Vera Cowie - Wspomnienie.rtf

(573 KB) Pobierz

Cowie Vera

 

 

Wspomnienie

 

 

Dom pozostał nie zmieniony. Kiedy Ed jechał przez park, dom, wznie-

siony na wzgórzu, nadal górował nad okolicą. Ostre czerwcowe słońce nadawało ciepły odcień różowej cegle, krzewy bukszpanu stały proste i równo przystrzyżone, kwitły róże, tarasy z białego kamienia lniły, gładkie i czyste. Mężczyzna poszedł za dużymi strzałkami, które wskazywały drogę na parking. Dopiero wtedy zobaczył pierwsze zmiany. Tam, gdzie kiedy były zarola i ogród warzywny, teraz rozciągał się szeroki pas asfaltu zajęty przez samochody i autokary. W stajniach miecił się sklep z pamiątkami, w którym sprzedawano upominki ozdobione wizerunkiem domu, i kawiarnia, gdzie można było napić się herbaty czy zjeć lody. Zostawił samochód pod opieką dozorcy w mundurze, który poinformował go:  Przyjęcie odbywa się na trawniku po wschodniej stronie domu, proszę pana. Trzeba okrążyć budynek stajni i pójć na lewo.  Chyba jeszcze pamiętam  umiechnął się Ed. Usłyszał gwar głosów; rzeczywicie pamięć go nie zawiodła. Nie widział jeszcze goci, bo ukrywał ich cisowy żywopłot, o wiele wyższy, niż zapamiętał. Kiedy wyszedł na żwirowaną cieżkę biegnącą wzdłuż trawników, uderzył go nowy widok. Na rodku pięknie ostrzyżonego gazonu wznosił się obszerny biały namiot. Przy jednej ze cian ustawiono białe stoliki i krzesła. Resztę rozległego trawnika zajmował tłum ludzi. Wydawało się, że wszyscy raczej krzyczą niż mówią. Tego dnia, trzydziestego czerwca tysiąc dziewięćset szećdziesiątego szóstego roku, na terenie, na którym niegdy stacjonowali, odbywał się osiemnasty doroczny zjazd Trzysta Czternastej eskadry Dziewięćdziesiątej Siódmej grupy bojowej Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.

D

Ed zatrzymał się przez moment na skraju trawnika; patrzył i słuchał, oswajając się z widokiem. Po chwili podszedł do niego mężczyzna, który od jakiego czasu stał również z dala od tłumu i obserwował ciekawie przybysza.  No, no, no, Człowiek z Żelaza we własnej osobie! Jeżeli to nie jest Ed Hardin, to ja już nie żyję i nie mam zadyszki! Nie widziałem cię wczeniej na żadnym z tych, jak je nazwali, zjazdów. Więc czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? Mężczyzna miał szczupłą twarz, cyniczną minę i ostry głos. Na plastikowej plakietce przypiętej do klapy było napisane: Hervey Leinert. Ed spojrzał na niego.  Jak się masz, Hervey. Nadal wypalasz trzy paczki dziennie?  Mam do wyboru to albo obgryzanie paznokci, a palcami w bandażach nie mógłbym pisać na maszynie. Zgoda, potrzebuję jakiej podpórki psychicznej, ale mimo wszystko jestem w lepszym stanie niż siedzący tam pan na tych włociach. Jak się miewasz, Ed? Nie widzielimy się od wieków. Wymienili ucisk dłoni. Nigdy nie byli przyjaciółmi.  Czym się teraz zajmujesz?  Hervey zapalił następnego papierosa.  Ciągle jestem w służbie.  Tak rzeczywicie. Bull Miller mówił mi na którym zjedzie, że kiedy się na ciebie natknął.  W Sajgonie.  A, racja! On też został w wojsku zresztą kręci się gdzie tutaj i oczywicie, swoim zwyczajem, wszystko organizuje. Z wiekiem stał się jeszcze bardziej uparty. Dlaczego nie spotkalimy cię na żadnym z wczeniejszych zlotów?  To moja pierwsza wizyta w Anglii od czasu powrotu do Stanów w czterdziestym piątym.  No wiesz, skoro uparłe się pozostać w wojsku  Ton Herveya wskazywał wyranie, co o tym myli.  Ja nie przepuciłem żadnej kolejki. Bardzo pouczające imprezy. Ach, jak ten czas zmienia nas wszystkich i to bynajmniej nie na lepsze.  Hervey zrobił szeroki gest, sypiąc popiołem.  Co mylisz o rezydencji?  Jest, jaka była.  Tylko na pozór. Wyobra sobie, że dom przestał być własnocią Luttrellów. Oddali go państwu, a państwo przekazało National Trust; utrzymanie posiadłoci zrobiło się za drogie. Znak, że Stara Anglia powoli się kończy. Jednak rodzina mieszka tam w dalszym ciągu  wiesz, zawsze liczy się wdzięk i uprzejmoć wyższych sfer, i cały ten kram. Lady Sarze nigdy nie brakowało takich cech. Ale przecież ty wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek z nas, prawda?  Hervey umiechał się niewinnie, ale pod wpływem niewzruszonego, twardego spojrzenia Eda uciekł wzrokiem w bok, mrucząc:  Ona tam gdzie jest, w rodku tego cyklonu, w otoczeniu amerykańskich torysów.  Zdaje się, że żółć ci zalewa oczy, Hervey, jak kiedy. Nic się nie zmieniłe. Hervey spojrzał na Eda myląc z zazdrocią, że niektórym wyranie się poszczęciło; to Ed wcale się nie zmienił. Był starszy, tak, ale przecież wszyscy byli

starsi. Przejechał ręką po przerzedzonych włosach, wciągnął brzuch. Człowiek z Żelaza sprawiał wrażenie równie twardego jak dawniej; ani ladu zbędnych okrągłoci, ani ladu siwizny. .akt, miał te kilka lat mniej. Przed dwudziestu laty Hervey Leinert był seniorem w eskadrze: miał na karku pełną trzydziestkę. Ed teraz ma ile? Czterdzieci szeć? Czterdzieci siedem? Nie tak wiele mniej od Herveya, ale różnica w ich wyglądzie biła w oczy, więc mógł uchodzić za znacznie młodszego.  Nie rozpoznasz większoci starej ferajny  powiedział Hervey kwano.  Znać po nich upływ czasu. Za to muszę przyznać, że ty trzymasz czas w ryzach.  Dbam o kondycję.  Nadal pozbywasz się nadmiaru energii przy pomocy kobiet?  spytał Hervey z chytrą miną, ale widząc spojrzenie Eda dorzucił pospiesznie:  No to masz szczęcie. Słuchaj, musisz zobaczyć Gilesa Luttrella. O mało się nie upiekł.  Kiedy się leciało płonącym spitfireem, trudno było liczyć na pomoc.  Luttrell wygląda coraz gorzej. Obserwowałem, jak mu się pogarszało, jak słabł z roku na rok. Jego żonie na pewno nie było łatwo. Ed nie odezwał się.  Większoć kobiet nie wytrzymałaby stałego przebywania z człowiekiem, który wygląda jak kawał plastiku  ciągnął Hervey. Miał nadzieję, że trafił w czułe miejsce.  Sara Luttrell nie przypomina większoci kobiet  odparł Ed.  Nie masz kieliszka  zauważył nagle Hervey.  Nie uwierzysz, ale pijemy szampana dzięki hojnoci naszych gospodarzy. Chod do goci. Na pewno spotkasz mnóstwo osób, których nie rozpoznasz. Ledwie weszli na trawnik, Eda otoczył tłum. Klepano go po plecach, ciskano mu dłoń, zasypywano lawiną pytań, spontanicznych okrzyków i wspomnień. W gorących promieniach czerwcowego słońca grupy ludzi przemieszczały się, formowały i rozsypywały, po czym tworzyły nowe konfiguracje. W powietrzu dwięczał miech, panowała wzajemna życzliwoć. Ed nie widział większoci spotykanych tu ludzi od czasów wojny. Trzy lata tamtego wspólnego życia i bliskiego partnerstwa zarosły chwastami, jak jedyny pozostały pas startowy w Little Heddington. Jadąc tu zatrzymał się na brzegu pola; barak, w którym mieli odprawy przed lotem, zajmowały teraz krowy. W pordzewiałej wieży tkwiły resztki szyb. Przeszedł się do pasa startowego, teraz popękanego i poprzerastanego zielskiem. Pamięć podsunęła mu obraz Latającej .ortecy, kołującej zimnym witem na stanowisko, i siebie samego, jak w skórzanej kurtce lotniczej, zmarznięty, popija gorącą kawę i marzy, by znaleć się przy Sarze. Samoloty sunęły przed nim jak procesja duchów, by ustawić się w szyku: High Roller, Busted .lush, California Girl przeminęły wszystkie, jak przeminęli ci, którzy siedzieli za ich sterami. Jednak wielu z nich ocalało. Ocalała też pamięć tamtych dni; pamięć czasu wypełnionego gorączkowym życiem, które przecież mogło się skończyć w każ

dej chwili. I dlatego ci, co przetrwali, ciągali tutaj, by przeżyć to znów bodaj przez moment; lecieli czarterowymi samolotami, jechali flotyllą autobusów. Teraz mieli już żony i gromadki dzieci oraz długi hipoteczne rozłożone na trzydzieci lat, i do nich musieli wracać. Tego popołudnia zebrało się ich tu co najmniej trzystu. Stanowili żywe wiadectwo, że tamte dni nie zatarły się w pamięci ludzkiej. W tłumie można było znaleć nie tylko pozostałych przy życiu członków eskadry. Były także ich żony  niektóre z nich to panny młode z wojennych lubów. Ed rozpoznał pana Sargenta, byłego zawiadowcę stacji w Little Heddington, żwawego i rzekiego mimo ukończonej osiemdziesiątki; właciciela gospody Luttrell Arms; kierowniczkę poczty, panią Armstrong; pana Barforda, pastora z St Giles; wreszcie wielu ludzi z miasteczka. Wszyscy oni również go poznali. Stary sir George Luttrell umarł w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym dziewiątym roku, powiedział mu o tym Bull Miller, kiedy spotkali się w Sajgonie. Wszyscy, co przeżyli, wracali, żeby uczcić dawne czasy, wskrzesić przeszłoć, przypomnieć smak pełnego lęku, a zarazem gorączkowego szczęcia i poczucia koleżeństwa. Wspomnienia Eda z tamtych czasów były najintensywniejsze i najjaskrawsze ze wszystkich. A choć nigdy tu potem nie wrócił, przeżywał je na nowo raz za razem, odtwarzając w pamięci jak stary film: wspomnienia ludzi i wydarzeń, słów i uczuć. Był to szczytowy okres jego życia. Od tamtej pory droga wiodła już wyłącznie w dół. Tak więc rozmawiał, umiechał się i wymieniał uciski dłoni; przedstawiano go żonom i dzieciom, opowiadano chaotycznie dzieje minionych lat. Jednak cały czas, gdy tak krążył w tłumie przechodząc od grupy do grupy, jego wzrok omiatał pole widzenia niczym radar, aż w końcu odnalazł to, czego szukał. Stała przed namiotem, w centrum ożywionej grupki ludzi, którzy miali się i mówili wszyscy na raz. Ona umiechała się tylko lekko i słuchała, z głową lekko przechyloną w bok znajomym gestem. Miała na sobie miękką i powiewną sukienkę w niewyrany wzór o przygaszonych kolorach, z falbanką przy głębokim wycięciu i rękawach, z szeroką spódnicą. W podmuchach lekkiego wiatru cienka tkanina przylegała do ciała. Kiedy na nią spojrzał, wróciło dawne uczucie  zupełnie jakby co się w nim osunęło i wpadło w pustkę, tamując dech w piersi.  Tego się nie kupi, z tym trzeba się urodzić  powiedział Hervey Leinert materializując się przy jego boku jak złoliwy gnom; przyglądał się uważnie Edowi, zajętemu obserwacją pani domu.  Potrzeba na to kilku wieków bardzo starannego pielęgnowania rasy, choć i wtedy nie można być do końca pewnym wyników. Wiadomo, że sir Giles Luttrell spędza pół życia w szpitalach, ale widząc, do jakiego skarbu wraca za każdym razem, można mu niemal zazdrocić. Nie mów tylko, że nie mam racji.  To ty się zajmujesz słowami, Hervey. Hervey odszedł kilka kroków, ale nie za daleko. Chciał być wiadkiem tego spotkania. Ed wpatrywał się w Sarę, jakby od tego miało zależeć jego życie. Nie mogła chyba nie wyczuć siły tego wzroku. W następnej chwili Hervey zobaczył, jak

lekki podmuch wiatru rozrzuca włosy Sary Luttrell zwiewając je na oczy; jak ona podnosi rękę, żeby je odgarnąć i obraca się przy tym lekko, wykorzystując kierunek wiatru; dokładnie w tym momencie spojrzała prosto w oczy Eda Hardina. Hervey spoglądał to na jedno, to na drugie: wpatrywali się w siebie, jakby zostało im ostatnie szećdziesiąt sekund przed pogrążeniem się w wieczną ciemnoć. Chryste!  pomylał. Można by przerzucić to spojrzenie przez strumień i przejć po nim jak po kładce! Tych dwoje przeniosło się gdzie  może do przeszłoci? Dokądkolwiek się udali, miejsca było tam doć jedynie dla nich. I cokolwiek sobie powiedzieli  chociaż nie odezwali się do siebie ani słowem, porozumienie między nimi było doskonale wyczuwalne  na pewno była to dobra wiadomoć. Do Eda podszedł z tyłu Bull Miller. Klepnął go w ramię, co tam powiedział, zagrzmiał po swojemu salwą miechu i ucisnął mu dłoń, przez co oderwał go od Sary Luttrell. Ed popatrzył na niego pustym wzrokiem, ale zaraz, na oczach Herveya, pozbierał się i opanował. Odwrócił się do swojego dawnego zwierzchnika, jakby włączył automatycznego pilota, nadal skupiając całą uwagę na osobie Sary. Ona również stała przez chwilę jak oniemiała, a potem odwróciła się znów i popatrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem, z przylepionym do ust uprzejmym umiechem. Kulminacja dramatu w Luttrell Park, pomylał Hervey cynicznie. Bohaterowie zostali miertelnie ranni. A teraz co? Ciąg dalszy w następnym numerze Właciwie co Ed tu robi, dlaczego wrócił? Żeby dostać więcej? A może chciał złożyć wieniec na grobie miłocialbo wyrazy szacunku? Czego pragnie  poza Sarą Luttrell? Czy przywiódł go tu instynkt, czy drzemiąca, a niewygasła nadzieja? Albo trop, który tutaj się kończy? Bo niewątpliwie kryje się za tym co więcej, mylał Hervey, absolutnie pewien, że ma rację i gotów oddać wszystko, żeby się dowiedzieć, co to takiego. Spojrzał znów na Eda, nadal rozmawiającego z Bullem Millerem; i na Sarę Luttrell, odwróconą do niego plecami. Pilnował ich przez resztę popołudnia; żadne z nich ani na chwilę nie straciło z oczu drugiego. Nie zamienili ze sobą ani słowa, nie przebywali nawet przez moment w tej samej grupie. Poruszali się wród tłumu pozornie zupełnie przypadkowo; w rzeczywistoci krążyli wokół siebie, wędrując, zdawałoby się, bezcelowo od grupy do grupy. Umiechali się, gawędzili, ale wiadomi tylko siebie, czekali wyłącznie na sposobnoć zbliżenia. Widział, jak Eda przedstawiono Gilesowi Luttrellowi. Nic nie wiadczyło o tym, by Luttrell wiedział, że Ed Hardin jest dawnym kochankiem jego żony. Hervey pochwycił spojrzenie Eda, na widok którego Sara pochyliła się troskliwie nad mężem; nie patrzyła w kierunku Eda, ale była go wiadoma całą sobą, po koniuszki włosów na głowie. Miłosiernym zrządzeniem losu, Gilesa Luttrella, człowieka ciężko chorego, absorbował wyłącznie własny ból. Gdyby rozejrzał się uważnie, ujrzałby co, co przyprawiłoby go o gorsze cierpienie. Hervey był tak skupiony na rozważaniu powodów, przyczyn i motywów zaistniałej sytuacji, że stracił z oczu Eda. Przebiegł wzrokiem przerzedzający się tłum; impreza zamie

rała, gocie wychodzili, jakby przytłoczeni nadmiarem wspomnień. Hervey zajrzał do namiotu i obszedł wszystkie trawniki: ani ladu Eda. Nadchodził czas pożegnania. Autobus Herveya zapełniał się ludmi. Sara Luttrell żegnała odjeżdżających goci. ciskając rękę gospodyni, Hervey przyjrzał się jej uważnie. Zauważył, że jest nieobecna duchem. Była nadal uprzejma, nadal serdeczna, ale to wiadczyło jedynie o dobrym wychowaniu i nienagannych manierach. Jej myli odbiegły daleko od tych machinalnych czynnoci. Jak przystało na dobrą panią domu, poczekała, aż zapełni się ostatni autobus, a potem machała na pożegnanie stojąc na brzegu podjazdu. Trawnik za jej plecami usiany był stolikami, na których piętrzyły się brudne talerze i szklanki, oraz porozstawianymi w nieładzie krzesłami; kelnerzy czekali niecierpliwie na chwilę, kiedy będą mogli sprzątnąć i sobie pójć. Hervey patrzył za siebie, dopóki autobus nie pokonał zakrętu alei, a wtedy stracił Sarę z oczu.

 

to klepnął Eda po plecach, wymówił jego imię, wziął go za rękę. Ed

musiał oderwać się od Sary i wrócić do rzeczywistoci. Obok stał jego dawny zwierzchnik, generał brygady Otis Bull Miller. Wyglądał dokładnie tak, jak go opisał Hervey Leinert, może tylko miał bardziej przerzedzoną czuprynę.  Ed, ty stary draniu! Dużo czasu ci zajęło dotarcie na jeden z naszych zjazdów!  Miller, widząc, jak Ed wpatruje się w Sarę Luttrell, trącił go łokciem i mrugnął otwarcie.  Widzę, że wciąż latasz za spódniczkami, jak tutaj mówią. A ona jest nadal piekielnie atrakcyjną kobietą. Dziewczyny zawsze cię oblegały, Ed. Jak to się stało, że do tej pory nie jeste żonaty?  Byłem żonaty kiedy.  Każdy ma prawo do jednej pomyłki. Ja mam na swoim koncie dwie. Do trzech razy sztuka, a potem pas. Ŕ propos zaobrączkowanych, poznałe już sir Gilesa?  Nie. -W takim razie musisz to nadrobić. Kapitalny facet. Zresztą przyjaniłe się chyba z jego ojcem, o ile dobrze pamiętam?  Grywalimy razem w szachy.  Wobec tego chodmy. Miller zaprowadził Eda do miejsca, gdzie Giles Luttrell królował na wózku inwalidzkim, stanowiąc orodek sporej grupy, przez którą generał utorował sobie energicznie drogę.  Sir Gilesie  zagrzmiał jowialnie.  Wróciła do nas dzisiaj zabłąkana owieczka. Ten facet odwiedził Luttrell Park pierwszy raz od dnia, w którym go opucił.

K

Pułkownik wtedy kapitan Ed Hardin. Ed, to jest sir Giles Luttrell, gospodarz naszych zjazdów. Giles Luttrell posłał Edowi ostre, przenikliwe spojrzenie, a potem umiechnął się i wyciągnął rękę.  Hardin, Hardin  zastanawiał się głono.  Ale przecież ja pana znam! Pan musi być tym Edem, który grywał w szachy z moim ojcem.  Owszem, tak  przyznał Ed ostrożnie.  Miło wreszcie pana poznać. Ojciec pisał do mnie o panu, naprawdę. Sara również; dostarczał im pan różnych dóbr życiowych akurat wtedy, kiedy bardzo ich brakowało. Ojciec utrzymywał, że gra pan w sposób zręczny i przemylany, ale przejawia skłonnoć raczej do ataku niż do obrony.  Ma pan dobrą pamięć  skomentował Ed spokojnie.  To mniej więcej wszystko, co mam  odparł Giles Luttrell pogodnie.  Reszta mojej osoby trzyma się dzięki katgutowi i drutom. Witał się pan już z Sarą? Będzie zachwycona widząc pana po tak długim czasie. Wiem wszystko o panu i o załodze jak się nazywał pana samolot? California Girl? Czuję, że pana znam, choć długo nam przyszło czekać na osobisty kontakt.  Nie byłem w Anglii od czterdziestego piątego, kiedy z niej wyjechałem.  To zobaczy pan wiele zmian.  Już widziałem, zwłaszcza w Londynie.  A, nasze miasto stu uciech.  Włanie, podobno. Gawędzili sobie w otoczeniu przyjaznych, sympatycznych ludzi, aż w pewnej chwili Ed dojrzał, że wieża, różowa tkanka przeszczepu na uformowanej od nowa twarzy przybiera szary odcień. Nikt inny tego nie zauważył, ale dla Eda stało się oczywiste, że siedzący przed nim człowiek cierpi. Instynktownie rozejrzał się ponad głowami ludzi, szukając oczami Sary. Zauważył, że jest wpatrzona w niego. Zrozumiała natychmiast jego spojrzenie. W jednej chwili opuciła grupę, z którą stała, rzuciła parę słów na pożegnanie i ruszyła w stronę męża. Wystarczył jeden rzut oka na jego twarz, żeby bez popiechu czy paniki, w całkowicie naturalny sposób wyłuskała go z otaczającej grupy i poprowadziła wózek w kierunku domu. Tam służący zajął miejsce Sary przy wózku, gdy tymczasem ona poszła przodem, znikając w drzwiach. Bull Miller odwrócił się do Eda.  Ten człowiek jest autentycznie chory  stwierdził.  Bóg raczy wiedzieć, jak on to znosi, a jednak jako daje sobie radę. Spalił się prawie na grzankę, mówię ci. Nie było cię tu, kiedy się rozbił, co? Pojęcia nie mam, jak on to wytrzymuje. Nie umiałbym policzyć, ile miał operacji. A jednak nigdy się nie skarży i zawsze ma pogodną minę. Lady Sara również. To ona wszystko organizuje, jak się pewnie domylasz. On nie może jej nawet pomóc, serce mu na to nie pozwala. Operacje tak je osłabiły, że nie wolno mu robić żadnych wysiłków. Od lat przyglądam się, jak choroba opanowuje go coraz bardziej; w tym roku wygląda gorzej

niż kiedykolwiek przedtem  Miller westchnął.  Niedobrze. To wspaniały facet. Przez te wszystkie lata stalimy się dobrymi przyjaciółmi. Pasjonuje się naszą eskadrą i naprawdę cieszą go te zjazdy. Bardzo liczy się dla niego fakt, że Luttrell Park jest ważny także dla nas.  wietnie to rozumiem  powiedział Ed spokojnie.  Do kolacji będzie wieży i wesół jak szczygieł. A wiesz, że ja zawsze zostaję tu na noc? Zrobił się z tego rodzaj dorocznych obchodów. Moja pani chwali się potem przed resztą żon, opowiadając o swojej przyjani z sir Gilesem i lady Sarą Luttrell. Wiesz, jakie są kobiety. Umiechnął się porozumiewawczo do Eda, ale nie było w tym złoliwoci.

Impreza przeciągnęła się do pónego popołudnia. Koło szóstej większoć osób zaczęła się zbierać do odjazdu  żeby pobawić się gdzie, uczcić spotkanie, przegadać pół nocy wspominając dawne czasy. Ed widział Herveya Leinerta kręcącego się w pobliżu, ale zadbał o to, żeby go zgubić. Kiedy kelnerzy zaczęli uprzątać resztki przyjęcia, udało mu się przemknąć za namiot i odnaleć swoje ulubione miejsce w parku: jezioro. Wyglądało zupełnie jak wtedy. Można by pomyleć, że czas cofnął się o dwadziecia lat. Brzegi łączył, jak niegdy, palladiański mostek; wierzby zwieszały, jak niegdy, swoje gałązki, łabędzie i kaczki nadal pływały po wodzie. Jedynie pawilon w stylu greckiej wiątyni był zamknięty. Zajrzał przez okno. Wewnątrz zobaczył poskładane leżaki i co, co wyglądało na kamizelki ratunkowe. Zapewne teraz, pomylał, kiedy przewijają się tu hordy turystów, muszą je trzymać na wypadek, gdyby kto wpadł do jeziora. Usiadł na najwyższym, nagrzanym słońcem schodku pawilonu, kontemplując widok. Nic się tu nie zmieniło. .alista linia wzgórz Cotswold, pasące się krowy, zielonepola,niewielkiefarmy,miasteczka,spiczastewieżekociołów.Tchnącyspokojem pejzaż, taki sam od tysiąca lat, nie tylko od dwudziestu. Wydawało mu się, że zaledwie wczoraj latał nad nim z regularnocią zegarowego wahadła, rozmylając za każdym startem, czy dane mu będzie wrócić, by znów to wszystko zobaczyć. Odchylił się do tyłu i oparł o nagrzaną marmurową cianę pawilonu. Powróciły wspomnienia. Jesienne i zimowe słotne dni; piknikowy kosz z jedzeniem; whisky z zapasów, dywan na podłodze, kojący dwięk deszczu siekącego powierzchnię jeziora  i oni, ich dwoje, głuchych na wszystko, zapamiętałych w sobie. Dwadziecia siedem, pomylał. Miałem dwadziecia siedem lat. A ona dwadziecia trzy. Zupełnie jakby wróciła ta scena, tak często odgrywana, że nadal znał swoją rolę  perfekcyjnie, łącznie ze stanem nerwowego podekscytowania, rozedrganej gotowoci na myl, że za chwilę ona tu przyjdzie, żeby się z nim spotkać. Nic się nie zmieniło. Nawet on sam. Zobaczyła go siedzącego na schodku, kiedy wyszła zza szczytu pagórka. Trawa była gęsta, tłumiła odgłos kroków; więc nie słyszał, jak nadchodzi, zwłaszcza żepogrążonybyłgłębokow mylach,wpatrzonyw pejzażzajeziorem,jakbyszukał

tam niewiadomych odpowiedzi. Zanim podeszła, przystanęła, żeby na niego spojrzeć, nareszcie bez przeszkód, co chciała zrobić przez całe popołudnie, na człowieka, bez którego musiała żyć, ale którego nigdy nie zapomniała; tego obcego, o którym wiedziała wszystko. Niewiarygodne, jak mało się zmienił. Był nadal Edem, chociaż dwadziecia lat póniej. Wysoki, potężnie zbudowany  przypomniała sobie kształt szerokich ramion pod dłońmi. Nie wydawał się ani trochę masywniejszy, niż pamiętała; włosy miał nadal bujne, jednolicie czarne, lekko kędzierzawe. Twarz może trochę szczuplejsza, ostrzejsza, jakby zamknięta; w kącikach ust widniały cierpkie linie, których nie narysował miech. Był mocno opalony, jakby przyjechał prosto z gorącego klimatu  z Kalifornii? Siedział w słońcu, pochylony lekko do przodu, z rękoma splecionymi luno między kolanami, patrząc na drugą stronę jeziora. Wiedziała, gdzie błądzi mylami. Jej myli były tam również, przez całe popołudnie. Podniosła oczy, by spojrzeć mu w twarz i zobaczyła, że Ed też na nią patrzy. Nie spuszczając z niego wzroku, potrząsnęła głową bez słowa. Podniósł się i stali teraz naprzeciwko, wpatrzeni w siebie, w absolutnej ciszy. Milczenie przeciągało się, otaczając ich niewidoczną siecią jednoczesnego rozpoznania i pamięci, więżąc ich bezpowrotnie. Czuła mocne uderzenia serca  w szyi, na wargach, w czubkach palców. Była go wiadoma każdym nerwem  cudowna męka, której nie zapomniała. Widziała zielone cętki w orzechowych oczach, które wpatrywały się w nią wabiąc nieodparcie, i złociste koniuszki rzęs.  Jak się masz, Saro. Dawno się nie widzielimy  przemówił. Zobaczył, jak piękne, wyraziste oczy napełniają się łzami, jak cała zaczyna drżeć. Zamrugała, rozpraszając łzy. Blada twarz janiała blaskiem. Ujął jej ręce w swoje; cisnęła je mocno. Błądziła wzrokiem po jego twarzy, jakby szukała jakich znaków, potem wróciła do oczu, a wyczytawszy w nich to, co chciała wiedzieć, wydała westchnienie tak lekkie, że ledwie słyszalne, i przylgnęła do niego cała. Uwolniła ręce, by unieć je i otoczyć go ramionami, dopasować się jak najcilej. Trzymała go z całej siły, napięta, drżąca, i zaraz przylgnęła twarzą do piersi. Jemu serce waliło równie mocno, drżał tak samo jak ona. Przytulił policzek do jej włosów i westchnął głęboko, jak gdyby zbyt długo wstrzymywał oddech.  Jeste naprawdę, Ed? To nie jest sen? Nie obudzę się za chwilę?  szepnęła.  Nie. Jestem tu naprawdę. Cała reszta może być nierzeczywista, ale ja jestem  mówił ochrypłym głosem.  Wiesz, czekałam i wyglądałam cię tyle razy Co roku mylałam: może to będzie tym razem? A kiedy było po wszystkim, mylałam: może w przyszłym roku?  Odjechałemtakdaleko,jaksiędało.Dopierotamodkryłem,żezabrałemwszystko ze sobą. Dlatego ostatecznie wróciłem. Nie byłem w stanie dłużej uciekać.  Tak się cieszę.  Ja też.  W jego głosie był ukryty żar.  Kiedy zobaczyłam cię tak blisko mnie, mylałam, że mam halucynacje. Tak długo karmiłam się nadzieją. Powtarzałam sobie nieraz, że nie masz żadnego

powodu, żeby wracać, że w przeciwieństwie do innych nie zabrałe z sobą szczęliwych wspomnień, które by się wiązały z Luttrell Park.  Nie masz racji. Nie przywiodły mnie tutaj złe wspomnienia, Saro, ale włanie dobre. Tak wiele ich mam Gdyby tak nie było, to czemu, twoim zdaniem, uciekałbym przez te wszystkie lata?  Żeby być jak najdalej ode mnie?  Szukałem drugiej takiej jak ty. I wróciłem dopiero wtedy, kiedy się przekonałem, że nikogo takiego nie ma.  Ale ja cię tak bardzo zraniłam.  To prawda. Jednak wiem, że nie chciała tego zrobić.  Byłam mu potrzebna, Ed. Potrzebna do przeżycia. Twoja umiejętnoć przeżyciajestnaturalnymdarem.PrzeżyłeSchweinfurtzapierwszymi drugimrazem,przeżyłe Regensburg, Berlin, Holandię Wiedziałam, że przeżyjesz rozstanie ze mną. Poruszyła się i zrobiła krok do tyłu, żeby na niego spojrzeć. Pozwolił jej na to, ale nie pucił jej rąk. Powiedział spokojnie:  Nie było dnia w ciągu tych dwudziestu lat, żebym nie pomylał o tobie.  Ja też nie opuciłam żadnego. Jego oczy przesunęły się po niej jak palce lepca, dotykając, pieszcząc, czując.  Wyglądasz zupełnie tak jak dawniej. To niewiarygodne.  Jestem starsza.  Ale ci z tym do twarzy.  Kiedy mi powiedziałe, żebym nigdy nie są sądziła z pozorów.  Kiedy mówiłem ci wiele rzeczy zresztą skąd wiesz, że cię osądzam?  Bo inaczej czemu by wracał?  Żeby cię zobaczyć.  Po tych wszystkich latach?  Zwłaszcza po tych wszystkich latach.  Czy to znaczy, że mi wybaczyłe?  Już bardzo dawno temu. Kiedy zrozumiałem, co zrobiła i dlaczego, nie było nic do wybaczania. Zrobiła to, co musiała, Saro, a nie to, co chciała. Nie mogła postąpić inaczej. Zrozumienie zabrało mi trochę czasu, ale w końcu do tego doszedłem. Bóg wiadkiem, że doć rozmylałem.  I ja też mylałam o tobie. Umiechnęli się do siebie, rozlunieni, swobodniejsi; bariery znikły, lata przestały się liczyć.  Jak dobrze znów cię widzieć  powiedziała miękko.  Och, gdyby tylko wiedział  Wiem.  Tak, jestem pewna, że wiesz. Rozejrzała się, i pociągnęła go w stronę pawilonu. Usiadła na schodku i skłoniła, by usiadł obok. Odwróciła się tak, żeby móc go widzieć. Słońce oblewało ją blaskiem, rysując jej sylwetkę na tle wiatła.

Czas był dla ciebie łaskawy, Saro  powiedział Ed z nutą podziwu w głosie.  Nawet cię nie musnął. A jak wyglądało twoje życie? Wzruszyła ramionami, jakby chciała strząsnąć z nich te dwadziecia lat. Jej ton był lekki, naturalny.  Trochę dobrze, trochę le; zwyczajnie. A co z tobą?  Jak sama powiedziała, przeżyłem  mówił poważnie, ale orzechowe oczy umiechały się do niej.  Prawie mnie wykończyła. Wiesz, nigdy nie sądziłem, że naprawdę to zrobisz. Zawsze wiedziałem, że stać cię na to, ale nie przypuszczałem, że do tego dojdzie  Teraz on z kolei wzruszył ramionami.  Potrzebowałem trochę czasu, żeby się z tym uporać. Przede wszystkim musiałem dorosnąć. Patrzyła na niego z mimowolną aprobatą, umiech krył w sobie tęsknotę.  Dorosłe po prostu wspaniale  powiedziała cicho.  Na początku było inaczej. Kiedy mnie zostawiła, czułem się zdruzgotany. Przeżyłem piekło próbując się pozbierać. Czułem, że do niczego się nie nadaję. Musiałem dorosnąć i dojrzeć. Przekonałem się bolenie na własnej skórze, że kiedy wszystko przychodzi zawsze łatwo, tym ciężej przeżywa się porażkę. Nigdy nie miałem problemów z kobietami; przestałem je traktować z nabożnym podziwem w wieku czternastu lat. Ty odegrała się za nie z nawiązką. Posunąłem się do tego, że polubiłem kobietę, która w moim pojęciu była do ciebie podobna. Oczywicie w niczym cię nie przypominała, w dodatku miała mi za złe ciągłe porównania. Chciała być kochana dla siebie samej. Nie potrafiłem jej tego dać, więc porzuciła mnie dla kogo, kto potrafił. Spędziłem lata szukając kogo takiego jak ty, Saro. I dopiero kiedy zdałem sobie ostatecznie sprawę, że nikt taki nie istnieje  że jeste jedyna, niepowtarzalna i nieosiągalna, więc nie ma co się oszukiwać i lepiej zaakceptować ten fakt  dopiero wtedy poczułem, że potrafię tu wrócić. Chciałem się przekonać, czy zdołam pozbyć się obsesji na twój temat. Mylałem sobie: przecież to dawne czasy, dawne miejsca, dawne twarze Kto powiedział mi dzisiejszego popołudnia, że czas wszystkich nas zmienia. Nie przeszło mi ani na chwilę przez myl, że ty pozostaniesz nie zmieniona. Nie spuszczała oczu z jego twarzy przez cały czas, kiedy mówił. Słuchała z niesłabnącą uwagą, tylko ręce zaciskały się na jego dłoniach. Umiechnął się do niej.  Jeli nie pozostało ci nic prócz wspomnień, sięganie w głąb pamięci jest najsmutniejszą rzeczą pod słońcem  powiedział.  Kiedy walczyłem w Korei, nasza baza znajdowała się nad rzeką, a mój namiot stał na brzegu, powyżej tamy. Nieraz leżałem w łóżku słuchając, jak deszcz siecze powierzchnię wody i mylałem o nas, o tym miejscu nad jeziorem. Zastanawiałem się, jak ono teraz wygląda. Potrafiłem wstać i napisać do ciebie długi list, mówiąc ci, co czuję, a kiedy rano deszcz ustawał i wychodziło słońce, darłem mój list i wrzucałem strzępy do rzeki.  Umiechnął się smutno.  Były chwile, kiedy mylałem, że zdołałem cię z siebie wyrzucić, że wszystko skończone i jestem wolnym człowiekiem. Ale wystar

czyło, żebym zobaczył kobietę podobną do ciebie, a natychmiast wracałem na starą cieżkę. Nie mam pojęcia, dlaczego to musiała być akurat ty i skąd ta niemożnoć uwolnienia się od ciebie. Może dlatego, że z tobą wszystko stawało się o tyle głębsze, o tyle bardziej satysfakcjonujące, takie takie wiadome, w stopniu, jakiego nigdy przedtem nie dowiadczyłem. Popatrzył w przejrzyste oczy, lniące od niewypłakanych łez.  Nie przyszedłem tu po to, Saro, żeby brutalnie wtargnąć w twoje życie. Zrobiłem to, ponieważ musiałem się przekonać, czy potrafię uporać się z moim własnym życiem. Mylałem, że niezależnie od tego, jaka jeste teraz, czy zmieniła się na dobre czy na złe, czy została taka sama  nadszedł czas, żeby stawić temu czoło i pogodzić się z tym, że należysz do przeszłoci.  Urwał, po czym dodał z przekonaniem:  I to był błąd. Na miłoć Boską, dlaczego nie wróciłem wczeniej? Dlaczego?  Może tak powinno było się zdarzyć  odparła łagodnie.  Może teraz dopiero nadszedł właciwy czas dla nas obojga. Spojrzał na nią, jakby próbował zrozumieć, o co jej chodzi, ale Sara powiedziała tylko:  Jeste tutaj, Ed, to najważniejsze. Tymczasem musi nam to wystarczyć. Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę, że wróciłe, że mogę cię widzieć. Wydaje mi się  dodała z lekkim wahaniem  że myląc nieustannie o sobie oboje sądzilimy, że to drugie zdążyło zapomnieć. Zatonęli w sobie wzrokiem, a oczy zaszły im mgłą, kiedy Ed dotknął ustami jej ust. Przez chwilę trwali tak w bezruchu, a potem nagle znaleli się w swoich objęciach. Pocałunek porwał ich i opanował. Całowali się rozpaczliwie, namiętnie, zachłannie, jakby nie mogli się rozłączyć. Długie lata samotnoci rozwiały się jak mgła. Znajome uczucia i reakcje, dawne zwyczaje kochanków, sposób, w jaki lgnęły do siebie dwa ciała, chłonęły się wargi, pieciły dłonie  wszystko było dokładnie tak jak kiedy, jak gdyby oboje rozpamiętywali to tak długo, aż nauczyli się siebie na pamięć. Rzeczywicie nic się nie zmieniło; uczucia, reakcje, radoć, wzajemna rozkosz były te same. Przez długi czas całowali się cile ze sobą spleceni. Szeptali co bez związku, powtarzając swoje imiona, piecili się i rozpoznawali na nowo, aż wreszcie Sara oparła policzek o pier Eda i spytała drżącym głosem:  Czy to możliwe, żeby zacząć wszystko od nowa?  Co się musi skończyć, żeby można było zacząć od nowa, Saro; a my niczego nie kończylimy. Po prostu kiedy zostało to przerwane. Nie rozumiem, dlaczego nam się taka rzecz przytrafiła, ale nie zamierzam zadawać żadnych pytań. Przyjmę z wdzięcznocią, cokolwiek przypadnie mi w udziale. Przejęci do głębi, wstrząnięci, jakby nie mogli w to uwierzyć, drżeli o uczucie, które odkryli na nowo  jakby się mogło w każdej chwili rozwiać. Było tak autentyczne, tak niespodziewane, takie cudowne. Ileż razy Sara o tym niła; ile razy budziła się z imieniem Eda na ustach, potrzebując go rozpaczliwie. Były dni, kiedy mylała o nim ustawicznie. Jakże często przychodziła tutaj, włanie w to miejsce,

gdzie każdy kamień, każde dbło trawy o nim przypominało. Jakże często siadywałasamotnieowładniętatęsknotą,mocnąjakfizycznyból;zamykałatenbólw sercu, bo wolała żyć z tym cierpieniem, niż znosić powolne zanikanie pamięci. A teraz wrócił. To nie był sen; czuła dotyk jego ust, jego rąk. Przeszłoć wdarła się gwałtownie do teraniejszoci, by zaprowadzić ją w nieznaną przyszłoć, całkowicie różną od tej, ku której zmierzała. Nie chciała teraz o tym myleć; lepiej skupić się na teraniejszoci, na przeżyciu każdego nowego dnia  takiego dnia jak dzisiaj, kiedy nagłe olnienie, jak brakujący magiczny składnik w tyglu alchemika, przeobraziło posępną szaroć codziennoci w mieniące się złocicie zjawisko. Rozpięła guziki kurtki Eda, żeby móc go otoczyć ramionami. Zamknął Sarę w ucisku, przytulając jej głowę do ramienia. Między pocałunkami szeptał jej imię głosem nabrzmiałym namiętnocią:  Saro, Saro tylko ty, Saro nikt inny. Błagam cię, nie odrzucaj mnie znowu. Pozwól mi widywać cię czasem, być blisko ciebie Kocham cię, Saro. Zawsze cię kochałem I zawsze będę kochał. Płomień, który rozjarzył się w Sarze, wyzwolił w niej rozpaczliwe pożądanie, szarpiący głód namiętnej natury pozbawionej miłoci fizycznej. Była tak rozogniona, że jak nigdy przedtem nie mylała o tym, co to oznacza dla niego, a jedynie o własnych potrzebach, własnym pragnieniu. Pędziła na olep w kierunku, który prowadził tylko do jednego  ale trawa pod drzewami nie była odpowiednim miejscem; czas również nie był właciwy. Przepełniona namiętnocią, nie mylała o tym. Niespodziewany, choć wytęskniony powrót Eda pozbawił ją samokontroli, a pod wpływem zachowania Sary on również stracił panowanie nad sobą. Marzył o takiej chwili, wyobrażał ją sobie, snuł fantazje na jej temat, ale teraz nie było tak jak powinno. Nie czuł, że Sara robi to, czego pragnie, tylko co, czemu po prostu nie może się oprzeć. Zalała go fala współczucia i bardziej niż kiedykolwiek zapragnął ją chronić  nawet przed samą sobą. Trzymał ją więc blisko i tulił z najdelikatniejszą, najsubtelniejszą czułocią, z najgłębszą miłocią, starając się ją uspokoić z całą serdecznocią i ciepłem, jakie mógł jej dać  ale nic więcej. Sara, nawet po latach rozłąki, tak była wyczulona i zestrojona z jego mylami, że odebrała ten sygnał od razu. Zauważył, że stopniowo się wycisza, wdzięczna, że może zaufać jego sile i dyscyplinie, aż wreszcie zupełnie się opanowała. Jeszcze chwilę siedziała nieruchomo w jego ramionach, mocno przytulona; potem podniosła głowę i spojrzała na niego wymownie. Zrozumiała i była mu za to wdzięczna.  Ed, mój najmilszy, najdroższy  wyszeptała.  Byłe i nadal jeste najcudowniejszym z ludzi. Pocałowała go z niewymowną czułocią.  Kocham cię tak bardzo, Ed. To się nigdy nie zmieni, pamiętaj. Będę cię zawsze kochać, bez względu na wszystko.  Wiem, wiem  odparł cicho, wstrząnięty. Nie wiedział, dlaczego to powiedziała, ale rozumiał, że nie czas o to pytać.

   Wspomnienia

Poczuł, że poruszyła się i spojrzał na nią. Umiechała się.  Grosik za twoje myli  zaproponowała.  A może grosik nie wystarczy?  Dla ciebie są za darmo  owiadczył.  Moje myli, mój czas  cokolwiek zechcesz, kiedykolwiek zechcesz. Wystarczy, że zażądasz, a będą twoje.  Chcę twojego czasu  zdecydowała natychmiast, a potem spytała niepewnie:  Ile go masz?  Co by powiedziała na dwa lata? Otworzyła szeroko oczy.  Chciałem cię zaskoczyć  przyznał.  Jestem tu służbowo.  Pracuję w ambasadzie.  O mój Boże  powiedziała zduszonym głosem i ukryła twarz na jego piersi.  Za dużo tego wszystkiego. Czuję się, jakby zalewały mnie kolejne fale.  Podniosła głowę, żeby na niego spojrzeć zdumionymi oczami.  Czym sobie zasłużyłam na tyle szczęcia?  Żyła, jak Pan Bóg przykazał?  Po prostu żyłam. Ale dwa lata! Całe dwa lata! Wciąż jeszcze nie dowierzała, choć biła z niej radoć.  Najważniejsze  umiechnął się Ed  żebym mógł cię widywać, kiedy tylko będzie to wykonalne oczywicie, biorąc pod uwagę wszystkie okolicznoci.  Będziemy się widywać  odparła spontanicznie.  To mogę ci obiecać. Są pewne sprawy  Tak?  Będziemy się spotykać  powiedziała wymijająco.  Przyrzekłam ci; a to znaczy, że mogę dotrzymać obietnicy. Wiesz, że zawsze tak postępuję.  Piękne oczy pociemniały, jakby przebiegł przez nie cień.  Tylko ten jedyny raz zapomnij o tym.  Przecież wiesz, że już zapomniałem. Umiechnęła się do niego i znów położyła mu głowę na piersi.  Czy generał Miller powtórzył ci, że pytałam o ciebie?  odezwała się po chwili.  Tak. Między innymi dlatego podjąłem decyzję o powrocie. Odzyskałem nadzieję.  Mylałam, że to ja mam wiatowy monopol na nadzieję  powiedziała.  Ale ja miałem wszystkie amerykańskie akcje. Spojrzeli na siebie czule. Ed zauważył, że Sara przygląda mu się z aprobatą.  Czy wiesz, że pierwszy raz w życiu widzę cię po cywilnemu?  zapytała.  W moich wspomnieniach zawsze byłe w mundurze. Skończyłe, zdaje się, z lataniem w wojsku?  To ono skończyło ze mną. Dopadł mnie podeszły wiek.  Co ty opowiadasz!  oburzyła się z figlarnym błyskiem w oku.  Pamięć potrafi balsamować  odparł z umiechem, ale w jego oczach również zapaliły się płomyki.

Ich spojrzenia spotkały się i nie mogły się rozdzielić. Lekka bryza przyniosła czysty ton stajennego zegara wybijającego siódmą wieczorem. Sara westchnęła.  Muszę ić. Millerowie zostają na weekend, jak zwykle z okazji zjazdu. To już przeszło do tradycji. A ja tymczasem zaniedbuję obowiązki gospodyni. Podniosła się z kolan Eda, wygładzając sukienkę. Odwróciła się do niego.  Czy mogę się z tobą skontaktować w ambasadzie?  Tak. Albo w mieszkaniu. Bo mam mieszkanie; objąłem je po moim poprzedniku. Zapiszę ci numer telefonu. Sięgnął do kieszeni, wyjął niewielki notatnik, zapisał dwa numery telefonu i adres, i wręczył jej kartkę. Złożyła ją starannie i schowała w kieszeni sukienki.  Kiedy?  zapytał. Co w głosie Eda kazało jej podnieć na niego wzrok. Odpowiedziała po prostu:  Niedługo.

Kiedy podeszli do domu, zobaczyli Gilesa Luttrella siedzącego na tarasie. Ed nie tyle zauważył, ile poczuł, że Sara robi się spięta, ale zaraz umiechnęła się i poszła w kierunku męża, przyspieszając kroku.  Wiem, wiem  powiedziała wesoło.  Na pewno się zastanawiałe, co się z nami stało. Ed i ja dalimy się porwać wspomnieniom i tak zagłębilimy się w przeszłoć, że stracilimy rachubę czasu i zapomnielimy o teraniejszoci. Pochyliła się, żeby go pocałować.  Przepraszam, kochanie.  Domylałem się, że będziecie wspominali dawne czasy  odparł Giles pogodnie, umiechając się do niej.  Ulokowałem się tutaj w nadziei, że może uda mi się złapać Eda przed odjazdem. Chciałem prosić, żeby został pan na kolacji  zwrócił się do Eda.  Generał Miller i jego żona także będą. Chętnie porozmawiałbym o dawnych dniach wie pan chyba, że mój ojciec ogromnie pana lubił.  Był dla mnie bardzo dobry  wyznał szczerze Ed  ale nie przyjechałem tutaj, żeby zbierać komplementy. To ja jestem dłużnikiem. Lady Sara i pański ojciec dużo dla mnie zrobili.  Podobnie jak pan dla nich. Tak czy owak czuję, że jestem panu co winien. A jeżeli pan chce się zrewanżować, to mógłby pan zrobić przyjemnoć inwalidzie zapewniając mu swoje towarzystwo na godzinę czy dwie. Umiechnął się do Eda ujmująco, mimo zniekształconej twarzy. Sara ustawiła się za wózkiem Gilesa, kładąc rękę na oparciu. Ed zauważył, że jej dłoń spoczywała miękko i luno, co wiadczyło o braku napięcia.  Dziękuję  odparł.  Chętnie zostanę.  wietnie. Giles był zachwycony. Zawrócił wózek, który miał napęd elektryczny, i ruszył wzdłuż tarasu, w kierunku hutawki ogrodowej, naprzeciwko której umiesz

czono barek na kółkach. Stał przy nim Bates, dawny ordynans Gilesa, a teraz szef służby i osobisty lokaj w jednej osobie. Giles poprosił Batesa o pokazanie Edowi, gdzie może się odwieżyć.  Kiedy pan wróci, wypijemy drinka i pogadamy przed kolacją. Kiedy wrócił po pięciu minutach, Sary już nie było, natomiast z góry zeszli Millerowie. Sara wymknęła się do swojej sypialni na piętrze. Siedziała teraz przed toaletką, na której stało niewielkie otwarte pudełko. Miecił się w nim plik listów, trochę fotografii i złote skrzydła  odznaka US Air .orce. Listy były w większoci krótkimi notatkami: Saro, o czwartej. Złożymy ofiarę Bogini. E. Kochanie moje, nie dam rady. Jestem rezerwowy. Może jutro? E. Saro, nie mogę jeć; nie mogę spać; nie jestem zdolny do niczego prócz mylenia o tobie. Co ty ze mną zrobiła? E. Jeden z listów był dłuższy, napisany ołówkiem; papier wyblakł i nosił lady zagięć od wielokrotnego składania. Sara rozłożyła go ostrożnie i przeczytała jeszcze raz. Potem zaczęła oglądać fotografie. Były to przeważnie amatorskie zdjęcia Latającej .ortecy z imieniem Sally B namalowanym na dziobie; na jednym z nich załoga stała rzędem na tle samolotu, umiechając się od ucha do ucha. Inne zostało zrobione na stopniach tarasu jej domu. Tu również widniała załoga Sally B, a obok ona sama w uniformie VAD  Ochotniczego Towarzystwa Niesienia Pomocy Rannym  wpatrzona w rozemianego młodego oficera z czapką zsuniętą na tył kędzierzawej czarnej czupryny. Na jeszcze innym ten sam młody oficer siedział oparty plecami o pień potężnego kasztana, który górował nad greckim pawilonem w ogrodzie. Wzięła do ręki odznakę i pogładziła ją palcami, umiechając się przy tym do siebie. Potem wyjęła ostrożnie karteczkę z adresem i numerami telefonów Eda i przeczytała ją kilkakrotnie, by wszystko zapamiętać. Dołożyła kartkę do zawartoci pudełka, zamknęła je na kluczyk i schowała do szuflady w toaletce. Następnie wstała, podeszła do okna i wyjrzała na taras. Ed stał tyłem do balustrady z drinkiem w ręku i słuchał generała Millera, opowiadającego co z bogatą gestykulacją i tubalnym miechem. Giles odwrócony był do niej plecami, więc nie widziała jego twarzy. Zmarszczyła nagle brwi i przygryzła wargę, jak zawsze, kiedy co ją trapiło. Wreszcie odwróciła się zdecydowanie od okna i poszła do łazienki.

O wpół do drugiej w nocy, kiedy Ed odjechał, Millerowie w doskonałych humorach udali się do sypialni zwanej pokojem Gainsborough, ponieważ wisiały tam portrety sir Piersa i lady Georginy Luttrell pędzla słynnego malarza. Sara wróciła do salonu, gdzie czekał na nią Giles.  Mylałam, że dawno poszedłe do łóżka  zbeształa go łagodnie.  Miałe długi i ciężki dzień, a jeszcze ta impreza po południu

Nic mi nie jest  odparł Giles.  Nie rób niepotrzebnego szumu, Saro. Umiechnął się, żeby złagodzić szorstkoć słów.  Jutro jest niedziela, wypię się porządnie. Jeste zadowolona?  Wyciągnął do niej rękę i dorzucił:  Mam wrażenie, że wszystko się udało.  Doskonale.  Trzysta osiemdziesiąt siedem osób. O dwadziecia jeden więcej niż w zeszłym roku. Wciąż od nowa mnie zadziwiają ci wszyscy ludzie, którzy wracają tutaj do nas przez tyle lat. To miejsce naprawdę dużo dla nich znaczy.  Trzysta Czternastka ma mnóstwo dobrych wspomnień związanych z Luttrell Park i z Little Heddington  zgodziła się Sara.  I vice versa  zamilkł na chwilę, a ona siedziała i czekała; wiedziała, że Giles dojdzie w końcu do tematu, który zamierza poruszyć.  Więc to był on  powiedział w końcu.  Tak, to był on.  Wiesz, rozpoznałem go natychmiast. W ogóle się nie zmienił. Włanie to sprawiło, że się wtedy le poczułem tam, w ogrodzie. Chyba wpadłem w panikę. cisnęła go za rękę.  Zupełnie niepotrzebnie, Giles. Powiniene to wiedzieć.  Wiedzieć a czuć to dwie całkowicie różne sprawy. On jest nietuzinkowym człowiekiem, Saro. Przez chwilę milczał, pogrążony w mylach.  Zabawne  powiedział w zadumie.  Żyłem z jego wyobrażeniem od tak dawna, a jednak zobaczyć go na własne oczy było dowiadczeniemprzytłaczającym. Wreszcie rozumiem, dlaczego nie potrafiła o nim zapomnieć. Musiało ci być niezwykle trudno wyrzec się go dla mnie. On ma poważny problem, Saro. Jest w tobie zakochany, a ty jeste moją żoną. Ponadto  dodał  jest bardzo samotnym człowiekiem  także z twojego powodu.  Dlaczego zaprosiłe go na kolację?  Ponieważ powinno się poznać własnego wroga, a on jest moim wrogiem, Saro. Chociaż gdyby nasze losy ułożyły się inaczej, moglibymy, jak sądzę, być dobrymi przyjaciółmi. Oczywicie zawsze wiedziałem, że to, co was łączyło, jest poważne, tylko nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia. Musi być poważne, skoro przetrwało tak długo. A przetrwało, prawda?  Tak  przyznała Sara cichym głosem.  Nie mogę rywalizować z takim człowiekiem, Saro. Nie mam żadnej broni. On jest przystojny, czarujący, jednym słowem szalenie atrakcyjny. Nawet pani Miller nie pozostała obojętna na jego urok. Umiechnął się na wspomnienie niedużej, pulchnej i mieszczańskiej Cissy Miller, która piekła niezrównane szarlotki, uwielbiała lawendowe mydło, a dzisiaj krążyła wokół Eda nie spuszczając z niego oczu.  To silny mężczyzna, Saro, a jednak przy tobie staje się bezradny i nieodporny na ciosy.  Giles wzruszył ramionami.  No cóż, każdy z nas ma swoją

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin