Smith Guy N. - Las.pdf

(348 KB) Pobierz
QPrint
Guy N. Smith
Las
- Ta cholerna mg þa idzie od wybrzeŇa. - Gþos Cartwrighta byt peþen niepokoju. - Jeszcze godzina i bħdzie Jak w
listopadzie. MyĻlħ, Ňe Szwab nam siħ wymknĢþ. Ten cholerny las Jest zbyt duŇy i għsty. Trzeba caþej armii, by go dokþadnie
spenetrowaę.
- On JuŇ nikomu nie przysporzy Ňadnych kþopotw. - Ewart zbladþ - Nikt nie wydostanie siħ z Droy Wood, gdy nastanie mgþa.
MieliĻmy szczħĻcie, kapitanie.
Prolog
Bertie Hass zamknĢþ oczy. W napiħciu czekaþ na chwilħ, kiedy nad jego gþowĢ rozlegnie siħ trzask otwieranej czaszy
spadochronu.
"Nie otworzy siħ, Bertie - wiesz, Ňe nie. CzyŇ ten jasnowidz w Stuttgarcie nie powiedziaþ ci, Ňe zdarzy siħ coĻ takiego?"
Hass spadaþ coraz szybciej. Przygotowaþ siħ do lĢdowania. Mgþ teraz zobaczyę ziemiħ w bladym Ļwietle ksiħŇyca, rozjaĻnionĢ
pþonĢcymi szczĢtkami zestrzelonego bombowca i blaskiem þuny nad zbombardowanym miastem, poza horyzontem. Rozpħtaþo
siħ tam istne piekþo.
Misja wykonana, panie komendancie, miasto zrwnane z ziemiĢ. Duma, nieodparta satysfakcja. To byþo nieuniknione, zawsze
tracimy ludzi podczas nalotw. ņoþnierze sĢ tylko miħsem armatnim, ale kaŇdy z pilotw miaþ nadziejħ, Ňe nie nadeszþa jeszcze
jego kolej.
Spadaþ.
I wtedy linki szarpnħþy go, obrciþy, pociĢgnħþy za ramiona, jakby chciaþy oderwaę siħ od ciħŇaru ciaþa. Omal nie straciþ
przytomnoĻci, majĢc znw przed oczami zamazany obraz twarzy Ingrid. "CiemnoĻci i mħki piekielne sĢ pod tobĢ - pomyĻlaþ. -
Czy nie widzisz pþomieni?^
Roziskrzone ogniĻcie, nocne niebo byþo tak jasne, Ňe Niemiec widziaþ je nawet poprzez zamkniħte oczy. Nalot trwaþ. Hass
sþyszaþ nieustanny ogieı artylerii przeciwlotniczej i buczenie ciħŇkich bombowcw. Ale to wszystko rozgrywaþo siħ teraz daleko
stĢd.
Samolot Hassa zostaþ zestrzelony, eskadra byþa wciĢŇ 5
tam, wciĢŇ bez niego. Poczucie winy. Nie, na polu walki, kaŇdy jest zdany tylko na siebie. Wszyscy siħ z tym godzili. Jak na
wojnie... Bomby i wystrzaþy byþy ledwie sþyszalne, moŇliwe, Ňe skoczka zniosþo nawet dalej, niŇ myĻlaþ. Pomaraıczowa þuna
zawisþa nad horyzontem. Lotnik spojrzaþ w dþ, widziaþ mnstwo cieni, jedne ciemniejsze od drugich, srebrny blask poza nimi to
niewĢtpliwie morze. Na pewno straciþ orientacje. "CiemnoĻci i mħki piekielne sĢ tuŇ pod twoimi stopami".
Hass prbowaþ strzĢsnĢę z siebie wszystkie niepokoje, zdusię w sobie gþos, ktry niewĢtpliwie naleŇaþ do mgrid, wrŇki. Nie
poszedþ do niej tylko po to, by poznaę swoje przeznaczenie, poszedþ do niej, bo miaþ inne, bardziej interesujĢce powody. Tak
jak jego koledzy z Luftwaffe, ktrzy go z niĢ zapoznali. Nie liczyþa sobie wiħcej niŇ trzydzieĻci lat. Miaþa dþugie blond wþosy i
ksztaþtnĢ figurħ. Jej wrŇby byþy po prostu pretekstem do czegoĻ zupeþnie innego. Przezroczysta kula z cienkiego krysztaþu we
frontowym oknie jej zaniedbanego domu potrafiþa pokazaę coĻ znacznie ciekawszego niŇ tylko obrazy z przyszþoĻci. Nie, Ňeby
Bertie miaþ jakiĻ dowd i prawdopodobnie musiaþby byę staþym klientem, aby Ingrid zaprosiþa go do tego drugiego pokoju.
WrŇka ostrzegaþa, by nie braþ udziaþu w tej wyprawie. MoŇliwe, Ňe byþo to coĻ w rodzaju zaproszenia, aby zostaþ i odwiedziþ jĢ
znowu. To oznaczaþoby jednak, Ňe lotnik musiaþby zachorowaę. Co prawda, byþy na to rŇne sposoby, ale Hass w Ňyciu nie
zrobiþby czegoĻ takiego. Miaþ obowiĢzek wobec fuhrera.
Byþ juŇ znacznie niŇej. Mgþ rozpoznaę szczegþy te-6
renu. Las, duŇy, sĢsiadujĢcy z przybrzeŇnymi trzħsawiskami. Pilotowi zaschþo w ustach. Mgþ zostaę zþapany lub zþamaę nogħ.
Gorzej: mgþ utonĢę w bagnie. Nie miaþ Ňadnych wĢtpliwoĻci, Ňe spadnie prosto do lasu. Drzewa zdawaþy siħ poruszaę. Dþugie,
grube konary wyciĢgniħte jak jakieĻ niesamowite macki, prbujĢce go schwytaę. W koıcu wylĢdowaþ. Gþuchy chlupot Upadek
na gĢbczastej trawie moczarw. Przez chwilħ Hass pomyĻlaþ, Ňe wylĢdowaþ na trzħsawisku. JakoĻ udaþo mu siħ oswobodzię
nogi z gliniastej ziemi.
Otaczaþy go wysokie drzewa, makabryczne karykatury z pniami o potwornych twarzach i siwych brodach. Bulgot... To byþa
bþotnista woda, przelewajĢca siħ i znw zbierajĢca w innym miejscu. Plamy bladej poĻwiaty ksiħŇyca kontrastowaþy z cieniami,
pokazujĢc wszystko, co chciaþ zobaczyę i wiele rzeczy, ktrych nie chciaþ.
JakimĻ cudem spadþ w sam Ļrodek czegoĻ w rodzaju leĻnej przecinki. Ten duŇy las byþ w sam raz, aby siħ ukryę. Niemiec
wzdrygnĢþ siħ. Nagþy dreszcz strachu bez Ňadnego powodu. Ten zapach to nie byþ zwykþy smrd starej, stojĢcej, stħchþej wody.
CoĻ jeszcze... coĻ diabelskiego.
Pilot sprawnie uwolniþ siħ z szelek spadochronu i ruszyþ z miejsca zostawiajĢc za sobĢ Ļlad. Kiedy dotarþ do linii drzew, zþapaþ
nisko wiszĢcĢ gaþĢŅ, podciĢgnĢþ siħ i przenisþ ciħŇar ciaþa na twardy grunt. Cienie zdawaþy siħ rosnĢę, rzucajĢc na skoczka
czarnĢ zasþonħ.
Zdawaþ sobie sprawħ, Ňe drŇy ze strachu i nienawidziþ siebie za to. CzyŇ nie byþ czþonkiem doborowej
eskadry Luftwaffe, jednym z nieustraszonych pilotw fuhrera. Misja zakoıczyþa siħ sukcesem, a on przeŇyþ. Teraz musiaþ
wrcię do ojczyzny tak szybko, jak tylko to moŇliwe. Wojna juŇ nie potrwa dþugo, Francja padþa, a Angliħ rzucono na kolana.
Godzina chwaþy byþa juŇ blisko. Lotnik zþapaþ siħ na tym, Ňe wciĢŇ uwaŇnie nasþuchuje. Nie mgþ juŇ teraz sþyszeę odgþosw
walki, niebo nie byþo juŇ zarŇowione od ognia i wybuchw. Hass mgþ rwnie dobrze wylĢdowaę gdzieĻ, gdzie wojna byþa
jeszcze czymĻ obcym, gdzie panowaþ niczym nie zmĢcony spokj. To naprawdħ niesamowite.
Bagnisty szlam sĢczyþ siħ i bulgotaþ. Nocny ptak odezwaþ siħ gdzieĻ cichym piskiem. Musi pozostaę tu do Ļwitu, wtedy bħdzie
mgþ zorientowaę siħ w swoim poþoŇeniu. A potem to juŇ tylko kwestia przemieszczania siħ w nocy i ukrywania w dzieı, dopki
Niemiec nie odnajdzie lotniska. Spryt i odrobina szczħĻcia, oto czego teraz potrzebowaþ Hass. Samolot, jakikolwiek samolot. I
gdy juŇ lotnik przechytrzy straŇe, nic nie bħdzie w stanie go zatrzymaę. Prbowaþ rozwiaę swe obawy, bezskutecznie. Byþ
zupeþnie sam na obcej ziemi.
DŅwiħk, jakby odgþos czyichĻ krokw na bagnistym gruncie. To wszystko kazaþo mu przypuszczaę, Ňe byþ ukradkiem
obserwowany. Zimny dreszcz przeszedþ lotnika. DrŇĢcymi rħkami otworzyþ skrzanĢ kaburħ. WyciĢgnĢþ ciħŇkiego,
automatycznego þugera. "No, dalej, pokaŇ siħ, Ļwinio, a zginiesz. Masz przed sobĢ goĻcia z hitlerowskiej Luftwaffe" - pomyĻlaþ
Niemiec.
Cisza. ņadnego dŅwiħku. Hass wiedziaþ jednak, Ňe bez wĢtpienia jest tam ktoĻ. kto go obserwuje.
Yictor Amery byþ na wzgrzu jeszcze przed zapadniħciem zmierzchu. Trzy razy w tygodniu peþniþ tutaj warte. Godziny
spħdzane w ciemnoĻciach dþuŇyþy siħ w nieskoıczonoĻę. Rozkþadany leŇak, ktry miaþ tam ze sobĢ, pozwalaþ spħdzię je nieco
wygodniej. StraŇ ogniowa, jak to nazywano, byþa tym, co pozwalaþo ci siħ przekonaę, Ňe pomagasz w obronie swojego kraju .
WþaĻnie to byþo celem Home Guard, psychologiczne dowartoĻciowanie zarwno tych, ktrzy byli za starzy do sþuŇby na froncie,
jak i tych, ktrzy byli do niej niezdolni.
"Wziħty Ňywcem" - to ulubione powiedzenie Victo-ra podczas nocnych dyskusji w pubie "Dun Cow", zanim poszedþ na sþuŇbħ.
"KaŇdy wiedziaþ, Ňe to nadchodzi, ale oni wciĢŇ mwili: "pokj naszym czasom". Dopki nie wybuchþa ta okropna wojna..."
Wtedy. Kto by pomyĻlaþ? Wiħc najlepsze, co mogĢ teraz robię, to uzbroię wszystkich starych piernikw w lekkie karabinki i
powiedzieę: "DoþŇcie Szwabom w dupħ, jeŇeli tylko majĢ odwagħ siħ tu pojawię". "I oto przyszli - pomyĻlaþ Yictor. - Po
piħędziesiĢtce Ňyde staje siħ wprost nieznoĻne. Urzħdnik za dnia i straŇnik w nocy. Kiedy, do jasnej cholery, mogħ siħ trochħ
przespaę?"
AŇ do dzisiejszej nocy... Jezu Chryste! Szwaby nadleciaþy, eskadra za eskadrĢ, chyba caþa Luftwaffe, pewna siebie,
skoncentrowana nad jednym celem. Najpierw zbombardowali sieę linii kolejowych, drogi i mosty, a potem zrzucili caþy
pierdolony þadunek na miasto. Victor widziaþ, jak wyleciaþa w powietrze caþa 9
fabryka amunicji. Bez pudþa! Sþaba artyleria przeciwlotnicza, to Szkopy zrobiþy dziĻ przeglĢd naszych siþ. "Ale dostaliĻmy
jednego skurwysyna. Dobra nasza, chþopaki!"
Yictor widziaþ bomby spadajĢce na te samĢ drogħ, ktrĢ przyszedþ. "Po co, do cholery, Szwaby to robili?" - zastanawiaþ siħ.
Wszyscy inni zawrcili gdy pozbyli siħ caþego þadunku. Ale ten jeden zostaþ trafiony, traciþ wysokoĻę aŇ wreszcie eksplodowaþ.
Yictor Amery widziaþ, jak bombowiec pikowaþ w dþ i rozbiþ siħ na polu ze skoszonym sianem, podpalajĢc je w paru miejscach.
CiħŇki dym zawisþ w powietrzu jak mgþa, ktra czasami przychodziþa znad morza.
StraŇ ogniowa.
I wtedy, kĢtem oka, Yictor dostrzegþ spadochroniarza. Z poczĢtku sĢdziþ, Ňe to jakiĻ ptak, duŇy i peþen wdziħku, ale ostatecznie
rozrŇniþ sylwetkħ czþowieka. StrĢcony lotnik szybowaþ w kierunku lasu Droy. Yictor odbezpieczyþ strzelbħ. "Szwab. Wrg.
Bandyta." - pomyĻlaþ. Co te skurwysyny zrobiþy z miasta? Piekþo, ktre wciĢŇ jeszcze pochþaniaþo ofiary, setki, moŇe tysiĢce
ludzi ginĢcych w ogniu. Podnisþ broı do ramienia, kþadĢc jednoczeĻnie palec wskazujĢcy na spuĻcie. Za daleko. Trzysta,
moŇe czterysta jardw. Nawet automat SG nie miaþby takiego zasiħgu. MħŇczyzna z Ňalem opuĻciþ broı. Ten sukinsyn chce
ukryę siħ w lesie, nie ma wĢtpliwoĻci.
Anglik widziaþ spadochroniarza przelatujĢcego tuŇ nad wysokim dħbem, po czym skoczek zniknĢþ z pola widzenia. Niemca
pochþonĢþ cieı lasu Droy, o ktrym w okolicy krĢŇyþy niesamowite opowieĻci Teraz, w no-10
cy, Amery wolaþ ich sobie nie przypominaę. Co prawda nie wierzyþ w zabobony, ale podobno w kaŇdej legendzie jest ziarno
prawdy...
Yictor mszyþ biegiem w kierunku wioski, aby zaalarmowaę mieszkaıcw. Na godzinħ przed Ļwitem las zostaþ otoczony przez
nieduŇy oddziaþ ochotnikw z Home Guard. Byþo ich kilkunastu, mþodych chþopakw i jeden czy dwch starszych,
doĻwiadczonych mħŇczyzn. Starsi stanħli na czatach. Las miaþ okoþo piħciuset akrw powierzchni, byþ bardzo għsty i
podmokþy. Martwe, zbutwiaþe drzewa sterczaþy wysoko nad powierzchniĢ wody. Stary, ciemny las...
"Najgorzej jest wtedy, kiedy las spowija mgþa znad trzħsawiska. Pojawia siħ zupeþnie niespodziewanie. Bez wzglħdu na porħ
roku. Bagienne opary odbierajĢ ksztaþty wszystkiemu dookoþa. Niech Bg ma w opiece wszystkich, ktrzy w takim czasie
znajdujĢ siħ w Droy Wood" - pomyĻlaþ Amery.
ĺwitaþo. Na wschodzie widniaþa þuna pþonĢcego miasta. W powietrzu unosiþ siħ zapach dymu.
Zaszczekaþ pies. Brutus, owczarek alzacki leĻnika Owena. Owen byþ teraz gdzieĻ za granicĢ, przez ponad dwa miesiĢce nikt
nie miaþ o nim Ňadnych wieĻci, nikt zresztĢ nie interesowaþ siħ Owenem. W czasie wojny wielu ludzi wyjeŇdŇaþo nie wiadomo
dokĢd, a potem ich nazwiska pojawiaþy siħ na tablicy pamiĢtkowej w koĻciele.
Owczarek byþ podobny do swego pana, zawziħty i nieobliczalny jak leĻniczy. Nie byþo lepszego tropiciela niŇ Brutus. Jedynie
Jack, naleŇĢcy do Toma Morrisa 11
mgþ rwnaę siħ z Brutusem. "Psy odnajdĢ tego szko- J pa" - myĻlaþ Yictor. |
Amery obserwowaþ innych gwardzistw idĢcych ty- i raiierĢ. i,
"Kapitan Cartwright i stary Emson na pewno dotarli juŇ na skraj lasu. Trzeba bardzo dokþadnie przeczesaę caþy teren. Mamy
maþo broni. Karabinki, wiatrwki, siekiery, widþy - co to za uzbrojenie? Spokojnie, tylko spokojnie..."
Ostry, przenikliwy dŅwiħk gwizdka przywoþaþ Amery-'ego do rzeczywistoĻci. Ruszyþ wraz z innymi naprzd, z palcem na cynglu.
Ten szwab byþ bez wĢjtpienia uzbrojony. Nikt nie moŇe ciħ ukaraę, jeĻli go zastrzelisz. To przecieŇ wojna, nie ma czasu na
sentymenty. PomyĻl o tych wszystkich ludziach, ktrzy ucierpieli podczas nocnego nalotu. Kobiety i dzieci. Gdyby nie
nierwnoĻci terenu, Amery chodziþby caþy czas z odbezpieczonym karabinem.
DwadzieĻcia jardw od lasu. Psy juŇ tam wbiegþy, terier ujadaþ niemiþosiernie. "Nawet z psami - pomyĻlaþ Yictor- to jak szukanie
igþy w stogu siana. Trzeba by caþej sfory ogarw i duŇego oddziaþu wojska, a i wtedy skoczek mgþby nam jeszcze uciec".
Niepokj Amery'ego wzrsþ, kiedy tyraliera wchodziþa w las. Tak ciemno, to nieprawdopodobne, jak listowie zasþania Ļwiatþo
sþoneczne, tworzĢc wokþ coĻ w rodzaju ponurej, zielonkawej poĻwiaty. Wszystko przesiĢkniħte wilgociĢ i zapachem zgnilizny.
Czarna, mokra ziemia, bþoto nigdy tutaj nie wysychaþo. Tutaj moŇesz pojĢę sens wiecznoĻci, nieskoıczonoĻci. Nie 12
wiesz nawet, czy jest dzieı czy noc. WciĢŇ rozglĢdasz siħ wokoþo... nie wiesz, co czai siħ w ciemnoĻci, a strach ma wielkie
oczy.
Victor zatrzymaþ siħ, poniewaŇ idĢcy przed nim Fred Ewart stanĢþ, aby zapalię swojĢ obrzydliwie cuchnĢcĢ fajkħ. W mroku
pþomyk zapaþki niemal oĻlepiaþ. W jego blasku widaę byþo zasuszonĢ, zaroĻniħtĢ twarz mħŇczyzny z masĢ wĢgrw i sumiaste,
siwe wĢsy oraz jasnoniebieskie oczy, czujne i rozbiegane.
- No... i nie znaleŅliĻmy go - powiedziaþ Ewart. -Marnujemy czas, ale wþaĻciwie przyszedþem tu pospacerowaę. Nigdy nikogo
tutaj nie znajdĢ. Pamiħtacie Vallum? Byþo to w trzydziestym drugim. Ten czþowiek zabiþ swojĢ Ňonħ i jej kochanka, przybiegþ tu,
zostawiwszy za sobĢ krwawy Ļlad po tym, jak odrĢbaþ jej dþonie. Dziecko trafiþoby, idĢc tym tropem, ale na koıcu nie byþo nic.
Jakby morderca zapadþ siħ pod ziemiħ. Ten Niemiec tak samo. Jak kamieı w wodħ.
Victor Amery zadrŇaþ ze strachu. Cholerny Ewart i jego opowiastki! To jeden z powodw, dla ktrego Victor prawie przestaþ
odwiedzaę pub "Dun Cow*\ Noc w noc dziaþaþo mu to na nerwy. Historie, ktre przychodziþy na myĻl, gdy gaszono Ļwiatþa.
Zawsze pojawiaþ siħ w nich Droy Wood. MoŇliwe, Ňe stary sam wymyĻlaþ te bzdury. Gþupi frajer. Lubowaþ siħ w napħdzaniu
ludziom stracha. Byþ skarbnicĢ legend. Opowiadaþ je na okrĢgþo tak dþugo, aŇ sþuchacze przestali powoli w nie wierzyę i
puszczali je mimo uszu. Ten las byþ taki sam jak kaŇdy inny.
Wszystko to kþamstwa. Ewart kþamie jak cholera. Ale co do tego nigdy nie byþo caþkowitej pewnoĻci.
13
W koıcu znaleŅli spadochron. Teraz zwierzħta chwyciþy trop. ýowy na czþowieka rozpoczħte.
Tyraliera posuwaþa siħ powoli. Ewart, jako dowdca akcji, narzucaþ tempo marszu. Kijem penetrowaþ podmokþy grunt pod
nogami. BrzħczĢce roje czarnych muszek unosiþy siħ w powietrzu.
Niespodziewanie poszukiwacze dotarli do starego domu. KiedyĻ byþ to þadny dworek poþoŇony w samym Ļrodku szerokiej
przecinki. Okazaþe wykoıczenie dachu rozsypaþo siħ. Tu i wdzie widaę byþo dziury po dachwkach. Szyby juŇ dawno
powypadaþy z okien, ktre byþy teraz podobne do pustych oczodoþw. KtoĻ musiaþ sprawdzię wnħtrze domu. Poszukiwacze
patrzyli jeden na drugiego.
"Nie ja, nie, tylko nie ja!" - Amery wpadþ w panikħ.
Weszþo ich piħciu. Ewart na czele. Jego paþka stuknħþa delikatnie; ostry zapach fajki, niesiony przeciĢgiem, powiaþ im w twarze.
GryzĢca woı tytoniu przywodziþa na myĻl zbombardowane miasto i swĢd pþonĢcych ciaþ.
Ruina, nic poza tym. Przez kamiennĢ podþogħ z trudem przedzieraþy siħ kieþkujĢce chwasty. Rozbite drzwi prowadzĢce z
jednego wiħkszego pokoju do nastħpnego. Wszystko pokryþa gruba warstwa kurzu i pajħczyny wiszĢce miħdzy belkami.
Wszystkie meble dawno zniknħþy. Ciszħ przerywaþy jedynie gþuche odgþosy krokw i stukot paþki Ewarta. Sprchniaþe schody i
zmurszaþe stropy zaskrzypiaþy pod ciħŇarem poszukiwaczy, jak gdyby protestujĢc przeciw intruzom naruszajĢcym spokj. W
sypialni pozostaþa jedynie 14
metalowa, zardzewiaþa rama þŇka. KtoĻ kiedyĻ w nim spaþ, moŇe nawet siħ kochaþ. Widziaþo narodziny, prawdopodobnie i
Ļmierę. Teraz jego czas juŇ minĢþ. Pozostanie tam na zawsze.
Nic. Tropiciele zeszli do holu, nie czekali nawet na starego, by sprowadziþ ich na dþ, gdzie powitaþ ich zamglony blask
sþoneczny. Jest tu prawdopodobnie piwnica. JeĻli tak, nie wejdziemy tam. To prawie pewne, Ňe nie ma tam nikogo,
przynajmniej... nikogo Ňywego.
Uformowali siħ znowu w nierwny szpaler. KaŇdy z tropicieli czuþ, Ňe ich wysiþki sĢ daremne. .Jego tu nie ma, skoıczmy z tym i
wynoĻmy siħ z tego bezboŇnego miejsca" - myĻlaþ niejeden.
Psy umilkþy. WyglĢdaþo na to, Ňe udzieliþ im siħ nastrj ich panw. Victor zauwaŇyþ, Ňe zwierzħta nie podĢŇaþy za nimi, gdy byli
w rumach domku, lecz pozostaþy na zewnĢtrz. Teraz wszyscy bardzo siħ spieszyli, nawet Fred Ewart staraþ siħ dotrzymaę im
kroku.
Zapach byþ teraz bardziej intensywny, przesiĢkniħty zgniliznĢ butwiejĢcych roĻlin. Zmuszaþ tropicieli do ciĢgþego spluwania.
Niektrzy z nich znali go aŇ za dobrze. Zapach Ļmierci. Przynosiþ go tutaj wiatr po krwawej rzezi nocnego bombardowania.
GwardziĻci przedzierali siħ przez għste kħpy trzcin, gdzie trudno byþo znaleŅę przejĻcie, omijali kaþuŇe, ktre zþowrogo
bulgotaþy, gdy ktoĻ przypadkowo w nie wdepnĢþ. ņadnych poszukiwaı, po prostu uczucie nieodpartej potrzeby wydostania siħ z
Droy Wood. JeŇeli Niemiec tu rzeczywiĻcie jest, to na pewno tutaj pozostanie. Niejedna osoba juŇ przepadþa w tym lesie. "To
15
morderstwo z trzydziestego drugiego? Zamknij siħ! Niech ciħ cholera! Zatrzymaj swoje opowiadania na potem, gdy bħdziemy
w "Dun Cow" - myĻlaþ Victor.
Wreszcie wydostali siħ poprzez trzciny na Ļwiatþo dzienne, gdzie kapitan Cartwright i jego towarzysz czekali na nich, siedzĢc
na rozkþadanych, myĻliwskich stoþeczkach. Wszystkich ogarnħþo uczucie ulgi. Terier zaczĢþ skomleę i biegaę wokoþo.
Ewart nabiþ fajkħ ĻwieŇym tytoniem.
Victor Amery spojrzaþ na niebo. Z poczĢtku zdawaþo mu siħ, Ňe w powietrzu wisi burza. Czerwony krĢŇek sþoıca stawaþ siħ
coraz ciemniejszy, aŇ w koıcu zniknĢþ zupeþnie. Ale nie, chmur nie byþo, tylko macki mlecznej mgþy nad wodĢ. Otoczenie
traciþo kontury.
- Ta cholerna mgþa idzie od wybrzeŇa. - Gþos Car-twrighta byþ peþen niepokoju. - Jeszcze godzina i bħdzie jak w listopadzie.
MyĻlħ, Ňe Szwab nam siħ wymknĢþ. Ten cholerny las jest zbyt duŇy i għsty. Trzeba caþej armii, by go dokþadnie spenetrowaę.
- On juŇ nikomu nie przysporzy Ňadnych kþopotw. - Ewart zbladþ. - Nikt nie wydostanie siħ z Droy Wood, gdy opadnie mgþa.
MieliĻmy szczħĻcie, kapitanie.
Teraz wyraŅniej niŇ kiedykolwiek wszyscy czuli odr Ļmierci.
Rozdziaþ I
Minħþo sporo czasu, od kiedy Carol Embleton byþa ostatnio na dyskotece. Nienawidziþa tego, nie musiaþa tam byę; mogþa
wrcię do maþego domku rodzicw. Mieszkaþa na skraju wioski. Ale ojciec i matka zadawaliby mnstwo pytaı, a teraz
dziewczyna nie miaþa nastroju, aby na nie odpowiadaę.
Carol byþa wyraŅnie czymĻ poirytowana. Jej kasztanowe wþosy stawaþy siħ to Ňþte, to zielone, potem niebieskie w zaleŇnoĻci
od tego, jak z sekundy na sekundħ bþyskaþy kolorowe Ļwiatþa. Jej oczy, peþne furii iskrzyþy siħ dzikimi bþyskami. Potem kolory
znikþy, Ňarwki przygasþy, a ona byþa jak rozkoþysany, ulotny cieı.
MoŇna by wybaczyę przygodnemu widzowi stwierdzenie, Ňe w tym pþmroku dziewczyna wydawaþa siħ nieco za gruba.
Wysoka na jakieĻ piħę stp i osiem cali, grubokoĻcista, ale na tle zwħŇajĢcej siħ delikatnie talii jej ksztaþtne piersi byþy piħknie
zarysowane, kontrastujĢc z szerokimi biodrami. Zwinna, wirujĢca z gracjĢ, rzucajĢca wyzwanie rytmowi. Zagryzþa z pasjĢ usta
aŇ do krwi.
Pieprzony Andy Dark! Wczoraj go kochaþa, dziĻ - nienawidziþa z caþego serca. Przed oczyma miaþa jego twarz. Nie byþa w
stanie jej zapomnieę. Oto, co siħ dzieje z ludŅmi gdy sĢ zakocham. UjmujĢcy w swym, poniekĢd szorstkim, sposobie bycia,
dþugie, ciemne wþosy, rzednĢce na tyle gþowy. (ZaczĢþ þysieę przed trzydziestkĢ, ale do diabþa z tym!) Szczupþy, zawsze ubrany
w dŇinsy i grubĢ, kraciastĢ koszulħ. I nieodþĢczna lornetka.
Zawsze ten sam, zwodniczy szept:
17
- Przykro mi, ale tej nocy to nie wypali, kochanie, bħdzie tu zespþ przyrodnikw. Przyjechali aŇ z Sussex aby filmowaę tħ
koloniħ borsukw, o ktrej ci juŇ wspominaþem.
"Nie wspominaþeĻ o niczym, a nawet jeĻli, to i tak nie sþuchaþam bo nic mnie to, cholera, nie obchodzi -myĻlaþa Carol. -
WiħkszoĻę dwudziestoletnich chþopakw koıczy pracħ o piĢtej i zabiera gdzieĻ swoje dziewczyny, aby razem spħdzię wieczr.
Dziewczyny, nie narzeczone, bo ja, na przykþad, zdjħþam obrĢczkħ i zostawiþam ja w domu. OdeĻlħ ci jĢ jutro z powrotem. To
nie bħdzie przesyþka polecona i jeĻli zaginie gdzieĻ na poczcie - twoja strata".
Carol spocona zrobiþa kilka krokw tu i tam, szukajĢc wolnego miejsca. Ci gwniarze, ktrzy przyszli z pubu naprzeciwko,
rozsiedli siħ wygodnie na podþodze, zajmujĢc sporo przestrzeni. Dziewczyna w Ňaden sposb nie chciaþa sprawiaę wraŇenia,
Ňe byþaby skþonna zataıczyę z ktrymĻ z nich. Wiele dziewczyn taıczyþo samotnie, bo tak lubiþy. A tej nocy panna Emble-ton
miaþa ochotħ taıczyę sama.
Popeþniþa duŇy bþĢd. Powinna byþa uĻwiadomię sobie miesiĢc temu, Ňe tak bħdzie juŇ zawsze, gdy zacznie spotykaę siħ z
funkcjonariuszem sþuŇby ochrony przyrody. Wszyscy oni byli poĻlubieni naturze. Ona byþa ich prawdziwĢ ŇonĢ. Przepraszam,
jeĻli wdarþam siħ pomiħdzy ciebie i twoje borsuki, kochanie. Nie miej mi za zþe zostanħ w domu i poczekam na twj telefon.
Bħdħ grzecznĢ dziewczynkĢ, nawet nie spojrzħ na innego 18
mħŇczyznħ. Jak cholera! Ale nie chciaþa daę siħ poderwaę tym frajerom. SĢ w koıcu pewne granice.
Przetaıczyę caþy Ļwiat! Koþysaę siħ z boku na bok, aŇ do zawrotu gþowy!
MoŇe Andy nie traktowaþ jej powaŇnie. W kaŇdym razie, pewnie wkrtce zacznie, skoro obrĢczka zostanie odesþana. Gdyby tak
nadaę list jutro, mgþby dojĻę tam w Ļrodħ. ņarty siħ skoıczyþy! To zdarzaþo siħ zbyt czħsto. Andy wcale nie musiaþ filmowaę w
nocy borsukw z tymi palantami. On zawsze trzymaþ z tymi nieznoĻnymi ludŅmi, ingerujĢc w przyrodħ, bo jeŇeli þaŇenie nocĢ
po lesie z kamerami i oĻlepiajĢcymi Ļwiatþami nie zakþca spokoju... Carol skrzywiþa siħ, gdy czerwone, dyskotekowe Ļwiatþo
rozbþysþo jej znowu prosto w oczy i wtedy zrozumiaþa, co czuþy te biedne borsuki...
Hipokryta. OK, byþ zdecydowany pjĻę, to byþa jego decyzja. SkoıczyliĻmy ze sobĢ, Andy. Proszħ, nie nachodŅ mnie wiħcej.
Jest mnstwo innych dziewczyn, tak samo jak mnstwo jest innych chþopakw, ale nie takie parowy jak ty.
Prezenter zmieniþ pþytħ na wolniejsze nagranie, romantyczny przytulaniec. To wspaniaþe, gdy potrafi siħ byę w romantycznym
nastroju i trzymaę fason mimo wszystko.
Systematycznie kierowaþa swe taneczne kroki na zewnĢtrz parkietu, spoglĢdajĢc przez moment na zegar w dalekim koıcu
holu. Wpþ do dwunastej. DyskdŇo-kej bħdzie to graþ przez najbliŇsze pþ godziny. JeŇeli szþaby do domu powoli, wszyscy
poþoŇyliby siħ spaę przed jej powrotem. Chryste, nie chciaþa spotkaę Ňadnego z domownikw, ani sþuchaę ich kazaı:
19
- To tylko maþa sprzeczka. Teraz idŅ i wyĻpij siħ. Rano wszystko bħdzie wyglĢdaþo zupeþnie inaczej. Andy to taki miþy chþopiec,
nie zdajesz sobie sprawy, jakie miaþaĻ szczħĻcie, Carol.
MoŇliwe, Ňe Andy byþ miþy, jeŇeli nie miaþo siħ nic przeciw dzieleniu go z borsukami, lisami i innymi stworzeniami, ktre od
czasu do czasu bez reszty pochþaniaþy jego uwagħ.
Drzwi do garderoby siħ nie domykaþy i musiaþa pchnĢę je z caþej siþy. Nie domykaþy siħ zawsze, odkĢd pierwszy raz Carol
poszþa na dyskotekħ, kiedy miaþa czternaĻcie lat. Caþa wioska byþa taka sama, ludzie nie chcieli niczego zmieniaę, czy byþo to
dobre czy zþe. Zupeþnie tak jak Andy. Nawet gdyby miaþ szeĻędziesiĢt lat, chodziþby filmowaę coĻ po nocach. To chyba doĻę
powaŇny powd, by zerwaę zarħczyny.
Noc byþa sucha ale tak chþodna, Ňe dziewczyna trzħsþa siħ z zimna pod swojĢ kurtkĢ z owczej skry. Jesieı dawaþa znaę o
sobie. LiĻcie kasztanw tu i wdzie pokryþy juŇ zagþħbienia terenu. Kasztanowce zawsze pierwsze zaczynaþy tracię liĻcie. Andy
jej o tym opowiedziaþ. Niech go diabli!
Nagle zdecydowaþa. Pjdzie do domu okrħŇnĢ drogĢ, ulicĢ prowadzĢcĢ na pþnoc, a pŅniej skrħcajĢcĢ w stronħ posiadþoĻci
Droy. KsiħŇyc byþ dostatecznie jasny, aby mogþa widzieę drogħ przed sobĢ. Teraz rodzice na pewno bħdĢ juŇ w þŇku, kiedy
wrci. ,J wcale rano nie bħdzie inaczej, przekonam siħ, do cholery, Ňe nie"-myĻlaþa.
Szþa przez opustoszaþĢ wieĻ, uĻwiadamiajĢc sobie 20
nagle, Ňe wioska straciþa swj dawny urok. Carol mieszkaþa tu przez dwadzieĻcia lat, spħdziþa zaledwie jednĢ noc poza
domem, nie liczĢc nudnych wakacji z rodzicami. Ale od czasu, gdy skoıczyþa szesnaĻcie lat, juŇ nigdy wiħcej z nimi nie
wyjeŇdŇaþa. Wakacje przestaþy jĢ w ogle obchodzię. WþaĻnie tu popeþniþa wielki bþĢd. Wtedy Andy (cholera, nie mogþa pozbyę
siħ go ze swego Ňycia, zabierze jej to pewnie caþe miesiĢce) pojawiþ siħ w jej Ňyciu. Uniwersyteckie wyksztaþcenie, podroŇħ po
Afryce i ĺrodkowym Wschodzie, wszystko opþacone z funduszw rzĢdowych, aby mgþ prowadzię obserwacje czegoĻ, co
wcale nie chciaþo byę obserwowane. I oto, co zrobiþo siħ z niego!
Postrzħpione chmury przesþoniþy nieco okrĢgþĢ tarczħ ksiħŇyca, oblewajĢc pobliskĢ okolicħ migotliwym blaskiem. Po obu
stronach wzniesienia pochyle nierwnoĻci przechodziþy w urwisko, a dalej stawaþy siħ juŇ prawdziwymi grami. Ciemne zarysy
lasu, ostoi lisw i jeleni. "I borsukw" - pomyĻlaþa dziewczyna.
Andy, Ňaþosny skurwysyn i to wszystko tam ĻmierdzĢce zupeþnie jak on, jak gdyby przez niego dotkniħte. Nie zwracaþa na to
uwagi, kiedy zaczħþa zabiegaę o jego wzglħdy. Teraz nie byþo od tego ucieczki. A moŇe jednak?
ElŇbieta, szkolna przyjaciþka Carol, ukoıczywszy siedemnaĻcie lat, spakowaþa siħ i wyjechaþa do Londynu, gdzie znalazþa
pracħ. Nagle Carol przyszþa do gþowy pewna myĻl. Nie byþo nic, co mogþoby powstrzymaę jĢ od jutrzejszego wyjazdu.
"Londyn"-to brzmiaþo podniecajĢco. Byþa tam tylko raz na jednodniowej wycieczce, kiedy mieszkaþa w Potteries z wujkiem Do-
21
nem i ciociĢ Ellen. Londyn byþ na tyle duŇy, by moŇna swobodnie kierowaę swoim Ňyciem, nie bħdĢc ograniczanym przez
jakiegoĻ pomylonego podglĢdacza ptakw. Nie miaþa Ňadnych skrupuþw. Rodzice musieliby siħ przyzwyczaię do jej
nieobecnoĻci i znaleŅę sobie coĻ nowego, czym mogliby siħ zajĢę. Nie miaþa pracy. Od czasu, gdy zamknħli fabrykħ, panna
Embleton byþa na zasiþku dla bezrobotnych. WiħkszoĻę mþodych ludzi w Droy dzieliþo jej los. Byþo niewiele szans na znalezienie
pracy. KaŇdy znosiþ swj los, starajĢc siħ czymĻ wypeþnię czas. WþaĻnie teraz Andy nie miaþ odpowiedniego zajħcia.
Obserwacja Ňycia ptakw i zwierzĢt gdzieĻ w lesie, na wzgrzach, nie byþa pracĢ. Jedyne, czym Dark tak naprawdħ siħ
przejmowaþ, to niszczenie przyrody, zastawianie sideþ, puþapek, kþusownictwo. To... jasna cholera, zaczħþo padaę.
Zimne strugi deszczu zacinaþy prosto w twarz, tak Ňe Carol musiaþa postawię koþnierz kurtki, ŇaþujĢc, Ňe zapomniaþa parasola.
Teraz Ňaþowaþa, iŇ nie wybraþa krtszej drogi do domu. Ale byþo juŇ za pŅno. Gdyby teraz zawrciþa, szþaby jeszcze dþuŇej. I
jakby tego nie byþo jeszcze dosyę, ksiħŇyc skryþ siħ za chmurami. Dziewczyna widziaþa jedynie niewyraŅny zarys drogi przed
sobĢ. Byþo rzeczywiĻcie tak ciemno, Ňe mogþa przejĻę obok, nie zauwaŇywszy dziury w Ňywopþocie nie opodal Droy Wood,
mijajĢc nawet skrt przez pole, prowadzĢcy prosto do wsi.
Przez moment dziewczyna wpadþa w panikħ, ale zaraz siħ opanowaþa. Nie mogþa przegapię przejĻcia, zbyt czħsto tħdy
chodziþa. Mogþaby iĻę z zamkniħtymi oczy-22
ma. To byþo miejsce ich spacerw w pogodne wieczory. "Andy - pomyĻlaþa. - Chciaþabym, ŇebyĻ teraz tu byþ. Nie kþam, nie
chcesz go juŇ nigdy widzieę. Skurwysyn!"
Jesienny deszcz, nagþy, għsty i zimny. Znak, Ňe zima juŇ niedaleko, choę to dopiero wczesny paŅdziernik. Carol przyspieszyþa
kroku, czujĢc, Ňe przemokþy jej dŇinsy od kolan w dþ. Do przejĻcia pozostaþo jej jeszcze co najmniej pþtorej mili. Bħdzie
zupeþnie mokra, nim dotrze do domu. Miaþa nadziejħ, Ňe matka chrzestna nie czekaþa do jej powrotu. "GdzieĻ ty byþa, Carol,
zupeþnie zmokþaĻ, a gdzie Andy?" -zapyta pewnie matka. Zamknij siħ mamo, wyjeŇdŇam z domu, bħdħ mieszkaþa w Londynie i
cokolwiek powiesz, nie zmieni to mojej decyzji.
I wtedy, z tyþu, usþyszaþa zbliŇajĢcy siħ samochd, nadjeŇdŇajĢcy od strony wioski. WciĢŇ jeszcze byþ doĻę daleko, jakieĻ pþ
mili. Odgþos silnika przypominaþ brzħczenie jakiegoĻ natrħtnego owada.
Panna Embleton zawahaþa siħ, spojrzaþa w kierunku pojazdu. Teraz mogþa juŇ zobaczyę Ļwiatþa , dwa bþyskajĢce snopy, jak
przeciwlotnicze reflektory, przecinajĢce mrok w poszukiwaniu nieprzyjacielskiego samolotu. Mimo woli dziewczyna zeszþa na
pobocze, pamiħtajĢc tych gwniarzy, ktrzy po zamkniħciu pubu zjawili siħ w holu dyskoteki. Zbyt duŇo wypili. Na pewno nie
przeszliby pomyĻlnie prby z balonikiem. PomijajĢc to, Ňe w Droy Ňaden gliniarz nie zatrzymaþby ich, nawet gdyby ci
staranowali tuzin samochodw na 23
gþwnej ulicy. A nawet jeĻli, to i tak o wszystkim decydowaþby komisarz Houliston.
Tak, to mogĢ byę te gbury. Choę z drugiej strony, wcale nie muszĢ. I, jakby pomagajĢc Carol podjĢę decyzje, w tym momencie
deszcz przybraþ na sile, zupeþnie jak w czasie burzy, siekĢca ulewa. Dyskotekowe szlagiery znw zabrzmiaþy jej w gþowie.
"Stary, zþoty hit", ten, ktry dyskdŇokej puĻciþ zaraz przed jej wyjĻciem.
Reflektory samochodu oĻlepiþy jĢ. ZmruŇyþa oczy. Przez chwilħ nie widziaþa zupeþnie nic. Obroty silnika spadþy. Wz zwolniþ,
zaczĢþ hamowaę, omal jej nie potrĢciþ. Usþyszaþa dŅwiħk otwieranych drzwi. Kierowca wychyliþ siħ. Byþ sam. "A wiħc to nie te
dupki z holu" - pomyĻlaþa.
- WyjĢtkowo brzydka noc jak na taki spacerek. -Przyjazny glos z akcentem, ktrego Carol nie mogþa skojarzyę, lecz z
pewnoĻciĢ nie byþ to akcent mieszkaıcw okolic Droy. - Czy moŇe robisz to kaŇdego wieczora, dla kondycji?
- Nie. - Schyliþa siħ, zajmujĢc wolne miejsce obok kierowcy. Rzuciþa szybkie spojrzenie do tyþu, jak gdyby spodziewajĢc siħ
znaleŅę tam prostakw z dyskoteki. Ale nie byþo nikogo. Zupeþnie przytulne miejsce, jak na mokrĢ, jesiennĢ noc.
- Byþam na dyskotece w wiosce. Kiedy wychodziþam, nie padaþo. Miaþam ochotħ pjĻę spacerem do domu. DþuŇszĢ drogĢ,
okrħŇnĢ- zaĻmiaþa siħ. -To bħdzie dla mnie nauczka.
- Bez chþopaka? - zaŇartowaþ mħŇczyzna i wrzuciwszy bieg, ruszyþ powoli z miejsca. 24
- Nie. Dzisiaj, posprzeczaliĻmy siħ trochħ, ale mam nadziejħ, Ňe jutro wszystko bħdzie w porzĢdku. - "Zaraz, dlaczego do
cholery siħ wygadaþam? Jutro wcale nie bħdzie OK, poniewaŇ wynoszħ siħ stad, nim znowu siħ w tym pogrĢŇħ. ņegnaj Andy,
twoja obrĢczka jest juŇ na poczcie. Twoja obrĢczka, nie moja".
Carol spojrzaþa na kierowcħ i zobaczyþa profil czþowieka, ktry z pewnoĻciĢ nie byþ starszy niŇ... .Jezu, czy Andy musi wszħdzie
siħ pojawiaę?" WyglĢdaþo na to, Ňe miaþ na sobie garnitur, lecz bez krawata, koþnierzyk koszuli elegancko wysuniħty na klapy
marynarki. Krtka, starannie przystrzyŇona broda. Nie, nie byþ ani trochħ þysiejĢcy, to byþo nie do przyjħcia. On nie jest zupeþnie
podobny do Andy'ego i wcale nie chcħ Ňeby byþ". Chciaþa powiedzieę: "No, nie, to niezupeþnie prawda, jutro nie bħdzie OK, bo
nie chcħ go juŇ wiħcej widzieę". Ale to zabrzmiaþoby gþupio. Nie opowiada siħ intymnych szczegþw swoich spraw miþosnych,
szczeglnie nieznajomemu, ktry jedzie dokĢdĻ w nocy samochodem.
- JakĢĻ milħ stĢd jest dziura w tym Ňywopþocie - powiedziaþa. - JeŇeli mnie tam wysadzisz, to bħdħ miaþa tylko kilka minut do
domu.
- W porzĢdku. - Miaþa wraŇenie, Ňe mħŇczyzna siħ uĻmiechnĢþ, ale twarz kierowcy byþa skĢpana w mroku. - Jak masz na imiħ?
- Carol. Carol Embleton.
- Ja jestem Jim. Jadħ na pþnoc, przede mnĢ najprawdopodobniej caþa noc za kþkiem. Miþo jest zabraę kogoĻ i pogadaę
trochħ, to przerywa monotoniħ. -25
Wlkt siħ dwadzieĻcia piħę mil na godzinħ, widaę nie chciaþ jechaę szybciej. Carol wcale to nie przeszkadzaþo. Byþa mu
wdziħczna za miþe towarzystwo. Nawet dwadzieĻcia piħę mil na godzinħ, ale zmierzaþa przecieŇ do domu znacznie szybciej,
niŇ piechota. Po prawej stronie, w Ļwietle reflektorw widziaþa skraj Droy Wood. Pokrħcone, skarþowaciaþe drzewa zdawaþy siħ
Zgłoś jeśli naruszono regulamin