Garwood Julie - Czas Roz 02 - Czerwona.pdf

(675 KB) Pobierz
JULIE GARWOOD
CZERWONA
Czas Róż
Tytuł oryginału ONE RED ROSE
416258931.002.png
PROLOG
Dawno, dawno temu żyła niezwykła rodzina. Byli to bracia Clayborne'owie, związani
ze sobą więzami silniejszymi niż więzy krwi.
Poznali się jako chłopcy, a ich domem były wtedy ulice Nowego Jorku. Zbiegły
niewolnik Adam, kieszonkowiec Douglas, rewolwerowiec Cole i hochsztapler Travis
przetrwali, wspierając się nawzajem w walce z gangami starszych wyrostków, włóczących się
po mieście. Gdy znaleźli w swoim zaułku porzuconą dziewczynkę, przysięgli sobie, że
zapewnią jej lepsze życie, i wyruszyli na Zachód.
W końcu osiedlili się na kawałku ziemi w samym sercu Terytorium Montany. Nazwali
go Różanym Wzgórzem.
Jedynym duchowym wsparciem dla dorastających młodzieńców były listy od matki
Adama, Róży. Odpowiadali na nie pisząc, co im serce dyktowało. Dzielili się swymi lękami,
marzeniami i nadziejami, a Róża obdarzała ich w zamian czymś, czego nigdy przedtem nie
mieli: bezgraniczną matczyną miłością.
Z czasem wszyscy Clayborne'owie przywykli nazywać ją mamą Różą i zaczęli
traktować jak prawdziwą matkę.
Po ponad dwudziestu latach mama Róża zamieszkała razem z rodziną. Jej synowie i
córka wreszcie byli zadowoleni. Przyjazd mamy Róży był wielkim świętem, lecz zarazem
wywołał zamieszanie. Jej córka wyszła za mąż za bardzo przyzwoitego człowieka i niedawno
urodziła uroczą dziewczynkę, a synowie wyrośli na szanowanych ludzi z charakterem. Travis i
Douglas dobrze się ożenili. Ale mama Róża nie była jeszcze usatysfakcjonowana. Nie
podobało jej się, że Adam i Cole zasmakowali w kawalerskim stanie. A ponieważ była zdania,
że Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają, widziała tylko jedno wyjście.
Musiała swoich chłopców wyswatać.
416258931.003.png
Czas kwitnienia róż
Nie w zimie z naszych wróżb
Wyczytał los kochanie
Był czas kwitnienia róż –
Rwaliśmy je w altanie.
Bo nie wie młoda miłość,
Że zima jest na świecie.
Och, skądże! Pięknie było,
Świat czcił nas świeżym kwieciem.
Nie chciałaś odejść, cóż
Że wieścił zmierzch rozstanie?
Był czas kwitnienia róż –
Rwaliśmy je w altanie.
Thomas Hood (1798 - 1845)
416258931.004.png
1
Ranczo Różane Wzgórze, Montana Valley,
wiosna 1851
Znalazł ją w swoim łóżku.
Adam Clayborne zaskoczył rodzinę, zjawiwszy się w domu w ciemną noc dwa dni
wcześniej, niż go oczekiwano. Wprawdzie nie planował powrotu na ranczo przed piątkiem, ale
udało mu się szybko załatwić interesy, a miał już serdecznie dość spania pod gołym niebem.
Marzył o czystej pościeli i miękkim materacu.
Wiedział, że dom jest zatłoczony do granic możliwości, bo w następny weekend
przypadały urodziny mamy Róży, a bracia i siostry uradzili wspólnie, że zjadą wcześniej, żeby
pomóc w przygotowaniach. Na fetę, oprócz mieszkańców pobliskiego miasteczka Blue Belle,
zaproszono jeszcze ze dwadzieścia albo i trzydzieści osób z daleka, nawet z Hammond. Odkąd
mama Róża zamieszkała na ranczu nieco ponad rok temu, zdążyła zadzierzgnąć liczne
przyjaźnie. Samych znajomych z kościoła miała około pięćdziesięciu osób, a wszyscy bez
wyjątku zamierzali świętować razem z nią.
Zanim Adam rozsiodłał konia i wypił coś zimnego w kuchni, zrobiło się dobrze po
północy. W domu panowała cisza jak w kościele w sobotni wieczór. Zdjął buty w przedsionku
i starając się nie robić hałasu, wspiął się po schodach do swojej sypialni, znajdującej się na
piętrze przy końcu korytarza. Kiedy znalazł się w pokoju, natychmiast zaczął się rozbierać. Nie
trudził się zapalaniem lampy, gdyż światło księżyca wpadające przez okno w zupełności mu
wystarczało. Dobrze widział znajome zarysy mebli.
Cisnął koszulę na krzesło, przeciągnął się, szeroko rozkładając ramiona, i ziewnął.
Boże, jak dobrze być znowu w domu. Skonany i na wpół śpiący przysiadł na brzegu łóżka, żeby
zdjąć buty, i nagle zorientował się, że siedzi na miękkim, uroczo pachnącym kobiecym ciele.
Kobieta głośno jęknęła. Adam zaklął soczyście.
Genevieve Perry przebudziła się bardzo gwałtownie. Miała wrażenie, że dom się
zawalił. Instynktownie zepchnęła ciężar z nóg i usiadła. Chwyciwszy za prześcieradło,
podciągnęła je pod szyję i zmierzyła wzrokiem słusznego wzrostu mężczyznę, rozciągniętego
na podłodze.
- Co pan robi? - wyszeptała.
- Próbuję się położyć do własnego łóżka - odszepnął.
- Adam?
- Tak, Adam. Kim pani jest?
416258931.005.png
Przerzuciła długie, zgrabne nogi przez krawędź łóżka i wyciągnęła do niego rękę.
- Nazywam się Genevieve. Bardzo miło mi pana poznać. Pańska matka wiele mi o panu
opowiadała.
Adam wytrzeszczył na nią oczy. Omal się nie roześmiał, tak absurdalna była sytuacja.
Czyżby ta kobieta nie zdawała sobie sprawy, że pokazuje mu nagie ramiona i nogi? Miała na
sobie nocną bieliznę, a prześcieradło należało uznać za dość symboliczną zasłonę.
- Z przyjemnością uścisnę pani dłoń, jak tylko się pani ubierze.
- O, Boże...
Sądząc po reakcji, dopiero teraz kobieta uświadomiła sobie swe niezręczne położenie.
- Rozumiem, że nie możemy zapalić lampy - stwierdził Adam.
- Och, nie! Jestem w koszuli nocnej. Powinien pan jak najszybciej wyjść z mojego
pokoju, zanim ktoś tu pana zastanie. To byłoby bardzo niestosowne.
- Ten pokój jest mój - zwrócił jej uwagę. - I niech pani mówi ciszej, bo zbudzi pani cały
dom. Nie chciałbym mieć na karku wszystkich braci, którzy za chwilę przybiegną sprawdzić,
co się dzieje.
- Nic się nie dzieje.
- Ja to wiem, Genevieve. - Usiadł z podkurczonymi nogami i wsparł łokcie na kolanach.
Starał się wykazać cierpliwość, spodziewał się bowiem usłyszeć jakieś wyjaśnienie, dlaczego
ta kobieta śpi w jego łóżku.
Oczy Genevieve przyzwyczaiły się w końcu do ciemności, mogła więc dokładnie
przyjrzeć się mężczyźnie, o którym marzyła od ponad dwóch lat. Boże, tyle razy go sobie
wyobrażała, snuła fantazje na jego temat, ale teraz przekonała się, że wyobraźnia ją zawiodła.
Adam Clayborne miał klasyczny profil, wyglądał tak, jakby pozował do jednego z antycznych
posągów, które widziała w muzeum. To samo szerokie czoło, wysoko osadzone kości
policzkowe, prosty nos i wąskie usta. Oczy jeszcze dodawały tej twarzy wyrazistości. Miały
kolor nieba o północy. Pod wpływem ich skupionego spojrzenia Genevieve poczuła falę
gorąca.
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Był o wiele potężniejszej postury, niż jej się
zdawało. Ciało miał smukłe, ale umięśnione ramiona świadczyły o nadzwyczajnej sile. Była
pewna, że gdyby chciał się na nią rzucić, nie zdążyłaby nawet mrugnąć. Ta myśl przejęła ją
dreszczem. Nigdy nie przypuszczała, że Adam mógłby okazać się niebezpieczny, ale też nigdy
nie wyobrażała go sobie z marsem, który bez wątpienia w tej chwili gościł na jego czole.
416258931.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin