Bailey Roz - Imprezowe dziewczyny.rtf

(2080 KB) Pobierz

Roz Bailey

 

IMPREZOWE DZIEWCZYNY

(Party Girls)


Część pierwsza

 

Niech nikt nie widzie


1

 

rzeczy, które nigdy się nie zmieniają.

Wystarczy popatrzeć na Nowy Jork...

 

Ta do cna wyświechtana fraza piosenki brzęczała uparcie w głowie Zoey, gdy pociąg, zbliżając się już do Penn Station, wjechał w dudniący, ciemny tunel. Cholerne miasto! Miasto, które nigdy nie śpi. Jeśli mogę tu, mogę i wszędzie. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Zoey McGuire zagapiła się na swoje odbicie w oknie pociągu. Długie, brązowe włosy, tu i ówdzie połyskujące czystym złotem. Duże, okrąe, piwne oczy, teraz nawet niezbyt zaczerwienione; to dziś udało się jej uniknąć kolejnego napadu płaczu. Cera młoda i świeża, dzięki lekkim rumieńcom nie za blada. No i ten zuchwale zadarty, irlandzki nos.

Naprawdę jednak ważne było to, czy wygląda na kobietę, która sięnie rozwodzi? Na zagubioną, zabłąkaną w labiryncie życia duszyczkę? Nie? Na tej wyspie aż roi się od nieudaczników i przegranych wszelkiej maści; to miejsce w sam raz dla niej!

Gdy dzwoniła do matki, by powiadomić o swych planach i powziętym postanowieniu, Lila McGuire (secundo voto Carter) powiedziała jej, że zachowuje się i mówi jak nastolatka, która właśnie nawiała z domu. Wierz mi, skarbie, bynajmniej nie bronię Nicka, ale czy uciekając przed zaistniałą sytuacją i wynikającymi z niej problemami, nie okazujesz braku dojrzałci? Mężczyźni zawsze mieli, mają i bę mieli romanse, a kobiety muszą przy nich trwać i walczyć o nich...”.

... Albo udawać, że nic się nie dzieje, pomyślała z goryczą Zoey, wracając pamięcią do lat dziecinnych i tych niezliczonych słbowych podróży tatusia. Jego niewierność była w domu tematem tabu; nigdy, aż do jego śmierci, nie odważa się porozmawiać o tym ani z nim, ani tym bardziej z matką z uporem podtrzymują i pielęgnują wizerunek szczęśliwej amerykańskiej żony i pani domu. Tak było kiedyś i tak jest teraz, przy nowym mężu (Harve Carter) i w nowym domu (segment na Florydzie). Zoey jednak zdecydowała, że nie będzie powtarzać błęw swych rodziców. Nie mogę kontrolować zachowań Nicka, mamuś odpowiedziała wtedy matce, powtarzając bezwiednie zdanie, które ze sto razy słyszała już od swej terapeutki. Całe szczęście, że Harve wywió matkę na Florydę; stamtąd mogła wtrącać się w życie córki tylko telefonicznie.

Gdy pociąg ze zgrzytem i wizgiem zaczął hamować na Penn Station, Zoey poczuła nagłe ściśnięcie w dołku: nerwy, przeczucie, strach, a może wszystko naraz? Mamcia w pewnym sensie miała rację: Zoey nie była gotowa na Nowy Jork; Nowy Jork w ogóle nie mieścił się w jej planach. A winien wszystkiemu był ten drań Nick Satamian, jej prawie już były ślubny. Drań. Gnojek. Dupek. To przez niego Zoey musiała teraz zmierzyć się z planem B. Oraz C. Oraz D.

Poczuła krople potu na czole; odgarnęła włosy i rozpięła górne guziki wełnianego płaszcza, zdecydowanie za grubego i za ciepłego na nowojorski marzec. Nie zdobyła się na zostawienie go w domu z obawy, że Nick odda go do opieki społecznej, na bazar dobroczynny albo wręcz podaruje go swej nowej flamie. A wtedy to już by mnie naprawdę szlag trafił, pomyślała Zoey, zbierając włosy i pospiesznie spinając je wydobytą z kieszeni spinką. Istotnie, przez ostatnie miesiące Nick wręcz kipiał pomysłami jak by tu dokuczyć Zoey, zranić do żywego, obrazić jak: najobrzydliwiej. A pomysłów mu nie brakowało: Nick ogłaszający wszem i wobec, że szaleje za tą swoją pindą. Nick blokujący ich wspólne konto. Nick odsyłający Zoey na małżską rentę 700 dolarów miesięcznie. No tak, Nikuś-Bzykuś, fiut i dupek używał sobie do woli. Ale od dziś koniec z tym! Od zaraz.

Zebrała bagaże, jakoś przecisnęła się z nimi przez drzwi pociągu, zeskoczyła na peron, prosto w coś lepkiego. Podniosła nogę by stwierdzić, że z obcasa zwisa okazały glut zżutej gumy. Kurczę, jej nowiuteńkie, śliczne botki z mięciutkiego, brązowego zamszu... Sądziła, że wzięcie ich na podróż i spacer po mieście to wybór rozsądny i praktyczny, ale najwyraźniej była niepoprawną optymistką. Może należo sprawić sobie kilka par plastikowych ochraniaczy na buty, takich jakie widziała u pracowników z salonu Mercedesa, dokąd zwykle zabierała samochód Nicka na przegląd. Samochód na przegląd. Samochód do myjni. Dobry Boże, co się porobiło z jej życiem. Nie tak dawno była dziewczyną z Manhattanu, potem jeszcze przed trzydziestką odą, obiecują pisarką, figurują na liście bestsellerów w New York Times. Kiedy to się zmieniło?

Minęło już pięć lat, odkąd opuścili Nowy Jork, ona i Nick. Pięć lat pełnych zmian: sukces, małżstwo, fuzje i hipoteki. Na szczęście Nowy Jork przez te lata prawie się nie zmienił: na peronach Penn Station nadal czuć było przypalony tłuszcz. Gdy ruchome schody wyniosły ją na powierzchnię, jak obuchem uderzyły ją połączone hałasy: łomot sprężarki i pokrzykiwania jakiegoś ulicznego kaznodziei, przestrzegającego obojętny tłum przed czymś straszliwym. Apokalipsą? A może podwyż cen paliw? Jazgot klaksonów, dochodzący z Siódmej Alei, skutecznie uniemożliwiał zrozumienie jego słów.

Marząc o jak najszybszym wyrwaniu się z tego piekła, Zoey potruchtała, ciągnąc z wysiłkiem za sobą walizkę, ku postojowi taksówek. Tu jednak zobaczyła porażająco długą kolejkę oczekujących, na pozór kompletnie obojętnych na otoczenie, w większości przyssanych do swych komórek. Włciwie na Dwudziestą Drugą, gdzie mieścił się apartament Skye, mogła dojechać metrem. Wygrzebała z torebki komórkę i wystukała numer Mouse.

No, to jestem.

Kurczę! Gdzie?!

No, przy Penn Station. Do taksówek jest tak obłędna kolejka, że chyba pójdę do metra.

Zoey odchyliła się gwałtownie, by uniknąć zderzenia z jakimś obdartusem o agresywnym wyglądzie.

Dasz sobie radę z bagażami? Ja to zawsze, jak się pakuję, torby mnożą mi się jak króliki. A moja koleżanka Sonia, gdy odchodziła od męża, to potrzebowała aż trzech furgonetek na swoją kolekcję rzeźb ogrodowych i ...

Nie, zabrałam tylko niezbędne rzeczy przerwała jej Zoey, nie chcąc wkraczać na śliski i zdradliwy teren, jaką byłaby rozmowa o rozwodach i to jeszcze teraz, gdy musiała wlec Siódmą Aleją wszystkie swe dobra ruchome. ciwie jedyny zbytek, na jaki sobie pozwoliłam, to mój komputer.

No, to już było kłamstwo, włciwie kłamstewko. Bowiem prawdziwym zbytkiem w jej bagażu była butelka caberneta, któ z mściwą satysfakcją zwinęła z kolekcji Nicka. Nick do znudzenia potrafił ględzić o doskonałej jakości gron, z jakich wytłoczono ten trunek, charakteryzujący się pełnokrwistym bukietem, z subtelnym, acz wyczuwalnym posmakiem wiśni i łupinek orzeszków ziemnych. Albo coś w tym guście. Chronił więc ów bezcenny nektar na jakąś specjalną okazję, a teraz Zoey z lubością wyobraża sobie jak to bezpiecznie oddalona o setki mil, wznosi nim toast.

Ach, ty zawsze był taka rozsądna i praktyczna powiedziała Mouse. I w ogóle zważywszy na twoją sytuację wydajesz się za bardzo spokojna i opanowana. Powiedz, jak się czujesz.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin