183. Thompson Lewis Vicki - Specjalista od romansow.pdf

(873 KB) Pobierz
112826551 UNPDF
VICKI LEWIS THOMPSON
SPECJALISTA OD ROMANSÓW
PrzełoŜył Marcin Stopa
112826551.002.png
ROZDZIAŁ 1
– Do diabła, kiciu, to naprawdę brzmi całkiem nieźle. Wyciągnięta wygodnie w
stojącym obok komputera koszu bura kotka bez mrugnięcia okiem obserwowała Jacka
Killigana pakującego zadrukowane stronice do koperty.
– Zgoda, musiałem pogrzebać trochę w pamięci. Prawdę mówiąc, juŜ od
dłuŜszego czasu nie odświeŜałem doświadczeń. – Jack podrapał kotkę za uchem i
uśmiechnął się, słysząc jej zadowolone mruczenie. – Daruj mi te przechwałki, ale
jestem cudownym kochankiem na papierze. Słowo daję.
Docisnął kciukiem naklejkę z adresem i pseudonimem: Candace Johnson.
Wydawca nie stawiał uczestnikom konkursu na powieść walentynkową Ŝadnych
ograniczeń, ale Jack był przekonany, Ŝe będzie miał znacznie większe szanse jako
kobieta.
Za oknem, po którym spływały krople deszczu, wstawał lodowaty świt. Jack dopił
kawę, wciągnął kombinezon i niemal wybiegł z mieszkania. Ledwo zdąŜył do pracy,
bo zatrzymał po drodze motor koło poczty, by nadać przesyłkę.
Czuł, Ŝe usłyszy od Krysty podczas lunchu kolejny wykład o zbawiennym
działaniu snu. Zdjął okulary i roztarł grzbiet nosa. Uśmiechnął się do siebie. Gdyby
tylko wiedziała, jaką przyjemność sprawia mu słuchanie jej pouczeń... I jaką rolę
odegrała w jego ostatniej powieści.
Krysta Lueckenhoff przyszła do biura jak zwykle pierwsza. Nastawiła ekspres,
włączyła komputer i usiadła przy idealnie uporządkowanym biurku. Poprawiła
równiutko ułoŜone dokumenty. Nic jej to nie pomogło. Rutynowe czynności nie
przynosiły jej dzisiaj Ŝadnej ulgi. Tak starannie planowała i wszystko na nic. Chyba
nie będzie jej stać na wynajęcie opiekunki dla ojca.
Wzięła do ręki fotografię w srebrnej ramce i zdmuchnęła niemal niewidoczny
pyłek. Zrobiła to zdjęcie w czerwcu ubiegłego roku, kiedy jej czterem młodszym
braciom udało się wziąć wolny dzień, aby wspólnie świętować Dzień Ojca. Tak jak to
lubił, urządzili piknik na plaŜy, sadzając tatę na piasku, opartego o wyrzucony przez
fale pień. RozłoŜyli się wokół niego, by zasłonić jego biedne nogi. Kiedy tak siedział,
kiedy nie widziała tego znienawidzonego fotela na kółkach, znowu mogła wyobrazić
go sobie takim, jakiego pamiętała z dzieciństwa.
W drzwiach stanęła Rosie Collins z ociekającym wodą parasolem w ręku. Krysta
szybko odstawiła zdjęcie i uśmiechnęła się do przyjaciółki, z którą od dwóch lat
pracowała w dziale umów.
– Dla mnie nie musisz się starać. – Śniada brunetka patrzyła na nią ze szczerą
sympatią. – Co się stało?
Krysta westchnęła.
– Wczoraj po twoim wyjściu wpadła tu Juliet i powiedziała, Ŝe nie przyjmie
112826551.003.png
wiceprezesury, nawet jeśli jej to zaproponują.
Rosie rzuciła jej współczujące spojrzenie.
– To przykre.
– Mhm. Trudno jej się dziwić. Postanowiła adoptować dziecko, więc jest całkiem
zrozumiałe, Ŝe nie ma ochoty na dodatkowe obowiązki.
– śartujesz! – Rosie podeszła do ekspresu. – Bancroft chce adoptować dziecko?
Co za pomysł!
– Ni mniej, ni więcej. Małą Chinkę. To bardzo humanitarne, ale muszę przyznać,
Ŝe liczyłam na jej awans i Ŝe dostanę po niej stanowisko. I wyŜszą pensję.
– Słuchaj – w głosie Rosie zabrzmiał ton zniecierpliwienia – moŜe któryś z tych
twoich chłopaków dołoŜyłby parę dolarów, Ŝeby pomóc ojcu. Szczerze mówiąc,
kompletnie nie rozumiem, dlaczego uwaŜasz, Ŝe cały cięŜar opieki ma obarczać
jedynie ciebie.
– Nie, Rosie. Oni muszą chodzić do szkoły. To jest teraz najwaŜniejsze. MoŜe
poproszę, Ŝeby mnie przeniesiono do działu marketingu. Tam jest duŜo łatwiej o
awans.
Rosie pokręciła głową.
– Kiedy widzę, jak się zamęczasz, to czasem naprawdę bierze mnie złość. Twoim
braciom nic by się nie stało, gdyby tak popracowali przez rok i...
– Stałoby się, Rosie. A przynajmniej mogłoby się stać. DuŜo łatwiej przerwać
naukę niŜ do niej wrócić. A wykształcenie jest najwaŜniejszą sprawą w ich Ŝyciu.
Chcę, Ŝeby pokończyli szkoły.
– Dobrze, juŜ dobrze, Matko Tereso. Mam nadzieję, Ŝe docenią to, co dla nich
robisz.
Jack pomaszerował z tacą do stolika w kącie, gdzie zwykle siadali z Krystą.
Poczekał, aŜ dziewczyna powiesi torebkę na oparciu i usiądzie pierwsza.
Krysta rzuciła okiem na to, co przyniósł ze sobą, i westchnęła.
– Kawa i ciasto z marchewki. Mam nadzieję, Ŝe to nie wszystko, co zamierzasz
zjeść na lunch.
– Zawsze mówiłaś, Ŝe trzeba jeść warzywa.
Poprawił okulary na nosie. Musi w końcu przykleić złamaną końcówkę, bo
inaczej zawsze będą spadać. Taśma klejąca to stanowczo za mało.
– Ciasto z marchwi to Ŝadne warzywa. – Krysta najpierw starannie rozłoŜyła
serwetkę na kolanach, a potem przesłała Jackowi uśmiech. – I dobrze o tym wiesz.
– Właśnie się zastanawiam, co by tu jeszcze zamówić.
– Radzę ci sałatkę. – Krysta wskazała gestem na stojący przed nią talerz, na
którym piętrzyły się nie znane Jackowi tajemnicze zieleniny. – Kiełki i szpinak. To by
ci naprawdę dobrze zrobiło.
– Prawdę mówiąc, myślałem raczej o jeszcze jednym kubku kawy. Ziarnistej,
grubo mielonej... Czy kawa moŜe być razowa?
112826551.004.png
Krysta roześmiała się i pokręciła głową. W świetle lamp fluorescencyjnych jej
włosy lśniły miedzianym blaskiem.
– Jesteś beznadziejny. Inteligentny, ale beznadziejny. ZałoŜę się, Ŝe chce ci się
spać, bo spędziłeś kolejną noc przed ekranem.
– To prawda.
W kaŜdym razie nie była to nieprawda. Ekran komputera czy telewizora, co za
róŜnica. Jack nie zamierzał przyznawać się do swoich prób pisarskich, dopóki nie
odniesie pierwszego sukcesu. Dziś miał uczucie, Ŝe jest bliŜszy niŜ kiedykolwiek
dotychczas. Sam czuł, Ŝe jego kryminały były trochę zanadto pogmatwane, horrory za
mało straszne, a przy pisaniu science fiction brakło mu znajomości zagadnień
technicznych.
– Masz takie ogromne moŜliwości, Jack. Nie powinieneś przerywać nauki po to,
Ŝeby dźwigać całymi dniami bele papieru i gapić się nocami w telewizor.
– Kiedy tak mówisz, mam wraŜenie, Ŝe słyszę własną matkę.
Krysta spowaŜniała.
– Jeśli powtarzam ci to, co słyszałeś w domu, to dlatego, Ŝe całkowicie zgadzam
się z twoimi rodzicami. Nie mogę patrzeć, jak marnujesz wrodzoną inteligencję. Jeśli
nie będziesz jej uŜywał, w końcu pogrąŜysz się w kompletnej bezmyślności. Wiesz
przecieŜ o tym.
Nie powinien się z nią droczyć, ale nie umiał odmówić sobie tej przyjemności.
– Zaprenumerowałem „Szał Motocyklowy”. Publikują tam naprawdę niezłe
artykuły – oświadczył z powaŜną miną, ale zaraz zasłonił usta serwetką, jakby chciał
stłumić kichnięcie.
– To kolejna sprawa, o której muszę ci powiedzieć. Nie sypiasz po nocach, a
potem tłuczesz się po deszczu na tym ogromnym motocyklu. Nic dziwnego, Ŝe jesteś
przeziębiony. – Krysta sięgnęła do torebki i postawiła przed nim buteleczkę z
witaminami. – Weź. To witamina C.
– Dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć. To twoje witaminy.
– Proszę cię, weź. Ja sobie kupię następne, a wiem dobrze, Ŝe ty tego nie zrobisz.
Nawet nie będę cię przekonywać, Ŝebyś sprzedał motor i kupił sobie samochód. Bez
większego trudu mógłbyś wziąć kredyt.
– Po co mi samochód? Samochód pali więcej niŜ mój harley.
Krysta zrobiła zniecierpliwioną minę.
– PoniewaŜ – zaczęła powoli i dobitnie, jakby miała do czynienia z osobnikiem o
bliskim zera ilorazie inteligencji – dopóki będziesz jeździł na motorze, nikt nie
potraktuje cię powaŜnie. No i mógłbyś się porządnie ostrzyc. Długie włosy juŜ dawno
wyszły z mody. Ciekawa jestem, na co ty właściwie wydajesz pieniądze, Jack.
Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się wyjaśnienia. Mimo
najlepszych chęci Jack nie mógł spełnić jej oczekiwań. Gdyby się przyznał, Ŝe za
wszystkie oszczędności kupił komputer i drukarkę, musiałby brnąć dalej w kłamstwa
112826551.005.png
albo wyjawić, co robi po nocach. Ani na jedno, ani na drugie nie miał najmniejszej
ochoty.
– Najprędzej podejrzewałabym cię o sprzęt grający, którym zadręczasz sąsiadów.
– Krysta dokończyła wodę mineralną i zdecydowanym ruchem odstawiła szklankę na
stół. – Szkoła wieczorowa, Jack. To coś, czego ci trzeba. Osobiście bardzo się cieszę,
Ŝe ukończyłam wieczorowy kurs zarządzania. Czy masz katalog Evergreen
Community College?
– Nie.
– To ci przyniosę. Semestr zimowy juŜ się zaczął, ale moŜesz się zapisać na letni.
Zamiast się tłuc na motorze, powinieneś się trochę pouczyć.
– O rety, nigdy dotąd nie popychałaś mnie na właściwą drogę Ŝycia z takim
zapałem. Czy to skutek kolejnego listu z domu?
Na sekundę w oczach Krysty pojawił się ból, ale zaraz znów spojrzała na niego
pogodnie.
– Nie, to nie jest wpływ Ŝadnego listu.
– Coś cię gryzie.
Krysta zawsze była dumna ze swojej zaradności i umiejętności pozytywnego
myślenia. Teraz uświadomił sobie, Ŝe za pozorami zadowolenia skrywa przed
światem jakieś dręczące ją problemy. Przypomniał sobie, Ŝe Hans Lueckenhoff cierpi
na zanik mięśni nóg i od jakiegoś czasu porusza się wyłącznie na wózku.
– Coś z ojcem?
– Wszystko w porządku. – Kry sta przybrała swoją zwyczajną, pogodną minę. –
Ja...
Prześlizgnęła się spojrzeniem nad ramieniem Jacka. Na jej twarzy pojawił się
dobrze mu znany, Ŝyczliwy uśmiech.
– O, cześć, Derek.
Nie umiał powstrzymać ironicznego grymasu. Najwyraźniej chodziło o Dereka
Hamiltona, najmłodszego wiceprezesa w historii Rainier Paper. Nie miał wątpliwości,
co ściągnęło go do stołówki dla pracowników. JuŜ od jakiegoś czasu słyszał, Ŝe Derek
zabiega o względy Krysty, a ona nie ma nic przeciwko temu. Chętnie rzuciłby jakąś
kąśliwą uwagę pod jego adresem, ale facet był bez zarzutu, co wcale nie poprawiało
Jackowi humoru.
– Przepraszam, Ŝe przeszkadzam, ale kupiłem na jutro bilety na koncert
symfoniczny – odezwał się Derek. – Co byś powiedziała, gdybym wpadł po ciebie o
szóstej? Po koncercie moglibyśmy pójść gdzieś na kolację.
Uśmiech na twarzy Krysty wywołał u Jacka mimowolny skurcz szczęk.
– To świetny pomysł, Derek – odpowiedziała. – Znasz Jacka Killigana z działu
ekspedycji, prawda?
Jack odsunął krzesło i wstał. Odwrócił się i wyciągnął rękę. Derek Hamilton
uwięził jego dłoń w Ŝelaznym uścisku. Jack nie po raz pierwszy spotykał się z
112826551.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin