Kościelny fiskus.doc

(174 KB) Pobierz

 

 

                      Kościelny fiskus

 

Pecunia nin olet (pieniądze nie smierdzą) – powiedzenie to pochodzi od rzymskiego cesarza Wespazjana, który nie czuł (nomen omen) żadnych obiekcji, opodadkowywując publiczne latryny. Także i kosciołowi obojętne było źródło z jakiego czerpał bezpośrednie korzyści. Nie pogardził wcale haraczami ściąganymi z domów publicznych, chociaż tak bardzo brzydził się seksem i piętnował wszystkie jego przejawy. W 1161 roku król Hebryk II zagwarantował Kościołowi podatki płacone przez domy publiczne przez kolejne czterysta lat. Dzięki tej wspaniałomyślnosci monarchy i pracowitości panienek lekkich obyczajów stanął w Londynie niejeden kościół. Z kolei papież Sykstus IV wprowadził w 1471 bezpośredni podatek od prostytutek i wykorzystał go na finansowanie Bazyliki św. Piotra w Rzymie ( m.in. ufundował słynną kaplicę sykstyńską.

 

Nie koniec jednak na tym, bo pomysłowy kler posunął się nawet do obłożenia podatkiem nocy poślubnej. W wielu regionach Europy szczęśliwi nowożeńcy, jeżeli nie chcieli przez pierwsze trzy wspólne spędzone noce po ślubie poprzestć wyłącznie na adoracji Najświętszej Panienki, musieli zapłacic słony okup miejscowemu proboszczowi. Zwyczaj ten stosowano w Polsce jeszcze w XVII wieku.

 

Aż do czasów rewolucji francuskiej w całej Europie duchowieństwo zachowało nabyte w średniowieczu prawo wolności podatkowej. Tzw. immunitet podatkowy (privilegium immunitatis) był przywilejem, który wzbraniał poborcom podatkowym wkraczania na dobra immunizowane.

 

Kościół sam nie płacił podat­ków, wszyscy za to mieli obowiązek płacenia podatków na Kościół, a do najważniejszych należało świętopie­trze i dziesięcina.

Świętopietrze było daniną pła­coną na rzecz papiestwa przez kra­je uznające jego zwierzchnictwo len­ne. Zostało wprowadzone w An­glii w VIII wieku, a następnie

- wraz z postępem chrystianizacji

- w innych krajach katolickich.

W Polsce Mieszko I, przyjmu­jąc chrzest, ofiarował tym samym swoje ziemie Stolicy Apostolskiej, co potwierdza dokument „Dagome iudex". Papież wprawdzie przeka­zał mu je z powrotem w użytkowa­nie jako „ziemię św. Piotra", jed­nak ta „darowizna" wiązała się z płaceniem Rzymowi stosownej da­niny za opiekę Kościoła. Począt­kowo płacili ją tylko władcy, póź­niej obowiązek ten dosięgną! wszystkich poddanych - od XII wieku jako danina od dymu (podymne) i od 1318 r. do 1556 r. w for­mie podatku od każdej głowy (pogłówne).

Najobfitszym i zarazem najpewniejszym źródłem ko­ścielnych dochodów była jednak dziesięcina - stała danina pobieRana przeważnie w naturze. Ten rodzaj kościelnego podatku wykształ­cił się na przełomie III i IV stule­cia (do III w. na utrzymanie kapła­nów wierni składali dobrowolną da­ninę) i początkowo pobierany był bez jakiejkolwiek sankcji kościelnej. Sytuacja oczywiście uległa całkowi­tej zmianie wraz z uzyskaniem przez chrześcijaństwo statusu religii pań­stwowej. Na synodzie w Rzymie papież Damazy I (366-384) naka­zał płacenie dziesięciny pod karą anatemy. W 567 roku drugi synod w Tours wezwał wiernych do płace­nia dziesięciny w celu przejednania gniewu Bożego, czyli zapobieżenia wojnom i klęskom żywiołowym. A synod w Macon w 585 roku uczy­nił z dziesięciny świadczenie obo­wiązujące prawnie i zastrzeżone eks-komuniką. Przedmiotem dziesięci­ny były wszelkie dobra materialne, co dekret Gracjana (ok. 1140/1150) uzasadniał obowiązkiem oka­zywania wdzięczności Bogu za życie, zdrowie i dobytek. Poborcy po­datkowi posuwa­li się nawet do szantażu wo­bec krnąbrnych wiernych, którzy ociągali się z od­daniem Bogu - co boskie... ale na ręce Kościoła. Argumentem miały być sfałszowane „listy Chrystusa", w których grożono katolikom, że je­śli nie będą płacili, to Bóg ześle na nich kary: staną się bezpłodni, do­tknie ich kalectwo lub skrzydlate wę­że pożrą ich żony. W ten sposób da­nina przeznaczona na utrzymanie duchowieństwa została wyniesiona do rangi obłożonej surowymi sank­cjami karnymi „powinności religij­nej wyższego rzędu".

Sprawność kościelnego fiskusa mogłaby wzbudzić podziw i zazdrość każdego ministra finansów. Wszel­kie przestępstwa związane z dzie­sięciną podlegały bowiem sądow­nictwu kościelnemu, a za przetrzy­mywanie, przywłaszczenie, zmniej­szenie lub odmawianie dziesięciny synody legackie, metropolitalne i diecezjalne przewidywały szereg sankcji. Skuteczność współcześnie stosowanych przez urząd skarbo­wy kar jest niczym wobec ówcze­snych konsekwencji nakładanych przez władze kościelne - interdyk-tów, ekskomunik, utraty przywile­jów lub odmowy udzielenia rozgrze­szenia. Nie inaczej było w Polsce, bo i tu na opornych Kościół hojnie rzucał klątwy, a zaprzestał tego pro­cederu dopiero w roku 1750; chy­ba dlatego, że wtedy mało kto się ich już obawiał.

Kościelna dziesięcina została z czasem przejęta przez świeckie sys­temy fiskalne, co bardzo nie spodo­bało się katolickim kapłanom. Nic więc dziwnego, że szybko doszło do konfliktów między tym, co bo­skie, a tym, co cesarskie. W końcu - nikt nie lubi konkurencji. Zanim jednak dziesięcinę zniesio­no - najpierw w XVI wie­ku w krajach objętych reformacją, a na prze­łomie XVIII i XIX wieku, po rewolucji francuskiej i Wiośnie Ludów, także w kra­jach katolickich - kwestia świadczeń finansowych  Ko­ścioła na rzecz pań­stwa stanowiła jed­ną z głównych przy­czyn zatargów pomię­dzy władzą świecką a hierarchią katolic­ką. Kościół bowiem skupiał w swoich rę­kach olbrzymie mająt­ki, od których kler nie płacił żadnych podatków. Dla tego wielu monarchów podejmowa­ło próby (z bardzo różnym skut­kiem) ograniczania jego potęgi. Wreszcie u schyłku XIII wieku Filipowi Pięknemu (1268-1314) udało się obłożyć podatkiem du­chowieństwo we Francji. Skutek był łatwy do przewidzenia. Papież Bonifacy VIII wydał przeciw nie­mu aż trzy bulle. I.na nic się to zdało!

Król w odwecie zabronił urzędnikom papieskim wywozu zło­ta z Francji do Rzymu. Zakaz ten ograniczył znacznie wpływy Stoli­cy Apostolskiej, gdyż Francja by­ła wówczas jednym z jej najwięk­szych płatników.

Jedynym świadczeniem, jakie udało się pozyskać od kościelnych suwerenów na rzecz państwa, by­ło subsidium charitativum, czyli „zasiłek miłosierny". Miało to miejsce w czasach reformacji i by­ło związane z realną groźbą seku­laryzacji kościelnych majątków. Jednak już sama nazwa tego po­datku jest wielce symboliczna; by­ła wyrazem wielkiej łaski okazy­wanej władzy świeckiej przez tę „prawdziwą i upoważnioną" wła­dzę duchowną. Rzecz jasna, wy­miar tej ofiary także był nader sym­boliczny. Jeszcze gorzej było w Pol­sce, gdzie w XV-XVIII wieku. Kościół miaał teoretycznie oboaiazek płacenia subsidium chańtati-vum na rzecz skarbu państwa. Je­go wysokość była zróżnicowana w zależności od dochodów po­szczególnych sług bożych, ale staw­ka podatku była tak niewygórowa­na, że zazwyczaj rezygnowano cał­kowicie z jej płacenia i dochodze­nia płatności.

Nawet chrześcijańscy cesarze rzymscy musieli wydawać akty prawne powstrzymujące pazerność kleru. Od tam­tej pory minęły długie stulecia, a w dzi­siejszej Polsce nie ma mężów stanu go­towych dla dobra społecznego położyć tamę wielebnej chciwości.

Cesarz Julian zwany przez chrześcijan Apostatą (Odszczepieńcem) był wychowy­wany w duchu dominującej od niedawna religii chrześcijańskiej, później wszakże po­wrócił do tradycyjnych wierzeń rzymskich. Edykty wydawane przez tego władcę godzi­ły szczególnie w majątek Kościoła, toteż zy­skał sobie wśród hierarchów śmiertelnych wrogów. Zapewne oni przyczynili się do je­go gwałtownej śmierci w czasie wyprawy wo­jennej do Persji. Władca postanowił bowiem w edykcie z 361 roku, aby wszelkie bu­dynki, przedmioty i posiadłości pogań­skich świątyń zagarnięte przez Kościół zostały zwrócone.

Julian powiedział kiedyś nie bez złośli­wości: „Rozkazaliśmy przejąć wszystkie pie­niądze Kościoła Edessy (...), aby, żyjąc w ubóstwie, zachowywali spokój i nie utra ciii królestwa niebieskiego, w które tak ufa­ją". Przyglądając się dzisiejszym pałacom bi­skupim czy wystawnym plebaniom, przyznać trzeba, że katoliccy kapłani, podobnie jak ich poprzednicy sprzed wieków, niewiele so­bie robią z królestwa niebieskiego. A może warto, żeby wspomnieli na biblijną przypo­wieść o wielbłądzie i uchu igielnym.

W podobnym duchu działał również chrześcijański cesarz Wałentynian, który w lipcu 370 roku, walcząc z plagą zapisów majątków na rzecz Kościoła, zakazał kapła­nom odwiedzania domów wdów i panien, a jakiekolwiek ich zapisy na rzecz para­fii lub kapłanów uznał za nieważne.

Jednak niecny proceder musiał rozwijać się nadal, skoro po dwudziestu latach, w 390 roku, edykt powtórzył arcychrześcijański ce­sarz Teodozjusz Wiełki, zakazując ko­bietom przed przekroczeniem 60. roku życia sprawowania urzędu diakonisy i zapisywania majątku na rzecz kościo­ła bądź duchownych. Postanowienia po­przedników ponowił jeszcze raz jeden z ostatnich cesarzy zachodnio-rzymskich - Majorian, który w swoich edyktach za­kazał przyjmowania przez Kościół darowizn z krzywdą najbliższych krewnych darczyńcy. Należy wspomnieć na zakończenie o jesz­cze jednym edykcie, wydanym przez cesarza

Jana. Około 424 roku poddał on ducho­wieństwo w sprawach cywilnych sądow­nictwu świeckiemu. W Polsce po ponad 1500 latach rzetelne orzecznictwo sądowe w stosunku do osób duchownych ciągle znaj­duje się w sferze marzeń, co „lewicowemu" rządowi zupełnie nie przeszkadza. Jednak­że niedawne wydarzenia, np. w Czerwonce k. Makowa Mazowieckiego, wskazują, że księża sukienka nie gwarantuje już zupeł­nej bezkarności, a parafianie niejednokrot­nie potrafią zastąpić kulejący wymiar spra­wiedliwości.

Oj, przydałaby się w niby-świeckim pań­stwie nad Wisłą realizacja starych rzymskich edyktów odnoszących się do funkcjonariu­szy Kościoła. Te akty prawne dowodzą, że z nadużyciami księży i ich pazernością na doczesne dobra można i należy walczyć. Nie ma to bowiem, o czym zapominają polscy politycy, nic wspólnego z walką z religią i wiarą. 

 

ANNA KALENIK

                               

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                           

Zgłoś jeśli naruszono regulamin