JACEK L. KOMUDA
Wampiry z Odrzykońskiej
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? - czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie...
CYPRIAN KAMIL NORWID - "ZA KULISAMI"
SLD = KGB
Dopisek na plakacie
z wyborów samorządowych
- październik 1998
Denaturat przesączył się już przez chleb. Spłynął cały do butelki, tracąc nieco
koloru; ale nic z ostrego aromatu, a zwłaszcza - mocy. Seta odcharchnął w bok,
nalał do brudnej szklanki, a garbaty Konus szybko wyciągnął koślawe paluchy w
stronę naczynia. Wielki, łysy Glaca uderzył go po ręku i spojrzał gniewnie spod
przymrużonych, bezrzęsych powiek.
- Nie dygaj, małolat - warknął. - Jak będziesz miał odgibane tyle lat, co ja, to
się pierwszy napijesz. Jakbyś tak pod celą zrobił, wydziabaliby ci jagodziankę
dechą z koja na styi.
- Przecie ja nie cwel.
- Bo to raz przecweliłem człowieka? U nas na Rawiczu posyłali w dół za mniejsze
rzeczy. Za to podnieść go po czymś takim nie sposób.
Glaca sięgnął po szklankę. Zrogowaciała skóra pod jego paznokciami
pobłękitniała, podobnie jak białka wytrzeszczonych oczu. Pewnie od denaturatu.
Seta miał nadzieję, że Glaca kiedyś przekręci się przez picie piszczelówki.
Czasami sam miewał to całe, jak to mówiono na zajęciach... delirium tremens...
Wtedy trząsł się i nie poznawał nawet takiego starego wafla jak Seta. Ale
ostatnio żłopali denaturat bez przerwy. Kartki na wódkę dawno się skończyły.
Nawet te fałszywe, skombinowane na mecie u Grubej Berty.
Glaca upił nieco denaturatu. Zaznaczył paznokciem po szkle i podał Secie, a ten,
po kilku łykach - Konusowi. Pili po równo, sprawiedliwie, bez zagrychy. Seta nie
musiał więc zbyt długo czekać, żeby poczuć ożywczą siłę trunku. Już po trzeciej
kolejce świat poweselał. Brudne, ceglane ściany Warszawskiej Kostnicy
Dzielnicowej przy Odrzykońskiej 2, powszechnie zwanej trupiarnią, nabrały
kolorów. Światło słabej, dwudziestopięciowatowej żarówki osłoniętej drucianą
siatką zalśniło tęczowym blaskiem. Seta obejrzał się na uchylone drzwi
prowadzące do chłodni. Za ścianą cicho wył stary, zajeżdżony agregat, bulgotała
woda w rurach. Ostatnio w chłodniach było bardzo mało pacjentów. Kryzys tak
dobrał się ludziom do skóry, że nie mieli siły umierać.
- Kurwa, nawet w chłodni nie trzymamy żadnej laski - powiedział Konus. - Coś
ostatnio nie ma nic do ruchania. A kurwy u nas na Brzeskiej złapały ruską
odmianę syfa. Można je odpytywać tylko z ustnego...
- Tobie, Konus, i szuflada wystarczy - wycharczał Glaca. - Przecież kutasa masz
małego. A na piczkę mówisz: "proszę pani".
- Spoko, większego od tego - Konus sięgnął gdzieś pod stół, a potem szybko
wydobył i rzucił na blat duży członek, pokryty zaschłą krwią. Seta nawet nie
drgnął. Znał głupie maniery Konusa, zresztą sam, nudząc się po nocach, nie raz
wyciągał flaki z brzucha trupów źle zaszytych po sekcji.
- To z szóstej chłodni - mruknął Seta. - Od jednego bejcy, co wpadł pod beteera
na moście Poniatowskiego. Urżnął się jak szpadel i padł na środku jezdni. Widać
go było z daleka, ale że to jechali ruscy, nie nasi, to przejechały się po nim
trzy wozy. Łopatami go do wora zbierali.
- Ale chuja miał niezłego - rzekł Glaca, oglądając członka. - Leć Konus po igły
i nitki. Przyszyjemy ci raz dwa. Żadna ci nie odmówi.
Z ulicy doszedł chrzęst podkutych, żołnierskich butów. Zbliżał się szybko;
wkrótce rozbrzmiał głośno, a potem zaczął cichnąć. Było już dawno po godzinie
milicyjnej, patrole krążyły gęsto po całej Warszawie. Niespodziewanie usłyszeli
stłumione odgłosy wystrzałów. Daleko, gdzieś za placem Narutowicza, koło
Filtrów, a może w pobliżu starego akademika.
- Strzelają, kurwa mać - mruknął Konus. - Wiecie, słyszałem, że dzisiaj były
wiece i demonstracje przy Uniwersytecie. To dlatego psy i ruskie kręcą się po
mieście jak wściekłe. Kurwa, znowu zomowcy ludzi rozpierniczą.
- Koło uniwersytetu? Te, Seta, magister, to twoje strony. Tyś tam kiedyś gibał,
nie?
- Dawno temu. Wypierdolili mnie jeszcze w osiemdziesiątym dziewiątym.
- Chuj w dupę studenciakom - zawyrokował Glaca. - Na cholerę te demonstracje.
Znowu, kurwa, nie będzie wódki.
Seta rozparł się wygodniej na krześle. Denaturat już działał czuł szybki zawrót
głowy.
- Chodźmy obejrzeć pacjentów. Konus, dawaj kutasa!
Mały garbus nie protestował, Seta z członkiem truposza w wyciągniętej ręce
chwiejnym krokiem ruszył do sąsiedniego pomieszczenia. Było tu zimniej niż w
dyżurce. W metalowej ścianie po lewej widniały całe szeregi małych drzwiczek do
chłodni, w których spoczywały martwe ciała.
- Żadnej laski - zamamrotał Glaca. - A wszystkie... prawie prycze zajęte.
Na zewnątrz na ulicy Słupeckiej rozległ się warkot motoru. Coś ciężkiego, chyba
ciężarówka, podjechało pod główne drzwi kostnicy. Seta usłyszał głośny łomot
otwieranej klapy, stukot podkutych butów, gniewne głosy. Potem w drzwi posypały
się uderzenia. Głośno, przenikliwie zabrzęczał dzwonek.
- O cholera - rzucił Seta przez zaciśnięte zęby. Błyskawicznie wsunął mary do
chłodni i zatrzasnął klapę. Potem wbiegł po pochylni na górę. Przebiegł przez
pokój przyjęć, wpadł do korytarzyka prowadzącego do głównych drzwi wejściowych.
Konus pędził za nim.
Niecierpliwy dzwonek odezwał się znowu, więc Seta przekręcił zasuwy, odemknął
ciężką, żelazną furtę i wyjrzał przez próg. Na ulicy było ciemno, tylko czerwone
światełka jarzące się z tyłu paki wydobywały z mroku zarys wielkiego ciężarowego
stara. Plandeka była podwinięta, dokoła stało kilku żołnierzy... I jeszcze
oficer, i jakiś mężczyzna ubrany po cywilnemu. Seta nie widział twarzy. Zresztą
padało, tamten miał kapelusz nasunięty na oczy i postawiony kołnierz płaszcza. W
słabym świetle latarki trzymanej przez jednego z żołnierzy cywil błysnął blachą
legitymacji.
- Służba Bezpieczeństwa. Osiem ciał do kremacji.
Seta spojrzał oszołomiony. Ubek, znaczy się, dlatego w cywilu.
- A zaświadczenie od lekarza jest? - zapytał odruchowo. - I zgoda rodziny...
- Jakiego lekarza, idioto - przerwał cywil. - Masz tu rozkaz od pułkownika
Bednarskiego. - Tu, kurwa, debilu, czytaj - promień latarki padł...
borsukomiks