Patterson James - Negocjator.doc

(1633 KB) Pobierz
JAMES PATTERSON





JAMES PATTERSON

MICHAEL LEDWIDGE

NEGOCJATOR

WARSZAWA 2008

Z angielskiego przełożył

JERZY MALINOWSKI


Tytuł oryginału: STEP ON A CRACK

Copyright © James Patterson 2007

               All rights reserved

Copyright © for the Polish edition by      Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2008

Copyright © for the Polish translation by Jerzy Malinowski 2008

Redakcja: Eliza Kujan

Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

ISBN 978-83-7359-683-2

Dystrybucja

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe

www.merlin.pl

www.empik.com

www.ksiazki.wp.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYŁOWICZ

Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa

Wydanie I

Skład: Laguna

Druk: OpolGraf S.A., Opole


Dla W. i J. oraz czwórki ich dzieci C, M., A. i N.

Książkę dedykuję również Palm Beach Day Academy.

Dowód wdzięczności dla Manhattan College.


Dla Richiego, Deirdre i Sheilah.

A także dla MaryEllen, Carole i Teresy.


Postaw nogę na szczelinie, wkrótce twoja matka zginie.

Postaw nogę na szczelinie, wnet dopadną cię wilki czyhające w bramie na ofiarę.

POWIEDZONKA Z MIASTA


Prolog

Ostatnia wieczerza


1

Kapitan w kremowej wieczorowej marynarce odwrócił się, kiedy Stephen Hopkins pochylił się nad stolikiem w ustron­nym kącie sali i pocałował swoją żonę. Caroline zamknęła oczy, smakując szampana, i nagle poczuła szarpnięcie, kiedy Stephen złapał za cienkie jak spaghetti jedwabne ramiączko sukni od Chanel.

         Nie wiem, czy zauważyłeś, ale mój biust nie jest całkiem bezpieczny w tej sukni — zwróciła mu uwagę, kiedy Ochłonęła. — Jeśli będziesz się tak dalej bawił, może dojść do katastrofy. Jak moja szminka?

         Smakuje wyśmienicie — odparł Stephen z uśmiechem amanta filmowego. Teraz jego dłoń wylądowała na jej udzie.

         Skończyłeś pięćdziesiąt lat — strofowała go Caroline — nie piętnaście.

To niezwykłe, pomyślała, strząsając rękę Stephena ze swojego uda, że wciąż może być tak wesoło z własnym mężem. Ich coroczna randka pod hasłem: Boże Narodzenie w Nowym Jorku z roku na rok stawała się coraz bardziej pasjonująca. Kolacja w L'Arene, prawdopodobnie najbardziej eleganckiej francuskiej restauracji w mieście, potem staroświecki spacer po Central Parku i wreszcie powrót do apartamentu prezydenckiego w hotelu Pierre.

13


Już od czterech lat był to ich wspólny bożonarodzeniowy prezent. Z roku na rok ta randka stawała się coraz bardziej romantyczna i cudowniejsza.

Jak na zamówienie za oknami restauracji zaczął sypać śnieg, wielkie srebrzyste płatki osiadały na stożkowatych staromodnych latarniach przy Madison Avenue.

              Gdyby mogło się spełnić twoje życzenie, to co chciałbyś
dostać pod choinkę? — zapytała niespodziewanie Caroline.

Stephen uniósł kieliszek ze złocistym szampanem Laurent-Perrier Grand Siecle Brut i zastanawiał się nad dowcipną odpowiedzią.

              Chciałbym... chciałbym... — zajrzał do kieliszka i nagle
jego dobry humor prysł, a na twarzy pojawił się smutek. —
Chciałbym kubek gorącej czekolady.

Caroline otworzyła usta i zadrżała lekko.

Wiele lat temu ona i Stephen byli młodymi, tęskniącymi za domowymi pieleszami studentami Harvardu. Nie mieli nawet pieniędzy, by w święta odwiedzić rodzinę. Pewnego ranka jako jedyni studenci jedli śniadanie w olbrzymiej stołówce Annenberg Hall. Stephen przysiadł się do jej stolika. Żeby było przytulniej — powiedział wtedy.

Wkrótce wiedzieli, że oboje zamierzają specjalizować się w naukach politycznych. Na dziedzińcu, przed zbudowaną z czerwonej cegły Hollis Hall, Caroline rzuciła się na ziemię i zrobiła na śniegu orzełka. Kiedy Stephen pomagał jej wstać, ich twarze niemal się zetknęły. Szybko wzięła łyk gorącej czekolady zabranej ze stołówki tylko po to, żeby nie pocało­wać tego chłopaka, który zdążył już się jej spodobać, choć dopiero co go poznała.

Caroline wciąż miała w pamięci obraz uśmiechniętego Stephena w ostrym zimowym świetle. Fajnego chłopaka, który jeszcze wtedy nie wiedział, że się z nią ożeni. I że zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych.

14


Do tej pory w jej uszach brzmiało pytanie, które zadał trzydzieści lat temu, kiedy odsunęła od ust kubek z czekoladą:  ,,Szampana też lubisz?.

Od gorącej czekolady do szampana, pomyślała Caroline, unosząc kieliszek z musującym płynem. A teraz od szampana ido gorącej czekolady. Dwadzieścia pięć lat małżeństwa, Zatoczyli pełne koło.

Jakie było ich życie, zastanawiała się, delektując się tą chwilą. Szczęśliwe, interesujące i...

              Przepraszam, panie prezydencie — szepnął ktoś. —
Bardzo przepraszam.

Jakiś blondyn o ziemistej cerze, w szarym dwurzędowym garniturze stał w odległości trzech metrów od ich stolika. Wymachiwał trzymanym w ręku menu i długopisem. Kierow­nik sali, Henri, pojawił się natychmiast, a wraz z nim Steve Beplar, agent Secret Service. Obaj próbowali dyskretnie usunąć intruza.

—  Przepraszam — nieznajomy zwrócił się teraz do agenta głosem, w którym brzmiało przygnębienie. — Po­myślałem tylko, że może pan prezydent zechce podpisać moje menu.

—  W porządku, Steve — odezwał się Stephen Hopkins, machając ręką. Spojrzał na żonę i uniósł ramiona w geście rezygnacji.

Sława, pomyślała Caroline, odstawiając kieliszek na nie­skazitelnie czysty obrus, przeklęta sława.

              Czy może pan napisać dedykację dla mojej żony?
Carla — rzucił intruz zza szerokich ramion agenta. — Carla
to moja żona! — dodał nieco za głośno. — O mój Boże!
Udało mi się! Mam niesamowite szczęście, że trafiłem
na najlepszego prezydenta ostatniego stulecia. Jezu, spój­rzcie! Ludzie, wyglądacie wspaniale! Szczególnie pani,
pani Hopkins.

15


—  Życzę wesołych świąt — powiedział Stephen Hopkins, uśmiechając się tak serdecznie, jak tylko potrafił.

Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem — odezwał się żczyzna, złożył ukłon i się wycofał.

— Przeszkadzać? — Stephen Hopkins uśmiechnął się szeroko do żony, kiedy mężczyzna zniknął. — Czy mąż Carli sądzi, że zniszczenie najbardziej romantycznej chwili można nazwać przeszkadzaniem?

Wciąż jeszcze się śmiali, gdy nagle z cienia wynurzył się kelner, postawił przed nimi talerze i równie szybko zniknął. Caroline z uśmiechem spojrzała na misterną konstrukcję swojej terrine z kaczych wątróbek. Jej mąż dopijał właśnie szampana.

To wygląda zbyt piękne by jeść, pomyślała Caroline, biorąc do rąk nóż i widelec.

Pierwszy kęs był tak eteryczny, że potrzebowała dłuższej chwili, żeby rozpoznać ten smak.

A potem było już za późno.

Poczuła, że fala gorącego powietrza wdziera się do jej płuc i krtani. Oczy o mało nie wyszły je...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin