1.doc

(22 KB) Pobierz

R

ekin w doku nie sprawiał wrażenia potwora. Sto dwadzieścia  centymetrów  długości,  prawdopodobnie  przydenny padlinożerca rafowy. Jednak jego martwe białe oczy zachowały groźny wyraz, a szczęki były naszpikowane ostrymi zębami, dzięki czemu miał wartość dla dwóch mężczyzn o okrwawionych rękach.

Byli to spaleni na brąz, muskularni, flegmatyczni Anglosasi. Jeden trzymał rybę za skrzela, a drugi oprawiał ją nożem. Szare deski pokrywał śluz. Robin spoglądała ponad dziobem, podczas gdy „The Madeleine" zawijała do przystani. Widząc tę rzeź, odwróciła wzrok.

Chwyciłem smycz Spike'a.

Był to ważący czternaście kilo czarno cętkowany buldożek francuski o uszach jak nietoperz i tak płaskiej mordce, że nie mógł pływać. Od szczeniaka unikał wody. Dlatego też obydwoje z Robin obawialiśmy się sześciogodzinnego rejsu z Saipan, ale pies nauczył się stąpać po pokładzie szybciej od nas, dokładnie zlustrował stary jacht z lękowego drewna, a następnie zasnął w miłych promieniach słońca Pacyfiku.

Podczas podróży mieliśmy na względzie głównie jego dobro. Sześć godzin spędzonych w klatce w luku bagażowym podczas lotu z Los Angeles do Honolulu przyprawiło go o wstrząs nerwowy. Czułe przemowy i kawałek mięsa pomogły mu dojść do siebie i w kondominium, gdzie zatrzymaliśmy się na ponad trzydzieści godzin, radził sobie zupełnie dobrze. Potem znów do samolotu, na prawie osiem godzin, żeby dolecieć do Guam, godzina na lotnisku pełnym żołnierzy, marynarzy i urzędników rządowych niższej rangi, a następnie czterdziestominutowy rejs promem do Saipan. Tam, w zatoce, spotkał nas Alwyn Brady i zabrał razem z całym ekwipunkiem w ostatni etap podróży do Aruk.

Brady wprowadził pięciometrową łódź przez cieśninę, omijając rafę koralową. Zawiesił gumowe obijacze, by burta nie porysowała się o nabrzeże. Na głębinie woda miała barwę ciemnoniebieską, a tu, gdzie prześwitywał piasek, srebrzystozieloną. Owa zieleń coś mi przypominała — ten sam odcień

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin