobiście sprawdziła swoje kufry w wagonie bagażowym, zanim pozwoliła się zaprowadzić do wagonu mera.

- Rozpaliliśmy ogień, frelle Obermerin, a przekąski już czekają.

- Jestem Obermerem połowy kontynentu, a mimo to stoję tu przemarznięta, zmoknięta, zmęczona i samotna - mruknęła, kiedy przechodzili wąskim, kołyszącym się korytarzem.

W wagonie mera czekała intendentka. Kierownik pociągu od razu skinął na nią.

- Mogę zaradzić na dwie pierwsze rzeczy, frelle Obermerin. Jesteś już w ciepłym i przytulnym wagonie mera. Frelle intendentko, proszę o zmianę ubrań dla Obermerin. Kufer ZC/OM/12 - zawołał, pstrykając palcami.

Kobieta zasalutowała Zarvorze i natychmiast wyszła. Zarvora zrzuciła pelerynę wstrząśnięciem ramion i przyjęła ręcznik od kierownika pociągu.

- Nie wiedziałem, że jesteś zamężna, frelle Obermerin - powiedział, kiedy wycierała włosy i twarz.

- Jestem tak zajęta, że sama o tym zapominam. Nie potrafiłabym nawet podać ci daty rocznicy mojego ślubu, fras, możesz sobie to wyobrazić?

Kierownik pociągu uśmiechnął się współczująco.

- Rozumiem, frelle Obermerin. Widuję wielu bogatych i potężnych w pociągach i wielu z nich zwierzało mi się, że bez dalszych małżonków ich małżeństwa byłyby naprawdę nieszczęśliwe.

- Ani mój mąż, ani ja nie mamy dalszych małżonków, fras, jesteśmy na to zbyt zapracowani. No dobrze, długo mam czekać na suche ubranie?

Kierownik pociągu wyszedł, żeby pomóc intendentce wypakować bagaż Obermerin. Zarvora rozsiadła się właśnie na krześle z czerwono-złotym obiciem, kiedy pociąg zaczął zwalniać. Wjechał w strefę Wezwania - Wezwania, które zatrzymało się na noc i nie ruszy aż do rana. Ponieważ pociąg był napędzany przez pedalników, a Wezwanie pozbawiło zmysłów wszystkich znajdujących się w pociągu z wyjątkiem Zarvory, mieli tkwić pod Peterborough aż do rana.

Zarvora zaklęła cicho i przetrząsnęła znajdujące się nad jej głową szafki w poszukiwaniu koców.

- Gdyby to był pociąg wiatrakowy, jechałby samoczynnie przez Wezwanie - mruknęła, po czym rozpostarła koce i ułożyła się tak, żeby resztę nocy spędzić najwygodniej jak się da.


Część pierwsza

 

VARSELLIA


Krajobraz poniżej czerwonych klifów wyglądał jak northmoorski kobierzec w różowo-oliwkowe wzory, na którym ktoś porozrzucał kolorowe szmatki. Stojący na szczycie klifu jeźdźcy obserwowali pobojowisko, wymieniając opinie o tym, co zaszło między armiami należącymi do dwóch miast Alspring. Mieli na sobie ubiory nomadów z Neverland: długie szaty, zasłony i zawoje w kolorach ochry, jasnopomarańczowym, sjeneńskiego brązu i pstrokatej oliwki.

- Glenellen znów zwyciężyło - zauważył marszałek Genkeric, opuszczając inkrustowany mosiądzem teleskop. - Ta piekielna maszyna rachunkowa toczy za nich bitwy. Uczyniła ich niezwyciężonymi.

Mężczyzna po jego prawej stronie przyglądał się nadal plamom kolorów na leżącym niżej krajobrazie, posługując się nowym przyrządem, który rozszczepiał światło z jednej soczewki na dwa okulary.

- Kalkulor Bojowy Glenellen, widzę go! - wykrzyknął nagle. - Jest tam, z boku, tuż obok masztów obserwacyjnych... ależ to tylko grupa skrybów przy biurkach! Któż mógłby się domyślić, kim są albo co robią?

- To niezwyciężona maszyna, kapitanie Lau-Tibad. Taka jest natura kalkulorów. Z jakąkolwiek przewagą przeciwko niej wystąpisz, ta przeklęta maszyna pomnoży swoich ludzi dwudziestokrotnie. Na co możemy liczyć my, plemiona z Neverland, w starciu z nią?

- Składają biurka. Widzę, jak składają biurka. Biurka są białe, nie... około jedna trzecia z nich jest czerwona...

- Ej, zamknijże się! Nie jesteś ptakiem przyglądającym się uczcie. To jest wojna.

- Przepraszam, marszałku Genkeric - odpowiedział kapitan, opuszczając dwuokular i pozwalając mu zawisnąć na rzemyku na szyi.

- Jesteśmy niczym, oto, co nas dotychczas chroniło. My, Neverlandczycy, jako nomadowie włóczymy się tu, stanowiąc tylko pomniejszą przeszkodę dla ekspansji Glenellen, ale najazdy pobratymczych plemion muszą stać się w końcu dla nich utrapieniem.

- Dla Glenellen? Jesteśmy dla nich jak pchły. Na pustyni jest mnóstwo miejsca dla wszystkich, a co my, Neverlandczycy, posiadamy oprócz naszych namiotów i wielbłądów?

- Nadejdzie dzień, kiedy Glenellen będzie chciało pozbyć się pcheł. Musimy przestać kąsać i przekonać innych, żeby uczynili tak samo...

Zamilkł, gdy zdał sobie sprawę, że trzeci jeździec odwrócił na chwilę wzrok od układanki rozpaczy i triumfu u podnóża klifów i przygląda im się z wyrazem twarzy zdradzającym jednocześnie drwinę i zniecierpliwienie.

- Gdybyście tylko mogli posłuchać samych siebie...

Głos dobiegający zza grubej czerwonej zasłony pobrzmiewał sarkazmem. Dwaj oficerowie wyprostowali się dumnie w siodłach, a Atamanka odwróciła się od nich, wychylając się w napięciu ku rozgrywającej się niżej scenie.

- Atamanko, nasze siły są niewielkie i nieszkolone w tak zaawansowanych sztukach walki - odpowiedział Genkeric. - Ta maszyna pomnaża dwudziestokrotnie ich siły, które i tak już przewyższają nasze.

Atamanka roześmiała się długim, pozbawionym radości, niepokojącym śmiechem, w którym pobrzmiewała pustka.

- Ta maszyna nie jest niczym innym jak wysoce zaawansowanym podręcznikiem taktyki. Pomagałam w budowie pierwszej w dalekim mieście Rochester. Chyba coś o tym wiem.

- Ależ Atamanko, ja wiem, jak działa kusza, ale to nie powstrzyma mojego wroga od zastrzelenia mnie z niej.

- Doprawdy? Świetnie, ja też wiem, jak działa kusza, ale dzięki temu wiem, gdzie powinnam stanąć, żeby znaleźć się poza jej zasięgiem, i ile mam czasu na atak, zanim kusznik zdąży ją załadować. Uważam, że każdy uzdolniony oficer może dokonać tego samego, czego właśnie dokonał Kalkulor Bojowy. Każdy uzdolniony oficer powinien bez trudności go pokonać.

- Proszę o wybaczenie, Atamanko - powiedział kapitan Lau-Tibad - ale skoro tak jest, to dlaczego siły Glenellen odniosły właśnie tak przytłaczające zwycięstwo?

- Ponieważ wśród tych dandysowatych, wystrojonych piesków pokojowych uchodzących za dowództwo wojskowe miast Alspring jest mało dobrych oficerów.

- Armia Gossluff była trzy razy liczniejsza...

- Kalkulor Bojowy, który tam widzimy, jest bronią strategiczną. Ma zastosowanie jako urządzenie taktyczne, ale jest ono ograniczone. Oto jego sekret. Ma słabe punkty, tak słabe, że mógłby zniszczyć swoją własną armię równie łatwo, jak zapewnić jej zwycięstwo.

Marszałek podniósł teleskop i zaczął ponownie przyglądać się polu bitwy, jakby szukał czegoś, co uprzednio umknęło jego uwadze. Kapitan Lau-Tibad uczynił to samo przez swój dwuokular.

- Czy przygotowaliście te oddziały lansjerów, łuczników i muszkieterów, o które prosiłam? - zapytała Atamanka, nie odwracając się.

- Czekają dzień jazdy stąd, Atamanko - odpowiedział marszałek, opuszczając szybko teleskop.

- Dobrze, zatem wyruszamy. Chcę rozpocząć szkolenie tych lansjerów najszybciej jak się da. Jeśli się spóźnimy, ktoś może się zorientować, że Kalkulor Bojowy jest niepewnym sprzymierzeńcem i zrezygnować z posługiwania się nim na polu bitwy.

- Jaką korzyść przyniesie to nam, Neverlandczykom, Atamanko? Potrzebujemy pożywienia, dróg dla karawan i ziemi.

- I zdobędziemy ziemię, mój niedowiarku. Całą ziemię stąd aż po Rochester.

 

* * *

 

Ziemia rozciągająca się od tamtego klifu po Rochester była głównie rozległą połacią czerwonego piasku i wytrzymałej oliwkowej roślinności. Gdyby orzeł unoszący się w ciepłym wstępującym prądzie powietrznym przeleciał w linii prostej dwa tysiące kilometrów na południowy wschód, minąłby poszarpane łańcuchy górskie z czerwonego piaskowca, upstrzonego ufortyfikowanymi miastami, głębokimi skalnymi jeziorami i zbiornikami wodnymi, gajami palmowymi, akweduktami, wysychającymi w lecie rzekami, nomadami z ich stadami owiec, kóz i emu, a następnie płaskie, otwarte równiny czerwonego piasku poprzecinanego starożytnymi drogami i nowoczesnymi szlakami wielbłądów. Przez setki kilometrów wzdłuż tej linii ciągnęły się słone wody największego znanego lądowego jeziora: lekko wzburzone wody Eyre, rojące się od pelikanów i kormoranów.

Jeszcze dalej na południowy wschód rozciągały się góry Flinders, a następnie Równiny Graniczne, przecięte Paralinią Graniczną z jej niebiesko-białymi pociągami. Klimat stawał się tu bardziej wilgotny, bardziej umiarkowany i bardziej zielony, a równinę pokrywały niskopienne lasy eukaliptusowe. Na ostatnich paruset kilometrach przed Rochester mijało się galery i barki przemierzające powolne, szerokie wody rzek Murray i Darling. Grupa majoratów tworzących Przymierze Południowo-Wschodnie przedstawiała się jako skomplikowany wzór paralinii, wież snopbłysku, miast, dróg, farm, winnic i płotów wezwaniowych. Rochester było największym miastem w okolicy, zbudowanym na wyspie na sztucznym jeziorze i przerzucającym przez nie paralinie i mosty prowadzące ku przedmieściom otaczającym samo jezioro niczym fosa z cegły i płytek terakotowych. Gdyby marszałek Genkeric albo kapitan Lau-Tibad byli fizycznie zdolni poszybować wzdłuż takiej linii na południowy wschód, utraciliby szybko morale na widok ogromnych odległości oraz rozmiarów i bogactw miast majorackich, ale Lemorel spoglądała poza to wszystko, ku korzeniom sprawowanej z Rochester kontroli. Kontrola ta usadowiła się w Libris, ogromnej bibliotece w sercu Rochester, i przybrała kształt dwóch tysięcy mężczyzn i kobiet przykutych do biurek i pracujących na liczydłach w wielkiej hali o otynkowanych na biało kamiennych ścianach. Wszyscy oni razem tworzyli Kalkulor Libris, przodka maszyny pracującej teraz na polu bitwy w pobliżu miast Alspring. Dzięki sieci snopbłyskowych wież przekaźnikowych Kalkulor Libris kontrolował transport, komunikację i gospodarkę jednej trzeciej ludności kontynentu, a jego rządy trwały od dziesięciu lat. Atamanka przyglądająca się odległemu polu bitwy rozumiała to wszystko w najdrobniejszych szczegółach.

 

* * *

 

Tarrin Dargetty, bibliotekarz w randze Złotego Smoka, prowadził ważnego gościa przez zespół sal, korytarzy, pokojów z książkami, warsztatów, sypialń i cel, które składały się na wnętrze Libris. Jefton był merem pretendentem, odsuniętym władcą Rochester, który utracił tron na rzecz Hauptliberin tej biblioteki sześć lat temu.

- Zmieniło się tu od mojej ostatniej wizyty - zauważył Jefton, pochylając się, żeby przejść pod rzędem bloków, na których mruczały i brzęczały grube kable i druty.

- Oryginalne systemy z roku 1700 wydają się takie stare i bezużyteczne w porównaniu z tym, co mamy teraz - odrzekł Tarrin. - Hauptliberin może rządzić Przymierzem całkiem sprawnie ze znajdującego się dwa i pół tysiąca kilometrów na zachód stąd Kalgoorlie.

- I rządzi nim znacznie lepiej, niż mnie się to kiedykolwiek udawało - powiedział Jefton z nutą złości. - Po co mam się martwić o spłodzenie następcy? Ta maszyna za dziesięć lat będzie pewnie w stanie sama rządzić znanym światem.

- Rządzenie majoratem to coś więcej niż zbieranie podatków, kontrola nad armią, utrzymywanie dróg i paralinii oraz rozwożenie gnoju po farmach. Ludziom potrzebna jest twarz na uroczyste okazje, królewskie życie intymne, o którym można plotkować, a nawet figurant, na którego można ponarzekać.

Jefton wzruszył pękatymi ramionami, jego obfite ciało przebiegł dreszcz.

- Mogą rzucać zgniłymi owocami w łajdaków w dybach, jeśli potrzebują wyładować złość. Co to ma wspólnego ze mną?

Tarrin nie odpowiedział, ponieważ dotarli do pilnowanych drzwi i mer pretendent musiał wpisać się do rejestru wejść. Za tymi drzwiami i za jeszcze następnymi znajdował się balkon, z którego roztaczał się widok na halę Kalkulora. Jefton podszedł do krawędzi i wychylił się przez kamienną barierkę. Przez chwilę milczał, zdjęty grozą.

- Urósł tak, że zapełnia całą halę - zauważył po chwili.

- Tak, a projektanci Libris spierają się obecnie, czy należy dobudować następne dziesięć metrów kondygnacji, żeby pomieścić przyszłe rozszerzenia, czy też powinno się tworzyć w innych miejscach kolejne kalkulory, przeznaczone do konkretnych zadań.

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Dlaczego mi to wszystko pokazujesz?

Tarrin spiralnym gestem wskazał Kalkulor, po czym wygiął się w parodii ukłonu należnego merowi.

- Czy zechciałbyś zasiąść na tronie Rochester, jeśli Kalkulor Libris nadal zarządzałby majoratem, a Hauptliberin była twoim władcą jako Obermer?

Pomimo powiększającego się obwodu w pasie i wyglądu wskazującego na hulaszczy tryb życia Jefton zachował przytomność umysłu.

- Ona chce, żebym był figurantem? Mam powrócić na stanowisko mera?

- Mera seneszala, dokładniej mówiąc. Te same układy zostały zawarte w Tandarze,Yarawondze, niektórych kasztelaniach zachodnich i w zdobytej prowincji southmoorskiej, Finley.

- Nie jestem pewny, czy podoba mi się tytuł mera seneszala.

- Wolisz mera pretendenta?

Jefton nie odpowiedział, utkwił wzrok w tętniącej życiem złożoności Kalkulora. Tarrin zdrapywał plamy zupy z rękawów swojej szaty.

- Tytuł jest zasadniczo skracany do samego „mera”, nawet w najbardziej oficjalnych sytuacjach - wyjaśnił niby mimochodem, nie chcąc, żeby Jefton odniósł wrażenie, iż ktokolwiek mógłby rozpaczliwie pożądać jego powrotu. - Kiedy Hauptliberin jest w mieście i wykonuje obowiązki Obermera, będziesz zapowiadany jako mer seneszal, taki tytuł zostanie też umieszczony na wszystkich oficjalnych dokumentach i w nagłówkach listów, ale za to wyprowadzisz się z willi w Oldenbergu i zamieszkasz w pałacu mera.

- W pokojach dla służby?

- Nie, w apartamentach mera. W Libris wybudowano nową siedzibę dla Obermera. Jest imponująca, możesz mi wierzyć.

Jefton skrzyżował ręce na barierce i spojrzał ku świetlikom z mlecznego szkła.

- Jak często Hauptliberin Obermerin, czy jakkolwiek każe się tytułować, bywa w Rochester?

- Ostatnio nie pojawia się w obrębie murów stolicy na więcej niż sześć tygodni w roku. Większość czasu spędza, podróżując po innych majoratach i po Kalgoorlie na dalekim zachodzie. Jest w przyjacielskich stosunkach z merem Kalgoorlie i negocjuje traktat handlowy i militarny, który mógłby uczynić ją Obermerem całego południa kontynentu.

Decyzja Jeftona była oczywista, zanim jeszcze przemówił. Wyprostował się nagle i wygiął ramiona do tyłu w pozie godności merowskiej, na którą nie pozwalał sobie od wielu lat.

- Zgadzam się! - oznajmił promiennie.

Tarrin był nieco zaskoczony nagłą zmianą nastroju, ale starał się nie dać tego po sobie poznać.

- No tak, bardzo dobrze... merze Jeftonie - odpowiedział, wykonując tym razem niską, form...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin