antologia - Rakietowe dzieci.pdf

(1260 KB) Pobierz
jak wyciaga lebek..
A NTOLOGIA SF
R AKIETOWE DZIECI
Spis treŚci
Ray Bradbury Mały morderca (The Smali Assassin) przełoŜył Piotr W. Cholewa ............................................. 3
Mark Clinton Na wstędze Möbiusa (Star Bright) przełoŜył Arkadiusz Nakoniecznik ...................................... 18
Fritz Leiber Wiadro powietrza (A Pail of Air) przełoŜyła Stefania Szczurkowska ........................................... 39
Jerome Bixby To wspaniałe Ŝycie (It’s a Good Life) przełoŜyła Anna Gwarek ................................................ 52
Poul Anderson Koniec poszukiwań (Terminal Quest) przełoŜyła Hanna Kobus............................................... 70
Theodore Sturgeon Odrzutowiec Miaua (Mewhu’s Jet) przełoŜyła Ewa Komorowska ..................................... 88
Frederik Pohl Człowiek, który zjadł świat (The Man Who Ate the World) przełoŜył Jacek Manioki............. 124
Gardner Dozois Łańcuchy morza (Chains of the Sea) przełoŜył Arkadiusz Nakoniecznik ............................. 152
Ray Bradbury
Mały morderca
(The Small Assassin)
przełoŜył Piotr W. Cholewa
Nie potrafiła powiedzieć, kiedy dokładnie przyszło jej na myśl, Ŝe jest zabijana. Były
jakieś subtelne oznaki, jakieś podejrzenia ostatnich miesięcy, jakieś sprawy głębokie niby
przypływ morza. Było tak, jakby patrzyła na absolutnie spokojny pas błękitnych wód, jakby
chciała się w nich zanurzyć i dostrzegała, właśnie w chwili, gdy fala unosiła jej ciało, Ŝe tuŜ
pod powierzchnią Ŝyją potwory, stwory niewidoczne, opasłe, o chwytnych mackach i ostrych
płetwach, groźne, przed którymi nie ma ucieczki.
Pokój falował wokół niej w oparach histerii. Widziała zawieszone nad sobą ostre
narzędzia. Słyszała głosy ludzi w sterylnych białych maskach.
Nazwisko, pomyślała. Jak ja się nazywam?
Alice Leiber, nadpłynęła myśl. śona Davida Leibera. Lecz nie przyniosło jej to
spokoju. Była samotna wśród tych szepczących cicho białych fartuchów, samotna ze swym
bólem, mdłościami i strachem przed śmiercią.
Jestem mordowana na ich oczach. Ci lekarze, te pielęgniarki nie zdają sobie sprawy.
David nie wie. Nikt nie wie oprócz mnie i... i zabójcy, małego mordercy.
Umieram i nie mogę im powiedzieć jak. Śmialiby się i mówili, Ŝe majaczę. Zobaczą
mordercę, będą go tulić, polubią i nie pomyślą, Ŝe jest odpowiedzialny za moją śmierć. Oto
stoję przed Bogiem i człowiekiem, umierająca - i nie ma nikogo, kto by mi uwierzył.
Wszyscy będą wątpić, uspokajać mnie kłamstwami, zasypywać ignorancją, opłakiwać mnie i
ratować mojego zabójcę.
Gdzie jest David, zastanowiła się; czeka na zewnątrz, paląc jednego papierosa po
drugim i wsłuchując się w rzadkie łyknięcia bardzo powolnego zegara?
Pot trysnął z całego jej ciała jednocześnie, a wraz z nim krzyk i cierpienie. Teraz.
Teraz! Spróbuj mnie zabić, krzyczała. Spróbuj, spróbuj, ale ja nie umrę! Nie!
W jej wnętrzu była pustka. PróŜnia. Nagle nie czuła bólu. Zmęczenie. Ciemność. Po
wszystkim. Było juŜ po wszystkim. O BoŜe! Runęła w dół, w czarną nicość ustępującą
miejsca nicości i kolejnej nicości i następnej i jeszcze jednej...
Kroki. Delikatne, zbliŜające się kroki. Głosy ludzi starających się mówić cicho.
- Śpi - odezwał się daleki głos. - Proszę jej nie niepokoić. Zapach tweedu, fajki,
znajomego płynu po goleniu. Wiedziała, Ŝe stoi przy niej David. A obok nieskazitelny zapach
doktora Jeffersa. Nie otwierała oczu.
- Nie śpię - powiedziała cicho. To było zaskoczenie, ulga - Ŝe mogła mówić, Ŝe nie
była martwa.
- Alice - powiedział ktoś i wiedziała, Ŝe to David znajduje się za jej zamkniętymi
powiekami, Ŝe to jego ręce ściskają jej zmęczoną dłoń.
Chciałbyś zobaczyć mordercę, Davidzie, pomyślała. Po to tu przyszedłeś, prawda?
David pochylał się nad nią. Otworzyła oczy. Spojrzała na pokój. Osłabłą dłonią
odsunęła kołdrę.
Morderca patrzył na Davida Leibera spokojnymi błękitnymi oczami w czerwonej
twarzy. Oczami, które skrzyły się gdzieś w głębi.
- O rany! - zawołał wesoło David Leiber. - Jaki śliczny chłopak!
Dr Jeffers czekał na Leibera, gdy ten zjawił się w szpitalu, Ŝeby zabrać do domu Ŝonę
i nowo narodzone dziecko. Wskazał mu fotel w swoim gabinecie, podał cygaro. Sam takŜe
zapalił, usiadł na krawędzi biurka i z ponurą miną wypuszczał dym. Potem odchrząknął,
Spojrzał Davidowi prosto w oczy i oświadczył:
- Twoja Ŝona nie lubi tego dziecka, Dave.
- Co!?
- To było dla niej cięŜkie przeŜycie, ten poród. Przez najbliŜszy rok będzie
potrzebowała więcej uczucia. Nie mówiłem ci o tym, ale na izbie porodowej wpadła w
histerię. Mówiła dziwne rzeczy. No cóŜ, być moŜe całą sprawę wyjaśnią dwa pytania -
zaciągnął się cygarem. - Czy chcieliście tego dziecka, Dave?
- Tak. Planowaliśmy je. Razem. Alice była taka szczęśliwa, kiedy w zeszłym roku...
- Mmm... Więc to trudniejszy problem. PoniewaŜ gdybyście nie planowali tego
dziecka, mógłby to być prosty przypadek matki, która nienawidzi samego macierzyństwa. Ale
to nie pasuje do Alice. - Dr Jeffers wyjął cygaro z ust i potarł dłonią policzek. - A zatem to
coś innego. Być moŜe jakieś utajone wspomnienie z dzieciństwa, które teraz się ujawniło.
MoŜe po prostu chwilowe zwątpienie i nieufność matki, która przeŜyła wielki ból i przeczucie
bliskiej śmierci. Jeśli tak, to czas powinien wkrótce wyleczyć te rany. Ale jeŜeli sprawy nie
wrócą do normy, to wpadnijcie do mnie we trójkę. Zawsze chętnie widzę starych przyjaciół,
prawda? Proszę, weź sobie jeszcze cygaro dla... hm... dla dziecka.
Było jasne wiosenne popołudnie. Wóz sunął pot szerokich, obramowanych drzewami
alejach. Błękitne niebo, kwiaty, ciepły wiatr. David mówił bez przerwy, zapalił cygaro i
mówił dalej. Alice odpowiadała krótko, cichym głosem, trochę uspokojona podróŜą. Lecz nie
przytulała dziecka na tyle mocno ani na tyle po matczynemu, by ukoić dziwny ból w duszy
Davida. Mogło się zdawać, Ŝe trzyma porcelanową figurkę.
Spróbował serdeczności.
- Jak mu damy na imię? - zapytał.
Alice Leiber spoglądała na migające za oknami drzewa.
- Nie decydujmy na razie - odparła. - Wolałabym zaczekać, aŜ znajdziemy mu jakieś
wyjątkowe imię. Nie dmuchaj na niego dymem.
Jej zdania płynęły monotonnie, bez Ŝadnej róŜnicy w tonie. Ostatnia uwaga nie
zawierała niepokoju ani wyrzutu zatroskanej matki. Po prostu została wypowiedziana.
Zaniepokojony David wyrzucił cygaro przez okno.
- Przepraszam.
Dziecko leŜało w zgięciu matczynego ramienia, a cienie słońca i drzew raz po raz
zmieniały jego twarz. Błękitne oczy otwierały się jak dwa świeŜe wiosenne kwiaty. Z jego
ruchliwych, róŜowych warg dobiegały ciche mlaśnięcia.
Alice spojrzała na dziecko i David poczuł, Ŝe drŜy wsparta o jego ramię.
- Zimno? - zapytał.
- Chłodno. Lepiej podnieś szybę, Dave.
To było coś więcej niŜ chłód. Zamyślony zamknął okno.
Kolacja.
David Leiber przyniósł malca z dziecinnego pokoju i usadowił go w niezwykłej
pozycji, wspartego o stos poduszek, w świeŜo kupionym dziecinnym krzesełku.
Alice w skupieniu obserwowała ruchy swego noŜa i widelca.
- Jest jeszcze za mały na krzesełko - zauwaŜyła.
- Ale to tak przyjemnie, jak tu siedzi - odparł radośnie Leiber. - Wszystko jest
przyjemne. W biurze tak samo. Mam zamówień po same uszy. Jeśli nie będę uwaŜał, to
zarobię w tym roku następne piętnaście tysięcy. Oj, popatrz na Juniora! Zapluł się cały!
Wyciągnął rękę, by wytrzeć dziecku brodę. Kątem oka zauwaŜył, Ŝe Alice nawet nie
spojrzała. Powoli odłoŜył serwetkę.
- CóŜ, nie było to pewnie szczególnie ciekawe - stwierdził wróciwszy do swego
talerza. Był lekko zirytowany i to tłumiło inne argumenty. - Ale moŜna by oczekiwać, Ŝe
matka zainteresuje się własnym dzieckiem.
Alice gwałtownie uniosła głowę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin