024. Roberts Nora - Pokochać Jackie 01 - Pokochać Jackie.pdf

(922 KB) Pobierz
NORA ROBERTS
NORA ROBERTS
POKOCHAĆ JACKIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W tym domu Jackie zakochała się od pierwszego wejrzenia. Nigdy zresztą nie kryła
się z tym, że często się zakochiwała. I to nie dlatego, że łatwo było zrobić na niej wrażenie.
Brało się to raczej stąd, że jako osoba nadwrażliwa była szczególnie podatna na wszelkiego
rodzaju nastroje, w tym również te napływające z zewnątrz.
Dom, który tak ją zachwycił, emanował intensywną aurą, i to daleką od spokoju.
Uznała, że to dobrze. Błogi spokój zadowoliłby ją na dzień czy dwa, później jednak
przerodziłby się w nudę. Tutaj urzekła ją przede wszystkim surowa bryła budynku, w której
łagodnie sklepione, łukowate okna i drzwi stanowiły zaskakujący kontrast.
Na tle białych, połyskujących w słońcu ścian, ostro rysowała się hebanowa stolarka.
Jackie nigdy nie uważała, świat dzieli się na czarne i białe, a dom ten stanowił dla niej
niezbity dowód na harmonijne współistnienie tych przeciwstawnych elementów.
Olbrzymie okna wychodziły zarówno na zachód, jak i na wschód, hojnie wpuszczając
do wnętrza słońce. Egzotyczne rośliny o nasyconych barwach bujnie kwitły w ogrodzie i w
masywnych glinianych donicach na tarasie. Pomyślała, że muszą wymagać starannej
pielęgnacji - zwłaszcza teraz, podczas przedłużających się upałów i suszy. Ona jednak lubiła
zajmować się ogrodem, szczególnie gdy w zamian mogła spodziewać się nagrody.
Przez szerokie szklane drzwi popatrzyła na przejrzystą taflę basenu wyłożonego
ceramicznymi kafelkami. O niego także trzeba będzie dbać, ale i tu wysiłek musiał się
opłacić. Niemal czuła słodki aromat kwiatów, unoszący się w powietrzu, zaś oczyma duszy
widziała już siebie opalającą się na leżaku - samą wprawdzie, skłonna była jednak
zaakceptować tę drobną niedogodność.
Za basenem i stromym, trawiastym zboczom rozciągało się morze o ciemnej,
tajemniczej toni. W oddali motorówki śmigały z hałasem, który wydał jej się pokrzepiający.
Oznaczał, że w pobliżu są ludzie, z którymi można nawiązać kontakt, a zarazem nie są oni na
tyle blisko, żeby zakłócić jej spokój.
Wrzynające się w głąb lądu kanały przypominały Jackie Wenecję oraz wyjątkowo
miły miesiąc, który spędziła tam jako nastolatka. Pływała wtedy gondolami i flirtowała
zawzięcie z ciemnookimi gondolierami. Floryda wiosną nie była może aż tak romantyczna jak
Włochy, mimo to absolutnie wystarczała jej do szczęścia.
- Ależ tu pięknie! - Odwróciła się i spojrzała w głąb zalanego słońcem salonu. Na
ciemnoszarym dywanie stały dwie kremowe sofy. Pozostałe meble, wykonane z drewna
290511186.001.png
hebanowego, podkreślały męski charakter tego wnętrza. Musiała przyznać, że zarówno
domowi, jak i jego otoczeniu trudno byłoby cokolwiek zarzucić - każdy szczegół
znamionował absolutną perfekcję.
Uśmiechnęła się do mężczyzny stojącego w niedbałej pozie przy alabastrowym
kominku. W wymiecionym do czysta palenisku umieszczono doniczkę z maleńkim świer-
kiem. Mężczyzna miał na sobie biały strój safari, jakby celowo dobrany do pozy i wnętrza.
Jackie znała Fredericka Q. MacNamarę na tyle dobrze, by podejrzewać, że nie jest to dziełem
przypadku.
- No więc, kiedy mogę się wprowadzić? Uśmiech rozjaśnił pucołowatą, chłopięcą
twarz Freda.
- To cała ty, moja miła Jackie. Zawsze taka impulsywna. - Fred miał również lekko
zaokrągloną sylwetkę, gdyż notoryczny brak ćwiczeń fizycznych rekompensował sobie
wyłącznie poganianiem kelnerów i taksówkarzy. Podszedł wolno do Jackie. Ruchy miał pełne
leniwej gracji, tak dobrze udawanej, że z biegiem lat zdążyła mu wejść w krew. - Nie byłaś
jeszcze na piętrze.
- Obejrzę je, jak się rozpakuję.
- Jackie, mam nadzieję, że wiesz, co robisz. - Poklepał ją pobłażliwie po policzku - jak
starszy, bardziej doświadczony kuzyn trzpiotowatą kuzyneczkę. Nie miała mu tego za złe. -
Nie chciałbym, żebyś za parę dni zaczęła żałować swojej decyzji. Zwłaszcza że masz tu
spędzić ponad trzy miesiące. I to sama.
- Muszę przecież gdzieś mieszkać. - Machnęła smukłą ręką. Na palcach zalśniły
drogocenne pierścionki: dowód iż umiłowała piękno w każdej postaci. - Jeżeli naprawdę mam
zamiar cokolwiek napisać, powinnam być sama, ale nie muszę w tym celu wynajmować man-
sardy. Równie dobrze mogę zamieszkać i tutaj.. . - Urwała. Kuzyn kuzynem, ale w przypadku
Freda nie powinna pozwalać sobie na przesadną szczerość. Nie dlatego, żeby go nie lubiła, bo
zawsze miała do niego słabość, zdążyła jednak zauważyć, że nigdy nie mówił wprost i lubił
kręcić.
- Naprawdę jesteś gotów wynająć mi ten dom?
- Oczywiście, że tak. - Głos Freda był równie miły, jak jego twarz. Przynajmniej tak
się wydawało. - Właściciel przyjeżdża tu tylko zimą, i to raczej sporadycznie. Na pewno
wolałby, żeby rezydencja nie stała pusta. Wprawdzie obiecałem Nathanowi, że popilnuję
domu do listopada, ale potem wynikła ta nagła sprawa w San Diego, a pewnych rzeczy nie da
się, niestety, przełożyć na później. Sama wiesz, jak to jest.
290511186.002.png
Jackie doskonale wiedziała, jak to jest. U Freda „nagła sprawa” z reguły oznaczała, iż
musiał się ukrywać albo przed zazdrosnym mężem, albo przed prawem. Fred, mimo mało
atrakcyjnej powierzchowności, wciąż miał kłopoty z zazdrosnymi mężami, natomiast nawet
jego imponujące nazwisko nie było w stanie zapewnić mu wystarczającej ochrony, ilekroć
popadał w konflikt z prawem.
Nie powinna o tym zapominać, ale Jackie nie zawsze kierowała się rozsądkiem. Poza
tym ten dom, ze swoim wyglądem i atmosferą, już zdążył ją zauroczyć.
- Jeżeli właściciel naprawdę chce. żeby ktoś tu zamieszkał, zrobię to z przyjemnością.
Gdzie masz umowę, Fred? Chciałabym ją jak najszybciej podpisać. Potem mogłabym się
rozpakować i wykąpać w basenie.
- Skoro jesteś tego absolutnie pewna.. . - Fred już wyjmował z kieszeni stosowny
formularz. - Wolałbym na przyszłość uniknąć przykrych scen. Takich jak wtedy, kiedy
kupiłaś ode mnie porsche.
- Jakoś nie wspomniałeś nawet, że skrzynia biegów trzymała się na klej.
- Ach, o to niech się martwi nabywca - powiedział z uśmiechem, wręczając jej srebrne
pióro z monogramem.
Zawahała się na ułamek sekundy. Ogarnęły ją złe przeczucia. Przecież ma do
czynienia z kuzynem Fredem! Specjalistą od błyskawicznych transakcji oraz okazji, których
„nie sposób przegapić”. Wtem z oddali nadleciał ptak i wypełnił ogród radosnym trelem.
Uznała to za dobry znak. Złożyła zamaszysty podpis pod umową najmu, po czym sięgnęła po
książeczkę czekową.
- Trzy miesiące, po tysiąc miesięcznie, tak?
- Plus pięćset dolarów kaucji - szybko dorzucił Fred.
- W porządku. - Całe szczęście, pomyślała, że kochany kuzynek nie doliczył sobie
jeszcze prowizji. - Zostawisz mi jakiś numer albo adres, żebym w razie czego mogła
skontaktować się z właścicielem?
Fred spojrzał na nią, zdezorientowany, a potem obdarzył ją tym swoim ujmującym
uśmiechem niewiniątka.
- Mówiłem mu już, że zaszły pewne zmiany. Nie musisz się o nic martwić, kotku. To
on będzie się z tobą kontaktował.
- Świetnie. - Nie zamierzała zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Była wiosna, a
ona miała nowy dom i nowe plany. - Możesz być spokojny, wszystkiego dopilnuję. -
Pogłaskała wielką, chińską urnę. Zacznie od tego, że wstawi w nią świeże kwiaty. -
Zostaniesz do jutra, Fred?
290511186.003.png
- Och, bardzo bym chciał - zapewnił ją kuzyn. Czek spoczywał już bezpiecznie w jego
kieszeni, a on miał wielką ochotę pieszczotliwie go poklepać. - Chętnie bym z tobą wymienił
rodzinne ploteczki, ale muszę złapać najbliższy samolot na wybrzeże. Aha, byłbym
zapomniał - będziesz musiała wkrótce wybrać się na targ, Jackie. W kuchni są wprawdzie
podstawowe produkty, ale nic więcej. - Podszedł do swoich bagaży. Nawet mu nie przy - ,
szło do głowy, że mógłby pomóc kuzynce wnieść jej walizki na górę. - Klucze są na stole.
Baw się dobrze. Pa!
- Dziękuję. - Kiedy chwycił torby, otworzyła przed nim drzwi. Jej zaproszenie, by
został jeszcze na jeden dzień, było szczere, mimo to odmowę przyjęła z pewną ulgą. - Dzięki,
Fred. Jestem ci naprawdę zobowiązana.
- Cała przyjemność po mojej stronie, kotku. - Nachylił się, żeby ją pocałować. Poczuła
aromat drogiej wody kolońskiej. - Pozdrów ode mnie rodzinę, kiedy ich zobaczysz.
- Nie omieszkam. Jedź ostrożnie - rzuciła za nim, gdy podchodził do lśniącej
limuzyny, białej jak jego tropikalny garnitur.
Fred włożył walizki do bagażnika, a potem zasiadł za kierownicą i pomachał leniwie
na pożegnanie.
Po jego odjeździe wróciła do salonu, żeby się w spokoju napawać samotnością i
poczuciem niezależności. Oczywiście taka sytuacja nie była dla niej niczym nowym. Przecież
skończyła dwadzieścia pięć lat, często podróżowała, miała swoje mieszkanie i własne życie.
Mimo to każdy początek zwykła traktować jako zapowiedź fascynującej przygody.
A wracając do dzisiejszego dnia.. . jaki to był właściwie dzień? Dwudziesty piąty, a
może dwudziesty szósty marca? Potrząsnęła głową. To i tak bez znaczenia. Liczy się tylko to,
że dzień ten miał być początkiem jej literackiej kariery. To właśnie dziś miała się narodzić
sławna pisarka - Jacqueline R. MacNamara.
To brzmi całkiem nieźle, pomyślała i postanowiła natychmiast rozpakować
nowiuteńką maszynę do pisania, żeby móc się zabrać za pierwszy rozdział. Uśmiechnięta,
chwyciła energicznie dwie najcięższe walizki i ruszyła na górę.
Aklimatyzacja nie zajęła jej dużo czasu. Szybko przyzwyczaiła się do południowego
klimatu, do nieznanego domu i nowego porządku dnia. Wstawała o świcie, jadła śniadanie
składające się ze szklanki soku i kilku grzanek albo coli i zimnej pizzy, jeśli to akurat miała
pod ręką. Nabierała też coraz większej wprawy w posługiwaniu się maszyną i pod koniec
trzeciego dnia pisała już dość biegle. Po południu robiła sobie przerwę, żeby wykąpać się w
basenie i poopalać, wymyślając przy okazji kolejną scenę albo niespodziewany zwrot akcji.
290511186.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin