Tomasz Piątek
Ukochani poddani Cesarza tom 3
2004
Elfy i ludzie to trzeci i ostatni tom sagi Ukochani Poddani Cesarza. Oto przypomnienie wydarzeń, które miały miejsce w tomie pierwszym, zatytułowanym Żmije i krety, oraz w tomie drugim Szczury i rekiny.
Jesteśmy w Cesarstwie. Jedynym Cesarstwie. Poza nim nie istnieje nic - jedynie morza oblewające zewsząd ziemie tego ogromnego państwa. Na morzach nie ma nic, bo Cesarz kazał zniszczyć wszystkie wyspy. A potem wszystkie okręty.
Nie zawsze tak było. Kiedyś nie istniało Cesarstwo, tylko wiele walczących ze sobą królestw. Żyły w nich rozmaite ludy i rasy. Żyły nieśmiertelne elfy, nieśmiertelne krasnoludy oraz wiele różnych ludzkich narodów i grup etnicznych: skośnoocy Nihongowie, ciemnowłosi Południowcy, jasnowłosi mieszkańcy Północy. Temu chaosowi położył kres nowy władca, który zjednoczył wszystkie ziemie, aby zaprowadzić jednolitą władzę. Nikt teraz nie może nawet śnić o życiu poza zasięgiem rządów Cesarza. Pozbawieni swej dawnej wyspiarskiej ojczyzny Nihongowie zostali płatnymi żołnierzami Cesarza. Elfy obcinają sobie spiczaste koniuszki uszu, aby upodobnić się do ludzi i nie razić nikogo swoją odrębnością. Bardziej upartym krasnoludom zdziera się brody. Zakute w kajdany, muszą pracować w Cesarskich Kopalniach. Wszyscy poddani Cesarza mają być równi, a to wyklucza różnice - nawet słowa „elf” i „krasnolud” są zakazane. Każde przewinienie karane jest okrutną śmiercią albo, co gorsza, zamknięciem w miejscu o nazwie Romb. Rombu wszyscy boją się bardziej niż kaźni. Część krasnoludów ukryła się w podziemnych kanałach pod ludzkimi miastami.
Wszyscy czczą Święty Obraz, wyobrażający powstanie ludzi. Zostali oni, jak mówi legenda, stworzeni przez tajemniczych Ukrytych, których postaci mają być widoczne na Obrazie. Niestety, prawie nikt jeszcze go w całości nie widział, ponieważ kapłani skrywają go za zasłoną i tylko od czasu do czasu odsłaniają fragmenty. Na tych niepokojących fragmentach widać strzępy ludzkich narządów, a także żmije i krety. Przypuszczenie, że ludzie powstali z tych zwierząt, nie jest wyraźnie formułowane, ale istnieje chyba w każdej głowie.
Sprawę bardzo komplikuje fakt, że są różne wersje Świętego Obrazu i nikt nie wie, która jest prawdziwa. Dlatego gdy znakomity złodziej Vendi kradnie jedną z kopii i znajduje na niej coś ciekawego, traktuje to jako najważniejsze odkrycie swojego życia. Bezpiecznie chowa obraz i nawet na torturach nie zdradza miejsca jego ukrycia. Przed śmiercią wskazuje je swojej kochance Jondze.
Jonga pragnie pomścić śmierć kochanka, zabijając Cesarza, najważniejszego i pierwszego sprawcę wszelkiego zła, które ją otacza. W tym celu wkręca się w szeregi służących Tundu Embroi, tchórzliwego Cesarskiego Generała. Zmusza go do zdrady i ucieka z nim w stronę Farsitan - Cesarskiego Miasta Niemych. Tam mieszkają wszyscy ci, którym Cesarz kazał wyrwać język. Tam też tchórzliwy generał Tundu Embroja odkrywa osobiste powody do zemsty. Okazuje się, że gdy uciekł z Jongą, jego żona i synek zostali zesłani właśnie do Farsitan, gdzie brutalnie ich okaleczono.
Równocześnie z miasta Bieła Woda wyrusza na Północ specjalna dwuosobowa grupa zadaniowa, składająca się z pięknego majora Hengista i pięknej kapłanki, pani haruspik Virmy. Ich zadaniem jest odnalezienie, przewiezienie i oddanie do dyspozycji władz na Południu osobliwej kopii Świętego Obrazu, która podobno znajduje się w północnych regionach. Po drodze Virma wyznaje Hengistowi, że jest jego matką. Oboje są piękni i wyglądają młodo, ponieważ są elfami. Virma mówi o tym, że w rzeczywistości elfy są Ukrytymi i stworzyły ludzi. Nie wiedziały jednak, że te istoty będą tak pokraczne, a przede wszystkim - śmiertelne. Teraz część elfów ukryła się za morzami, na Śnieżnej Równinie. Ów lodowaty, znajdujący się poza Cesarstwem teren znany jest tylko elfom, które żyją tam dzięki ciepłodrzewom - specjalnym organizmom emitującym wysoką temperaturę. Porozumiewając się telepatycznie, elfy spiskują przeciw Cesarzowi w Cesarstwie i na Śnieżnej Równinie. Pragną odnaleźć oryginał Świętego Obrazu, ponieważ dzięki niemu można rozłożyć śmiertelnych, nieszczęśliwych i okrutnych ludzi na mniej niebezpieczne składniki pierwsze - żmije i krety. To samo da się osiągnąć za pomocą pewnej melodii, ta jednak działa jedynie na tych ludzi, którzy ją słyszą, podczas gdy Obraz może zlikwidować wszystkich śmiertelników świata w tym samym momencie.
Virma zdradza Hengistowi, że za stworzenie ludzi, wynikające z przemożnego, ale niedojrzałego pragnienia miłości i ojcostwa, odpowiedzialny jest Mistrz - największy czarodziej wśród elfów. Ponieważ elfy rzadko mają dzieci, Mistrz chciał zapewnić im ojcostwo hurtem, tworząc rasę Dzieci Elfów. Te dzieci okazały się bardzo niesforne i nietrwałe. Po tej katastrofie Mistrz przepadł, a krasnoludy obwiniły elfy za nieszczęście.
Tak więc ludzie pochodzą od żmij i kretów, ale powstali za sprawą elfów. Elfy zaś pochodzą od Pierwszego Elfa, który istniał od zawsze, jego nieśmiertelność sięgała nie tylko w przyszłość, ale i w głąb przeszłości. Pochodzenie krasnoludów na razie jest nieznane.
Pierwszy tom kończy się sceną karmienia - Virma znowu przystawia Hengista do piersi. A elfie mleko ma niezwykłe właściwości... Major słyszy myśli ludzi i zwierząt, odbiera ich wrażenia, odczuwa ich emocje. Tym trudniejszy i boleśniejszy staje się dla niego obowiązek zabijania. Na swojej drodze ciągle spotyka żywe, czujące i myślące przeszkody. Aczkolwiek nieraz myślą one mało i czują dość topornie, to Hengist musi się przezwyciężać, aby likwidować te nieszczęsne istoty niższe, zwane ludźmi. Przezwyciężając się i zabijając, dociera na Północ, gdzie ukrywa się w leśnej siedzibie niejakiego Ziofilattu Vortici - kupca, który niegdyś był księciem - i jego córki (czy tylko?). Następnie zostaje schwytany przez Klosztyrki. Jedyny sposób na uwolnienie się z tej niewoli to wymordowanie zbuntowanych kobiet... Rzecz jasna, Hengist nie kontaktuje się już ze swymi mocodawcą i zwierzchnikiem Barnaro z miasta Bieła Woda. Ten wysyła śladem majora kolejnego agenta, kapitana Ritavartina, który ma odszukać i zaaresztować zaginionego wywiadowcę.
Na Północy, otoczony samymi przykładami jaskrawej niesubordynacji, Ritavartin traci pewność siebie. Aby znaleźć ślady Hengista - i aby lepiej zrozumieć dziwny świat, w jakim się znalazł - kapitan postanawia dokonać infiltracji doskonałej i stać się „północnikiem”. Co udaje mu się osiągnąć poprzez praktykowanie kanibalizmu - który na Północy jest surowo wzbroniony... poza wypadkami, w których jest zalecany - oraz poprzez kopulację z małymi, wyjącymi zwierzątkami, tzw. bumbonami (to północny sposób na uniknięcie poważniejszych grzechów).
Tymczasem ruda Jonga i tchórzliwy generał Tundu Embroja docierają do Pałacu Cesarza, a nawet do jego komnaty... W tym samym kierunku podąża admirał Matsuhiro i jego Nihońcy, którzy chcą zemścić się na Władcy za zniszczenie miasta Shiwakyo. Ich zadanie z początku wydaje się wyjątkowo łatwe: nihońska flota przybyła zza morza, gdzie, jak wiadomo, nie ma nic. Nie może więc istnieć ani ona, ani jej wojownicza załoga. Dlatego nadmorscy żołnierze Cesarza nie pozwalają sobie na zobaczenie najeźdźców, na stwierdzenie ich istnienia. Dlatego też pozwalają im wymordować się bez najmniejszego oporu, stojąc na baczność i udając, że nic się dzieje. Niestety, gdy Nihońcy oddalają się od swych okrętów, znika wszelkie świadectwo wskazujące na zamorskie pochodzenie agresorów. Wtedy można ich zobaczyć i zabić... Albo poddać wstępnym torturom.
Kiedy każdy z bohaterów zbliża się do celu swej wędrówki (Hengist - do Świętego Obrazu, Ritavartin - do Hengista, Jonga - do Cesarza), wszyscy zostają aresztowani. Do więzienia trafiają również mocodawcy i znajomi - Barnaro, Tundu, Ziofilattu, a także admirał Matsuhiro i niejaki Viran Watanabe, Specjalny Cesarski Kat, który w całym swoim życiu zawodowym torturował wyłącznie... Cesarza.
Wszystkich czeka Romb.
Kamień, przyłożony do czoła, dawał przyjemny chłodek. Agni przycisnął go jeszcze mocniej i odrzucił dopiero wtedy, kiedy otoczak się nagrzał. Chlupnęło - bokiem chodnika płynęło coś, co kiedyś musiało być strumieniem podziemnym, jednak teraz funkcjonowało jako rynsztok. Agni wtulił twarz w kamienną ścianę korytarza. Była jeszcze chłodniejsza niż kamyk.
- Ja pomogę! Ja pomogę! - jęczał cienki, wysoki głos.
W sztolni numer siedem powietrze było gorące. Strumienie i żyły wodne chłodziły ściany, ale masa spoconych ciał, które nieustannie pracowały w tej zamkniętej, prawie niewentylowanej przestrzeni, sprawiała, że już po godzinie pracy robiło się ciepło, lepko i duszno. Krasnoludy co chwila przerywały robotę, zdejmowały przepocone sztuczne brody, wachlowały się nimi, co nie dawało jednak ulgi. Powiewy niosły ze sobą tylko więcej ciepła i sprawiały, że Agni mógł zakosztować zapachu nawet tych robotników, którzy pracowali w dużym oddaleniu. Tutaj pot był wspólny.
- Ja pomogę! Ja pomogę!
Tutaj wszystko było wspólne. Jedzenie, picie, praca i nieszczęście. A właściwie wspomnienie nieszczęścia. Bo po tym wszystkim, co się wydarzyło, już prawie nie odczuwało się tego, co było teraz.
- Ja pomogę! Ja naprawdę pomogę!
Nieszczęście zaczęło się kilka lat temu, kiedy to Agni został kopnięty w kostkę na ulicy miasteczka Wielkogród, dawniej Mahapur. Przewrócił się wtedy, z nogi spadł mu but, a z buta wyleciała specjalna wkładka, dzięki której Agni wydawał się wyższy. Brodę sam zgolił wcześniej, więc mu jej nie zdarto. Związano mu tylko nogi kolczastym drutem i powleczono na komisariat twarzą do ziemi. Odkąd ludzie przejęli władzę w Mahapurze, jakość bruku pogorszyła się znacznie i Agni mógł się o tym przekonać na własnym czole.
- Pozwólcie mi... Ja naprawdę chcę wam pomóc! Dajcie mi młot! Zobaczcie, potrafię jakoś utrzymać się na no...
W Mahapurze administracja należała do Cesarskich Stalowych Fanatyków. Była to specjalna formacja utworzona na potrzeby okręgu górniczego. Nauczono ich, że życie całej okolicy mają podporządkować jednemu celowi - wytwarzaniu stali, poczynając od wydobycia rudy, poprzez wytapianie i obróbkę. W związku z tym nikt już nie produkował w regionie żywności. Ponieważ występowały ciągłe problemy z jej transportem, Biuro Prowincji Górniczych wydało Szmaragdowy Mandat Specjalny, sankcjonujący kanibalizm wśród więźniów. Miało to wyglądać zgodnie z mechanizmem, jaki sobie obmyślił ówczesny komendant regionu, pułkownik Vojta, który obliczył, że rocznie będzie wymierać jedna czwarta mieszkańców regionu, co wystarczy na utrzymanie reszty przez następny rok. To znaczyło, że na dziesięciu ludzi co roku umrze średnio dwa i pół człowieka. Pozostałe siedem i pół człowieka będzie jadło te martwe dwa i pół. Dwa i pół człowieka to osiemdziesiąt dziewięć funtów solonej karmy białkowo-tłuszczowo-kostnej, co oznacza, że siedem i pół człowieka otrzyma rocznie dwanaście funtów takiej karmy na głowę. A z tego kolei wypada, że jeden człowiek codziennie otrzyma jedną trzydziestą funta karmy dziennie. „Jak książęta będziecie żyli, lepiej niż jak książęta, jak Cesarscy Generałowie - krzyczał Vojta do klęczącego tłumu górników. - A jak kogo śmierć spotka, to zaszczytna, dla pożytku Cesarstwa i druhów”.
- Bardzo głodny! Bardzo... Ale nie słaby! Młot utrzymam, tylko zoba...
Nie wszystko jednak poszło tak, jak Vojta sobie wyobrażał. Okazało się, że umierający górnicy przeważnie byli zbyt wychudzeni, aby dostarczyć odpowiednią ilość solonej karmy białkowo-tłuszczowo-kostnej. A największym problemem byli więźniowie-pracownicy należący do lokalnej rzekomej mniejszości etnicznej. Nie wolno było tego mówić głośno, ale oni jednak czymś różnili się od ludzi. W ciemności widzieli jak koty, ich oczy same emitowały coś w rodzaju światła czy blasku, co pozwalało im orientować się nawet w najgęstszym mroku. I wyłupywanie tych oczu nic nie pomagało, bo chyba jeszcze lepiej mieli rozwinięte te najbardziej „ciemnościowe” zmysły, którymi są słuch i węch. Raz wpuszczeni w podziemia, natychmiast stawali się ich panami. Zamordowanie nadzorców i rozkucie kajdan oskardami zajmowało im zazwyczaj kilka minut. Oczywiście, na zewnątrz nie mogli już wyjść, ale do nich też nikt nie mógł zejść. Ekspedycje karne nie powracały nawet w postaci ścierwa. Być może, zgodnie z ogólnymi zaleceniami pułkownika Vojty dla okręgu górniczego, były zjadane. Co gorsza, na powierzchnię nie wydostawał się też żaden urobek. A tu terminy goniły, wojsko domagało się zbroic i mieczy, huty - stali i zbliżał się niebezpieczny moment, moment Gniewu Cesarza. Vojta mógł poprosić wojsko o pomoc, ale wiedział, że oskarżono by go o nieskuteczność. Wysłał więc do kopalni jeszcze jedną ekspedycję karną, specjalną, składającą się nie tylko z Fanatyków, ale także z uzbrojonych członków rzekomej mniejszości etnicznej, przekupionych obietnicą wolności. Jak się jednak okazało, członkowie mniejszości od obietnicy wolności woleli samą wolność. Zmasakrowali Fanatyków i skumali się z pobratymcami na dole. Chociaż można powiedzieć, że tym razem ekspedycja przyniosła skutek. Na powierzchnię bowiem ktoś wrócił. Był to dowódca ekspedycji i zastępca Vojty, niejaki Fumio Murakami. Murakami wrócił z listem od przywódcy buntowników, Waruny. Miał ten list ze sobą, a właściwie na sobie, bo wypisano mu go za pomocą dłuta na plecach. Maleńkie ranki w kształcie run były kolejnym dowodem na to, jak dobrze więźniowie widzą w ciemności, a poza tym niosły ze sobą pewną propozycję. Waruna, tytułujący się Nadsztygarem i Lajaradżą Kopalni Mahapuru, zaproponował pułkownikowi Fanatyków następujący układ: regularne dostawy chleba, świeżych owoców, słoniny, piwa i sztucznych bród w zamian za regularne dostawy rudy. Vojta nie miał tyle piwa i owoców, nie mówiąc już o słoninie, chlebie i sztucznych brodach, aby zaspokoić te potrzeby. Oczywiście, mógł starać się skombinować pożywienie, sprzedając wyroby stalowe na lewo Kwatermistrzom Armii Cesarskiej. Oni, szczególnie w regionach na północ od gór, sami sprzedawali pokątnie wszystko, włącznie z mieczami i zbrojami. Potrzebowali więc tych artykułów bardzo pilnie. Vojta jednak nie mógł zdecydować się na handel z tymi, co swym uporczywym buntem obrażają Najświętsze Imię Cesarza. Postanowił przegłodzić buntowników, zapomniał jednak, że ci szaleńcy wierzą we własną nieśmiertelność, a choć bardzo kochają jeść, robią to - jak twierdzą - tylko dla przyjemności. Trudno było powiedzieć, czy naprawdę byli tak wytrzymali, czy też dotarli do podziemnych gęsto zarybionych jezior, ale w każdym razie nawet po miesiącu nie pojawiły się żadne oznaki kapitulacji. Pojawił się za to Specjalny Wysłannik Cesarski, który zdjął Vojtę ze stanowiska i skazał go na zwyczajową karę przewidzianą dla nieskutecznych zarządców kopalni. Obcięto mu nogi do pół łydki, tak aby upodobnił się wzrostem do rzekomej mniejszości etnicznej, a następnie za pomocą długiej liny i wielkiego wiadra spuszczono na dno jednego z głębokich szybów. Tam reszty kaźni mieli dokonać sami zbuntowani więźniowie. Ci jednak uznali, że powstrzymanie się od bezpośredniego zabicia komendanta może być zabawniejsze.
- Błagam was! Błagam was! Ulitujcie się, przecież... Przecież teraz jedziemy na jednym wózku... Ja wam pomogę!
Krasnoludy pchały pod górę wózki wypełnione urobkiem. W jednym z nich leżał związany człowiek. W pewnym momencie trafiono na żyłę rudy, która szła w górę, prawie pod powierzchnię ziemi. Wyrąbano więc chodnik, idący w tym kierunku, i w pewnym momencie natknięto się na zakopanego pod ziemią mężczyznę. Był zamknięty w malutkiej jamce, do której powietrze docierało przez coś w rodzaju malutkiego korytarzyka, sięgającego zbocza góry. Jamka była niewiele większa od swojego lokatora, tak że podziemny człowiek musiał spędzać życie w prawie całkowitym bezruchu. Nic też nie jadł. Było to, jak mówiły krasnoludy z dłuższym stażem w tej kopalni, kolejne takie znalezisko. Niektórzy ludzie zakopywali się w ten sposób, aby znaleźć się poza Cesarstwem. Świadomość, że są wolni, dawała im siłę, dzięki której mogli bardzo długo wytrzymać bez jedzenia. Myśleli, że władza Cesarza nie sięga pod ziemię. W przypadku krasnoludów z kopalni było to prawdą, ale nie w przypadku ludzi. Krasnoludy prędzej czy później ich znajdowały i dostarczały władzom okręgu górniczego razem z urobkiem. Była to część umowy.
Agni trafił do kopalni już po buncie. Nowy komendant okręgu, niejaki Gajdar Talonpoika, podjął od razu dwie ważne decyzje. Po pierwsze, skazał na tak zwane „śmiertelne piekło” kolegę Murakamiego za to, że ośmielił się być, choć nie do końca z własnej woli, nosicielem przerażająco ohydnej i zdumiewająco bezczelnej propozycji buntowników. Po drugie, Talonpoika tę przerażająco ohydną i zdumiewająco bezczelną propozycję przyjął. Pochodził z Północy, gdzie takie układy nie były niczym szczególnym.
Dlatego też Agni nie został nawet zakuty w kajdany. Po spektakularnym obiciu ryja o bruk został dostarczony na komisariat przed oblicze znudzonego Fanatyka w stopniu kapitana.
- Nie ma nic w tym złego, że jesteście niscy, ale to, że nosicie wkładki w butach, oznacza, że myślicie, że jest coś w tym złego, więc w waszym mniemaniu należycie do rzekomo prześladowanej rzekomej mniejszości etnicznej, za takie myślenie powinniście zostać skazani na Romb, ale Nieskończona Łaskawość Cesarza dobrotliwie skazuje was na dożywotnie ciężkie roboty w kopalni, hurra, niech żyje Cesarz, podpiszcie tutaj.
- Nie... umiem... - wybełkotał Agni, ocierając krew z twarzy. Gdyby przyznał się, że umie czytać i pisać, mogliby go uznać za ideologicznego przywódcę grupy rzekomej mniejszości.
- I dobrze. Na chuja mi twój podpis! Badam cię tylko. Posiedzisz w lochu... To znaczy nie, ty w lochu nie. Ty posiedzisz w wieży, dopóki ci broda nie odrośnie, wtedy ci ją wyrwiemy i jazda do kopalni.
- Nie... Da... Rady...
- Jak to nie da rady? Taka jest Wspaniała Procedura Okręgu Górniczego.
- Długo... Byście... Musieli... Czekać... Jak zgoliłem... Wydepilowałem sobie twarz woskiem - skłamał Agni.
- Ha! To mi się podoba! Zdrajca zamiast nas fatygować, torturuje się sam - zażartował oficer. - To co tu z tobą zrobić? Żeby nie uchybić procedurom, ustalimy z naszym katem, jaka tortura jest równie bolesna, co wyrywanie brody. Poddamy cię tej torturze, a potem hajda do kopalni!
Kat wybrał nakłuwanie penisa rozżarzonymi igłami. „Jest trochę stronniczy - powiedział oficer. - To jego ulubiona tortura, ale cóż... To on tu jest za eksperta”. Skulony wpół, koślawo drepczący naprzód Agni już następnego dnia znalazł się za bramą kopalni.
- Nie strzelać, chłopcy! - krzyczał. - Niczym nie rzucać! Swój idzie! Swam asmil
- Namaste i zamknij się - coś nagle zachrypiało w mroku. - Zapomniałeś, że hawierz na kopalni nie krzyczy?
Waruna, jak większość krasnoludów z okręgu, mówił lepiej po miejscowemu niż po krasnoludzku. Tutejsi brodacze bardzo dobrze żyli z ludźmi. Kiedyś.
- O, nakłuwali cię? - zapytał Waruna, gdy lepiej przyjrzał się Agniemu.
- Nie martw się, będzie zemsta na tego kata i na wszystkie ludzkie pomioty.
- Myślałem, że macie z nimi układ.
- No, jest układ, ale on potrwa akuracik tak długo, aż podminujemy cały Mahapur.
- Zaraz... Jak to?
- A tak to! Pociągnęliśmy chodniki w głąb pod samo miasto. Jak przyjdzie rozkaz, usuniemy kilka kluczowych skałek i po ptokach. Miasto się zapadnie. Dureń Talonpoika nie wie, że wygrużamy rudę spod jego grubego tyłka.
- I kiedy to zrobicie?
- Jak przyjdzie rozkaz, mówiłem.
- Rozkaz? Czyj?
- No przecie, że nie Talonpoiki. Nasz król, Skanda, żywy jest i rządzi!
- A gdzie?
- A gdzie... A gdzie... Nie każdy może wiedzieć. W każdym razie znajdzie sposób, żeby dać nam znać. Wszystkie miasta ludzkie legną w gruzach. A ludzie pod gruzami. Pod wszystkimi ludzkimi miastami ryją chłopaki!
- Ale... Wtedy kopalnie też się zawalą. A co z nami będzie?
- O, kochany. Dotknij tego. Co to?
- Kamień.
- Nie, kochany. Materia. A dotknij tego?
- To ty. To znaczy, twoja ręka.
- Też materia, bratku. Ja to materia. Ty to materia. Więcej, ja to byt i ty to byt, jak ten sam kamień. Kamień, jak go rozwalisz czy roztopisz, to nie ginie, tylko zmienia stan skupienia. Z nami będzie tak samo.
- Zmienimy stan z żywego w nieożywiony.
- Gówno prawda! Nigdy nie słuchaj, jak ci ktoś będzie mówił, że jest materia ożywiona, nieożywiona... To elfie przesądy. Elfy wierzą w życie, że ono jest święte, tralala, i że jest czymś innym od nieżycia. A tu nie ma życia, jest tylko bycie. Nie ma zwierząt, elfów, kamieni, są tylko byty. Ty, Agni, jesteś byt. Jak cię coś zgniecie, to nie znaczy, że zniknąłeś, tylko że chwilowo utraciłeś zdolność poruszania się. A jak się rozłożysz, to znaczy odzyskałeś zdolność poruszania się w postaci małych strumyczków i oparów różnych substancji, ale to nadal będziesz ty. Bo widzisz... Ja nie jestem żaden wielki myśliciel. Ale jestem górnik i metalurg. Specjalista od materii. Jak zaczniesz zadawać sobie pytanie, czym jest materia, to na najgłębszym poziomie będziesz mógł powiedzieć sobie tylko tyle, że wiesz, że materia jest. Tylko tyle: jest i koniec. Tyle samo, nie więcej, możesz powiedzieć sobie o sobie samym, kiedy zaczniesz rozgrzebywać to, kim ty sam jesteś. Jesteś i tyle. Co to znaczy? Że z materią i z tobą jest taka sama sprawa. Że materia to byt i ty to byt. A więc jesteście tym samym. Drobne cząsteczki twojego ciała zawsze jakoś przetrwają, więc i ty przetrwasz.
- Niby to wszystko wiadomo - westchnął Agni - ale nadal trudno uwierzyć, że świadomość nadal istnieje, mimo że materia tak bardzo się zmieniła.
- Materia się nie zmieniła. Byt się nie zmienił. Zmienił się tylko jego układ. Elfy wierzą, że świadomość to pewien układ. Układ, mówią, może się wiecznie odnawiać, może nawet wymieniać poszczególne elementy na inne, na przykład wysrać kukurydzę i zjeść kuropatwę, ale póki się nie zmienia jako układ, wtedy trwa świadomość. Tyle że to głupota. Układ składa się z części, bez nich lub z innymi częściami to już jest inny układ. Świadomość to nie układ materii, tylko jej zbiór, jak w matematyce. Zbiór może się rozprzestrzenić po całym świecie, ale z punktu widzenia matematyka nadal jest to zbiór takich a takich, konkretnie określonych i niepowtarzalnych cząsteczek, tyle że bardzo rozprzestrzeniony po świecie. Elfom nie przychodzi do głowy, że to, co wysrały, nadal jest częścią nich, częścią ich świadomości, tyle że trochę się to rozmazało po świecie. Tak że nie wierz w układy, bratku. Tylko elfy i Talonpoika wierzą w układy. A właśnie, w tym układzie, co go mamy z Talonpoika, jest taka rzecz... Pisać umiesz?
- No pewnie.
- Dewanagarą czy po ludzku?
- I tak, i tak. Elfimi emotikonami też.
- Inteligent mi się trafił.
- Tym sam jesteś niezły inteligent, Waruna.
- Ale techniczny, kochany, techniczny. Bo widzisz, do tej pory to ja tutaj najlepiej pisałem. Nawet dłutem i to na człowieku, ha, ha! List do komendanta wysłałem na jego zastępcy! I Talonpoika storturować kazał tego Nihońca. A wcześniej sam własnoręcznie zdarł mu z pleców skórę z listem, a na piersiach wypisał nożem: Cesarz, Cesarz, Cesarz. Nic więcej nie umiał wyciąć, ludzkie maślane ręce.
- Skąd to wiesz?
- Sam wszystko widziałem. W mieście jest wiele opustoszałych domów, mamy tam podkopy. Nawet pod lochy Talonpoiki się podkopujemy! A jak kaźnili Nihońca, stałem w oknie pustej kamienicy przy rynku i wszystko sobie oglądałem.
- Zaraz... To my moglibyśmy stąd uciec?
- Pewnie. Ale tkwimy na posterunku. Trzeba ludzi wygubić, miasto zniszczyć.
- Szkoda.
- Szkoda?!
- Nie... To znaczy... Nie, chciałem powiedzieć, że szkoda... Szkoda, że nie zabijemy ich do końca, bo przecież ich materia też jakoś przetrwa.
- No i tu się mylisz, kochany. Ludzie zostali stworzeni przez elfów, zgodnie z ich świadomością, i funkcjonują według świadomości elfów. Elfy wierzą, że świadomość to układ. Kiedy zniszczy się układ, jakim jest człowiek, to jego świadomość jako człowieka zginie raz na zawsze.
- No dobra, ale mówiłeś, że świadomość jest nawet w najdrobniejszych cząsteczkach ciała. Jak człowieka się zabije, to przecież cząsteczki pozostają.
- Ludzie powstali ze żmij i kretów. Ich świadomość to jakby zbuntowana przez elfy świadomość żmij i kretów... Albo nie tyle zbuntowana, ile wplątana w pewien elfi układ. Wystarczy zniszczyć ten układ, a wtedy cząsteczki ludzi i ich świadomość powrócą do żmij i kretów. Powrócą do zbioru cząsteczek, jakim jest żmija albo kret. Rozkładające się ludzkie ciało to jest taka część kreta jak to, co kret wysrał.
- Albo żmija.
- Albo żmija. Ale wracając do najważniejszej sprawy: pisać umiesz, więc uwolnisz mnie od jednego kłopotliwego obowiązku.
- Czyli?
- Talonpoika musi codziennie wysyłać na dwór tak zwanego Cesarza meldunek o kolejnych dziesięciu krasnoludach, które poprosiły o torturę rozciągania. Niby że z patriotyzmu postanowiły zwiększyć swój wzrost, aby swoim ciałem nie budzić podejrzeń, że rzekoma mniejszość etniczna jednak istnieje. Do meldunku muszą być dołączone Radosne Protokoły Przesłuchań torturowanych. Talonpoika stwierdził, że żaden człowiek ich tak nie wymyśli, żeby w Szafirowej Kancelarii uwierzyli, że to prawdziwe protokoły. Że niby my, rzekoma mniejszość etniczna, wyrażamy się specyficznie, wiesz, tak jak to ludzie wierzą, że krasnolud to nic tylko: „Hoho, gdzież to w rzyć chędożone piwo”, albo: „Haha, łajdaki zaraz poczują mój toporek”. No właśnie, gdzież ten w rzyć chędożony pergamin... Masz. Masz i pisz. Będziesz miał jedną godzinę wolną od fedrunku na to pisańsko.
- Ale co mam pisać?
Przesłuchiwany I: Hurra! Moje w rzyć chędożone mięśnie wydłużają się w oczach!
Przesłuchiwany II: Hurra! Czuję, że ludzieję!
Komendant: A nie byłeś wcześniej człowiekiem?
Przesłuchiwany II: Byłem! Byłem, ale w błędach tkwiłem! Byłem, ale tego nie czułem!
Komendant: A teraz czujesz?
Przesłuchiwany II: A teraz czuję ból i radość, czyli to, co w każdej chwili swego istnienia winien czuć człowiek! Bo taka jest istota ludzkiego bytu! Bez bólu i radości, bez bolesnych radości i radosnych boleści człowiek nie byłby w pełni człowiekiem!
Komendant: Słucham?
Przesłuchiwany II: Nie byłby w rzyć chędożonym w pełni człowiekiem!
Komendant: Aha.
Przesłuchiwany I: Przykręcaj mocniej śrubę, dzielny komendancie! O Cesarzu! Daj mi polec w twojej służbie! Niech twoi wrogowie-łajdaki poczują mój toporek!
Komendant: A wrogowie nie-łajdaki?
Przesłuchiwany I: Ha, czujnyś, komendancie! Nie ma wrogów Cesarza nie-łajdaków, wszyscy w rzyć chędożeni wrogowie Cesarza są łajdakami!
Komendant: Dobrze... Jak tak dalej pójdzie, dostaniesz się do Rombu!
Przesłuchiwany I: Hurra! W rzyć chędożona chwała wspaniałej woli Cesarza!
Przesłuchiwany I: To znaczy, na wiek nieskończona chwała wspaniałej woli Cesarza!
Komendant: Czyżby były w tobie jeszcze jakieś wątpliwości co do wspaniałości Cesarskiej chwały?
Przesłuchiwany I: Są, albowiem nikczemny ze mnie łajdak! Ale tortura mnie oczyści.
Komendant: A Romb na pewno.
Przesłuchiwany II: Niech żyje Romb!
Przesłuchiwany I: Niech żyje Cesarz!
Przesłuchiwany II: Niech nie żyję w rzyć chędożony ja, a niech żyje Cesarz!
Komendant: Bluźnierstwo! Zdradziłeś się wreszcie! Cesarz pragnie życia każdego ze swoich poddanych, nawet twojego! Dlatego, chociaż jesteś w rzyć chędożonym łajdakiem, a teraz to naprawdę będziesz w rzyć chędożony za pomocą żelaznego, kolczastego i rozgrzanego do czerwoności drąga - to nie masz prawa krzyczeć „niech nie żyję w rzyć chędożony ja!”. Kacie, rozgrzej kolcofiut!
Przesłuchiwany II: Niech żyje Komendant! Niech żyje Ceee...!!!
...
kubolina12310