Agata Bieniek Diabeł Morski Wprowadzili się w czerwcu 2002. Opuszczona i od lat nie używana latarnia morska, którš kupili za miesznie małe pienišdze, wyróżniała się czerwieniš cegieł na tle błękitnego nieba. Na kamiennych stopniach wiodšcych do drzwi wieży można było usmażyć jajko. Powietrze stało nieruchomo, ciężkie goršcem i nasycone barwami słońca. Okoliczne zarola zdawały się jęczeć i prosić o cenne kropelki wody. Każda obecna, a ożywiona istota, dotknięta została męczšcymi skutkami położenia w klimacie umiarkowanym. Piękne zaiste miejsce wypadowe wybrali na lato. Romantyczne niczym w XIX-wiecznych balladach, estetyczne za dnia, mistyczne nocš, o tajemnej aurze zdolnej poruszyć serca wrażliwych dam, a szlachetnych mężów podjudzić do bohaterskiego czynu. Tylko że nikt sporód nowych lokatorów latarni nie był ani wrażliwy, ani tym bardziej bohaterski. Inaczej ich wspólne wakacje nie zakończyłyby się nieprzypadkowš mierciš jednego z nich. Ona - zadbana i ponętna specjalistka od marketingu, na dodatek całkiem błędnie przekonana o dużej wartoci swego sukcesu zawodowego. On - adwokat, wymuskany 50- latek, jakie 10 lat starszy od swej urodziwej żony. W pracy pewny siebie intelektualista, w domu miękki jak poranny pantofel. Pomiędzy nimi jego nastoletnia córka - zapryszczone, grubawe biedactwo o wzroku wcišż skierowanym na swoje mało ciekawe palce u stóp. Typowa rodzina, której los przydzielił dużo pieniędzy i znacznie więcej potencjalnego szczęcia, niż na to zasługiwali. Przyjechali wczesnym popołudniem, po wczeniejszym remoncie piętrowego domu, odgrodzonego jednš potężnš cianš od latarni. Wyładowali stos markowych, specjalnie dobranych mebli z kilku ciężarówek oraz postawili ciężkie walizy na jeszcze nie odrestaurowanej, popękanej powierzchni tarasu. Jej zaletš było to, że w upalne wakacyjne dni chłodziła rozgrzane stopy. Rozlegały się pokrzykiwania tragarzy, a wysoki, męczšcy głos nowej gospodyni z przykrš regularnociš rozcinał powietrze i nieprzyjemnie wrzynał się w uszy. Poganiała męża, zrezygnowanych pracowników i ospałš pasierbicę, która usiłowała skryć się w cieniu bujnych zaroli głogu. Tacy ludzie, jak pani domu - Viola (zgodnie z tym, jak zwracał się do niej mšż) - nie znoszš sprzeciwu i zawsze muszš mieć rację. Viola w dodatku dysponowała broniš w postaci swego apetycznego wyglšdu dowiadczonej, zadbanej 35-latki. Idealnie wypielęgnowana cera, makijaż zgodny z najnowszymi trendami lansowanymi przez debilne kobiece magazyny i długie, pomalowane na czerwono paznokcie z pewnociš wymagały nakładu czasu, uwagi i pieniędzy. Zgrabne, opalone nogi, odziane w buciki na modnym ostatnio cienkim obcasiku, plus rzekomo naturalnie wyglšdajšce bršzowe loki, dopełniały całoci. Istne cacuszko, starannie przyodziane w podkrelajšcš jej smukłe kształty firmowš sukienkę. Z pewnociš natychmiast postara się przeistoczyć malowniczš latarnię w luksusowš twierdzę o marmurowych posadzkach i satynowych zasłonach, które nie wpuszczajš słońca. Aż tu nagle - trach!!! Brzęk szkła i plštanina podnieconych głosów naraz ucicha. Jaki przedmiot, pewnie zbłškany kamień wpada we wnoszone włanie przez tragarzy duże lustro o bogato zdobionej ramie. Masa drobnych igiełek szkła, połyskujšcych niczym bursztyny na tle lazurowego morza, wbija się w czerwone obicie stojšcej w poprzek tarasu sofy. Co za pech! Taki ładny, nowiutki mebel - całkowicie zniszczony, zanim jeszcze ujrzał wnętrze przybudowanego do latarni dwuspadowego domku. Wszyscy obecni, z tragarzami na czele, oniemieli. Ciszę przerwał po chwili nienaturalnie donony skrzek mewy. A może to szum fal morskich, wnikajšcych w wilgotny piasek tak kojšco działał na nerwy? Pierwsza oprzytomniała ta cudowna, błyszczšca od olejku do opalania Violetta. - No co się tak gapicie! - krzyczała na osłupiałych tragarzy - Zaraz mi to sprzštnšć! Płacę wam ciężko zarobione pienišdze, a wy jeszcze przynosicie szkody??? Praca ruszyła więc znowu. Viola co chwila włšczała telefon komórkowy i wydawała swym piskliwym głosikiem władcze polecenia, wysyłane następnie z szybkociš wiatła w głšb bezpiecznego, zaludnionego lšdu. - Co tak stoisz? - Warknęła na pasierbicę - Wno swoje bagaże. Tragarzy wynajęłam tylko na trzy godziny. Smutne dziewczę o dużych, stłamszonych pod zbyt małym podkoszulkiem piersiach i niezgrabnym ciele, posłusznie chwyciło dwie kanciaste walizy i zniknęło wraz z nimi w ciemnym otworze drzwiowym wiodšcym do domu przy latarni. Tymczasem pan domu, przekonany o swej wyższoci prawnik, który jak zawsze wszystko dokładnie słyszał, gapił się teraz z bezmylnym, błogo niewiadomym wyrazem twarzy w spienione morze. Wzrok utkwił w chaotycznym stadzie niewielkich ptaków, kołujšcym ponad wodš. Pomimo 50-tki na karku, doskonale jeszcze widział, zarówno z dalszej, jak i bliższej odległoci. W przeszłoci musiał być uroczym, przystojnym chłopcem, za którym dziewczęta, niczym te ptaki, stadami podšżały w poszukiwaniu wrażeń. Tak więc nowi państwo powoli zajmowali swoje stanowiska, które były im pisane bez względu na miejsce pobytu. Viola mylała, że dyryguje pozostałymi, sama będšc niewybaczalnie lepa, on gapił się i niewiele widział, a zapryszczona nastolatka kursowała pomiędzy nimi jak posłaniec. 2. Myleli zapewne, że kupili sobie raj na ziemi. Co za ironia! - Romantyczne gniazdko dla tego magicznego, trzyosobowego zwišzku o formie różnobocznego trójkšta. Ale każdy z jego wierzchołków bolenie kłuje, wpija się, polaryzuje pozostałe. Najmniejszy błędny ruch może zerwać ten naprędce i niechlujnie zbudowany twór. Latarnia wraz z przyległociami była wprawdzie malownicza, stare drzewa owocowe pokrywały się na wiosnę białym kwieciem, skalne roliny oplatały nadbrzeżne głazy, a radosne słońce pukało rano do okien domu, ale noc potrafiła być przerażajšca. Zwłaszcza gdy nadchodził sztorm, wzmagał się wiatr, a okiennice głucho dudniły w wypalone słońcem mury. wist i skowyt pędzšcego powietrza naruszał wtedy spokój zasłon i firanek, z parapetu spadała kamionkowa donica z ledwo rozwiniętymi, malutkimi kwiatuszkami azalii. Huk ginšł gdzie poród jęków wzburzonego morza. Tak włanie było pewnego dnia w lipcu, kiedy to zło czajšce się wokół tajemniczej latarni po raz pierwszy postanowiło zrobić psikusa losowi. Zanim jednak niebo przysłoniły chmury, dzień zapowiadał się na tradycyjnie słoneczny. Viola opalała się na tarasie, co podczas tych wakacji stało się, szczęliwym zbiegiem okolicznoci, jej ulubionym zajęciem. Miała na sobie czerwone bikini z seksownymi falbankami. Włosy trzymała upięte wysoko - tylko dwa fikune loki zalotnie dyndały w okolicach jej drobnych, zdobionych złotem uszu. Pomimo redniego wieku wcišż posiadała młodzieńczš figurę, zakodowanš przez los w dobroczynnych genach. Niestety nie znajdowała się na publicznej plaży, gdzie jej wdzięki zostałyby zauważone przez rozochoconych, podstarzałych adoratorów lub ich zazdrosne, kršgłe żony. W okolicy latarni nie było przecież nikogo, nawet cholernego, zagubionego turysty. Miejscowi ludzie również z pewnych względów szerokim łukiem omijali to pechowe miejsce. W dali, w półcieniu, na pasiastym leżaku rozłożona była tylko jej pasierbica, która nigdy nie miała i na pewno już mieć nie będzie tak zgrabnej figury jak Viola. Wałeczki tłuszczu widoczne były nawet z daleka na bladym, wstydzšcym się słońca, ciele dziewczyny. Drżšcymi rękoma przeglšdała kolejny numer kobiecego pimidła, regularnie czytywanego przez wyemancypowanš Violę. Na okładkach widziała umiechnięte panienki, których jedynym zmartwieniem był kruszšcy się tusz do rzęs. Głupie, puste blondyny zostały zbyt hojnie obdarowane przez los, choć na to nie zasługiwały. Wiodły próżne, bogate i leniwe życie, zbierajšc pienišdze za co, co nie wymagało z ich strony żadnego wysiłku, czyli za wyglšd. Dziewczyna opalajšca się w cieniu latarni takiej szansy nie otrzymała. A gdyby tak wzišć gwód i namiętnym pocišgnięciem wyżłobić rysy na wizerunku gładkiej cery, poodrywać płaty papieru i pocišć tę nieskazitelnš powierzchnię? A potem wydać z siebie udawany jęk przerażenia, patrzšc na swoje dzieło destrukcji? Gdzie jest teraz twój wystudiowany umiech, ty piękna, pusta dziewczyno z okładki? Zniszczeń nikt nie naprawi, a ty będziesz do końca życia, moje biedactwo, używać drogich pudrów do twarzy i instynktownie chować się do półcienia. W twoich oczach nie zajanieje już pewny siebie, zalotny płomyk. Ciężko ci będzie zarobić na życie, na przykład najpierw studiujšc, potem przechodzšc kolejne etapy wycigu szczurów, w którym niechybnie przegrasz z pierwszš lepszš idiotkš o nieskazitelnej twarzy. Pan domu, niewidoczny z tarasu, prawdopodobnie pracował w swoim gabinecie, gdzie rozstrzygał kwestię obrony jakiego wielokrotnego mordercy. Zabawne, bo dowiadczenie mówi, ze ci wielokrotni zabójcy znacznie rzadziej sš łapani niż "jednorazowcy". Wyszedł na chwilę na zewnštrz, spodnie od garnituru miały sztywno zaprasowane kanty. Prawnicy tak już majš, że wierzš w ukrytš moc i siłę oddziaływania niewygodnych ubrań. Traktujš je jako dowód zawodowego prestiżu, wysokiej pozycji społecznej, a zarazem wyraz szacunku dla klienta. Wszystko zresztš u tych dobrych, pracujšcych w zawodzie, prawników już z dala cuchnie sztucznociš i błazenadš, którš mami się kasiastych klientów. Mężczyzna podszedł do żony i pocałował jš delikatnie w policzek. Z jego strony te drobne czułoci były naiwnie szczere, tymczasem Viola traktowała je jako należny hołd dla jej wypielęgnowanego ciała i rzekomo wysokiej inteligencji. - Zasłony w dużym pokoju sš za jasne. Należy je wymienić - stwierdziła nagle ich pasierbica. - Który pokój uważasz za duży? - spytała Viola ze złoliwych błyskiem w oczach. - Wiesz dobrze, o...
borsukomiks