Tytuł oryginału NEVER SAY NEYER.doc

(620 KB) Pobierz

Tytuł oryginału NEVER SAY NEYER

Copyright © 2000 by Jackie Stevens

Projekt graficzny okładki Robert Maciej


Skład i łamanie „KOLONEL"


Rozdział l


 


For the Polish translation Copyright © 2002 by Wydawnictwo ELF

For the Polish edition Copyright © 2002 by Wydawnictwo ELF

ISBN 83-89278-04-9

!>kl K.\KMAGS


JNie, nie możesz mi tego zrobić! - zawołała Kathryn z rozpaczą. - Jeśli mnie do tego zmusisz, nigdy ci tego nie zapomnę! - dodała, zrywając się z krzesła.

Mama chwyciła ją za ramię i przytrzymała.

-               Zaczekaj - poprosiła. - Nie zamierzam cię do niczego
zmuszać. Chciałabym tylko, żebyś przynajmniej spróbowała
mnie zrozumieć.

-               Co tu jest do zrozumienia? - rzuciła z wyrzutem dziew­
czyna. - Pogodziłam się z tym, że rozwiedliście się z tatą, ale
czy moje życie musi się przez to wywrócić do góry nogami?

-               Posłuchaj, przeprowadzka to jeszcze nie koniec świata -
przekonywała córkę pani Porter. - Ludzie zmieniają miejsce
zamieszkania nie tylko z powodu rozwodów. Wyobraź
sobie, że dalej jesteśmy z tatą i on otrzymuje ciekawą
propozycję pracy, na przykład w Kalifornii.


Jackie Stevens


Nigdy nie mów nigdy


 


-           Ale nie jesteście razem i nie przenosimy się do Kalifor­
nii, tylko na drugą stronę Bostonu, do jakiejś podejrzanej
dzielnicy!

-           Teraz trochę przesadziłaś. Nie będziemy mieszkać
w podejrzanej okolicy, a ulica, przy której stoi dom Brendy,
jest miła i bezpieczna. - Mąż Brendy, kuzynki pani Porter,
wyjeżdżał służbowo na dwa lata do Singapuru i zabierał ze
sobą żonę i dzieci. Kathryn z matką miały w tym czasie
zajmować ich dom. - Mieszkają przy niej normalni, przy­
zwoici ludzie. Owszem, miejsce nie jest tak eleganckie jak
Beacon Hill, ale to nie są jakieś slumsy. Jeśli chcesz,
pojedziemy tam w sobotę i sama się przekonasz - za­
proponowała matka. - A przy okazji mogłybyśmy zobaczyć,
jak wygląda tamtejsze liceum.

Kathryn nie miała ochoty oglądać nowego domu, a już zwłaszcza szkoły. Milczała dłuższą chwilę, wpatrując się w swoje dłonie.

- Rodzice Rebeki też się rozwiedli - odezwała się wresz­cie, wciąż dosyć agresywnym tonem - ale tylko ojciec się wyprowadził, a ona z mamą i bratem zostali w starym domu. Rebeca nie musiała zmieniać szkoły tylko dlatego, że jej tata zostawił mamę.

Matka nie odzywała się. Rozwód był dla niej sprawą jeszcze na tyle świeżą, że te słowa mogły ją zaboleć. Kathryn, wiedząc o tym, spojrzała na nią z obawą. Nie dostrzegła jednak na twarzy mamy śladów cierpienia; to, co się na niej malowało, kojarzyło się raczej z determinacją. Dziewczyna uznała więc, że może kontynuować swoją batalię. A miała o co walczyć. Przed chwilą dowiedziała się, że w czasie wakacji przeprowadzi się na peryferie miasta, a od września zacznie chodzić do publicznego


liceum w dzielnicy, w której zamieszkają. Nie potrafiła wyobrazić sobie opuszczenia starego wiktoriańskiego domu na Beacon Hill, gdzie mieszkała od dziecka, i szkoły, do której chodzili wszyscy jej przyjaciele... szkoły, do której chodził Marc O'Neill. Zwłaszcza teraz, kiedy Marc wreszcie zwrócił na nią uwagę i nawet jeśli nie byli jeszcze parą, to wszystko wskazywało na to, że wkrótce będą.

-               Ojciec Rebeki płaci alimenty na nią, jej brata i nawet
na mamę - powiedziała. - Czy tata...

-               Ale ja nie jestem mamą Rebeki - przerwała jej dość
ostro pani Porter. Oparła łokcie na stole i zaczęła pocierać
czoło, jakby starała się skupić i przygotować do kontrataku. -
To wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje -
odezwała się po chwili. - Może się mylę, niewykluczone
jednak, że nawet gdybyśmy się z ojcem nie rozwiedli,
musielibyśmy trochę zmienić nasz styl życia. Twój tata nie
ma posady w banku, nie jest lekarzem, który ma swoich
stałych pacjentów. Jest architektem, bardzo dobrym ar­
chitektem, ale w tym zawodzie wszystko zależy od tego,
czy dostaje się zamówienia, czy nie. Przez lata ojciec był
jednym z najmodniejszych architektów w mieście, lecz
moda się zmienia.

-               Chcesz powiedzieć, że tata nie ma pracy? - spytała
wystraszona dziewczyna.

-              Nie, nie jest chyba aż tak źle - odparła matka. - Ale
z tego, co wiem, nie należy już do najbardziej rozchwyty­
wanych w swoim zawodzie. - Przerwała na chwilę i popa­
trzyła na córkę bardzo poważnie. - Jesteś wystarczająco
dorosła, żeby nie ukrywać przed tobą pewnych rzeczy. Tata
i ja mieliśmy trochę lekkomyślny stosunek do pieniędzy.
Po tym, jak dostał kilka bardzo poważnych zleceń, wydawało


Jackie Stevens

nam się, że tak już będzie zawsze. Kupiliśmy dom w naj­elegantszej dzielnicy Bostonu, zapisaliśmy cię do ekskluzyw­nej prywatnej szkoły, wakacje spędzaliśmy na Martynice albo na Bahamach... zresztą sama wiesz.

Pani Porter, widząc, że w oczach coraz bardziej przera­żonej Kathryn pojawiają się łzy, ujęła jej dłoń.

-              Nie bój się, Kathy, nie grozi nam nędza. Trzeba po
prostu trochę zacisnąć pasa, ale są większe nieszczęścia.

Dla niej jednak nie było większego nieszczęścia niż perspektywa opuszczenia szkoły, do której chodził Marc.

-               l naprawdę musimy sprzedawać ten dom? - spytała
błagalnym głosem.

-               Posłuchaj, od czasu kiedy się urodziłaś, na nasze życie
zarabiał tylko ojciec.

-               Ty zajmowałaś  się mną i domem - przypomniała
Kathryn mamie.

-               Bo taka była moja decyzja - oświadczyła spokojnie pani
Porter. - Twój tata nie zmusił mnie do tego. Więc teraz,
kiedy się rozeszliśmy, nie byłoby uczciwie z mojej strony...

-               Ale to przecież on chciał się rozwieść - nie dawała za
wygraną córka.

-               Nieważne, kto chciał się rozwieść - ciągnęła matka. -
Ten dom należy po połowie do mnie i do twojego ojca.
Żadnego z nas nie stać na to, żeby spłacić drugiego, wiec
wyjście jest tylko jedno: musimy dom sprzedać i podzielić
się pieniędzmi. - Uśmiechnęła się do córki i dodała: - Nie
martw się, domy na Beacon Hill są na tyle w cenie, że za
dwa lata, kiedy Brenda wróci do Stanów, nie będziemy
musiały mieszkać w slumsach. Kupimy sobie jakieś ładne
mieszkanie albo nawet dom.

-               Ale mama Rebeki... - Kathryn rozpaczliwie próbowała


Nigdy nie mów nigdy

jeszcze przekonać matkę do zmiany postanowienia. - Mama Rebeki po rozwodzie...

- Nie jestem mamą Rebeki! - ucięła dalszą dyskusję pani Porter.

l ego wieczoru Kathryn długo nie mogła zasnąć. Po raz pierwszy od trzech miesięcy, kiedy ojciec wyprowadził się z domu, poczuła, że rozwód rodziców dotknął również ją, i to w .najbardziej bolesny dla niej sposób.

Matka j ojciec rozeszli się bez wielkich awantur. Kilka tygodni wcześniej odczuwała napięcie między nimi; wi­działa, że mama chodzi smutna, czasami łapała ją na tym, jak ukradkiem wyciera łzy. a tata rzadko bywał w domu.

Gdy wspólnie przeprowadzili z nią rozmowę, przeżyła szok, lecz wiedziała, że podjęli decyzję i ona jej nie zmieni. Co najmniej połowa rodziców koleżanek i kolegów Kathryn była rozwiedziona i jakoś z tym żyła. Może gdyby nie była wtedy tak zaabsorbowana Markiem, który właśnie zaczynał okazywać jej swoje względy, odczułaby odejście ojca znacz­nie dotkliwiej.

Minione trzy miesiące utwierdziły ją w przekonaniu, że rozwód rodziców nie jest taką straszną tragedią, zwłaszcza że często widywała tatę, co więcej, kiedy się z nim spotykała, miała go tylko dla siebie. Po raz pierwszy odnosiła wrażenie, że jej słucha i zależy mu na kontaktach z nią.

Od dwóch tygodni żyła myślą o zbliżających się waka­cjach, które miała spędzić z ojcem w Europie, na Lazurowym Wybrzeżu. Kiedy tata mówił o tym wyjeździe, w pierwszej chwili nie była zachwycona, przypomniała sobie bowiem


Jackie Stevens


Nigdy nie mów nigdy


 


foldery biur turystycznych, przedstawiające zatłoczone plaże Cannes czy Nicei, a nie przepadała za takimi miejscami.

Dopiero na drugi dzień, kiedy Marc O'Neill powiedział jej, że w tym roku, jak zawsze w lecie, wyjeżdża z rodzicami na południe Francji, gdzie w Cannes stoi zacumowany ich jacht, propozycja ojca wydała się dziewczynie po prostu fantastyczna.

- Tata nastawił się wprawdzie na żeglowanie po Morzu Śródziemnym, ale kilka dni na pewno spędzimy w Cannes -oznajmił chłopak. - Cieszę się, że tam będziesz.

Nie próbując nawet ukryć triumfalnego uśmiechu, spo­jrzała na Ashłey MacKinnon, która od jakiegoś czasu również interesowała się Markiem.

Teraz świat Kathryn się zawalił. Nawet jeśli spotka się z Markiem we Francji - choć wcale nie była pewna, czy do tego dojdzie, bo kto wie, jak chłopak zareaguje na wieść o jej przeprowadzce do biedniejszej dzielnicy i zmianie szkoły - to i tak po wakacjach pewnie straci z nim kontakt. A wtedy zatriumfuje Ashłey.

Dzień dobry - przywitała się Kathryn, otwierając tylne drzwi najnowszego modelu jaguara, należącego do matki przyjaciółki. - Cześć - zwróciła się do Rebeki, siadając obok niej.

Pani Logan, która woziła dziewczęta do szkoły na zmianę z mamą Kathryn i w tym tygodniu przypadała jej kolej, odwróciła się i w samochodzie rozniósł się intensywny zapach jej eleganckich perfum.

- Dzień dobry.

Kathryn, która od jakiegoś czasu nie widziała matki


przyjaciółki, uderzyła zmiana w jej wyglądzie. Pani Logan była bardzo atrakcyjna i jak na kobietę czterdziestokilkulet-nią wyglądała niewykle młodo. Dzisiaj jednak dziewczyna nie dostrzegła na jej twarzy ani jednej zmarszczki, a mogłaby się założyć, że jeszcze przed dwoma tygodniami je widziała. Gdy pani Logan uśmiechnęła się promiennie, ukazując nienaturalnie białe i równe zęby, Kathryn zorientowała się, o co chodzi, zwłaszcza że przypomniała sobie ironiczny uśmiech Rebeki, kiedy ta mówiła o tajemniczym „wyjeź­dzie" swojej mamy. Zmiany w mimice twarzy pani Logan nie pozostawiały wątpliwości, że jej „odnowione" oblicze jest dziełem chirurga plastycznego.

-              No to jedziemy - rzuciła, przekręcając kluczyk w sta­
cyjce. - O dziewiątej jestem umówiona u fryzjera.

Zdziwiona Kathryn spojrzała na jej perfekcyjnie ułożone jasne włosy o popielatym odcieniu, które wyglądały tak, jakby przed chwilą fryzjer skończył nad nimi pracę.

Rebeca skrzywiła się lekko i w milczeniu pokręciła głową.

-              Tyle razy ci mówiłam, że mogłybyśmy chodzić do
szkoły pieszo. To piętnaście minut drogi wolnym krokiem -
zwróciła się do matki.

Ta jednak najwyraźniej jej nie słyszała, bo właśnie zatrzymała się na czerwonym świetle i wykorzystywała tę chwilę, by ocenić we wstecznym lusterku rezultaty działania silikonu, kolagenu czy Bóg wie czego tam jeszcze.

Jej córka znów pokręciła głową, po czym uśmiechnęła ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin