Kir Bułyczow
Utwory wybrane 1Wielki Guslar i okolice
Przełożyli Tadeusz Gosk i Anita Tyszkowska
Spis rzeczy:
Od AutoraWielki Guslar: krótki przewodnik- Trzeba pomóc- Świeży transport złotych rybek- Kontakty osobiste- Dwie krople na szklankę wina- Wzajemność- Parowóz dla cara- Termometr uczuć- Śladami Bombarda- Ukochany uczeń fakira- Retrogenetyka- Zmartwychwstanie Czapajewa- Uparty Marsjasz- Czarny kawior- Dwie metody teleportacji- Timeo Danaos- Są wolne miejsca- Rycerze na rozdrożachTytuły oryginałów
z: Czudresa w Guslarie:
Wielikij Guslar, Nado pomocz, Postupili w prodażu zołotyje rybki, Swiazi licznogo charaktiera, Dwie kapli na stakan wina, Ctwietnoje czuwstwo
oraz
Parowóz dla caria, Gradusnik czuwstw. Po primieru Bombarda, Lubimyj uczenik fakira, Rietrogienietika, Upriamyj Marsij Czornaja ikra. Dwa mietoda tielieportacji. Dary danajcew, Jest’ swobodnyje miesta, Witiazi na pieriekriostkie
Stało by się lepiej gdyby ten wstęp napisał ktoś inny. Byłby on wtedy bardziej obiektywny. Pisanie o sobie źle — to kokieteria (nazywana niekiedy samokrytyką). Pisanie z zachwytem uważane jest za nieprzyzwoite. Jednak Wydawnictwo, nie wiedzieć czemu, zdecydowało, że wiem o sobie więcej nizinni. Nie podzielając tej błędnej opinii, zmuszony jestem się podporządkować i odpowiedzieć moim drogim Czytelnikom na pytania, które być może zadaliby mi podczas naszego bezpośredniego spotkania. Na szczęście mogę te pytania przewidzieć, ponieważ zadawane są podczas moich (w miarę możliwości rzadkich) wystąpień przed czytelnikami.
A więc pytanie pierwsze: Czy prawdą jest, że Kir Bułyczow to pański pseudonim ? Jeśli tak, to jak brzmi pańskie prawdziwe nazwisko? Przed kim i dlaczego je pan ukrywa?
Odpowiedź: Naprawdę nazywam się Igor Możejko. Moi przodkowie byli Litwinami. Urodziłem się w Moskwie w 1934 roku i mieszkam tam do dzisiaj. Pracuję w Instytucie Orientalistyki, zajmuję się historią i kulturą Azji Południowo–Wschodniej. Obroniłem pracę doktorską na temat historii buddyzmu w Birmie. Oprócz rozpraw naukowych opublikowałem pod prawdziwym nazwiskiem kilka książek popularnonaukowych. Niektóre z nich zostały wydane w Polsce.
Powstanie pseudonimu wyjaśnia specyfika mojej pracy. Kiedy napisałem pierwsze opowiadanie, a było to 20 lat temu, pomyślałem: co się stanie, jeśli w Instytucie dowiedzą się, że ja, poważny uczony, zajmuję się czymś tak błahym jak fantastyka naukowa? Bałem się narazić na szwank moją reputację. Ponieważ nie miałem czasu na wymyślenie bardziej eleganckiego, romantycznego pseudonimu, wziąłem więc po prostu panieńskie nazwisko Matki — Bułyczowa, imię żony — Kira i tak powstał Kir Bułyczow. Gdybym się tak nie śpieszył, to znalibyście mnie pod bardziej dźwięcznym imieniem, na przykład Meteorow lub Etoile Gwiezdny. Ale cóż!
Pytanie drugie: Dlaczego uprawia pan fantastykę naukową i jak rozumie pan ten termin?
Odpowiedź: Fantastykę uważam za najbardziej nowoczesny rodzaj literatury, zdolny do szybkiego reagowania na wszystkie niepokojące nas dzisiaj sprawy. Przy zastosowaniu tak potężnego środka, jakim jest hiperbola, fantastyka staje się dla mnie sposobem ostrego i paradoksalnego przedstawienia zwykłego człowieka i stojących przed nim, i nami wszystkimi, problemów. W moim przekonaniu jest ona najbardziej interesująca wtedy, gdy czytelnik może postawić się na miejscu bohatera i wspólnie z nim wszystko przeżyć.
Czasami żąda się od fantastów prognoz futurologicznych czy wręcz umiejętności dokonywania odkryć naukowych. Kategorycznie się z tym nie zgadzam. Nauka w dzisiejszych czasach jest na tyle skomplikowana i wyspecjalizowana, że niekiedy uczeni nie mogą w pełni zrozumieć nad czym pracuje się w sąsiednim laboratorium. Pisarz nie ma prawa pretendować do poznania niuansów nauki i rozumienia procesu jej ewolucji. Jego zadaniem jest pisanie o współczesnych mu ludziach, o ich charakterach. Nie pisze on o przyszłości, lecz o człowieku stojącym w obliczu przyszłości zagadkowej, trudnej i niepokojącej.
Pytanie trzecie: Jak pan pracuje? Czy zajęcia naukowe nie przeszkadzają panu w działalności literackiej? A może pomagają?
Odpowiedź: Nauka i literatura funkcjonują w moim życiu niezależnie i bardzo rzadko się łączą. Co prawda w niektórych moich opowiadaniach można odnaleźć ślady zainteresowania kulturą Wschodu, ale należą one raczej do wyjątków. Nauka wymaga dokładności i wiarygodności, fantastyka natomiast nie może obejść się bez fikcji. Ale i jedna, i druga zmusza do myślenia. Ja zajmuję się na przemian literaturą i nauką. Prawdopodobnie byłbym lepszym uczonym, gdybym porzucił literaturę i lepszym pisarzem, gdybym porzucił naukę. Ale mówiąc szczerze interesują mnie oba rodzaje działalności i z żadnego z nich nie zamierzam zrezygnować, tym bardziej, że w pracy wiele osób odkryło już moją tajemnicę i pogodziło się z jej nieco mniej poważnym charakterem.
Pytanie czwarte: Nad czym pracuje pan obecnie i jakie ma pan plany na przyszłość?
Odpowiedź: Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko bardzo ogólnikowo, ponieważ nie wiem, czy Czytelnik otworzy tę książkę w roku 1987, czy w dziesięć lat później. Piszę i mam nadzieję, że nadal będę pisał powieści i opowiadania fantastyczne, zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. U siebie w kraju jestem bardziej znany właśnie jako pisarz dla dzieci. I myślę, że to dobrze, bo z pomocą fantastyki mogę w miarę swoich możliwości przygotowywać do życia w XXI wieku tych jego budowniczych i twórców, którzy dziś dopiero rozpoczynają naukę, a w przyszłości zostaną spadkobiercami świata. A świat ten, lepiej lub gorzej, został stworzony przez nas i takim zostawimy go przyszłym pokoleniom.
Jestem autorem kilku scenariuszy i myślę, że będę kontynuował pracę w filmie. Nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z dotychczasowych rezultatów, ale odejść z filmu, jeśli połknęło się już bakcyla, jest bardzo trudno.
I pytanie ostatnie: Czy wierzy pan w UFO, parapsychologię, telepatię, telekinezę i temu podobne zjawiska?
Odpowiedź: Nie wiadomo dlaczego od pisarzy–fantastów wymaga się szczególnego stosunku do tych spraw. Panuje przekonanie, że skoro pisze się o kosmitach, to znaczy, że wie się o nich coś, co jest niedostępne dla zwykłych śmiertelników. A przecież wcale tak nie jest. Osobiście nie miałem okazji spotkać przybyszów, UFO, telepatów itp. Nie widziałem również czarownic ani duchów. Według mnie ich istnienie uwarunkowane jest po pierwsze naszym pociągiem do tajemniczości, a po drugie — działalnością ludzi interesu, którzy potrafią wykorzystać nasze słabości do swoich własnych celów.
Nie wiem też czy istnieją w kosmosie nasi rozumni bracia i czy możliwe jest przekazywanie myśli na odległość. Nauka odnosi się do tego z powątpiewaniem. Ja też wolę być ostrożny. Na dodatek nie jestem pewien, czy, jeżeli jutro w Warszawie, czy pod Kijowem wyląduje statek kosmiczny i wyjdą z niego małe zielone ludziki, skończy się to dobrze. Poza tym myślę, że bez przybyszów czy telepatów i tak mamy dość własnych problemów. Niech więc pozostaną oni tylko w literaturze.
Wasz KIR BUŁYCZOW
Warszawa, grudzień 1986
Ludzie czasem pytają: czemu to przybysze z kosmosu, którzy wybrali Ziemię za cel swej podróży, lądują nie na wyspach Oceanu Spokojnego, nie na szczytach Pamiru, nie na pustyni Takla Makan, nie w Osace lub Konotopie, lecz w mieście Wielki Guslar? Dlaczego pewne wydarzenia, których naukowcy do tej pory nie zdołali zadowalająco wyjaśnić, zachodzą właśnie w naszym sławetnym grodzie?
Pytanie to zadawali sobie również liczni naukowcy i miłośnicy astronomii, głowili się nad nim uczestnicy sympozjum w Addis Abebie, zastanawiali dziennikarze i czytelnicy „Litieraturnoj gaziety”.
Niedawno z nową hipotezą na ten temat wystąpił członek rzeczywisty Akademii Nauk, Spiczkin. Obserwując trajektorie metereologicznych satelitów Ziemi, Spiczkin doszedł do wniosku, że miasto Wielki Guslar stoi na ziemskiej wypukłości, całkowicie niezauważalnej dla jej mieszkańców, lecz natychmiast rzucającej się w oczy tym, którzy oglądają nasz glob z sąsiednich gwiazd. Tej wypukłości w żadnej mierze nie należy mylić z górami, wzgórzami i innymi tego rodzaju tworami geologicznymi, gdyż niczego podobnego w okolicach Wielkiego Guslaru po prostu nie ma.
Miasto Wielki Guslar leży na równinie. Otoczone jest kołchozowymi niwami i gęstymi lasami. Rzeki płynące w tych okolicach wyróżniają się krystalicznie czystą wodą i powolnym nurtem. Wiosną zdarzają się powodzie, które trwają dość długo i pozostawiają na niskich brzegach rzek śmiecie i pnie drzew. Zimą na okolicznych drogach bywają zaspy śnieżne, odcinające miasto od sąsiednich miejscowości. Latem panują umiarkowane upały, przerywane częstymi burzami. Jesień jest tam łagodna i kolorowa, a zimne deszcze zaczynają się dopiero pod koniec października. W roku 1876 starzy mieszkańcy obserwowali zorzę polarną, a trzydzieści lat wcześniej — potrójne słońce. Najniższa zanotowana temperatura wyniosła minus 48 stopni (18 stycznia roku 1923).
Dawniej w lasach pełno było niedźwiedzi, saren, dzików, jenotów, bobrów, lisów, rosomaków i wilków. Zwierzęta te trafiają się w lasach nawet i dzisiaj. W roku 1952 podjęto próbę zaaklimatyzowania pod Wielkim Guslarem żubrobizonów. Żubrobizony rozmnażały się w Rezerwacie Worobiowskim, w naturalny sposób skrzyżowały z łosiami i dzięki temu zyskały potężne rogi oraz spokojne usposobienie. Rzeki i jeziora obfitują w dzikie ptactwo. Niedawno do rzeki Guś wpuszczono narybek gambuzji i białego amura. Nie wiadomo jak w ostatnich latach rozplenił się w niej rak brazylijski, najbliższy krewniak homara. Miejscowi rybacy natychmiast ocenili jego znakomite cechy smakowe. Prasa terenowa donosiła o pojawieniu się w okolicach miasta muchy tse–tse, jednak wypadków śpiączki nie zanotowano.
Ludność Wielkiego Guslaru liczy bez mała osiemnaście tysięcy osób. Składają się na nią przedstawiciele szesnastu narodów. We wsi Moroszki mieszkają cztery rodziny Kożuchów. Kożuchowie są niewielkim leśnym narodem z ugrofińskiej grupy językowej mówiącym swoistym, dotychczas nie całkiem rozszyfrowanym językiem. Alfabet Kożuchów został opracowany na podstawie alfabetu łacińskiego w roku 1926 przez guslarskiego nauczyciela Iwanowa, który ułożył elementarz. Obecnie jedynie trzej Kożuchowie — Iwan Siemionow, Iwan Mudrik i Aleksandra Filipowna Małowa — władają językiem kożuchowskim.
Historia miasta Wielki Guslar liczy 750 lat. Pierwszą wzmiankę o nim można znaleźć w Kronice Andriana, który mówi, że potiomkinowski kniaź Gabriel Łagodny „przybył i wybił” niepokornych mieszkańców osady Guslar. Zdarzyło się to w roku 1222.
Miasteczko szybko rosło i rozwijało się, a to dzięki znakomitej lokalizacji na skrzyżowaniu szlaków handlowych, prowadzących na Ural i Syberię oraz do południowych i zachodnich regionów Rusi. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności uniknęło niewoli tatarskiej, ponieważ mongolscy najeźdźcy, odstraszeni gęstością i dzikością północnych kniei, ograniczyli się do przysłania spisu żądanych danin, które zresztą obywatele miasta płacili rzadko i nieregularnie. Rozpoczęty w wieku XIV przez Moskwę i Nowogród spór o Guslar zakończył się ostatecznym zwycięstwem Moskwy dopiero w połowie wieku XV. W trakcie owego sporu miasto zostało trzykrotnie spalone i dwukrotnie kompletnie rozgrabione. Innym razem nowogrodzka drużyna wojewody Lepiechy zrównała miasto z ziemią. W następnych latach na Guslar spadały dżuma, powodzie, głód, morowe powietrze. Rokrocznie szalały pożary. Po każdej epidemii i pożodze miasto odbudowywało się i upiększało murowanymi soborami, których białe ściany malowniczo przeglądały się w zwierciadlanej gładzi rzeki Guś.
Ponad jedna trzecia odkrywców ruszających w drogę naprzeciw słońcu urodziła się w Wielkim Guslarze, który w szesnastym wieku przekształcił się w kwitnące miasto konkurujące z Wołogdą, Ustiugiem i Niżnim Nowogrodem. Wystarczy tu wspomnieć Timofieja Barchatowa, który odkrył Alaskę; Simona Trusowa, który na czele pięćdziesięciu Kozaków dotarł nad brzegi Kamczatki; Fiedkę Merkartowa, który jako pierwszy dotarł do Nowej Ziemi, odkrył Wyspy Kurylskie, Czelabińsk, Kalifornię i Antarktydę. Wszyscy ci herosi wracali na starość do rodzinnego miasta i budowali piętrowe murowańce na ulicy Targowej, w Niebieskim Zaułku lub na Wołowym Trakcie. Właśnie w owych latach Guslar zyskał przydomek Wielki.
À propos, wśród uczonych do dzisiaj trwają spory na temat tego, dlaczego Guslar nazywa się Guslarem? Profesor Tretiakowski w swojej monografii „Podbój Północy” uważa, że jego nazwa wywodzi się od słowa „Gęślarz” lub nawet „Gęśle” (hipoteza Reizmana), bowiem wytwarzanie owych instrumentów muzycznych było nader rozpowszechnione w tamtejszych okolicach, Illonen natomiast i inni zagraniczni historycy skłaniają się ku przypuszczeniu, że nazwę miastu dała rzeka Guś, nad której brzegiem Wielki Guslar leży. Istnieje jednak również wersja Tichonrawowej, która uważa, że w tych leśnych ostępach znaleźli schronienie współwyznawcy i zwolennicy Jana Husa, którzy zdołali ujść habsburskim prześladowaniom. Należy wreszcie wspomnieć o punkcie widzenia Iwanowa, który wyprowadza słowo Guslar z kożuchowskiego „chus–la”, które oznacza „tylna łapa wielkiego niedźwiedzia, żyjącego na bardzo wysokiej górze”. Wśród Kożuchów do dziś żyje legenda o wielkim myśliwym Demie, który w tych okolicach ubił niedźwiedzia i zjadł jego tylną łapę.
Pod koniec wieku XIX Wielki Guslar w związku z tym, że kolej żelazna ominęła go bokiem, przestał odgrywać ważną rolę w handlu i przekształcił się w zabite deskami miasteczko i trzeciorzędną przystań na rzece Guś.
W ostatnich latach w Guslarze coraz szybciej i intensywniej rozwija się przemysł terenowy. W mieście działa browar, fabryka „Zorza” (produkcja guzików i pinesek) i tartak (wytwarza doskonałej jakości wykałaczki). Na dalekich przedmieściach jest także mleczarnia i dwa warsztaty bednarskie. Wielki Guslar posiada Technikum Żeglugi Śródlądowej, kilka szkół średnich i niepełnych średnich, trzy biblioteki, dwa kina, Klub Oryli oraz muzeum. Do zabytków architektury ochranianych przez państwo należy Monastyr Spaso–Trofimowski, cerkiew Paraskewy Piatnicy (wiek XVI) — i Sobór Dmitrowski. Wielki zajazd i kilka cerkwi rozebrano w roku 1930, a na ich miejscu urządzono Skwer Imienia Odkrywców.
Wielki Guslar jest miastem podlegającym władzom obwodowym i stolicą rejonu wielkoguslarskiego, w którym uprawia się len, żyto i grykę, hoduje bydło i pozyskuje drewno. Do dyspozycji turystów, którzy przyjeżdżają latem do miasta, stoi hotel „Wielki Guslar” z restauracją „Guś”, Dom Kołchoźnika i barka mieszkalna. W ciągu ostatnich kilku lat nad brzegami Gusi kręcono wiele filmów historycznych, w szczególności „Stienkę Razina”, „Odkrywcę Barchatowa”, „Stadko” i „Husarską balladę”.
Główna arteria, ulica Puszkina, biegnie wzdłuż rzeki. Znajduje się przy niej Dom Towarowy, księgarnia i sklep zoologiczny. Zaczyna się obok mostu przez rzekę Griaznuchę, dzielącą miasto na historyczny gród i podgrodzie, kończy się natomiast przy parku miejskim, w którym znajduje się estrada, strzelnica i karuzela oraz letnia czytelnia pod parasolami.
Komunikacja z Wołogdą autobusem (sześć godzin) albo samolotem (godzina). Do Archangielska można dotrzeć samolotem (półtorej godziny) albo statkiem (przez Ustiug i Kotłaz) — cztery doby.
Przybysze kosmiczni zaczęli się w mieście pojawiać w roku 1967. Ich wcześniejszych śladów nie wykryto.
Korneliusz Udałow siedział w domu i oglądał telewizję. Na dworze było parszywie. Siąpił deszcz, hulał wiatr, mokre liście fruwały po ulicy. Słowem, pogoda była taka, w jaką dobry gospodarz psa z domu nie wypędzi. Żona Ksenia wzięła dzieci i poszła do przyjaciółki mieszkającej po drugiej stronie ulicy. A Udałow został. Program był tak nudny, że chciało się wyć albo wyłączyć odbiornik i iść spać. Ale Korneliusz był za leniwy, żeby wstać z fotela. Kiedy jednak wreszcie zdecydował się i nacisnął guzik, w pokoju pojawiła się istota z trzema nogami, czerwonymi oczami i w okularach.
— Dzień dobry — powiedziała po rosyjsku, ale z silnym obcym akcentem. — Wybaczcie mój wymowa. Ja uczyłem wasz język na gwałt. Nie niepokójcie się mój zewnętrzny wygląd. Ja można siąść?
— Siadajcie — powiedział Udałow — Jak tam na dworze, siąpi jeszcze?
— Ja prosto z kosmos — powiedziała istota. — Leciał w siłowe pole. Deszcz nie moknie.
— I po co wam taki kłopot? — zapytał Udałow.
— Ja wam jestem przeszkodzony?
— Nie, i tak nie ma co robić. Opowiadajcie. Herbaty się napijecie?
— To dla mnie być gwałtowna trucizna. Nie, dziękuję.
— Racja, jeśli szkodzi, to nie pijcie.
— Ja umierać od herbata w konwulsje — przyznał się gosc
— Dobra, obędziemy się bez herbaty.
Istota podkurczyła pod siebie wszystkie trzy nogi, wskoczyła na fotel i wyciągnęła przed siebie łapkę z mnóstwem pazurków.
— Udałow — powiedziała z naciskiem. — Trzeba pomóc.
— W porządku — powiedział Udałow. — Czym możemy, pomożemy. Tylko żeby na dwór nie wychodzić.
— Trzeba wychodzić na dwór — powiedziała istota.
— Szkoda.
— Ja proszę wybaczyć, ale najpierw zaczynajcie nas słuchać — powiedziała istota i wypuściła z otworu gębowego kłąb różowego, ostro pachnącego dymu.
— Przeziębienie — powiedziała. — Bardzo daleka jest droga. Trzy tysiące rok świetlny i osiemset tam i z powrotem. Wielki nieprzyjemność. Zdychaj krupiki.
— Szkoda — powiedział Udałow. — To wasi krewni?
— Ja wytłumaczę? — zapytała istota.
Udałow skinął głową, a potem wziął arkusz papieru i długopis, żeby w razie czego od razu notować.
— Ja mam osiem minuta. Ja się nazywać Fywa. Ja jest z jedna planeta w constelation nader odległy, wasz astronom wie, a wy nie wie.
Udałow zgodził się.
— My są dawno przyleciane do was na Ziemia, brali doświadczenia i egzemplarze. Trochę pomagali budować piramida Cheopsa i pisać Mahab — harata, hinduski epos. Bardzo traktowali z szacunkiem, obcy nie ruszali. Jeden raz wzięli wasze krupiki i zawieźli na nasza planeta.
— Czekajcie — przerwał Udałow. — Co to są krupiki?
— Ja zapominaj wasz słowo. Malutki, szary, z uszami, siedzi pod choinką, skacze. Krupiki.
— Zając? — zapytał Udałow.
— Nie — zaoponowała istota. — Zając ja wiem, królik wiem, kangur wiem. Inny zwierz. Nie bardzo ważny. Genetycy próbowali, wielkiego wyhodowali, nowy gatunek. Cała planeta w krupikach. Bardzo ważne w gospodarstwo. Krupiki zdychać. Kryzys ekonomiczny. Od rana jadać krupika.
— „Co to może być? — męczył się Udałow. — Może skoczek pustynny?”
— Nie — odparła istota na myśl Udałowa — skoczek nie. Wiele lat mijać. Trzy dzień do tyłu krupiki zaczynać chorować. I zdychać. Wszyscy uczeni robią eksperyment. Środek nie ma. Środek tylko u was. Na Ziemia. Dziś rano mnie wołać i powiedzieć: — Leć, Fywa, ratuj nasz cywilizacja. Ja biegle powiedział?
— Zrozumiałem — odparł Udałow. — Tylko mam pytanie: kiedy, powiadacie, ruszyliście do nas.
— Dzisiaj. Śniadanie zjadł i poleciał.
— A ile, powiadacie, przelecieliście?
— Trzy tysiące świetlny rok.
— Bzdury — powiedział Udałow. — Takich szybkości nauka nie zna.
— Jeśli prosto lecieć, nie zna — zgodził się gość. — Tylko inny zasada. Ja lecę po czasie.
— No, no, opowiadajcie — poprosił Udałow, który z natury był ciekawy i nigdy nie pominął okazji, aby dowiedzieć się czegoś nowego.
— Jedna minuta opowiedział, bardzo krótko. Czas mało. My podróżować po czasie. Jedna chwila, tysiąc rok do tyłu.
— No to wylądujecie na swojej planecie tysiąc lat wcześniej.
— Jaki naiwność! Nie waż się czytać fantastyczna książka! Fantastyczny pisarz nauka nie zna, jeden od drugiego ściąga. Twoja Ziemia na miejsce stoi?
— Nie, lata dokoła Słońca.
— A Słońce?
— Też leci.
— Tak, zwykły dyrektor budowa, a wie. Pisarz Wells, pisarz Parnow nie wie. Jaki wstyd! Skocz do jutra, skocz w godzinę jedną do przodu, wyskocz z komory i nie ma pod tobą żadnej Ziemia. Ty już w kosmos, a Ziemia odleciał dalej, spod ciebie odleciał. Tak prosto. A jak na sto lat skoczę w tył, albo do przodu, Ziemia za ten czas odleciał daleko, daleko. A inny planeta albo gwiazda na to miejsce przyleciał. Ty wyskoczył już na inna planeta. Tylko liczyć trzeba. Bardzo dużo obliczenie robić. Chybisz i zraz.
— Klops — poprawił gościa Udałow, bardzo uradowany tym, że okazał się mądrzejszy od znanych pisarzy. — A do przodu tez można skakać?
— Nie — odparła istota. — Czas jak ocean. Co było, jest, czego nie było, jeszcze nie ma. Ty możesz w ocean skakaj, nurkuj, znowu się wynurzaj. Bardzo dobrze liczyć, sto lat nazad skakaj, jedna planeta. Jeszcze pięćdziesiąt lat w drugi strona, jeszcze planeta. Trzy razy skakaj i już na Ziemia. Tylko bardzo trudno. Każdy dzień nie wolno skakaj. Bywa, że raźna sto lat można. Czasem trzy razy w godzinę. Zostało dla mnie trzy minuta, bo inaczej do domu nie trafię.
— Dobra — powiedział Udałow. — Wszystko jasne. A krupiki, to może myszy?
— Nie, myszy nie — powiedział gość. — Pomagać będziesz?
— Obowiązkowo — odparł Udałow.
— W twój miasto — powiedział przybysz — jest jeden środek. Czerwony kwiatek. Rośnie na okno. Jedna babka.
— Ziele?
— Nie, człowiek–babka. Ulica Merkartowa, dom trzy. Kwiatek trzeba zerwał i dawał mnie. Ja powiedział dziękuję w imieniu cała planeta. Krupiki też żyją. Też dziękuję. Jedna godzina czasu masz. Ja z powrotem lecę i kwiatek wziął.
— A dlaczego sam kwiatka nie kupiłeś?
— Nie wolno, babka bardzo straszy. Trzy noga ze mnie rosnąć. Nie wychodzi. W tobie cała nadzieja jest…
Przy tych słowach przybysz rozwiał się w powietrzu, bo właśnie upłynęła ósma minuta. Najprawdopodobniej rozpoczął swoje skoki w czasie, aby powrócić do domu i tam zameldować, że nawiązał kontakt z Korneliuszem Udałowem, który zgodził się pomóc.
Udałow przetarł oczy i popatrzył na fotel, w którym jeszcze przed chwilą siedział przybysz. Fotel miał pośrodku świeże wgniecenie. Wizyta nie była snem, a skoro tak, trzeba będzie pomóc braciom w rozumie. Ale co to za krupiki? Może lis? Może wilk?
Udałow włożył płaszcz, wziął parasol i wyszedł na ulicę. Przybyszowi z jego polem siłowym było dobrze. A na Udałowa runął wściekły wiatr, ciężkie krople deszczu i skrzypienie drzew. Pod nogami taiły się czarne kałuże, a droga na ulicę Merkartowa wprawdzie nie była zbyt odległa, ale biegła z dala od centrum Wielkiego Guslaru.
Zanim dotarł do domu numer trzy, zdążył przemoknąć do nitki, w butach mu chlupało, woda ściekała za uszy i kołnierz. Domek był mały, z dwoma okienkami wychodzącymi na ulicę. Przytykał do niego drewniany płot z furtką. Udałow nie wszedł od razu na podwórze, lecz najpierw zapukał delikatnie w oświetlone okno. Zasłonka odsunęła się w bok i okrągła, rumiana twarz staruszki zbliżyła się do szyby. Udałow uśmiechnął się do tej twarzy i otworzył furtkę. Odsunął mokry, zimny haczyk i nadstawił ucha. W domu było cicho. Na sąsiednim podwórku rozszczekał się mały psiak. Udałow podszedł do chwiejnego ganku i wszedł po trzech stopniach. Psina biegła wzdłuż płotu i zanosiła się szczekaniem, jakby pilnowała dwóch domów naraz.
Udałow pchnął drzwi, które otworzyły się ciężko, ze skrzypliwym westchnieniem.
— Jest tam kto? — zapytał uprzejmie i wkroczył w ciemność. W tej samej chwili coś ciężkiego spadło mu na głowę i zamroczyło. Ostatnią myślą Udałowa było: „Krupiki, to z pewnością wiewiórki”.
Przytomność odzyskał w białej izbie. Było jasno. Siedział na ławce, oparty plecami o ledwie ciepły stygnący piec. Przed nim stał tęgi mężczyzna ubrany w piżamę i waciak. Mężczyzna trzymał w ręku maczugę, miał czerwony nos i smutne oczy.
»A jednak krupiki to wiewiórki” — pomyślał Udałow, wracając do rzeczywistości i pomacał głowę. Na głowie był wielki guz.
— Wybaczcie, jeśli coś nie tak — powiedział mężczyzna — mnie ciocia Niusza na pomoc zawołała. Myślałem że to ten sam wrócił. W czarnych okularach. Przyczepił się, do okna się dobija, grozi: oddaj, powiada, kwiatek. Obcokrajowiec pewnie. Bandyta. A do domu nie wszedł. Giocia Niusza go przepędziła, a mnie zawołała na pomoc. Bądź co bądź mężczyzna w domu. Jestem jej sąsiadem, z domu obok.
Wtedy Udałow, rozpędziwszy sprzed oczu różnokolorowe plamy, zauważył stojącą z boku zmieszaną babcię o rumianych policzkach.
— Jestem kobietą samotną — powiedziała babcia. — Mnie bez trudu można ograbić.
— Słusznie — powiedział Udałow i zdenerwował się na przybysza, który nie powiedział najważniejszego: że nie przyszedł wprost do Udałowa, lecz najpierw zjawił się tutaj, spróbował zdobyć kwiatek. I wszystko zepsuł. Mógłby przynajmniej powiedzieć. Nie powiedział i teraz głowa boli. Może być nawet wstrząs mózgu. To się zdarza, jeśli ktoś rąbnie maczugą.
— Wody — powiedział Udałow.
— Niusza, daj wody — powiedział mężczyzna i odłożył maczugę na stół.
— A ty, Innocenty, pilnuj go — powiedziała Niusza, wychodząc do sieni, gdzie z hałasem zaczerpnęła wody do kubka.
— Nie gniewajcie się na nią — powiedział mężczyzna. — Kobieta samotna, podejrzliwa. Ja wiem, że nie ma u niej nic do zabrania, ale ona myśli, że sama kogoś może zainteresować.
Udałow zerknął na okno. Na parapecie stały doniczki z kwiatami. Jedna roślina była obsypana czerwonymi pączkami.
— Właśnie, właśnie — mężczyzna zauważył jego spojrzenie. — Przez te nic nie warte kwiaty wszystko się pokiełbasiło.
Babcia przyniosła kubek z wodą i podała Korneliuszowi. Kiedy pił, obejrzała go od przemokniętych stóp do skołtunionej głowy i nie wiadomo było, czy jego widok ją zadowolił. W każdym razie spojrzenie nadal miała nieufne.
Za jakim interesem przyszliście? — zapytała Udałowa.
W innej sytuacji Udałow odłożyłby rozmowę do jutra. Pora na kupowanie kwiatka nie była najodpowiedniejsza. Ale teraz do powrotu przybysza zostało niewiele ponad pół godziny, z czego przynajmniej piętnaście minut zajmie droga do domu.
— Przechodziłem ulicą — powiedział — zajrzałem w okienko i postanowiłem wstąpić.
— Po co? — powiedziała babcia.
— No to ja już sobie pójdę, ciociu Niuszo — powiedział tęgi mężczyzna.
— Nie, Innocenty, poczekaj — zaoponowała babcia — nie zostawiaj mnie samej.
Mężczyzna westchnął i rozłożył ręce, jakby usprawiedliwiał się przed Udałowem.
— Cudowne tu kwiatki macie — powiedział wówczas Udałow.
— Znowu? — zapytała babcia.
— A czy to ja jestem winien, że mnie te kwiatki też się podobają?
— Może i winien.
— Moja żona bardzo lubi rozmaite rośliny pokojowe — powiedział Udałow pospiesznie, bo czas uciekał. Przybysz już podążał z powrotem na Ziemię, wymijając gwiazdozbiory i uskakując przed strumieniami meteorytów. — Jutro są jej urodziny, dlatego postanowiłem kupić jej coś niecodziennego. Bądź co bądź szesnaście lat razem przeżyliśmy. Moja żona ma Ksenia na imię, Ksenia Udałowa. Ja tutaj, w Guslarze, pracuję jako kierownik przedsiębiorstwa budowlanego.
— A jakże, słyszałem — powiedz...
kubolina12310