110. Carey Suzanne - Ukochana z portretu.pdf
(
634 KB
)
Pobierz
288543356 UNPDF
Suzanne Carey
Ukochana z portretu
(Passions Portrait
)
Rozdział 1
– Zostaw w spokoju te swoje włosy! – Brittany Ellender była najwyraźniej zła.
– O co ci chodzi? – zapytała Maggie, przerywając na chwilę upinanie swoich
grubych miedzianych splotów.
– Powinnaś je czasami rozpuszczać – wyjaśniła Britt spokojniej. Zgasiła
papierosa w popielniczce i podeszła do przyjaciółki.
– Zobacz, o tak. – Wyszczotkowała dokładnie rude loki Maggie, a potem
pozwoliła im swobodnie opaść na ramiona i nad uszami wpięła dwa szylkretowe
grzebienie. Cofnęła się o krok i z satysfakcją oglądała swoje dzieło. – Odwróć się i
powiedz, jak ci się to podoba – poprosiła.
Maggie spojrzała w lustro. Patrzyła na nią stamtąd obca dziewczyna o jej
własnej twarzy i fryzurze Rity Hayworth.
– To
przecież nie ja – powiedziała cicho. Matka zawsze powtarzała, że rude
włosy to krzyż, który trzeba dźwigać przez całe życie.
– Oczywiście, że ty. – Britt wybuchnęła śmiechem.
– Wiem już nawet, jaki ci zrobię makijaż do tej nowej fryzury.
– Nie – Maggie natychmiast odrzuciła ten pomysł.
– Nie jestem przyzwyczajona do tak wielkiej ilości kosmetyków...
– Jaką ja na siebie nakładam, zamierzałaś powiedzieć.
– Och, nie chciałam...
– Wiem, wiem. – Britt potrząsnęła głową, a jej brązowe oczy wciąż się śmiały.
Odrzuciła do tyłu doskonale ostrzyżone czarne włosy. – Nie bój się, wymyśliłam
dla ciebie coś zupełnie innego.
Britt wskazała przyjaciółce stojący przed toaletką taboret. Zręcznie i pewnie
nakładała szminkę, cień do powiek i tusz do rzęs. Maggie obserwowała w lustrze,
jak pod czarodziejskim dotknięciem ręki Britt jej własna twarz ożywa na nowo.
Chciałabym mieć jej styl, jej swobodę bycia, pomyślała Maggie.
– Gotowe. – Britt zakończyła pracę, spryskując przyjaciółkę odrobiną perfum o
egzotycznym zapachu. – Podoba ci się?
Maggie jak urzeczona wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Jej złote oczy
miały teraz ciemną oprawę i tak samo jak oczy Britt, wydawały się bardzo duże.
Na policzkach pojawił się delikatny rumieniec, a usta stały się zmysłowe i lśniące
od brzoskwiniowej szminki.
– A piegi? – Maggie tak dobrze udała żal, że Britt się zaniepokoiła.
– Dobry Boże! – westchnęła. – Nie jestem cudotwórcą. Zresztą nawet gdybym
była, to i tak nie mogłabym nic na nie poradzić. Wbrew temu, co ci mówiono o
piegach, można je uznać za prawdziwy majątek...
Taka właśnie była Britt. Ta sama Britt, z którą trzy lata temu Maggie dzieliła
pokój jako studentka University of Virginia. To Britt nauczyła swoją przyjaciółkę
cenić uroki życia. Umiejętność wynajdywania w ludziach wszystkich ich dobrych
cech pomogła jej w zdobyciu pracy, o jakiej można tylko marzyć. Britt była
dyrektorem do spraw reklamy i kontaktów z prasą w nowo otwartym Muzeum
Salvadora Dali w St. Petersburgu. Właśnie dziś miała się odbyć uroczystość
otwarcia, na którą zaproszono ofiarodawców i członków zarządu muzeum.
Maggie studiowała literaturę angielską i francuską, a od września miała zacząć
pracę nauczycielki w szkole średniej w swoim rodzinnym Moline w stanie Illinois.
Chociaż ta posada nie dorównywała świetnością pozycji Britt i Maggie bardzo
zazdrościła przyjaciółce, to brzydkie uczucie w najmniejszym stopniu nie
zaszkodziło ich przyjaźni.
Ja za to mam spadek po babci, pomyślała Maggie, wpatrując się w swoje
nieszczęsne piegi. Wykład, jaki przed chwilą zrobiła jej Britt, nie był niczym
nowym i nie zmienił wrogiego nastawienia dziewczyny do brązowych plamek
pokrywających jej twarz, szczupłe ramiona i ręce. Były jej dziedzictwem, tak samo
jak pieniądze, zapisane Maggie przez babcię, słynną pisarkę z Florydy, Edith
Stockman Carrol. Babcia miała taką samą pewność siebie i moc czarowania ludzi,
jaką ma Britt, myślała ze smutkiem Maggie. Dlaczego tego po niej nie
odziedziczyłam? Sukienka, którą przywiozłam specjalnie na tę okazję, prosta,
koszulowa, z beżowego lnu, na pewno nie zaprezentuje się efektownie przy kreacji
Britt. „
– O, nie – zawołali. Britt do sięgającej po swoją szmizjerkę Maggie – tego mi
nie zrobisz; Nie pozwolę ci zmarnować mojej ciężkiej pracy.
– Naprawdę nie mam nic innego. Tylko ten kostium, w którym widziałaś mnie
wczoraj.
– Nosimy ten sam rozmiar – powiedziała Britt – i otworzyła ażurowe drzwi
swojej szafy. – Wybierz sobie stąd, co ci się podoba. Nawet jeśli znów nałożysz na
siebie coś beżowego, przynajmniej będzie to ciuch, który jeszcze nie wyszedł z
mody.
Maggie przeglądała nieśmiało zawartość pojemnej szafy.
– Weź tę ze szmaragdowego tiulu – poradziła Britt.
– Nie, to zupełnie nie w moim stylu.
Wybrała suknię z jedwabiu w kolorze kości słoniowej, która miała długie
rękawy i sięgała Maggie przed kolano. Czarny kołnierz wykończony koronką miał
na dole dużą czarną kokardę. Strój przypominał kitel malarza, ale zgodnie z
życzeniem Britt, Maggie wreszcie ubrała się modnie.
– Dobrze – Britt zrozumiała, że ją przechytrzono. – Jeśli ta najbardziej ci
odpowiada... Teraz już musimy się spieszyć. Chcę tam być wcześniej, żeby
wszystkiego dopilnować – powiedziała, jakby nagle straciła zainteresowanie
odgrywaną jeszcze przed chwilą rolą dobrej wróżki.
Maggie włożyła sukienkę i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze.
Przypomniała sobie protekcjonalne, ironiczne określenie, jakiego używał wobec
niej Paul. Grzeszny anioł, mawiał.
„Kitel artysty", znaleziony w szafie Britt, wcale nie ukrywał szczupłych bioder
ani niedużych krągłych piersi Maggie. Wprost przeciwnie, podkreślał je, prawie
przykleiwszy się do ciała dziewczyny. Suknia ostro kontrastowała z tycjanowską
fryzurą Maggie, Już wiedziała, kogo przypomina jej własne odbicie w lustrze.
Patrzyła na siebie bursztynowymi oczami swojej babki. Żółte kocie oczy, jak
urągliwie mówiła o nich matka Maggie. Matka Maggie, Helen Ames, niejeden raz
w obecności córki nazywała Edith Stockman latawicą. Nigdy jednak nie
powiedziała tego Edith prosto w oczy. Na pewno dlatego, że od dnia, w którym
Edith wyjechała do Francji z żonatym mężczyzną, malarzem Ansonem Darbym,
Helen i Edith nigdy się nie zobaczyły. Wybuchł skandal, a chociaż sprawa ucichła
przed urodzeniem się Maggie, mąż i córka nie wybaczyli nigdy Edith. Po dwóch
latach Anson Darby wrobił do żony i syna, a Edith została za granicą. Umarła w
Paryżu dziewięć lat temu, mając przy sobie mnóstwo przyjaciół, ale nikogo z
rodziny. Nie istniały żadne zdjęcia rodzinne. Maggie nie widziała też żadnego z
namalowanych przez Darby’ego portretów Edith Stockman. Znała tylko
reprodukcję jednego z nich: rudowłosa Edith w skromnej sukni z marynarskim
kołnierzem. Artysta odpiął kilka guzików i ułożył rude włosy modelki wokół
twarzy tak, że osiągnął efekt daleki od skromności. Portret był prawdopodobnie
własnością stanu Floryda, tak jak i posiadłość Edith Stockman w Little Heron
Creek. Nikt nie wie natomiast, kto jest właścicielem aktu, o którym wiadomo tylko
tyle, że trzydziestoośmioletnia wówczas Edith pozowała do niego leżąc nago na
koronkowych poduszkach. Niektórzy powątpiewali nawet w istnienie tego obrazu.
W każdym razie twarz z portretu, twarz kobiety w marynarskiej sukni, wbiła się
głęboko w pamięć Maggie. Dlatego teraz nie miała wątpliwości. Oto ona,
zwyczajna Margaretta Ames, dzięki artystycznemu zmysłowi Britt, stała się
żywym wizerunkiem Edith. – Miałaś rację – usłyszała głos Britt. – Ta sukienka
rzeczywiście idealnie do ciebie pasuje. Podkreśla twoją wyjątkowość. To właśnie
chciałam wydobyć na światło dzienne.
Zaraz potem dziewczyny wyszły z domu. Podjeżdżając pod muzeum,
zobaczyły namiot w biało-niebieskie paski, zamówiony przez Britt na jutrzejszą
uroczystość otwarcia muzeum, przeznaczoną dla publiczności. Rano rozstawi się
składane krzesła wypożyczone z uniwersytetu, orkiestra zagra melodie
hiszpańskie...
– Wspaniale się zapowiada – powiedziała Maggie.
– Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. – Britt zaparkowała samochód. – Ale
najpierw musimy jakoś przeżyć dzisiejszy wieczór.
W ogromnym holu muzeum ustawiono mnóstwo krzeseł i wielkie bukiety
kwiatów. Wejście do sal wystawowych zamykała purpurowa szarfa.
– Są już muzycy? – zapytała Britt swoją asystentkę.
– Tak, w gabinecie.
– A co z przekąskami?
– Czekaliśmy na ciebie. Zdecyduj, gdzie co ułożyć.
Britt popędziła dopilnować ostatnich przygotowań.
Nawet gdyby nie mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółki, Maggie i tak nie
poszłaby za nią, dobrze wiedząc, że tylko by jej przeszkadzała.
Maggie przyglądała się plakatowi, przedstawiającemu słynny obraz,
Topniejące zegary.
Właściwie znalazła się tu przypadkiem. Po studiach w Paryżu
wróciła w zeszłym miesiącu do Moline i okazało się, że dostała spadek.
Zadzwoniła do Britt, żeby zapytać, czy może u niej przez kilka dni pomieszkać,
ponieważ musi się spotkać z adwokatem babci, który mieszka w okolicy Tampa
Baya. Britt bardzo się ucieszyła i w ten sposób po kilkuletniej przerwie
przyjaciółki znów się spotkały. Maggie pomyślała o umówionym na jutrzejszy
poranek spotkaniu z adwokatem. Ciekawe, czy nieznana babcia przekazała jej
jakieś osobiste pamiątki? A może jakieś notatki, pisane specjalnie z myślą o
wnuczce?
Pół godziny później zaczęli się schodzić goście. Britt, jak zwykle w takich
sytuacjach, była zupełnie spokojna. Stała obok Franklinów, bogatego małżeństwa,
które podarowało miastu swoją kolekcję prac Salvadora Dali i witała przybyłych.
Maggie stała za nią. Odbierała zaproszenia i dyskretnie podpowiadała przyjaciółce
nazwiska pojawiających się kolejno osób. Na chwilę przed oficjalnym otwarciem
Plik z chomika:
kubolina12310
Inne pliki z tego folderu:
003. Donnelly Jane - Kiedy jestesmy sami.pdf
(842 KB)
006. Morgan Marley - Lamiac wszelkie bariery.pdf
(756 KB)
018. Leone Laura - Odrobina szaleństwa.pdf
(964 KB)
021. Greene Jennifer - Kobieta z wyspy.pdf
(807 KB)
033. Small Lass - Nieproszony gość.pdf
(733 KB)
Inne foldery tego chomika:
Regał 001
Regał 002
Regał 003
Regał 004
Regał 005
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin