JACK HIGGINS ODP�A� DIAB�U B�d� ostro�ny, kto bowiem wzywa diab�a, ten musi mu zap�aci�. Irlandzkie przys�owie Wst�p Pada�o pot�nie. Ci�kie krople d�d�u sp�ywa�y z szerokich skrzyde� filcowego kapelusza i wsi�ka�y w sukno wy�wiechtanego, szarego szynela. Clay Fitzgerald jecha� lasem na wzg�rzu, gdy zobaczy�, �e na mo�cie, u st�p wzniesienia, wieszaj� w�a�nie jakiego� cz�owieka. - Wygl�da na to, �e mamy problem, generale - rzuci� z cicha towarzysz Clay a, do��czaj�c do niego. Wysoki, szczup�y, w �rednim wieku, ciemnosk�ry, ale o orlich rysach wskazuj�cych na domieszk� bia�ej krwi, ca�y czas trzyma� si� z ty�u. Podobnie jak Clay mia� szerokoskrzyd�y, filcowy kapelusz i szary p�aszcz mundurowy, z t� tylko r�nic�, �e przepasany ta�m� z nabojami. - I mnie si� tak wydaje, Josh - odpar� Clay. - Daj no mi t� swoj� lunet� i sko�cz�e wreszcie z tym genera�em. Sam wiesz, �e gdy z rozkazu genera�a Lee obejmowa�em dow�dztwo, z ca�ej brygady zosta�o ledwie stu dwudziestu trzech ludzi, a dzi� - szkoda m�wi� - dwudziestu trudno by�oby si� doliczy�. - K�opoty, generale? - zabrzmia�o z ty�u. Zza drzew przyk�usowa� m�ody cz�owiek ubrany w d�ugi kawaleryjski p�aszcz przeciwdeszczowy. Kapral Tyree, przyboczny Claya. - By� mo�e. B�d� pod r�k�. - Clay Fitzgerald si�gn�� do kieszeni, wyj�� srebrne puzderko, otworzy� i z namys�em wybra� ciemne, cienkie cygaro. Zapali�, zsiad� z konia i niespiesznie przeszed� kilka krok�w na skraj g�stwiny, ogarniaj�c okolic� czujnym spojrzeniem. Oczy mia� czarne, twarz ogorza��, ko�cist�, z blizn� po szabli na policzku -mocne rysy cz�owieka, kt�remu ma�o kto mia�by odwag� rzuci� wyzwanie. Roztacza� aur� spokoju, ale i nadzwyczajnej pewno�ci siebie. Od mostu nios�o si� echo podkutych kopyt i niepewnych ludzkich krok�w. O�miu konnych wlek�o dw�ch je�c�w w p�tach na szyi. Wojna trwa�a ju� tyle lat, �e mundury dawno straci�y barwy. Nie spos�b wi�c by�o stwierdzi�, kim s� oprawcy, a kim ofiary. Po�r�d rechotu pozosta�ych jeden z konnych przerzuci� lin� przez belk� wzmacniaj�c� konstrukcj� mostu od g�ry. Da� ostrog� i pierwszy z nieszcz�snych wi�ni�w zawis� na stryczku. Deszcz wyt�umi� rozpaczliwy krzyk ofiary i wrzaw� kat�w. Clay skoczy� na siod�o. - Sprowad� ludzi, tylko migiem - rzuci� do kaprala, ruszaj�c w d�, w stron� mostu. - Zn�w? Zn�w chcesz pope�ni� jakie� g�upstwo? - burkn�� Josh. - Nie umiem inaczej. Sam wiesz, �e czeka� z za�o�onymi r�kami to nie dla mnie. Zaczekaj tu. - Za pozwoleniem pana genera�a, chcia�bym zauwa�y�, �e kiedy tw�j - �wie� Panie nad jego dusz� - ojciec nakaza� mi ciebie pilnowa�, mia�e� ledwie osiem lat i nieraz dosta�e� ode mnie po ty�ku, gdy trzeba by�o. A w tej wojnie jestem z tob� ju� od czterech lat. - I co chcesz przez to powiedzie�? �e zawsze jest tak, jak ty chcesz? - Oczywi�cie. Jed�my ju�. - Josh ruszy� w �lad za Clayem. Zjechali galopem. Na ich widok wrzawa na mo�cie umilk�a. O�miu uzbrojonych po z�by brodatych osi�k�w �ypa�o spod oka. Mundury mieli tak z�achmanione, �e nawet z bliska trudno by�o rozezna�, czy odziani s� w granaty Unii, czy szaro�ci Konfederacji. Wi�zie� - m�ody cz�owiek w r�wnie wy�wiechtanym uniformie Konfederacji, przemoczony do nitki, dygota� ze strachu i zimna. Stan�li. Clay z cygarem w z�bach wysun�� si� do przodu. Josh z r�k� w przepastej kieszeni szynela trzyma� si� z ty�u, a z drugiej strony ruszy� ku nim jeden z konnych, odziany w d�ugi kawaleryjski p�aszcz. Kamienna twarz okolona czarn� brod� nie wyra�a�a �adnych emocji. �ci�gn�� cugle. - I popatrzcie, ch�opcy, kogo nam los zsy�a - sykn�� na widok dystynkcji Claya. - Genera� rebelianckiej kawalerii we w�asnej osobie! - Za takiego mo�na by dosta� kup� pieni�dzy - odezwa� si� kto� zza plec�w brodacza i zn�w zaleg�o milczenie, przerywane tylko szumem d�d�u. - A z kim mam do czynienia? - spyta� Clay spokojnym g�osem. - Nazywam si� Harkef. A pan? - Genera� brygady Clay Fitzgerald, wi�c uwa�aj - zadudni� Josh z ty�u. - Milcz, Negrze. Nie ciebie pytano - warkn�� Harker. - A pan, generale, czego pan chce? - Tego m�odzie�ca. Oddajcie mi go. - Jego? - zarechota� Harker. - Ca�a przyjemno�� po naszej stronie. Mo�e pan go mie�. - Wyrwa� postronek, kt�ry p�ta� wi�nia, z r�k jednego ze swych kompan�w, da� ostrog� i poci�gni�ty lin� jeniec spad� z mostu. Lina napr�y�a si� z�owieszczo. - Tego pan chcia�, generale? W mgnieniu oka Clay doby� szabl� i ci�ciem z lewej r�ki przeci�� lin�. Praw� spod po�y p�aszcza wyci�gn�� kolta. Pierwsz� kul� pos�a� prosto mi�dzy oczy Harkera, drug� -w strzelca, co sta� za nim. Josh te� nie zwleka�. Z obrzyna, kt�rego wyrwa� z przepastnej kieszeni p�aszcza, trafi� draba po swojej lewej, a gdy hukn�� strza� z drugiej strony, pochyli� si� zr�cznie w siodle i zn�w strzeli� spod ko�skiego karku. W tej samej chwili rozleg�y si� gromkie okrzyki kawalerzyst�w. Kapral Tyree ze swoimi lud�mi galopowa� ze wzg�rza. Na ich widok czworo pozosta�ych przy �yciu oprawc�w zawr�ci�o w miejscu i pop�dzi�o przed siebie. Si�gn�a ich jednak celna salwa kawalerzyst�w Claya. Oddzia� zatrzyma� si� na mo�cie. - Generale - zameldowa� si� sier�ant o wyj�tkowo skromnej posturze. - Dobra robota, Jackson - pochwali� Clay, kieruj�c wierzchowca na skraj mostu. Spojrza� w d�. M�ody cz�owiek dysza� ci�ko na piasku, pr�buj�c stan�� na nogi. R�ce mia� sp�tane. - Po�lijcie kogo�, �eby mu pom�g�. - Tak jest! - Jackson ruszy�, by wyda� rozkazy, a do Claya podjecha� Josh. - Generale, nie r�b tego wi�cej, ta wojna ju� si� sko�czy�a. - Jeste� pewien Josh? - Genera� Lee ci�gnie do Appomattox. Liczy, �e znajdzie tam chwil� wytchnienia i zapasy, tylko �e nasi ch�opcy ju� to sprawdzali, �adnych zapas�w nie ma. A ilu mu ludzi zosta�o? Dwadzie�cia tysi�cy to wszystko. Grant ma sze�� dziesi�t tysi�cy. Wojna jest sko�czona, generale. - A Lee, gdzie teraz jest? - W Turk's Crossing, to taka mie�cina. B�dzie tam nocowa�. Clay spojrza� w d� pod most. Trzech ludzi z oddzia�u zajmowa�o si� ch�opakiem. - W porz�dku. Jedziemy. Spr�bujemy znale�� genera�a. La�o jeszcze pot�niej, gdy przedzierali si� przez pozycje Jankes�w. Turk's Crossing okaza�o si� nie mie�cin�, ale zwyk�� wsi�. Genera� Lee, cho� przygotowano mu kwater� w jednym z dom�w, stan�� na noc w stodole. Dla sztabu -resztki, co jeszcze zosta�a - rozbito namioty. Claya i jego ludzi zatrzyma�y stra�e. Kapral Tyree na szcz�cie zna� has�o. Ale pierwsza chwila by�a gro�na. Ludzie zm�czeni, sytuacja napi�ta. Nie tak dawno przecie�, po bitwie pod Chancellorsville, genera� Stonewall Jackson zgin�� w zamieszaniu od strza��w konfederackich pikiet. Clay z oddzia�em podjecha� pod kwater� genera�a Lee. - We�cie ch�opc�w i znajd�cie co� do jedzenia - rozkaza� sier�antowi. - P�niej was odszukam. Sier�ant z lud�mi odjechali do wsi. Josh zeskoczy� z siod�a. Jak zawsze przytrzyma� wierzchowca Claya. - A my? Clay nie zd��y� odpowiedzie�. Zjawi� si� adiutant ze sztabu. - Genera� Fitzgerald? - S�ucham? - Genera� Lee b�dzie zachwycony, widz�c pana. Ju� my�leli�my, �e po panu. - To ja si� tu pokr�c� i poczekam - wtr�ci� Josh. - Mo�e b�dzie mnie pan potrzebowa�. Lee wygl�da� zaskakuj�co �wie�o, wr�cz wytwornie. Siwy, w nowiutkim mundurze siedzia� za sto�em przy ognisku. - Panie generale - zameldowa� si� Clay. - Ach, Clay! Przykro mi, �e nie mog� si� zrewan�owa� takim samym tytu�em. Niestety nie zatwierdzono mojego wniosku w sprawie twojej nominacji generalskiej, bo nie ma ju� brygady. Tak wi�c zn�w jeste� pu�kownikiem. S�ysza�em o potyczce. - Drobiazg, nie ma o czym m�wi�. Dalsz� rozmow� przerwa� m�ody kapitan z pilnym meldunkiem. Z r�k� na temblaku, p�aszczem narzuconym na ramiona, wychyn�� z ciemno�ci. - Najnowszy raport, panie generale - rzek�, wr�czaj�c Lee kartk� papieru. - Wojsko si� kruszy. Mo�emy m�wi� o szcz�ciu, je�li zosta�o nam pi�tna�cie tysi�cy - zachwia� si�, z trudem utrzymuj�c r�wnowag�. - Usi�d� Brown. Rami� dokucza, co? - Strasznie. - Wsp�czuj� ci, ale masz szcz�cie. Pu�kownik Clay Fitzgerald, jedyny z wy�szych dow�dc�w kawalerii, jaki nam jeszcze zosta�, jest chirurgiem. - Pu�kownik Fitzgerald? - Brown pr�bowa� zasalutowa�, ale nie da� rady. - Mam dla pana wiadomo�� - szepn�� ostatkiem si� i osun�� si� na ziemi�. - Josh! Moja torba z instrumentami. Szybko! - krzykn�� Clay i pochyli� si� nad rannym oficerem. Rana od ci�cia szabl� okaza�a si� wyj�tkowo paskudna. Brown cierpia� okropnie. - Dziesi�� szw�w i whiskey, �eby oczy�ci� to paskudztwo - zaordynowa� Clay. - Ten i �w powiedzia�by, �e marnujesz dobry trunek - wtr�ci� Lee. - A niech m�wi, ale to pomaga - odrzek� Clay niezmieszany. - I sprawd� - rzuci� do Josha, kt�ry zjawi� si� z torb� z instrumentami chirurgicznymi - czy nie zosta�o nam troch� opium. - A wi�c �yjesz, Josh - odezwa� si� Lee. - To chyba cud. - Obu z pu�kownikiem nam si� uda�o - odpar� Josh. - Du�o wody up�yn�o, panie generale, od ostatniego razu - zag��bi� si� w torbie. - Niech pan sobie daruje opium, pu�kowniku - zaprotestowa� Brown. - Ej�e. U�pi pana i nie b�dzie pan czu� b�lu, je�li tylko mamy tyle, ile trzeba. - Prosz� si� nie fatygowa�. Nie chc� traci� przytomno�ci. Genera� mo�e mnie potrzebowa�. Wystarczy whiskey. Mo�e pan zaczyna�. Clay spojrza� na genera�a. - Dzielny ch�opak. Nie odmawiaj mu. Ma prawo wybiera�. No, do roboty - w g�osie genera�a zabrzmia�y stanowcze nuty. - Jak pan ka�e - odpar� Clay i da� znak Joshowi. Ten odkorkowa� butelk� i przytkn�� do ust Browna. - Niech pan pije, kapitanie. Ile tylko da pan rad�. Brown �ykn�� raz i drugi. - Wystarczy. - Nawlecz ig�� - poleci� Clay Joshowi, odbieraj�c mu butelk�. Obna�y� rami� kapitana. - Niech pan si� trzyma. - Chlusn�� z butelki prosto na ran�. Kapitan j�kn�� bole�nie. Josh poda� ig�� z jedwabiem. - Sta� za nim i trzymaj z ca�ych si� - rozkaza� Clay, a sam wyla� sobie troch� trunku na r�ce i zabra� si� do szycia. Brown krzykn�� z b�lu, ale na szcz�cie dla siebie zemdla� ju� przy pierwszym szwie. Godzin� p�niej, po posi�ku z�o�on...
kubolina12310